Knajpa, w której siedziałeś, była równie parszywa, co obskurna. Całe szczęście, że przynajmniej tutejsi klezmerzy nie dawali ci powodów do mordu na kimś tępą łyżeczką. Cała reszta pokryta była piachem i gorącem. Do cholery, chyba nawet twój drink wyciskano z piachu. Ale z drugiej strony czego spodziewać się po dziurze takiej, jak Ancorhead, ulokowanej w samym środku dupy galaktyki, którą jest Tatooine?
- Nie wiem Mason, naprawdę ciężko mi określić, w perymetrze ilu kilometrów znajduje się cokolwiek, co mógłbyś określić mianem "uczciwe", zwłaszcza w kontekście ceny. - powiedział Trent "Starfucker" Hiks, przecierając dłonią znużone oczy - Jeżeli chcesz znaleźć paliwo, które będzie nadawać się do czegokolwiek prócz picia, musisz popytać po okolicznych cwaniakach. Jest tu kilka sklepów, serwisów i złomów. O "uczciwej cenie" natomiast nie wspomnę, bo jeśli już znajdziesz coś, co zechcesz wlać do tego swojego trupa, to na pewno płacąc poczujesz się jak upadły król Naboo - zapewnił, po czym pociągnął solidny łyk tego, co stawiał ci od ostatniej godziny.
Cipa z bułą i chuj-dupa, jak mawiał jeden z kaprali w twej niegdysiejszej szkole wojskowej. Trudno o miejsce, w którym chciałbyś znaleźć się mniej, niż Tatooine. Wieczny upał, wieczny syf, wieczne zdzierstwo i wsiowi gangsterzy, a ponad wszystko mordercza, nieopisywalna nuda. "Co za cholera mnie tu przywiodła?" myślisz wściekły, gapiąc się w ciecz w swojej szklance. "Ah tak, kurwa, już pamiętam" stwierdziłeś w przypływie nagłego olśnienia. Czyżbyście ostatnio wykonywali zlecenie na liderze piratów na Kashyyk? A czy przypadkiem ktoś was nie uprzedził, że jego inwalidzki gang tylko czeka, aż szef kipnie, przy okazji dysponując całkiem pokaźnym arsenałem? Tak, chyba dlatego twój statek jest jeszcze bardziej dziurawy niż zwykle, a na Tatooine dolecieliście na oparach. Chłopaki przepijają ostatnie kredyty w dziurze podobnej do tej, przystosowanej z dawnego biura Czerki, gdzie za barem siedzi jakiś pierdolony Jawa. JAWA, niech to szlag, te małe mendy wkręcą się wszędzie. Mało tego - waszego bojowego, całkiem dobrego droida szlag trafił, a to już bardzo nie fajnie, bo przywiozłeś go jeszcze z Balmory.
- Matko kochana, to chyba szczyny Banthy mieszane z napalmem - skrzywił się na piątego z kolei kielona Hiks. Hiks był Łowcą Nagród, o wiele bardziej zdeklarowanym "zawodowo" od ciebie i twoich chłopaków, ale lubiłeś go, co nie o każdym mogłeś ostatnio powiedzieć. Trent miał już swoją renomę, na tyle dużą, by móc mieć coś na kształt własnej "etyki pracy" i pozwalać sobie na odrzucanie tych zleceń, które jakoś z nią kolidowały. Nie puszył się też i nie wymachiwał bronią jak fujarą na prawo i lewo, pokazując jaki jest groźny, co w jego fachu było niemal unikalnym przypadkiem. Poznaliście się już jakiś czas temu i nawet raz mieliście okazję uratować sobie na wzajem dupę. Był z niego kawał twardego skurwysyna, ale pozostawał przy tym prosty i szczery. Wiesz, że te cechy, dawno przestały być w cenie.