Sesja Tokara

Nautolanin opadł na jedno kolano, a ty popędziłeś do Hiksa, który leżąc już na plecach wybijał zęby monstrualnej gizce, która przypominała ci jakąś groteskową miniaturę Rancora... I biorąc pod uwagę to, co do tej pory urządziły te małe skaczące gówna nie było to wcale tak irracjonalne skojarzenie. Jeden z "beduinów" Hutta przecinał właśnie na pół skaczącą na niego gizkę. Z dwóch tajniaków ropucha zrobił się jeden, gdy kolejna gizka-rancor odgryzła pierwszemu jaja, a następnie głowę. Widziałeś różne jatki, ale tak absurdalnej i zaskakującej... No, zdecydowanie było to jedno z pierwszych miejsc w twoim rankingu.
Tak to była ciekawa potyczka, zefirek świeżości od zwykłych zleceń czy mordobić. Koniecznie musiał się spytać tego pieprzonego kosmitę o adres pomysłodawcy tegoż konceptu. Oczywiście po tym jak skończy go torturować. Trzeba przyznać, że ktoś miał iście kurewską fantazję i łeb nie do parady, choć to i owo by podrasował. Na ten przykład, podpiąłby pod szyje zwierzaczków mini-bomby. Albo nie! Wypchałby część z nich jakimś mocno wybuchowym gównem, jeden strzał czy cios i bum! Krew i flaki, to lubił. Tak czy siak, jego refleksje przerwały jęki jednego z tych cieniasów, którzy śmieli się nazywać ochroniarzami. Ha! Sprawdził kątem oka czy grubas jeszcze dycha i podbiegł do kontenera wypełnionego tym ścierwem. Plan był taki, aby wrzucić dwa granaty do środka i zamknąć szybko drzwiczki, w celu uniknięcia przyjacielskiego ognia oraz przerwania napływu tych zabójczych zwierzaczków.
Niestety, z dwudziestu gizko-rancorów dwadzieścia wyskoczyło z kontenera żeby wpieprzać wszystko i wszystkich, zaś z tych dwudziestu żyło jeszcze dwanaście, z czego dwie obskakiwały "Starfucera", po dwie na każdego z dwóch ogarów Hutta, trzy na samego Hutta, dwie na ostatniego tajniaka i po jednej na każdego z trzech pozostałych "beduinów".
- Pakko, pomóż Lokarowi - wyciągnął z cholew butów swoje dwa sztylety bojowe i rzucił się w stronę Hutta. Strzelanie z blasterów było zbyt wielkim ryzykiem, a i ochrona grubasa była kluczowym punktem tego heroicznego zrywu, bo on trzymał całą kasę.
Dość powiedzieć "w samą porę", bo jego wielmożność Kama schudł już przynajmniej o jedną trzecią. Albo raczej - odessano i odgryziono z niego tłuszcz. Jednak menda była zbyt twarda i tłusta, by zdechnąć ot tak, więc zdążyłeś odkroić od niego jedną gizkę i odkopnąć drugą, którą następnie zasiekał ostatni pozostały przy życiu beduin. Hiks również jakoś dawał radę, choć w tej sekundzie usiłował nerwowo strzepnąć płonącą gizkę z ochraniacza na przedramię, w który wbiła się kurczowo kłami.
Większość gości wypieprzała z lokalu z prędkością światła w panice i krzyku, przez który przebiło się tylko wściekłe "KURWA!" w wykonaniu Fitza, wpatrzonego w kłębiący się przy wyjściu tłum. Widziałeś tam Durosów, którzy cieli w pazaaka przez cały dzień, Ithorianina, który męczył niestrudzenie szklankę czystej wody i całą bandę innych tutejszych meneli, zlewających się w paniczną bezkształtną masę. Widziałeś nawet jakiegoś pilota w towarzystwie jednorękiego Trandoshanina ze strzelaniny w porcie, ale nie widziałeś nigdzie postrzelonego Nautolanina.
- Fitz, pilnuj go kurwa! - krzyczał do radia - Coldwell jeżeli widzisz gdzieś pierdolonego Nautolanina to strzelaj bez zastanowienia! - sam zajął się dalszą obroną grubasa.
- Chyba go widzę, zaraz go zdejmę... - usłyszałeś odpowiedź. W kierunku twojej twarzy szybowała już pełna ostrych kłów paskudna mała paszcza.
[Ile tego małego dziadostwa jeszcze zostało? ]

