Sesja Tokara

[ Ilustracja if ju łisz ]

Wyszliście z "Gammorry" kierując się w stronę centrum miasta... No, nazwijmy to tak. Na całe szczęście było jeszcze przed południem, więc skwar był tylko cholernie nieznośny (do poziomu "kurewsko" brakowało jeszcze jakiejś godziny, półtorej), a pustynny wiatr zdarzał się tylko sporadycznie.



Mieszkańcy, piloci, handlarze - wszyscy oni mijali was w drodze z i do sklepów czy barów. W większości wypadków nie dało się określić rasy, gdyż przeważnie owinięci byli kocami, chustami i szmatami od stóp po sam czubek głowy i tylko oczy mogły zdradzić Rodianina czy Nautolanina.

Zaszliście do obskurnej lepianki, która zdawała się trzymać tylko siłą Mocy (słowo "honor" w miejscach takich jak to raczej nie było znane). Tuż za nią, ogrodzone drutem kolczastym i przynajmniej trzema rodzajami innego, znajdowało się wielkie składowisko wszystkiego. Weszliście, a ty przydzwoniłeś łbem w sprytnie zakamuflowany dzwonek, złożony z kół zębatych i blachy.
- Buta nanolia! Achuba nanalia? - zapytał radosnym, ochrypłym głosem unoszący się nad ziemią właściciel.
Skinął głową na przywitanie - My w interesach... - obejrzał się z niesmakiem na cały ten rozgardiasz - ... i jeżeli chcesz ubić jakiegoś targu, lepiej mów we wspólnym języku.
- Oczywiście, szanowni panowie, oczywiście! - zawołał Toydarianin, ociekając plastikową uprzejmością. - Czego sobie panowie życzą? Prawie nowy, niemal nieużywany silnik X-800 z Turbo Boosterem? Świeżutki zestaw chłodnic do poduszkowców lub ścigaczy? A może Speed Bikerzy? Prześliczny, szybszy od światła 71-WZ, jedyne 1200 kredytów!
Udaje zainteresowanie standardowym bełkotem - Tak, tak... z pewnością to przemyślimy, dużo dobrego słyszeliśmy o pańskim interesie. W tym momencie jednak potrzebujemy... - Zrobił zadumaną minę - Panie Tar, proszę powiedzieć czego my właściwie chcemy.
- Cóż... Przypuszczam, że nie będziesz miał nic, co wytrzyma przynajmniej pięć strzałów z turbolasera. Tego chyba poszukamy u Jawów? - zapytał, czy też raczej zasugerował, zwracając się do ciebie.
- Ależ panie Tar, co też pan mówi! - podłapał szybko sprzedawca - Te zaplute karły obłupią panów ze skóry, a i tak nie będzie żadnej gwarancji, że ten pancerz do czegoś się nada. Mogę panom coś znaleźć albo wyklepać za rozsądną cenę...
Tar wstrzymał gestem jego zapał
- Potrzebuję czegoś, co będzie pasowało do Motha, a wątpię, żebyś widział coś takiego na tym zadupiu. Dalej - wtrysk paliwa do jednostki transportowej. Najprostszy, przemysłowy. Masz?
- [i]Oczywiście, jak najbardziej!
- podleciał do jednej z półek, na której leżała ogromna sprężarka z masą oddzielnych części - Jedyne 150 kredytów.[/i]
Mechanik spojrzał na ciebie wymownie, unosząc brew.
- Taaa... A paliwo?
- A to już wedle panów uznania. Jeśli interesuje panów gaz, to mam tu pokaźną ilość tibbany, najlepsza jakość z Bespinu. - reklamował się handlarz - Jeśli natomiast wolą panowie coś ciekłego, to pozostaje nasza rdzenna, tania jak piasek, tatooińska mieszanka. Taka jednostka jak Moth ma chyba z 10 ton pojemności, prawda? - pytał z ochrypłą uprzejmością - Jak dla panów nie będzie drożej niż 100 kredytów za tonę.
