Sesja Tokara

Obaj panowie kiwnęli w milczeniu głowami. Chyba wszystko dla wszystkich było już jasne. Jednak twoją i ich uwagę przykuł znajomy odgłos wystrzału. Jakiś Nautolanin, stojący obok dużego transportowca, na którym o mało co nie wylądowałeś, wysłał do piachu jednego ze zbliżających się do niego "technicznych", którzy wcale na technicznych nie wyglądali. Natychmiast w jego stronę poleciały cztery strzały, których uniknął nurkując między jakieś paki, a trzej idący od waszej strony, dwaj pozostali od strony wyjścia z portu oraz trzej idący z głębi doku ruszyli sprintem w kierunku statku.
Przez kilka minut patrzył z fascynacją na tę całą scenę. - Dobra panowie, dość patrzenia na tego biednego skurwiela, mamy robotę do wykonania - Mówił, budząc się jednocześnie z tego letargu. Generalnie nie było na co patrzeć, takie scenki zdarzały się dość często, szczególnie w portach na planetach o takiej reputacji. Zapewne znów jakiś biedny szmugler wpadł, ale będąc szczerym mało go to obchodziło.
Faktycznie, cyrk rozkręcał się. Nautolanin krył się między pakami zdejmując kolejnego "technicznego", z pokładu statku splunęła seria z karabinu kosząca następnego. Natomiast naprawdę kolosalne wrażenie wywarł na tobie jednoręki Trandoshanin, który wyszedł ze statku i w ciągu sekundy zarżnął mieczem trzech napastników, wykonując przy tym nieprawdopodobnie finezyjne i szybkie ruchy.
Ale ale, obowiązki wzywały.
- Dobra, to my pójdziemy przodem - odezwał się Fitz kiwając głową na Coldwella. Staraliście się ominąć to ciekawe widowisko w miarę bezkolizyjnie, dźwigając jednocześnie ciało Lokara. Nieopodal całej scenie i wam przyglądał się uważnie odziany na czarno facet w kapturze, siedzący na czarnym 71-WZ, chyba ten sam, który zafundował wam kąpiel w piachu pod pijalką Hutta.
Po prostu spojrzał w stronę gościa z obojętną miną, w oczekiwaniu na reakcje. Jeżeli zbyt się speszy, to znaczy, że coś tu śmierdzi.
Facet w czerni przyglądał się wam dość uważnie, ale w tym momencie jego uwagę przykuł bardziej Nautolanin, który właśnie pochwycił kierownika portu, zakańczając chwilowo tę radosną imprezę. Fitz i Coldwell ruszyli szybkim, zdecydowanym krokiem wyprzedzając was i minęli wejście do portu, niknąc w ulicznym tłoku.
Zatem i on olewa faceta i idzie dalej w kierunku speluny, od czasu do czasu zwracając uwagę czy nie pojawi się gdzieś na horyzoncie.
Ledwie zdążyliście dojść do wyjścia z portu, a facet w czerni obrócił się i powiedział do was rozkazującym tonem, który nie wróżył niczego dobrego.
- Ej ścierwa, pokażcie mi twarz tego człowieka - wskazał na niesionego przez was trupa.
Położyli trupa z pietyzmem na ziemi. Popatrzył na gościa z cieniem pogardy, ale był zbyt doświadczony na to, aby go zlekceważyć. Pewno konkurencja, bo na dumnego pracownika instytucji porządkowych mu wybitnie nie wyglądał. Zero profesjonalizmu i dobrego taktu, jeżeli ktoś by go pytał o zdanie. Choć szczerze mówiąc trochę go facet rozbawił i zaczął się po prostu się brechtać - Hohohoho... a co szukasz kochasia na wieczorną sodomię?! - krzyżując ręce na bokach jakby pękał ze śmiechu, ale dyskretnie ułożył je w okolicach swoich blasterów. Jeden zbyt nadgorliwy ruch ze strony faceta i już znalazłyby się w jego dłoniach gotowe przemówić. Należy też wspomnieć, że Hiks i Pakko również byli nie w ciemię bici i nie można było mówić o dekoncentracji.
Facet w czerni zdawał się być mało komunikatywny.
- Powiedziałem coś, ścierwo. - powtórzył tonem, który zdradzał ekstremalne wkurwienie.
Ech... jeden z tych typów, którzy nie umieją się odczepić, jeżeli nie dostają po łbie. Szkoda. Nadal się śmieje, bo facet chyba postradał rozum, jeżeli myślał, że z taką przewagą liczebną i w biały dzień ma jakieś szanse - Szkoda, że pan Coldwell nie słyszy jak nam ten gość grozi. Rzuciłby jakiś kąśliwy komentarz - wiedział, że radio działa i Coldwell usłyszy, że coś nie gra. Jakiś czas zająłby mu powrót, ale daleko nie mógł odejść i w razie niespodzianki, w krytycznym momencie mógł się zjawić jako niespodziewane wzmocnienie. Bo swoją drogą... Generalnie licho nie śpi, nie znał faceta i nie potrafił oszacować czy w pobliżu nie zostawił jakiegoś wsparcia. Pozycja nadal pozostała bez zmian. Jeden, pierdolony fałszywy ruch i miał faceta jak na patelni.
Poziom wkurwienia faceta w czerni sięgnął zenitu. Opuścił głowę i zacisnął pięści, jakby miał za chwilę eksplodować z wściekłości.
I faktycznie - eksplodował. Paranormalny podmuch powietrza wybuchł na środku ulicy, a wasz rozmówca był jego epicentrum. Odleciałeś pięć metrów w głąb ulicy, doświadczając dziwnego deja vu, że już to chyba dzisiaj przerabiałeś. Razem z tobą i chłopakami, zdmuchnęło po ścianach, straganach i drzwiach wszystkich przechodniów, handlarzy, nawet wychodzących z portu Durosa kierownika i Nautolanina, który przed chwilą robił rozpierdziel przy statku.
- Skurwy... - delikatnie go to zamroczyło i zaskoczyło, ale zachował trzeźwość umysłu, bo już to przerabiał i był gotowy na wszystko. Więc o pełnym zaskoczeniu i spuszczonych portkach, tak jak poprzednio, nie mogło być mowy. - Napierdalać w łeb ile fabryka dała! Wszyscy kurwa do portu! - wykrzyknął do radia, a sam wyciągnął blastery i zaczął celować w głowę z pozycji wpół leżącej.
[ Ilustracja ]

