Sesja Tokara

Sith strzepnął Lokara z miecza i zabrał się za resztę. Najbardziej niebezpieczny okazał się Hiks, plujący w niego strumieniem pocisków ze swojej mandaloriańskiej haubicy. Sith zbliżył się do niego, wyciągnął rękę, a Hiks uniósł się w powietrze i upuścił broń, chwytając się za gardło.
Wtedy trafiłeś ty. Przycelowałeś w ten szpetny, zmasakrowany łeb kościotrupa. Sith zachwiał się i zatoczył, "Starfucker" opadł ciężko na piasek. Ale Sith podniósł się ponownie i spojrzał wprost na ciebie. Doznałeś dziwnej sensacji w okolicy pleców, szarpnęło i z prędkością małej rakiety poleciałeś w jego stronę zupełnie jak Lokar. Sukinsyn trzymał cię za gardło dobry metr nad ziemią. Czułeś smród spalonego, ludzkiego mięsa, lewa połowa czaszki straszyła białą kością i odsłoniętymi zębami, a w błyszczących wściekłością oczach zobaczyłeś swoją śmierć. Jego miecz uniósł się i opadł, a obok twojej głowy mignęła smuga czerwieni. Upadłeś na piach, zaś na przeciw ciebie leżało bezwładnie ciało Sitha z przestrzeloną na wylot czaszką. To Coldwell musiał trafić ze swojej snajperki. Nieruchome oczy Sitha nadal błyszczały gniewem i śmiercią.
Panicznie otrzepał cale swoje ciało rękami, sprawdzając czy ma wszystkie jego kawałki, szczególnie ten na samym środku. Gdy okazało się, że to tylko powierzchowne rany, zaczął się po prostu śmiać. Trzeba było jakoś wyładować ten strach, bo przed chwilą już się witał z krainą wiecznych łowów i prawie posrał się w gacie. - Raport panie Fitz, obrażenia i straty. - Powiedział to otrzepując się i kierując w stronę truchła Sitha.
- Tar ranny, Nogar martwy - zakomunikował krótko Fitz - Hiks... - spojrzał na krztuszącego się łowcę, który machnął szybko ręką, że wszystko w porządku - Lokar... Cholera... On jeszcze żyje szefie...
Tuż obok ciebie i martwego Sitha leżał zwinięty w paragraf Lokar. Symetryczna wypalona dziura w połowie pleców i kręgosłupa nawet nie broczyła krwią, w jednej chwili zasklepiona po obwodzie temperaturą świetlnego ostrza. Jednak wasz pilot nie miał przed sobą świetlanej przyszłości, a właściwie już żadnej przyszłości. Jęcząc i wyjąc w niebogłosy usiłował utrzymać własne rozdarte wnętrzności. Wiedziałeś od razu, że jeśli będzie miał pecha, to pożyje jeszcze z 10 - 15 minut.
Nie raz oglądał takie widoki na wojnie. Nie raz podczas wypadów partyzanckich spoglądał na ochłap mięsa, który kiedyś był dumnym żołnierzem balmorrańskim, ale tortury Sitów zrobiły z niego ścierwo. Wiedział, że prędzej czy później tak się stanie i na takie obrażenia jest tylko jedno lekarstwo w galaktyce. Nie mieli żadnych prochów, aby go uspokoić, więc zrobił to co należało do kapitana.- Żegnaj, przyjacielu. Do zobaczenia po drugiej stronie. - Strzelił z blastera prosto w jego głowę. - Pakko, Fitz. Zabierzcie ich ciała na nasz statek. Nie jesteśmy barbarzyńcami i pochowamy ich później zgodnie z honorami. Zasłużyli na to. Coldwell przejdź się po cichu po okolicy i sprawdź czy naszej strzelaniny nie usłyszał ktoś niepowołany. - Ruszył w stronę Sitha.
Sith leżał tam gdzie leżał i nigdzie się nie wybierał. Zastygłe w morderczym spojrzeniu oczy pozostały otwarte, lewa połowa szczęki szczerzyła się odsłoniętymi po kość zębami na pozbawionej skóry twarzy.
Strzelił cztery razy w jego głowę z blastera i, tak dla dostatecznej pewności, kopnął kilka razy z całej siły w żebra - I jak się teraz czujesz skurwysynu?! I jak?!
- Daj spokój Mason - usłyszałeś, gdy Hiks położył ci dłoń na ramieniu - Bardziej martwy nie będzie. A i jemu coś się należy za taką walkę. - zakończył w typowo mandaloriańskim stylu.
Powiedział przez zaciśnięte zęby - Chuj mu w dupie się należy, zabił dwóch moich chłopaków, w tym Lokara, którego znałem od akademii i nie raz nam wszystkim uratował życie. - Westchnął i podniósł jego miecz świetlny - Przynajmniej zginęli z bronią w ręku z prawdziwym skurwysynem, a nie na fotelu dając się dymać Imperium. Myślę, że tego by chcieli... - Zapalił papierosa, na wspominki i nostalgię przyjdzie jeszcze czas - Trzeba jakąś szmatę znaleźć na jego pierdoloną łepetynę. Sprawdźmy jego tajny składzik.
- Gra'tua cuun hett su dralshy'a - powiedział coś w swoim języku Hiks, nachylając się nad Lokarem - Chcesz mu urżnąć łeb? Można zawinąć w jego płaszcz, choć wiele z niego nie zostało. Jakim cudem przeżył taki wybuch, sukinsyn...
- Pewnie się pieprzył z Rancorem w świetle księżyca, czy inne tego typu sithowskie sprawy. Generalnie rzecz biorąc mam to w dupie, ważne, że dało się go zabić - Popatrzył na jego truchło raz jeszcze - No ok, to proszę eksperta o wykonanie tej chirurgicznej czynności. Ja jestem zbyt wrażliwy w przypadku takich działań - wykonał gest jak panna w opresji na starych filmach grozy - Idę sprawdzić jego składzik i zostawić tam pewną niespodziankę - Poklepał się po plecaku wypełnionym sporym świństwem. To cud, że nic nie pierdolnęło podczas walki - Trzeba zatrzeć wszelakiej ślady bytności.
Podszedłeś w miejsce, z którego "wyszedł" wasz cel. Szukałeś klapy, łańcucha, zawiasów, magnetycznych drzwi, śluzy, przycisków, zapadni, deski, czegokolwiek ukrytego pod piachem. Rozgarniając go butem znalazłeś... nic. Jedynie piasek.
-Ki diabeł... - Wzruszył ramionami, widać nie dane mu było tam wejść - Tak grasz skurwysynie, to ok. Zagramy po Twojemu... - Wyciągnął arsenał niezłego gówna i zaczął go rozlokowywać po całym miejscu walki. Nie było to może wiele, ale powinno zatrzeć ślady i zrobić niezłe fajerwerki.

