Sesja Tokara

- Dooobra... - zgodził się Trent - podbijemy do jednej z miejscowych mordowni. Są co prawda dwie kantyny Sithów, ale imperialni są dla nas chyba zbyt "kulturalni" - zakpił. - Spotkajmy się zatem tutaj za... Godzinę? Tyle chyba wystarczy.
- Powinno, najwyżej się modnie spóźnimy - znów rzucił odkrywczo i pożegnał się. Najpierw wypadałoby złożyć wizytę grubasowi i tam też się skierował.
[Ponownie ilustracja ]

Przeszliście przez osadę do rzeczonej pijalki. Od progu powitało cię kojące tchnienie chłodnego powietrza, które wypływało z ogromnych dmuchaw rozstawionych przy ścianach. Lokal był pełny po brzegi gośćmi chroniącymi się przed południowym upałem. Dwóch Durosów grających w pazaaka, Ithorianin sączący wodę z półmetrowej szklanki, jakiś twardziel w ciemnym płaszczu, z głową skrytą pod kapturem, ignorujący panujący na zewnątrz skwar, Twi'lek gadający intensywnie z człowiekiem odpowiadającym mu w jego języku i wielu wielu innych. Miejsce składało się z dwóch dużych sala przedzielonych pozbawioną drzwi framugą. W każdej z sal był jeden bar, zaś na końcu drugiej z nich, jakieś 60 metrów na wprost od wejścia, widziałeś całą okazałość jego ropuszości Kamy the Hutta.
Wszedł pewnie do mordowni, mimo prowizorycznej klimatyzacji czuł, aż za dobrze smród tego miejsca - Za dużo pierdolonych kosmitów... - mruknął do siebie pod nosem i skierował się w stronę Hutta. Kilka metrów przed grubasem przystanął, aby jego pieski dokładnie sobie go obejrzały. Po kilkudziesięciu sekundach skierował się w stronę szefa tego bajzlu - Kama the Hutt, jak mniemam... - powiedział nonszalancko, odpalając papierosa, aby choć trochę przyćmić wspomniany fetor.
- A i owszem - ozwał się ropuch wydając z siebie dźwięk, który brzmiał jakby pierdnął i beknął jednocześnie. Wątpisz jednak, byś przeżył tak niekonwencjonalny atak, stąd prosty wniosek, że tak brzmi aksamitny głos Kamy. - Czego i za ile, zapytam uprzejmie?
- Obiło mi się o uszy, że masz problem ze skurwiałym Sithem i pewnym najemnym cynglem - zaciągnął się i wypuścił dym - Mogę sprawić, że oba te kłopoty znikną... - po krótkiej pauzie dodał - ...oczywiście za pewną cenę - celowo położył akcent na ostatnie słowo. Korzystając z okazji przyjrzał się dokładnie ochronie Hutta.
Obaj czterej wykidajła rozstawieni po dwóch przy ścianach i po bokach Hutta byli owinięci piaskowo żółtymi szmatami od stóp do głów, a oczy okrywały im ciemne okulary, przypominające gogle spawacza. Wszyscy dzierżyli ciężkie verpińskie spluwaczki, na plecach przewieszone mieli także podwójne wibroostrza. Cholerny ropuch musiał chyba nieźle im płacić za pocenie się w czymś takim, no i widać, że ma łeb na grubym karku. W ten sposób nikt nie rozpozna i nie zarżnie po nocy jego silnorękich.
- Obu na raz powiadasz? Hohohohooo! - zaskrzeczał swą pragębą w nieopisanie ohydny sposób - Takiś mocny? No cóż... Dobrze, bardzo mi to na rękę, a tobie się opłaci, jeśli faktycznie masz jaja takie, jak twierdzisz - zmrużył swe gały i wykrzywił ryło w paskudnym uśmiechu - Za "Starfuckera" daję tysiąc dwieście, za Sitha dwa czterysta. Jeśli zrobisz to ładnie, żeby imperialni o nic nie pytali, to może zarobisz na premię. No i jeśli nikt cię nie uprzedzi - zażartował, a przynajmniej tak mu się zdawało.
