Sesja Tokara
Załamał się i krzyknął- Jak chcesz umrzeć powolną śmiercią i być trawionym przez kilkaset lat to mogę Cię tam wysadzić, proszę bardzo. Leć dalej i szukaj jakichś prawdziwych kurewskich jaskiń czy wąwozów, a nie morderczych pułapek! - mruknął pod nosem rozgoryczony- Pieprzony idiota, chciał zaparkować w paszczy Sarlacca. Z kim ja do kurwy nędzy pracuję...
Lądowanie odbyło się bez zbędnych ceregieli, komplikacji i atrakcji. Jakimś cudem nieopodal zmieścił się też Hiks.
- Całkiem całkiem, fajne miejsce na piknik - zauważył, gdy już wszyscy wysiedliście ze statków. - To jaki plan działania? Kto gdzie idzie, stoi, jak się dzielimy? - pytał, oglądając wasze wyposażenie.
- Całkiem całkiem, fajne miejsce na piknik - zauważył, gdy już wszyscy wysiedliście ze statków. - To jaki plan działania? Kto gdzie idzie, stoi, jak się dzielimy? - pytał, oglądając wasze wyposażenie.
Po czym ją schował - Niestety nie ma co planować. To jest po prostu punkt zaznaczony na pustyni, jakieś 2000 metrów od nas. Żadnych załomów, wzniesień czy półek skalnych, proste jak stół pustkowie. Jeśli Sith czeka tam na nas z chlebem i solą to mamy przejebane. Coldwell, Fitz pójdziecie przodem i wybadacie teren. My dzielimy się na dwie grupy, jedna podejdzie od wschodu, druga od zachodu. Utrzymujcie kontakt radiowy.
[ xD Mistrzowsko to rozegrałeś ]
Szliście i szliście i szliście przez piasek i żar, starając się nie rozpłynąć i nie dać się zauważyć komuś, kto ewentualnie by was wypatrywał. Jednak jak horyzont długi, szeroki i drgający nie widać było nic poza złotym piachem. Nic, nawet fatamorgany. Choć może jednak...
- Tu Nogar, mamy tu jeszcze niezatarte ślady jakiegoś śmigacza. Chyba idą w tę samą stronę co my.
Byliście już praktycznie na miejscu, ale nie widać było nikogo, poza Coldwellem i Fitzem, którzy...
- Em... Szefie, jesteśmy już chyba na miejscu... Ale tu nic nie ma. Jest tylko czarne 71-WZ, chyba ktoś nim tu przyjechał. Są nawet jakieś ślady butów, ale nie widzę nikogo oprócz nas i was.
Szliście i szliście i szliście przez piasek i żar, starając się nie rozpłynąć i nie dać się zauważyć komuś, kto ewentualnie by was wypatrywał. Jednak jak horyzont długi, szeroki i drgający nie widać było nic poza złotym piachem. Nic, nawet fatamorgany. Choć może jednak...
- Tu Nogar, mamy tu jeszcze niezatarte ślady jakiegoś śmigacza. Chyba idą w tę samą stronę co my.
Byliście już praktycznie na miejscu, ale nie widać było nikogo, poza Coldwellem i Fitzem, którzy...
- Em... Szefie, jesteśmy już chyba na miejscu... Ale tu nic nie ma. Jest tylko czarne 71-WZ, chyba ktoś nim tu przyjechał. Są nawet jakieś ślady butów, ale nie widzę nikogo oprócz nas i was.
- Tu gdzieś musi być jakaś kryjówka. Przecież nie poszedł się odlać na środku pustkowia - rzekł odkrywczo - Panie Tar, zablokuj jakoś te cacko, aby ptaszek nam czasem nie uciekł, ale nie rozpierdalaj, bo potem będzie go można opchnąć na rynku. - Popatrzył na ślady - Fitz, Pan jest ekspertem od unikania pułapek wszelkich, proszę więc przodem - pokazał na ślady - My pójdziemy za panem, miło i powolutku.
Fitz poszedł za śladami kawałek przed siebie i nie dalej, bo po kilkunastu krokach po prostu znikały. Fitz pogrzebał swoją dłonią w rękawicy w piachu, tam gdzie znikały ślady, ale nie odnalazł żadnej klapy ani nic podobnego.
- Albo facet umie latać, albo... nie wiem co - stwierdził odkrywczo Fitz, drapiąc się po głowie.
- Albo facet umie latać, albo... nie wiem co - stwierdził odkrywczo Fitz, drapiąc się po głowie.