Zaczął się spazmatycznie śmiać klepiąc po plecach swojego mechanika, aby do niego dołączył, lecz najwyraźniej nie miał ochoty. Po kilkunastu sekundach rechotu i westchnieniu ulgi, teatralnie otarł łzy - Widzi Pan, Panie Tar, nie dość, że handlarz to prawdziwy dowcipniś. Jak nie kochać tej planety? - powiedział z ekscytacją w głosie - Dałbym głowę, że nie słyszałem tak dobrych żartów od czasu, gdy do Balmorry przyleciał Frank McBoor ze swoimi skeczami. Pamięta go Pan, Tar? Prawdziwy był z niego artysta! - dodał z nieskazitelnym uśmiechem na ustach - Marnujesz się tutaj Drogi kolego, oj tak... - nagle zrobił zatroskaną minę - Obawiam się jednak, iż się nie zrozumieliśmy. Bo my tu przyszliśmy nie na towarzyskie dykteryjki, ale żeby ubić pieprzony interes. Wszechświat niestety nie obdarzył Pana Tara poczuciem humoru, a już w szczególności cierpliwością, i szybko się irytuje. Proponuje zatem, abyśmy nie robili z siebie idiotów i ukręcili tutaj biznesik, a każdy wyjdzie zadowolony i bez ran kłutych lub postrzałowych. Co my tutaj mamy... - Zacierając ręce popatrzył na sprzęt - Prawdziwy relikt, okradłeś lokalne Muzeum Międzyplanetarnej Techniki czy jak. Widać konserwatorów też tam macie do kitu, bo widzę naleciałości rdzy. Nie wspominając już o tym, ze Pan Tar będzie go musiał w odpowiedni sposób przerobić, a jego czas jest wybitnie limitowany i kosztowny - zobrazował to uniwersalnym gestem - Cholera lubię Cie i może dlatego kupię Ci to za 70 kredytów. Za szczyny Jawów zwane lokalny paliwem jestem w stanie dać 25 kredytów za tonę, bo coś czuję, że po tym ekstrawaganckim drinku moja łajba, będzie potrzebowała wymiany napędu. - Zrobił minę zbitego psa i gotował się do wypłacenia kasy, szepcząc -...i znów zostałem wyruchany w dupę.
Toydarianin skrzywił się, natychmiast porzucając swój akwizytorski ton
- Tekamichesa hopo nabutinanolia! - wykrzyknął, mocno poirytowany - 70 za prawie nowy wtrysk?! Człowieku, czyś ty z banthy spadł? Tyle to bym zakrzyczał za wymontowany z automatycznego zraszacza, a nie nowy, powyścigowy model! Pewnie, że trochę zardzewiał, ale tu wszystko rdzewieje, jakbyś nie zauważył. Trochę WD-40 i będziesz mógł go zapisać w spadku swoim wnukom! - perswadował, wymachując dłońmi jakby odganiał się od much.
- A 25 za tonę? Myślisz, że trafiłeś na idiotę?! Nawet drinki w kantynie Iwara kosztują więcej... - spauzował i spojrzał w bok, chyba orientując się, że to nie była akurat najbardziej trafna metafora - ... nooo a w każdym razie nigdzie nie dostaniesz taniej niż 50 kredytów za tonę, mogę cię zapewnić! - dodał rezolutnie, wskazując cię energicznie palcem w geście perswazji.
- Jeżeli to jest nowy model, to ja jestem Twoim starym, a uwierz, że zapamiętałbym jakby się rżnął z kimś z Twojego gatunku. Nawet, gdyby mi się film urwał. - powiedział opanowany - Co mnie obchodzi, że tutaj wszystko rdzewieje? Jest coś takiego jak konserwacja sprzętu, Pan Tar zapoznałbym Cię z tymi i owymi sztuczkami związanymi z tym radosnym zajęciem, ale robi się trochę nerwowy jak ktoś bez potrzeby podnosi głos. Jestem świecie przekonany, że nie chciałbyś się zapoznać z jego scyzorykiem, dlatego czym prędzej ubijmy targu. - podrapał się po brodzie - Podsumowując sam przyznałeś, że masz wybrakowane produkty i trzeba do nich dokładać, dlatego dam Ci za to nie więcej jak 95 kredytów. Plus paliwo za 35 i jesteśmy kwita, bo coś mi się widzi, że je czymś rozcieńczasz.
Toydarianin wybałuszył gały, nie wiedząc czy wybuchnąć czy dostać ataku serca.
- Czyś ty z księżyców... - zaczął, ale dalszą część zdania wepchnął mu do gardła Tar, trafiając swym nożem banthcią muchę, która przysiadła na ladzie 3 metry dalej. Bardzo elegancko zamarkował przy tym teatralne kichnięcie.
Handlarzowi opadła trąbka (pompka pewnie też).
- Dobra... Ile tego paliwa? - zapytał zrezygnowany.
- Ha! To rozumiem, wiedziałem, że inteligentny z Ciebie gość. Sześć ton, powinno wystarczyć na ten moment - przekazał kurduplowi kredyty i rozkazał Tarowi wziąć zakupiony wtrysk. - Tylko nie próbuj nas przerobić na szaro, bo zrobimy się baaaaardzo nieprzyjemni.
- Idźcie do portu... - mówił dalej, zupełnie beznamiętnym tonem - Na stacji paliw znajdziecie Tuskana, który obsługuje dystrybutory. Powiedzcie mu, że jesteście od Zaksa - podleciał do lady i wyjął czytnik kart kredytowych - A teraz bierzcie ten wtrysk, płaćcie i wynoście się z mojego sklepu...
- Aha. - Beznamiętnie wypowiedział. Zapłacił umówione 305 kredytów i wyszedł ze sklepu w kierunku portu.
Ponieważ port znajdował się na samym obrzeżu Anchorhead, po drodze do niego zdążyliście najeść się trochę piasku. W samym porcie stało kilka dużych jednostek (w tym wasza) oraz kilka mniejszych, osobistych modeli. Panował tu spory ruch - mechanicy kręcący się wokół swoich maszyn, handlarze wykłócający się z odbiorcami towaru, kierownik portu wyłudzający opłaty za lądowanie.