Czterech gagatków, nie licząc jeszcze kilku będących incognito. Niekiepsko. - O to się nie martw - rzekł pewnie - "Starfuckera" znam z widzenia i niejednokrotnie nadepnął mi na odcisk, wpakowanie mu sztyletu w plecy będzie prawdziwą rozkoszą. Natomiast chciałbym bliżej poznać personalia drugiej kaczki. Któż taki zagraża zagraża Panu tego zacnego przybytku... - powiedział kpiącym tonem i obrócił się powoli dookoła, jakby przesadnie gestykulował, ale chodziło o to, aby przyjrzeć się pozostałym systemom obronnym - ...żeby dawać dwa razy większą stawkę niż za profesjonalnego zabijakę z reputacją. Ciekawi mnie to strasznie. - zaciągnął się ponownie.
Nie widziałeś żadnych kamer ani działek, żadnych drzwi do zewnętrznych pokoi czy bunkrów. Widać Kama czuł się tu pewnie jako prawdziwy pan na włościach, choć nie mogłeś być pewny, czy pośród klientów nie ma jeszcze kogoś z obstawy.
- Sprawy pomiędzy mną a moimi wrogami nie powinny cię ciekawić, cwaniaczku - rzucił krótko Hutt - Wystarczy ci wiedzieć, że Kirlan swego czasu zasłużył sobie na czterdziestogodzinną sesję opalania w Morzu Wydm. Niestety, nie jest to proste, bo ten skurwiel jest całkiem niezłym Jedi, czy jak to się nazywa w tym imperialnym wydaniu - bełkotał ochryple. Dwa ogary Kaath zdychały z gorąca, sprawiając wrażenie zupełnie niegroźnych - Dlatego też daję za niego dwa razy tyle, co za łowcę. Ten mendziel jest tak pewny siebie, że przyleciał tu jakiś czas temu. Niestety zmył się z miasta zanim moi ludzie zdążyli mi o tym donieść i go capnąć. - splunął do ogromnej spluwaczki siarczystą charą, która mogłaby powalić człowieka - Jednak jego statek ciągle stoi w porcie, a on sam na pewno chowa dupsko w którymś pasmie jaskiń, gdzieś niedaleko. Cholera wie po co, ale mam to gdzieś. Nie może być raczej gdzieś dalej, bo ani nie odleciał, a przecież żreć i pić też musi. A przy okazji chłopcze, twoje nazwisko? - zapytał, mierząc cię przekrwionym wzrokiem.
Pokręcił głową z rozczarowaniem - Wiesz dobrze, że to tak nie działa. W naszym niebezpiecznym fachu chorobliwie cenimy sobie anonimowość i często potrafimy za nią zabić - wziął kolejnego macha - Wystarczy Ci wiedzieć, że jestem "Mal", reszta to nie Twój zakichany interes - wyrzucił lekceważąco papierosa w stronę Hutta, ta rozmowa i tak trwała za długo na jego rozum. - Tyle chciałem wiedzieć, przyjmuje zlecenie - skinął głową na pożegnanie i powoli wyszedł z baru. Miał nadzieje, że te pewne prowokacyjne gesty odkryją choć część tych narwanych "tajniaków".
Faktycznie, dwóch kolesi przy barze drgnęło nieco zbyt nerwowo, ale widać z jakiegoś względu nie zdenerwowali się bardziej. Jednak ten numer z papierosem postawił cię na granicy przegięcia, w związku z czym obserwowało cię też kilka innych osób przy barze i stolikach, niekoniecznie należących do wykidajłów Hutta.
Wiedział, że takim zachowaniem mógł sobie napytać sporej biedy, jednakowoż mogło ono przynieść pewne interesujące frukta w przyszłości. Poza tym z takimi personami trzeba grać rolę pewnego siebie skurwiela, to zawsze wzbudza pewien respekt i znacząco pomaga przy wypłacaniu umówionej kwoty. Gdy już odeszli na dostateczną odległość powiedział - Dobra ferajna, idziemy teraz zapytać przemiłego Pana kierownika czy nie pozwoliłby nam przetrzepać statku wspomnianego delikwenta - podrapał się po brodzie - Chyba, że macie jakieś odkrywcze ciekawostki i smaczki odnośnie Hutta, jego ochrony oraz baru?
- Śmierdzi - rzucił Nogar bez namysłu
- Syfem - dodał Lokar
- To znaczy: i on i jego bar i jego cwele - podsumował Pakko, i wszyscy trzej zaśmiali się krótko. Jednak niemal w tej samej chwili wszystkie śmiechy i odgłosy miasta zamieniły się w litanię międzyplanetarnych inwektyw, kierowanych pod adresem owego twardziela w ciemnym płaszczu i kapturze, który wsiadł na swój czarny 71 - WZ i kręcąc manetką wzbił wokół siebie tumany piachu, kurzu i pyłu, które niczym samum osiadały na wszystkich i wszystkim, a następnie ruszył na pełnym gazie przez ulicę Mos Ila, zanim ktokolwiek zdecydował się go zastrzelić.