[Mam nadzieje, że nie przeginam? :~D ]
[Chcąc wysadzić w powietrze wejście do miejsca, z którego wylazł Sith? Nie, nie krępuj się, ulżyj sobie ]"
[Łiiiiiiii.... ]

Precyzyjnie rozlokowuje ładunku wokół pola walki, a w miejscu, z którego wylazł Sith ustawia najmocniejszy - Epicentrum wybuchu - śmieje się pod nosem. Była to zdecydowanie łatwiejsza forma zatarcia wszelkich śladów, a po szmelcu, który zostanie nikt go nie powiąże. Standardowy materiał, którego używają kompanie górnicze i skurwysyny jego pokroju - Gotowe. Może nie będzie widać tego wybuchu z orbity, ale będzie ładny krater - Był zadowolony ze swojej roboty, mimo, że zajęło mu to kilka minut więcej, z powodu zmęczenia i temperatury. - No dobra chłopaki, wynosimy się stąd. Zaraz będzie pokaz fajerwerków - powiedział przez radio.
Na tyle szybko, na ile pozwalało wam poruszanie się z dwoma ciałami, jednym rannym (akurat w ramię, ale zawsze), bronią, po piachu i lekko pod górę, oddaliliście się na odległość, którą można było nazwać bezpieczną.
- Jak widzę starasz się być równie efektowny, co efektywny - zauważył Trent, gdy znaleźliście się kilkaset metrów od statku, patrząc na stworzone przez ciebie pole minowe.
- Należy się chłopakom salwa honorowa - wyciągnął detonator - Poza tym uznałem, że odrobina lansu nigdy nie zaszkodzi - nacisnął malutki, acz bardzo śmiercionośny, czerwony guziczek.
[ Ilustracja ]

Kilka kilometrów dalej na jednym ze wzniesień Morza Wydm brnęli przez piasek dwaj Ludzie Piasku. Zaniepokojeni potężnym hałasem spojrzeli na wschód, gdzie zobaczyli potężną eksplozję.



Tuskanie ryknęli głośno z dezaprobatą. Kolejni intruzi bezcześcili ich dom, którym od wieków była pustynia. Oby pchły z tysiąca banth pasły się szczęśliwie na ich łonach.
Wciągnął głębiej powietrze i napawał się chwilę wybuchem - Dobra, dupy w troki i lecimy do Mos Ila po nagrodę.
Co sił popędziliście na miejsce lądowania. Gdy stanęliście przed swoimi statkami, poruszona została dość istotna kwestia.
- Szefie... - zaczął Tar, trzymający się za przestrzelony bark - Kto ma sterować? Ja nie bardzo jestem w stanie, a Lokar raczej nie da rady...
- Wygląda na to, że ja - westchnął - [i]W akademii uczyliśmy się podstaw pilotażu, a to jak z pierwszym zabójstwem. Tego się nie zapomina[/i] - podrapał się po głowie - Chyba... Będziemy musieli sobie poradzić, nie jestem tak dobry jak Lokar, ale przez pewien czas będziemy musieli się przemęczyć - skwitował.
← Star Wars
Wczytywanie...