Sesja Tokara

Żandarm miał na głowie lekki hełm, zakrywający twarz, ale byłeś gotów zastawić swój statek i lewe jądro, że szczęka opadła mu poniżej grdyki. Twą barwną i spektakularną opowieść potwierdzali kiwający komicznie głowami i hełmami chłopaki, którzy stali wokół z palcami na cynglach. Potwierdzali ją także mimowolnie odklejający się od ścian i wygrzebujący z połamanych straganów handlarze, a także dwie ofiary uciekającego Sitha, rozmaślone na szerokości ulicy.
- Eeeeee..... Dobrze... - oznajmił stanowczo podoficer, rozglądając się wkoło - Dobrze, idźcie w swoją stronę i nie sprawiajcie problemów ani kłopotów... - skinął na kompana i ochoczo podskoczyli do Bogu ducha winnego Ithorianina.
Krzyknął stronę żandarmów - A dziękujemy Panu władzu! Jeszcze żem powiem, iż ten chłystek uciekł w tamtą stronę swoim ścigaczem - pokazał kierunek, w którym uciekł facet - I słaniał się jakoś na nogach, może ten narkotyk przestał działać? Jak cni dżentelmeni wypuszczą tam jakiś patrol to na pewno go znajdą i przed obliczem sądu postawią, ajjjjjjj.... - skinął głową na pożegnanie i pokazał chłopakom, żeby ruszyć tyłki. Gdy doszli już do bramy portu powiedział - Kurwa mać, mieliśmy go jak na widelcu! Co się z tym wszechświatem do cholery dzieje! Zmiana planów, idziemy tam kupą i dopiero kilkadziesiąt metrów przed wejściem się rozdzielimy. Trzeba liczyć na to, że nasza barwna konkurencja może się jeszcze pojawić lub kolejny świrus z latarką.
Stało się jak zakomenderowałeś, ale tym razem żadne atrakcje, gry i zabawy na piasku nie czekały na was po drodze. Pro forma puściliście przodem Coldwella i Fitza.
- Wygląda, że czysto... - ozwał się po jakichś dwóch minutach snajper - Przed wejściem tylko dwóch miejscowych meneli... O, i ten Nautolanin z portu, z jakimś kontenerem pchanym przez droida pakuje się do środka... Chyba jakaś dostawa towaru...
- Dobra, wchodzimy. Pamiętajcie na znak 'uwielbiam to' rozpętujemy piekło. Miejmy jednak nadzieje, że grubas ma głowę na karku i skończy się tylko na gadaniu - pokazał towarzyszącej mu dwójce wejście do speluny.
- Chodź chodź chłopcze, niechże cię poznam! - ponaglił przez długość obu sal Hutt i zaburczał, wydając z siebie coś, co miało chyba być śmiechem. Nie było to jednak zawołanie skierowane do ciebie, lecz do Nautolanina, który szedł kawałek przed wami ze swoim konterem pchanym przez droida technicznego. W pijalce nie zmieniło się praktycznie nic od twej ostatniej wizyty, tylko odrobinę spadła frekwencja, bo było już dobrze po południu i upał na zewnątrz trochę zelżał.
- Widać grubas ma gości - powiedział ze zrezygnowaniem - Poczekamy więc, napijemy się i podsłuchamy. Zawsze to lepiej znać jedną plotkę więcej niż mniej, a jakiś drink nam się należy po tej całej drace. - wskazał na stolik usadowiony w rogu. Z dobrym widokiem na wyjście z baru i wejście do "sali" Hutta, a w razie problemów mógł zmienić się w mini-bastion.
[ Pytanie natury technicznej - trupa Lokara sadzacie za stołem, czy jak? ]
[Na krześle przy stole, jak na prawdziwych dżentelmenów przystało!]
[ Bardzo profesjonalnie ]

Zasiedliście wszyscy czterej przy stole, sącząc swoje trunki. No, może poza Lokarem, bo on jakoś nic nie zamówił. Tutejsi kelnerzy albo nie takie rzeczy już widzieli, albo nieźle cięli byka, że nie rusza ich osmalony, przypieczony trup w verpińskim pancerzu siedzący przy szklance z kumplami.
Fitz siedział w drugiej sali przy lewej ścianie, w najbliższym Hutta i jego wykidajły stoliku, niespiesznie sącząc coś z dużej szklanej butelki i przypalając skręta. Nautolanin podszedł ze swoim kontenerem do właściciela lokalu i wypowiedział parę zdań, po których ropuch roześmiał się jowialnie.
- Hohoho.... Podarek, powiadasz. A cóż to za podarek? - zmrużył obleśnie ślepia w odpowiedzi na coś, czego nie dosłyszałeś - Czyżby jakaś elegancka bomba? A może przenośna komora gazowa? Hohoho... Może otworzymy i sprawdzimy, co? Panie Ourulos?