No tak, sam się zastanawiał po co zadał te pytanie. Od myślenia to był on, a oni od wypełniania rozkazów. Mimo wszystko liczył na jakiś większy konkret, a tumany piachu nie poprawiły jego nastroju - Skurwysyn, następnym razem jak zobaczę to zajebię na miejscu - szpetnie zaklął i wyładował odrobinę stres, jaki przyniósł spotkanie z Huttem. - Dobra, zatem idziemy się elegancko przywitać z kierownikiem - skierował się ponownie w stronę portu, mimo wszystko pogawędka w spelunie okazała się owocna.
Kurz wbity w gorące powietrze przejazdem "rajdowca" osiadał bardzo powoli, tworząc niejako zasłonę z piachu przykrywającą całą ulicę. Gdy wróciliście do portu, po wytarciu piachu z oczu i z między zębów, zobaczyłeś w niewielkim budynku biegającego między konsoletami Durosa, wycierającego czoło mokrą szmatką.
Podszedł do niego i zapytał elegancko - Pan jest zarządcą tego portu?
- Niestety tak - odpowiedział Duros, nie zatrzymując się ani na chwilę w swoim orbitowaniu wokół konsolet i tablic z wykresami - W czym mogę pomóc?
- Na początku chciałem powiedzieć, że odwala Pan kawał znakomitej roboty. Wszystko tu tak pięknie uporządkowane. Pełen ład i harmonia. Dlatego pomyśleliśmy, że to właśnie Pan będzie najbardziej kompetentną osobą, która może nam pomóc - zrobił smutną minę i dodał jakby ciszej - Szukamy przyjaciela... - pokręcił głową z rozczarowanie - Kirlan, zakała galaktyki, uciekł sprzed ołtarza mojej siostrze, uwierzy Pan? - uderzył mocno pięścią w swoją otartą dłoń - Mówiłem jej, żeby nie wiązała się z tym człowiekiem, że on nie jest dobrym materiałem na męża, że czasem muszą się zaszyć głęboko w jakichś jaskiniach, pomedytować i wyrżnąć w pień jakąś wieś, ale nie.... Ona się uparła! - westchnął - I teraz muszę podróżować po różnych systemach gwiezdnych i szukać gagatka, bo to niby moja wina!! - odchrząknął - Dlatego widząc tak znakomicie zarządzany port, pomyśleliśmy, że Pan kierownik, ma szeroko otwarte oczy, wrażliwe uszy i znakomicie sporządzoną dokumentacje, która pozwoli nam określić, gdzie moglibyśmy rozpocząć poszukiwania.
Pan zarządca portu kosmicznego Mos Ila miał rzeczywiście miał w tej chwili bardzo szeroko otwarte oczy i usta po wysłuchaniu twojej tyrady.
- Eeee.... - stwierdził z profesjonalną, rzeczową skrupulatnością - Noo... dobrze, ale wie pan... W tych dokumentach mam jedynie zapisaną datę i godzinę przylotu a także kwotę opłaty za lądowisko. Nie wiem kiedy ten Kirlan zamierza stąd odlecieć, zapłacił mi za miesiąc z góry, a za przekroczenie tego terminu będę mu naliczał odsetki. Nie bardzo wiem jak jeszcze mógłbym panu pomóc... - zakończył niepewnie.
Postarał się zrobić najszczerszą minę jak potrafił - Facet lubi być anonimowy i uciekać ciężarnym narzeczonym sprzed nosa. To smutne i nie dziwię się, że Kirlan nie ma za grosz taktu i nie przywitał się z Panem, zdradzając swój cel podróży - urwał w pół zdania i zrobił zatroskaną minę - A może... - westchnął - Strasznie mi głupio o to prosić, ale czy moglibyśmy sprawdzić owe lądowisko i jego statek, może tam zostawił jakieś wskazówki, gdzie go możemy szukać? - dodał szczerym tonem i próbując zmusić kanaliki łzowe do roboty - To wszystko robimy w dobrej wierze i mamy najszczersze intencje. Bo jakim trzeba być gburem, żeby zrobić taki numer niewinnej kobiecie?
← Star Wars
Wczytywanie...