Sesja Tokara

[To zależy co wolisz. Może być przelew na kartę kredytową, może być gotówka w formie dużej ilości małych kart płatniczych, tak jak w KotOR ]

- Pan Coldwell jest niedysponowany, proszę zostawić wiadomość po krzyku bólu. - usłyszałeś w komunikatorze głos z pewnością nie należący do Coldwella, a następnie ostry wrzask bólu i wściekłości - A teraz na poważnie. Nic do was nie mam i lepiej byście wy nie mieli do mnie nic. Zostawiam go żywego, w miarę. Jeśli się jeszcze spotkamy nie będzie zmiłowania. Przeprosiny do pana Kamy, jeśli chce mnie wynająć do przekazania wiadomości jestem otwarty.
[Jak już zamierza zapłacić to najlepiej na konto bankowe a'la Kajmany czy inna bananowa republika ]

Pokazał ręką, żeby chłopcy zostali na miejscach. Głupia strata Coldwella byłaby bolesna i nie chciał drażnić kolesia. Tajemnicą pozostawało jak uciekł z przestrzeloną nogą. Jak liczna była jego ekipa? A może kolejny skurwiały Jedi? Zaczął się śmiać - Powinieneś dziękować w tym momencie Mocy czy innemu gównu, w które wierzysz, że szanowny pan Coldwell i Hutt jeszcze dychają. Inaczej już byś skurwysynu był martwy - zrobił znamienną pauzę, w międzyczasie wypuszczając papierosowy dym - Potrafię jednak docenić pewne gesty i skoro wszystko poszło po mojej myśli zostawię cię w spokoju. Na ten moment. Obiecuję ci jednak, że hak na mojej łajbie, będzie na na ciebie cierpliwie czekał i jeżeli jeszcze raz cię spotkam, nie będę tak miłosierny i strzelę odrobinę wyżej niż w kolano. - podkreślił - Sam się domyśl gdzie.
- W takim razie do miłego.- rzucił krótko Nautolanin i wyłączył się. Jednocześnie Kama wydarł się straszliwie.
- AUUU!!! Co wyprawiasz durny knypku?! To piecze, srako w kapturze! - złorzeczył medykowi, który dezynfekował jego rany po ugryzieniach.
- Nie jojcz robaku, chyba że chcesz łatać się sam. Mój szef i tak ma złote serduszko, że wyświadcza ci tę przysługę - zakpił Hiks, przyglądając się tej scenie z założonymi rękami i najwyraźniej z ogromną przyjemnością, którą czułeś pomimo tego, że jego twarzy skrywała się pod hełmem.
- No, bardzo dziękujemy. Interesy z wami to średnia przyjemność, ale i tak polecamy się na przyszłość - powiedział Fitz do przydupasa Hutta, który dokonywał właśnie przelewu na wasze konto.
Wyrzucił peta w podobny sposób jak przy ostatnim spotkaniu - Idziemy Panowie, Pan Coldwell się niecierpliwi - gdy wychodził ze speluny wskazał na ciało Lokara, żeby przypadkiem nie zapomnieli go zabrać.
Nikt nie przeszkadzał wam w wyjściu, tak po prawdziwe nie bardzo miał kto. W pijalce pozostało tylko dwanaście trupów gizko-rancorów, jeden pokiereszowany Hutt, cztery trupy jego silnorękich, masa powywracanych stołów i krzeseł oraz droid - barman, który nie przejmując się absolutnie niczym polerował szklanki i odtwarzał jakąś durną melodyjkę. Zostawiliście go w towarzystwie dwóch ostatnich żywych najemnych Hutta i skaczącego wokół niego Jawy-medyka, do cholera z nim i jego pigułami.
Wyszliście w wieczorne, nadal suche i nieprzyjemne powietrze Tatooine, kąpiącego się już w krwawej czerwieni zachodzących słońc. Na ulicach ruch znacznie się przerzedził, nie trudno więc było ci dostrzec kuśtykającego wzdłuż ściany na jednej nodze mężczyzny, który potknął się, upadł i pozostał na plecach, najwyraźniej nie mogąc wesprzeć się na rękach.
- No Panie Coldwell, ale Cię pokiereszowali. Szczęśliwie tym razem to byli samarytanie, bo inaczej szukalibyśmy Twoich kawałeczków po całym pierdolonym mieście - podszedł razem ze swym pomocnym ramieniem.
- Kurwaaaaa, szefieeee...!!! - zasyczał boleśnie, gdy dźwigałeś go z ziemi. Postrzał w prawą nogę, przestrzelony prawy bark i postrzelona lewa ręka. Aż dziw, że doszedł tu sam - Dzisiaj złamałem zasadę trzech pudeł, he he... Au! Kurwa mać... - skrzywił się, gdy przerzuciłeś sobie przez kark jego ramię - Nikt inny nie miał prawa wywinąć się trzy razy, ale musiał mi się trafić pieprzony Jedi! Trzeci dzisiejszego dnia, szefie, kurwa, nie wspominałeś, że należysz do jakiegoś fanklubu - żartował mimo obrażeń i bólu.
- Kolejny Jedi, jakże wygodnie - powiedział z przekąsem, patrząc w niebo, jakby skierował swoje słowa do anonimowego bożka - Mam na nich patent, nie ma co. Choć, generalnie nic mnie to nie obchodzi, bo zarobiliśmy dziś panie Coldwell i odbiliśmy się od dna. Jak tylko Pana poskładamy to popijemy, poświntuszymy i będziemy obrastać w tłuszcz, aż do następnej roboty. Idziemy do portu, bo nie dam Pana poskładać jakiemuś pierdolonemu kurduplowi. Załatwimy Ci prawdziwego, ludzkiego lekarza - pokazał na Fitza - Panie Fitz.