Facet w czerni wyskoczył na jakieś dziesięć metrów w górę unikając waszej serii i najwyraźniej zamierzał spaść dokładnie między was, żeby móc was pokroić swoimi dwoma świetlnymi mieczami.
To nie było zbyt mądrym ruchem z jego strony, bo było zbyt czytelne i dało mu trochę czasu na przymierzenie. Przeturlał się szybko w bok i z pozycji leżącej spokojnie oraz precyzyjnie wymierzył swoimi blasterami tam, gdzie facet potencjalnie spadnie. Plan był taki, żeby gość wpadł w pułapkę, w krzyżowy ogień ich kolektywnego arsenału.
Miotacze ognia faktycznie były dla frajerów. Wiedział o tym każdy, kto posiadał doświadczenie bojowe wykraczające poza poziom symulatora. Wystarczył jeden przypadkowy strzał, uderzenie, rykoszet, który uszkodziłby zbiornik napalmu, a frajer i cały jego oddział szli do diabła w ciągu sekundy. Hiks wiedział o tym także, ale w tej sytuacji miał pewien komfort. Kiedy wasz przeciwnik jeszcze się wznosił, poczęstował go gorącym strumieniem ognia, od którego zapalił się na nim cały płaszcz od butów po kaptur.
Facet w czerni spadł tam, gdzie czekaliście na niego z bronią. Ale stało się coś, co nie powinno się stać - mianowicie człowiek z latarkami zdołał odbić serię twoich pocisków, zdjąć z siebie płonący płaszcz odsłaniając głowę pokrytą długimi dredami, uskoczyć przed serią Pakko i rzucić jednym z mieczy w Hiksa, który musiał rzucić się na plecy na ziemię, by nie zostać nadzianym na ostrze. Wszystko to skurwiały Sith wykonał w ciągu sekundy.
Ale wtedy wrócili Coldwell i Fitz. Ten pierwszy o milimetry chybił głowy, ścinając promieniem lasera jeden z dredów tuż za uchem Sitha. Fitz natomiast trafił jednym ze swych fikuśnych noży w prawe ramię Sitha, który wyciągał je właśnie po rzucony w "Starfuckera" miecz. Wiedziałeś dobrze, że ostrza Fitza są zaopatrzone w pewną bardzo nieprzyjemną substancję, w kilkadziesiąt sekund paraliżującą układ nerwowy...