Łowca przykucnął przy śladach, przez chwilę milcząc z powagą.
- Przyznam ci stary, że facet mnie zagiął. - oznajmił zaraz potem - Widzisz? Tu nie ma żadnych śladów po jetpacku ani niczym takim - wskazał zamaszyście dłonią ostatnie odciski stóp - A ślady są nadal świeże, wiatr nie zdążył ich zasypać... - rozejrzał się wokół - Niemożliwe żeby był daleko i usiłował nas przycelować... Kurwa. - Trent wstał i podrapał krótko głowę dłonią w zbrojonej rękawicy, zastanawiając się "co do chuja" i "jak, u diabła?".
Gdy tak gremialnie deliberowaliście w milczeniu nad naturą tej przedziwnej anomalii, zebrani wokół miejsca, gdzie powinien być wasz cel i grobowiec, ten pojawił się. Nie grobowiec, cel. Sith, szyja po głowie, ramiona po szyi, tors po ramionach i dalej od pasa w dół wychynął, wypłynął, po prostu wyszedł spod piasku, jakby wchodził po schodach, których nie mogło tam być. Niczym niesamowity iluzjonista lub pustynna fatamorgana pojawił się po prostu tuż między wami i obok was.
Na tę jedną, trwającą ponad i poza czasem sekundę, wszechświat wokół zatrzymał się, unieruchomiony siłą zbiorowej konsternacji i zaskoczenia malującej się na twarzach wszystkich obecnych - twojej, Hiksa, chłopaków, nawet samego Sitha, stojącego cztery kroki od was.
- Przyznam ci stary, że facet mnie zagiął. - oznajmił zaraz potem - Widzisz? Tu nie ma żadnych śladów po jetpacku ani niczym takim - wskazał zamaszyście dłonią ostatnie odciski stóp - A ślady są nadal świeże, wiatr nie zdążył ich zasypać... - rozejrzał się wokół - Niemożliwe żeby był daleko i usiłował nas przycelować... Kurwa. - Trent wstał i podrapał krótko głowę dłonią w zbrojonej rękawicy, zastanawiając się "co do chuja" i "jak, u diabła?".
Gdy tak gremialnie deliberowaliście w milczeniu nad naturą tej przedziwnej anomalii, zebrani wokół miejsca, gdzie powinien być wasz cel i grobowiec, ten pojawił się. Nie grobowiec, cel. Sith, szyja po głowie, ramiona po szyi, tors po ramionach i dalej od pasa w dół wychynął, wypłynął, po prostu wyszedł spod piasku, jakby wchodził po schodach, których nie mogło tam być. Niczym niesamowity iluzjonista lub pustynna fatamorgana pojawił się po prostu tuż między wami i obok was.
Na tę jedną, trwającą ponad i poza czasem sekundę, wszechświat wokół zatrzymał się, unieruchomiony siłą zbiorowej konsternacji i zaskoczenia malującej się na twarzach wszystkich obecnych - twojej, Hiksa, chłopaków, nawet samego Sitha, stojącego cztery kroki od was.
[Poczułem się jak w tej słynnej scenie z "Pulp Fiction" ]
Poczuł się jakby równocześnie cały senat Republiki, złapał go ze spuszczonymi gaciami na środku szczerego pola i przyłapał swoją dziewczynę z kosmitą w łóżku. Przez kilka sekund, możliwe, że ostatnich pierdolonych sekund swojego życia, które trwały jak wieczność, patrzył zdziwiony na tego skurwiałego Sitha. Gdy się ocknął z szoku, nie zdołał nawet wyszeptać "Co do chuja?!", po prostu odruchowo wyciągnął swoje blastery, skierował je w stronę Sitha i zaczął napierdalać ile fabryka dała.
Poczuł się jakby równocześnie cały senat Republiki, złapał go ze spuszczonymi gaciami na środku szczerego pola i przyłapał swoją dziewczynę z kosmitą w łóżku. Przez kilka sekund, możliwe, że ostatnich pierdolonych sekund swojego życia, które trwały jak wieczność, patrzył zdziwiony na tego skurwiałego Sitha. Gdy się ocknął z szoku, nie zdołał nawet wyszeptać "Co do chuja?!", po prostu odruchowo wyciągnął swoje blastery, skierował je w stronę Sitha i zaczął napierdalać ile fabryka dała.