- Załatwi się - odparł szybko Fitz - Ma być dobry czy wojskowy?
- Zabierz przy okazji to gówno, już dłużej w tym nie wytrzymam - wtrącił się "Starfucker" ściągając z głowy hełm i rzucając go Fitzowi.
- Dobry, ale skorumpowany i żeby nie zadawał pytań. - Zwrócił się do Hiksa - No proszę Trent, jednak się udało. Przyznaj, że koncept ze współpracą był niezwykle udany.
- Niech cię szlag Storm, jesteś tak podły i nikczemny, że tak porządny facet jak ja powinien czuć się w obowiązku zastrzelenia cię na miejscu - śmiał się Hiks, poprawiając na ramieniu trupa Lokara, którego niósł razem z Pakko - Przyznam, że to wszystko skończyło się lepiej, niż się spodziewałem. Jak tylko podliczymy co się komu należy, skoczę na jeszcze jedną robotę i będę mógł udać się na zasłużone wakacje - uśmiechnął się z rozmarzeniem - A co powiedziałbyś na partyjkę pokera za miesiąc na Balmorze w rocznicę Traktatu z Kurwosant? Co, Mason? Czy może wcześniej umówimy się na te narshaddaańskie dziwki? - proponował łowca.
- Stoi, przy okazji obijemy kilka mord - powiedział śmiejąc się - Najpierw jednak uporządkujmy sprawy tutaj.
Gdy już zbliżaliście się do portu zza rogu wypadł spocony Fitz.
- Mam szefie - wysapał ciężko - Tu, zaraz cztery domy dalej... Jest jeden człowiek, z gabinetem... Chce 300 za zabieg, bo to rany postrzałowe.
- Kierunek dobry jak każdy inny. Idziemy.
Zawlekliście się z rannym i trupem do budynku za skrzyżowaniem, opatrzonym neonem punktu medycznego. Przyjmujący was człowiek obrzucił was krótkim spojrzeniem.
- Tego nie obsługujemy - kiwnął głową w stronę ciała Lokara - A tego na stół - tu wskazał na Coldwella i podszedł do umywalki przy stole z narzędziami. Salon, klinika, jak zwał tak zwał, była skromna, choć dobrze zaopatrzona. Widziałeś nawet jedną kabinę z kolto, prawdziwy skarb w takim miejscu i warunkach. Człowiek dokładnie umył ręce i zaczął oglądać narzędzia, nie zaszczycając was spojrzeniem.
- Jakieś 15 do 30 minut, jeśli się nie spieszycie i pan klient już jutro stanie na nogi. Płatne z góry - oświadczył, zakładając rękawice.
Zapłacił 300 umówionych kredytów. Fitz znał się na rzeczy i znajdował profesjonalistów. Z takimi nie można było się targować czy kłócić, bo mogą zachować urazę i sprzedać Cię pierwszemu lepszemu skurwysynowi. Lepiej dać kulturalnie kredyty, dla spokoju duszy, że facet zaprze się tajemnicą lekarską i ładnie pozszywa Coldwella. Najwyżej jak coś spierdoli dostanie kulę w łeb, z czego i on chyba zdawał sobie sprawę.
Bardzo prawdopodobne, że zdawał sobie z tego sprawę, ale jako profesjonalista, którym niewątpliwie był, niezbyt przejmował się tą świadomością. A nawet jeśli, to nie wpływała ona na przebieg jego zabiegów. Przeciwbólowy stimpack, szybka dezynfekcja ran, bo choć pociski blasterów ładnie oczyszczają miejsce trafień, to w tym pustynnym syfie mogło wdać się zakażenie, błyskawiczne i dokładne sklejenie pogruchotanych kości ramienia, wypełnienie jakąś regenerującą pianką ran postrzałowych ręki i nogi (nigdy nie wiedziałeś dokładnie co to, ale widziałeś kilka razy u wojskowych medyków) i dwie minuty na laserowe sklejenie tkanki. Po niespełna dwudziestu minutach usłyszałeś lakoniczną informację:
- Skończone. Wszyscy zdrowi i szczęśliwi - medyk ściągał rękawice i wyrzucał je do stojącego obok kosza.
Skinął głową jako wyraz uznania i pomógł Coldwellowi wstać. Wyszli z gabinetu po cichutku, im mniej gadasz i o Tobie wiadomo, tym lepiej. Skierował się w stronę portu.
W porcie panował ruch większy, niż jeszcze parę godzin wcześniej. Widziałeś jednostkę podnoszącą się z płyty lądowiska, inną podchodzącą do lądowania, widziałeś bardzo duży statek, przy którym poprzednio odbywała się strzelanina, grzejący silniki. Jego dziwna załoga, złożona z człowieka, jednorękiego Trandoshanina i HK-47 stała przy trapie.
- Dobra panowie, to jak się ostatecznie ustawiamy? - zapytał Hiks - Interesy kończymy teraz, czy na naszym najbliższym spotkaniu?
- Na czysto zarobiliśmy 5800 kredytów - wziął do ręki swój pad - Przelewam więc na Twoje konto 29 kafli.
← Star Wars
Wczytywanie...