No proszę. Tyle się dzieje, a minęły raptem dwie sekundy...
[Tru epik fajt :'d ]

Facet był totalnie okrążony ze wszystkich stron i skażony trucizną Fitza. To była już tylko kwestia czasu, mieli go na widelcu. Więc co mógł jeszcze zrobić? Strzelał dalej, licząc na pomyłkę Sitha, a nawet jeśli nie, to przynajmniej zajmie jego jedną rękę i odrobinę uwagi na tyle, aby dzieła dokończyli pozostali chłopcy.
[ No sory nooooo..... ]

Sith chyba zrozumiał co jest grane i do czego prowadzi taka zabawa, zwłaszcza że na końcu ulicy pojawili się biegnący żwawo w waszym kierunku Sithowie-żandarmi na patrolu. Gdy tylko sparował ostatni z twoich pocisków schował swoje latarki i postąpił krok w tył, patrząc po was uważnie i mrucząc do siebie jakieś przekleństwa.
Wstając powoli z ziemi przeklął siarczyście - Kurwa, jebany farciarz - Normalnie zajebałby gościa z zimną krwią, a potem się zastanawiał jak spierdzielić przed żandarmami, ale miał kwestie grubasa na tapecie. Najpierw interesy, trzeba więc będzie odegrać teatrzyk - Schować broń Panowie, kawaleria nadchodzi... jak zwykle w odpowiednim momencie - schował blastery do kabury i dyskretnie położył rękę na granacie hukowo-błyskowym, jakby rozmowa ze stróżami poszła nie po jego myśli. - Podnieść mi to ciało.
Sith uznał najwyraźniej, że najbardziej optymalnym wyjściem z sytuacji będzie spierdolić jak najszybciej. Wpadł co tchu za bramę portu, wskoczył na swój czarny ścigacz i prując ile wlazło przeciął skrzyżowanie, po drodze przywołując swoimi sztuczkami wbity w ścianę miecz.
- Spoko spoko, daleko nie ujedzie - zapewniał uspokajająco Fitz - A nawet jeśli, to dorwiemy go później.
- Stać! Ręce do góry rzucić broń nie ruszać się! - wystrzelił jak karabin zakuty w pancerz podoficer na patrolu, biorąc cię na cel. Gdy zdał sobie sprawę, że jest ich dwóch a was pięciu, zawahał się wyraźnie, nerwowo celując w każdego z osobna do spółki z partnerem.
- Co się tu wyprawia?! Odpowiadać!
Najlepiej było udawać idiotę i zagadać faceta. -Spokojnie, tylko spokojnie. Odchrząknął - Panie władzo jesteśmy praworządnymi obywatelami, którzy odstawiają poczciwego brata Francisa do miejsca jego pochówku. Zgodnie z jego testamentem, cytuję: "na pisakach pustyni się zrodziłem, więc swoją dupę legnie tu zaparkować pragnę"... Słaby był z niego poeta swoją drogą - zakręcił jedną wolną ręką kółko w powietrzu - I gdy spokojnie zmierzaliśmy, aby odstawić go na pustynię, napadł na nas ten zbój, co potwierdzą wszyscy okoliczni świadkowie - uśmiechnął się - Chciał pieniędzy na dziw... chętne dziewoję i alkohol, ale my z racji bycia dżentelmenami, odmówiliśmy mówiąc, że mamy ważniejsze sprawy na głowie i nie mamy drobnych. Naćpany był, bo jak poczerwieniał, jak nie huknął... Wszystko powywracał, jakimiś magicznymi mocami i rzucił się na nas swoimi świetlistymi latarkami! Obawiam się, że to był Jedi. Zaprawdę, słusznie oni mają w tych stronach złą reputację, psie juchy - splunął z pogardą - Musieliśmy się bronić, szczęśliwie przybyliście i uratowaliście nas, o zbawcy! Bez Was by nas powyrzynał jak zwierzęta! - zrobił wzruszoną minę - Dziękuję za pomoc! Gdybyśmy my byli sprawcami tego bajzlu, to też tak ucieklibyśmy jak ten chłystek? Chyba nie - uśmiechnął się szczerze A teraz czy możemy dalej iść i kontynuować nasz żałobny szlak?
← Star Wars
Wczytywanie...