- Ech... wygląda na to, że ktoś mu znów wsadza język pomiędzy tłusty rowek - spokojnie sączył drinka - Na czym ten świat stoi, ten grubas myśli, że ja mam nieograniczony czas? - podstawił drinka pod twarz Lokara - Hiks napijesz się czy już masz dość na dziś?
- Dość to ja mam dzisiejszych atrakcji na trzeźwo, dawaj - nie odmówił tobie i sobie łowca nagród - Ale... cholera, Storm. Przecież ta pieprzona ropucha nie ma za wielu przyjaciół... Jeśli ten facet faktycznie sprezentował mu bombę? - spojrzał niepewnie w stronę Hutta i Nautolanina.
- To co kurwa mamy zrobić? - rozłożył ręce z zapytaniem - Klasyczna dyplomacja przy pomocy strzelby czy jak? Rozpierdoliłbym kolesia z dziką rozkoszą, bo wiesz jakie mam nastawienie do kosmitów, ale nie chciałbym zrobić jakiegoś "faux pas". - spróbował dojrzeć co to za podarunek i sprawdzić na wszelki wypadek obawy Hiksa. Niby szkoda byłoby, gdyby ktoś kropnął zleceniodawcę przed nimi, a był pierdolonym ekspertem od takich wybuchowych niespodzianek.
Za cholerę nie byłeś w stanie zobaczyć co znajduje się w tym kontenerze. Sam kontener był klockiem o wymiarach 2 na 2 na 2. Ale jedno jest pewne. Jeśli miałby to być bomba, to ktoś musiałby być albo totalnym amatorem, albo chciał wysłać do diabła Hutta z naprawdę wielkim "bum".
- Ober, kolejna kolejka! - zwrócił się dyskretnie do Trenta - To raczej nie bomba, gdyby faktycznie nią była, to nasz skurwaiły kosmita wyleciałby w powietrze razem z nią... i całą resztą tej cholernej rudery. Wątpię, żeby na takiego tłuściocha wysyłali kamikadze.
Twe wątpliwości miały się rozwiać lada chwila. Nautolanin wygłosił kolejną przemowę, po której Hutt nakazał jednemu ze swych podchujaszczych otwarcie skrzynki. Szmaciany beduin podszedł do kontenera, otworzył magnetyczny zamek, odsłonił przednią pokrywę i... Waszym oczom ukazało się pięć półek, czy też raczej - grzęd. Na każdej z nich siedziały cztery żywe gizki.
Oczy Hutta wybałuszyły się jeszcze bardziej niż zwykle, a szczęka paskudnej gęby opadła nisko i szeroko.
- Hehe... no i widzisz Hiks? Jeżeli facet nie posiada takiej fantazji jak ja i nie umieścił na tych szczurach wszechświata mini-ładunków wybuchowych, to nie mamy się czego obawiać - strzelił kolejną lufę - Chyba, że martwisz się o spiżarnie grubasa.
No tak, gizki to gizki. Swoim zwyczajem zaczęły wyskakiwać z kontenera i już po chwili dwadzieścia kosmicznych żabek obskoczyło przestrzeń wokół Hutta.
- Niech to zaraza! Co to ma być?! - burczał zdezorientowany Kama.
Hm... Jakieś dziwne te żabki. Jakby większe niż zwykłe gizki i bardziej brunatne...
- Wytłumacz mi to naty... AU! Co do... - Hutt wrzasnął, gdy jedna z gizek dziabnęła go w rękę. Zaraz potem w drugą. A tuż po niej następna w coś jeszcze innego i jeszcze innego... I sekundę później patrzyłeś zdębiały jak dwadzieścia przerośniętych, brunatnych gizek skacze wokół spasłego Hutta zżerając go żywcem.
Rozkoszował się kolejnym kieliszkiem, niech sobie pocierpi chwilkę - Panowie, nie chciałbym wyjść na jakiegoś narwańca czy miłośnika tego grubasa... - dopił drinka i położył z pietyzmem na stole, westchnął cichutko -... ale kurwa, zajebią nam zleceniodawcę! - wywrócił stół, wyciągnął gnaty - Lokar, przypiecz te małe gówno miotaczem ognia! - zwrócił się do Trenta - A my bierzemy tego skurwysyna, żywcem! - zaczął celować w kuriera.
Nautolanin zatrzymał się przed wami - Pokój, ja jestem tylko posłańcem i mam ochotę żyć.- powiedział unosząc ręce w górę. W drugiej sali Hiks usmażył trzy gizki, ale opadły go dwie kolejne, które właśnie zagryzły jednego z ochroniarzy Hutta, heroicznie bronionego przez jego dwa ogary kath i resztę obstawy.
Strzelam facetowi w kolano, aby nie uciekł daleko - Jeżeli nie masz 4000 kredytów na zbyciu, to zacząłbym się modlić, żeby grubas przeżył - szepnął do radia - Fitz, miej na niego oko, ale zostań incognito - klepnął Pakko - Ruchy, trzeba pomóc Lokarowi! - podbiegł w okolice całego tego bajzlu, żeby ratować Hiksa.
← Star Wars
Wczytywanie...