Przykucnął szybko, aby uniknąć dość nieprzyjemnego spotkania i wbić ostrze w plecy stworzonka.
[W sumie, to poradziłeś sobie z ostatnim, nie licząc tego, które płonąć usiłowało zjeść Hiksa ]
Patrzę czy faktycznie całe pomieszczenie jest już bezpieczne i sprawdzam czy Hutt jeszcze dycha.
Bezpieczne...? Można tak powiedzieć. Dwa, trzy... Cztery trupy, jeden odchudzony i biadolący żałośnie Hutt, jeden zmachany i jeden ledwie żywy ochroniarz, jeden wkurwiony i podrapany łowca nagród i dwaj - z tobą trzej - wkurwieni najemnicy. Jedynie droid barman nie przejął się ani troszkę całą akcją, polerując spokojnie szklanki i odtwarzając jakąś idiotyczną pioseneczkę. Poza tym w pijalce nie było już nikogo.
- Fitz, Coldwell co z tym kosmitą? - powiedział do radia. Otrzepał się - No, no... niezły bajzel, choć bitka niezła - Odchrząknął - Zdaje sobie Pan sprawę, Panie Kama, że doliczymy to sobie do rachunku. Nasze usługi ochroniarskie nigdy nie należały do najtańszych.
- Kurwa mać, był tutaj i spieprzył! - wściekał się Fitz - Po prostu był i zniknął, patrzyłem na niego cały czas! Szefie, kurwa, zabij mnie a nie wiem jakim cudem... Niech to szlag - kopnął ostatni stół w pobliżu, który magicznym sposobem nie został przestrzelony, zeżarty, pocięty ani wywrócony.
Coldwell natomiast milczał. A u Coldwella znaczyło to zwykle, że właśnie wstrzymał oddech i jest bardzo czymś zajęty.
Hutt natomiast chyba jeszcze nie bardzo wiedział gdzie się znajduje i jak się nazywa, tocząc pianę z ryja i obracając półprzytomne gały po pomieszczeniu.
- Kurwa, Fitz. Facet miał przestrzelone kolano... Co Ty, migdaliłeś się z barmanem? - zapalił papierosa i westchnął - Idź po jakiegoś łapiducha, bo nam jeszcze grubas zejdzie. Tylko do takiego spoza oficjalnego biegu, nie chcemy angażować służb policyjnych. - czekał na raport Coldwella.
Fitz wyskoczył co tchu trzaskając drzwiami, a za tobą rozległ się dychawiczny bulgot.
- EeeeeEEeee... Dobrze... dobrze, że wpadliściee...Eeee, khe - khe... Macie jeszcze jakąś..khe... sprawę...? - ozwał się pokiereszowany Hutt, dookoła którego skakał jego beduin i tajniak Twi'lek, usiłując nieporadnie poskładać do kupy to, co zostało z tej kupy (tłuszczu).
- Prawda jest taka pączku róży... - Wyciągnął fajki z kieszeni jednego z ochroniarzy. Prawda była tak, że mu już się kończyły, a jemu były niepotrzebne, więc po co tracić zbędne kredyty? Zapalił. Kiepski towar, ale ujdzie -...że wisisz nam równo 8000 kredytów i jeżeli szybko ich nie dostaniemy, zrobimy się nieprzyjemni.
Gały Hutta zagroziły gwałtowną eksplozją, gdy wybałuszył je słysząc twe słowa.
- 8000???!!! Umawialiśmy się inaczej za tych dwóch dupków! Mogę ci dorzucić premię za pieprzoną pomoc, ale nie jestem imbecylem, żeby dać się golić na ponad dwukrotnie podbitą stawkę! - skrzeczał plując wokół śliną, śluzem... Cokolwiek miał tam w gębie.
- Cieszę się, że już ci lepiej - zaśmiał się z nutką pogardy - Podsumujmy więc ptysiu. Raz, pan Hiks. Jego nędzne cielsko leży tam, 1200 kredytów moje - pokazał krzesło, na którym ułożyli go przed całą draką - Dwa, pan Kirlan, 2400 kredytów moje - Pokazał jego łepetynę, cały fortel był zbędny, bo jak Hutt zacznie coś kręcić, to wpakuje kulkę w łeb jemu i ocalałemu duetowi, zabierając co jego. Teraz to on dyktował warunki nie brudząc sobie rąk i szczerze mówiąc ten pieprzony kosmita mu się przysłużył - Trzy. Nasze dziarskie służby porządkowe o niczym nie wiedzą, należy się premia, powiedzmy 500 kredytów - uśmiechnął się półgębkiem - No i cztery, uratowałem twoje tłuste dupsko, 2000 kredytów jak w mordę strzelił. Razem to będzie... - udawał, że się zastanawia - 6100 kredytów.
Drzwi do lokalu otworzyły się z hukiem i wszedł przez nie Fitz, trzymający w ręku wierzgającego nogami Jawę z plecakiem.
- Mamy lokalnego znachora, szefie... Nie wierzgaj, bo ci łeb ukręcę - potrząsnął karzełkiem.
- Khe-khe... Chcesz mnie złupić na dwa i pół kawałka?! To chyba jakiś żart! - bulgotał ropuch. Fitz, najwyraźniej w lot załapując o co chodzi, włączył się do negocjacji.
- Oj, przepraszam szefie, to może ja i pan doktor przyjdziemy później? Może za jakąś godzinę? Dwie? - mówił lodowato, patrząc wprost na Kamę - W sam raz na zakażenie, wykrwawienie, pustynną gangrenę...
- Dobra już, dobra! Niech wam kurwa będzie sześć tysięcy, udławcie się nimi! Khe-khe-khe-bleeeee...
[Właśnie jak tu się ma sprawa z walutą? Przelew czy twarda gotówka?]

- Miło się robi z tobą interesy - pokazał gestem, że znachor może brać się do roboty - Coldwell, zgłoś się do cholery.
← Star Wars
Wczytywanie...