Spora stacja paliw rozlicznej maści i niezmiennie podłego gatunku znajdowała się tuż obok, kłębiąc się niczym monstrualny pustynny wąż splotami rur i rurek, podłączanych i odłączanych od kolejnych statków przez pilotów, droidy i całą resztę, nad którą starał się czuwać wspomniany Człowiek Piasku.
Podszedł z niechęcią i dużą dozą ostrożności do kosmity obsługującego dystrybutory. Zawsze uważał Ludzi Piasku za barbarzyńskie ścierwo, które może Ci wbić coś ostrego w plecy pod byle pretekstem. Ale hej! Jego lista kosmitów, których naprawdę lubił była bardzo krótka i liczyła ledwo kilka nazwisk, więc spokojnie można było go nazwać "uprzedzonym" - My od Zaksa, sześć ton lokalnego specjału - pokazał palcem swój statek.
Przystojniak w goglach spawacza i bandażach trędowatego warknął coś, co w jego narzeczu mogło być potwierdzeniem. Wziął jedną z wielkich rur i podłączył pod "Orgusa" po czym włączył dystrybutor. Mechaniczne buczenie świadczyło o przepływie paliwa.
- I to rozumiem. - Cały proces mógł trochę potrwać, dlatego nie było sensu stać tam i gapić się na tego kosmitę. - Wiesz co robić, Tar - wskazał na wtrysk paliwa. Sam zaś zaczął szukać Lokara. Oczekiwał krótkiego raportu, po cichu licząc, że facet znalazł kogoś z robotą i przede wszystkim kredytami.
Twój pilot opierał się plecami o kadłub nieopodal rury paliwowej i właśnie przypalał sobie skręta palnikiem.
- Heh, robota? - zakpił krótko, nie przestając ćmić fajki - Tak szefie, znalazłem zlecenie. Nawet dwa. Pierwsze wystawia tutejszy Hutt, a dokładnie nie tutejszy, tylko tamtejszy, bo rezyduje w Mos Ila - zaczął, parując obłokiem dymu w gorącym pustynnym powietrzu - Oferuje on ponoć tysiąc dwieście kredytów na rękę za przemiłe zlecenie, a dokładnie kasację jednego klienta. Jest tylko jeden mały szkopuł szefie, chcesz wiedzieć jaki? - zapytał retorycznie, strząsając popiół.
- Szkopuł to klient. Dokładniej, ten klient - wskazał ręką stojący 30 metrów dalej statek, przy którym krzątał się "Starfucker".
- Jeśli wolałbyś coś mniej osobistego szefie, to jest jeszcze drugie zlecenie. Dla odmiany wystawia je ten sam Kama the Hutt. Tym razem jednak klient do kasacji jest bardziej anonimowy - pociągnął raz jeszcze, strzepując popiół w kałużę cieknącego paliwa - Dwa i pół kawałka na rękę za zlecenie i tylko jeden drobny problem. Facet jest jakimś pieprzonym, mrocznym, srającym nietoperzami Sithem.
Splunął i otarł twarz brudnym rękawem.
- No, to będzie chwilowo tyle w kwestii roboty. Chyba, że chcemy bawić się w wyścigi podów - uśmiechnął się zjadliwie.
- Może być i Sith, dwa i pół kawałka piechotą nie chodzi, a prawda jest taka, że zabiłbym takiego za pół darmo. - Splunął na ziemię - Jak ja tych skurwieli nienawidzę. No, ale trzeba przyznać, że uroczo kwiczą jak ich się trochę przypiecze, nie? - Popatrzył w niebo, robiąc jedną z tych nostalgicznych min, gdy to się wspomina stare czasy - Taaaaak... czyli wszystko zgodnie z planem. Najpierw na targ po trochę rupieci, a potem do Mos Ila na małe mordowanie. Historia mojego życia. - Gwizdnął głośno i przeciągle - Hejjjj! Trent, nadal chcesz pomóc?
Najemnik obejrzał się, lokalizując wołającą go osobę, po czym machnął do ciebie, odrzucił klucz, którym coś nastawiał i podszedł.
- Co tam Mason? - zapytał rezolutnie - Zdecydowałeś się jednak na lichwiarską pożyczkę?
- Neeee.... - Machnął ręką. Podszedł bliżej. Wyciągnął zza pazuchy nóż. Zrobił pochmurną minę. I. Potem. Odwrócił go rękojeścią w stronę kumpla - Podrzuć mi jakiegoś swojego osobistego fanta i może jakiś pukielek włosów albo jeden z tych Twoich piękniutkich złotych zębów. - uśmiechnął się swym perlistym uzębieniem - Zwrócę Ci potem. - zapewnił - Wiesz, jedna z lokalnych świń dała nagrodę za Twoją głowę i pomyślałem, że dobrym pomysłem byłoby wykorzystać okazję. Potem spijemy się za jego kredyty, jak to robiliśmy zawsze przy takich jeleniach.
← Star Wars
Wczytywanie...