[O stary, teraz to się dopiero nadmucham w samozachwycie ]
Powiedzieć, że facet był szybki, to jak stwierdzić, że zwycięzca międzyplanetarnych wyścigów ma niezłą brykę. Powiedzieć, że facet był szybszy od światła, to jak mówić, że białe jest czarne a gówno to twaróg. Dość powiedzieć zatem, że Nogar nie żył zanim sięgnął po broń, Tar dostał rykoszetem pocisku z własnego blastera w ramię a wasze serie poleciały szukać szczęścia między piaskami pustyni. Mniej więcej nanosekundę później Sith wrzasnął gardłowo i wbił ostrze w piasek, a powietrze wokół niego eksplodowało. Odrzuciło was jak granatem na pięć metrów w tył po okręgu. Zanim zdążyłeś się podnieść i przypomnieć jak się nazywasz, Sith wsiadał już na swój pojazd... Który nie chciał ruszyć.
Powiedzieć, że facet był szybki, to jak stwierdzić, że zwycięzca międzyplanetarnych wyścigów ma niezłą brykę. Powiedzieć, że facet był szybszy od światła, to jak mówić, że białe jest czarne a gówno to twaróg. Dość powiedzieć zatem, że Nogar nie żył zanim sięgnął po broń, Tar dostał rykoszetem pocisku z własnego blastera w ramię a wasze serie poleciały szukać szczęścia między piaskami pustyni. Mniej więcej nanosekundę później Sith wrzasnął gardłowo i wbił ostrze w piasek, a powietrze wokół niego eksplodowało. Odrzuciło was jak granatem na pięć metrów w tył po okręgu. Zanim zdążyłeś się podnieść i przypomnieć jak się nazywasz, Sith wsiadał już na swój pojazd... Który nie chciał ruszyć.
Zszokowany, zdezorientowany, z ustami pełnymi piachu, patrzył na Sitha, który próbował odpalić swój ścigacz. Bolały go żebra, bolały go plecy, napierdalał go tyłek. Miał już gościa powyżej uszu, więc zrobił tylko to co mógł z tej pozycji i w takim stanie. Rzucił granat odłamkowy najmocniej jak się da w stronę tego skurwiela i jego grata, modląc się, że facet jest zbyt zajęty by go zauważyć i uniknąć.
Kolejna seria seria z blasterów Tara i Lokara zmusiła klienta do zeskoczenia z pojazdu i zajęcia się odbijaniem pocisków, podczas gdy Hiks stwierdził, że zdecydowanie nie ma czasu na pierdoły. Ponownie znalazłeś się na ziemi z twarzą w piasku, lecz tym razem rzuciłeś się sam, wiedząc co nastąpi, gdy twój granat, maszyna Sitha i termodetonator "Starfuckera" pierdolną w jednym momencie.
Eksplozja rozeszła się po pustyni niczym dźwiękowe tsunami, a podmuch żaru wycisnął z ciebie prawie całą zawartą w organizmie wodę. Refleksy dwóch słońc pozwalały ci zauważyć, że pod wpływem wybuchu część piasku zmieniła się w szkło od temperatury. Najgorsze jednak, że z kłębu piachu, pyłu, dymu i resztek ognia wychynął na wpół spalony, na wpół odarty do gołej kości ze skóry i mięśni i wkurwiony niczym mała supernowa Sith.
Lokar poszybował ku niemu w powietrzu z ogromną prędkością, niczym wystrzelony z niewidzialnej procy, by wrzasnąć boleśnie gdy zakończył swój mimowolny lot na czerwonym ostrzu świetlnego miecza.
Eksplozja rozeszła się po pustyni niczym dźwiękowe tsunami, a podmuch żaru wycisnął z ciebie prawie całą zawartą w organizmie wodę. Refleksy dwóch słońc pozwalały ci zauważyć, że pod wpływem wybuchu część piasku zmieniła się w szkło od temperatury. Najgorsze jednak, że z kłębu piachu, pyłu, dymu i resztek ognia wychynął na wpół spalony, na wpół odarty do gołej kości ze skóry i mięśni i wkurwiony niczym mała supernowa Sith.
Lokar poszybował ku niemu w powietrzu z ogromną prędkością, niczym wystrzelony z niewidzialnej procy, by wrzasnąć boleśnie gdy zakończył swój mimowolny lot na czerwonym ostrzu świetlnego miecza.
- Napierdalać mu w łeb, w łeb - wrzasnął przez komunikator. Granat nie wchodził w grę, zważywszy na to, że Lokar póki był szaszłykiem dla Sitha. Wziął blaster, który leżał koło niego. Nie miał pojęcia czy to jego, czy kogoś innego z ekipy i zaczął strzelać nieprzerwanym ogniem starając się trafić w jego łepetynę.