Najszybciej jak się dało pobiegłaś w stronę windy, nie bacząc na to, co działo się za twoimi plecami. Już byłaś przy szybie windy, gdy w jej drzwi z niemal nadświetlną prędkością uderzył Riahl, który jeszcze sekundę temu walczył gdzieś w centrum piętra. Drzwi wgniotły się mocno z głuchym dudnięciem. Obróciłaś głowę by zobaczyć van Rema, który z wyciągniętą przed siebie ręką powoli pozbawiał życia Miralukę przy użyciu techniki o tak ogromnej sile i natężeniu Ciemnej Strony, że po całym twoim ciele przeszedł dreszcz. Riahl osunął się bezwładnie na podłogę, lecz w tym samym momencie Harlan zaatakował van Rema tak szybko i wściekle, że niemal przebił go przez podłogę swoim cięciem, które wykonał po pięciometrowym frontflipie w jego kierunku. Sith zablokował ostrze nad głową w ostatnim momencie, rzucony na kolano siłą uderzenia.
Próbuję ratować Riahla. Van Rema nie powstrzymam, ale gdy Riahl już upadł klękam przy nimi próbuję resuscytować. Masaż serca mogę robić tylko jedną ręką. Wiele więcej zrobić nie mogę.
Masaż serca okazał się niepotrzebny, bo Riahl, ciężko i chwiejnie niczym pijany marynarz, podnosił się z wydatną pomocą ściany. Po środku piętra Harlan i van Rem fechtowali tak szybko, że widać było jedynie błękitne i czerwone smugi ostrzy, okrywające ich jak mały huragan.
- Kaileen, co się dzieje? - Pytał Riahl, podnosząc się - Możemy jakoś mu pomóc?
W komunikatorze rozległ się melodyjny, bezpłciowy, stonowany głos droida dyspozytora, cholerycznie wręcz kontrastujący z twoim samopoczuciem, brzęczeniem świetlnych ostrzy za tobą i całą sytuacją, w której się znajdowałaś.
- Służby medyczne Coruscant, dobry wieczór. Czym mogę służyć? - usłyszałaś we wspólnym, a natychmiast po ostatniej głosce rozległ się (chyba) ten sam komunikat w kolejnym języku. Poczułaś ciężar czyjejś dłoni na swoim sprawnym ramieniu.
- Przepraszam - usłyszałaś cichy głos Riahla, a w następnej chwili uderzył cię niezwykle silny impuls Mocy. Wszystko pogrążyło się w nagłym rozbłysku światła i urwała ci się świadomość.
[Nie, nie zginąłeś Jesteś jedynie chwilowo nieprzytomny. Kiedy przestaniesz być, to Ci to dopiszę, możesz wyrazić tu swoje niezadowolenie albo też jakiś wymyślny opis magicznego sposobu odzyskania świadomości ]
Ocknęłaś się. Zupełnie tak, jakby ktoś mocno wyszarpnął cię za ramię ze snu. Leżałaś na podłodze, czując pod twarzą miękką wykładzinę. Ból przeszywał plecy, zwłaszcza ich lewą stronę, w niewypowiedzianie tępy, ciężki sposób. Ale znaczyło to, że żyjesz. Oddychałaś bardzo ciężko, płytko i boleśnie, czując ogromną różnicę w prawym i lewym płucu. Ale oddychałaś, co znaczyło, że oba działają i nadal żyjesz. Impuls Mocy - bo był to niewątpliwie impuls - który cię ocucił, przywiódł ci na myśl Riahla, pomimo całego dyskomfortu twojej sytuacji. Podniosłaś się ostrożnie, lecz o wiele łatwiej niż mogłaś się spodziewać. Pomimo bólu, skurczu i odrętwienia lewej strony ciała, czułaś w sobie dość sporo siły, zupełnie jakbyś odespała kilka dni. Czy faktycznie tak było?
Niewątpliwie nie.
Podłoga, ściany i sufit drżały, zupełnie jakby Coruscant dotknęło trzęsienie ziemi o średniej skali nasilenia. Jednak nie wstrząsy sejsmiczne były przyczyną tej anomalii, lecz Harlan, który wstawał od upadającego na twarz Riahla i biegł w stronę van Rema, zgiętego w pół i trzymającego się za brzuch jedną ręką, wycofującego się pospiesznie pod ścianę. Wszystkie poprzednie zaburzenia Mocy powodowane przez walczących, które czułaś wcześniej, były absolutnie niczym wobec tego, co działo się teraz z Harlanem. Dziwiłaś się, że będąc obiektem tego gniewu van Rem nie umarł jeszcze ze strachu. Riahl natomiast niechybnie zamierzał umrzeć lada moment, leżąc nieruchomo na twarzy kilka metrów od ciebie.
*Co za licho? Jakby kilka dni minęło.* Próbuje się zebrać w sobie, spoglądam także na swój lewy bark. Podbiegam, o ile mogę, do Riahla i przewracam go na plecy. Co z nim?
Problem było widać od razu - wylotowa dziura po mieczu na wysokości pleców, tuż obok kręgosłupa. Gdy obróciłaś Miralukę na bok ujrzałaś wlot rany na tej samej wysokości, tuż obok brzucha. Riahl oddychał. Jeszcze. Z rany nie lała się krew ani wnętrzności, skąd wywnioskowałaś natychmiast, że ostrze musiało przebywać w jego ciele wystarczająco długo, by wypalić ją od środka.
- Trzymaj się, będzie dobrze. Nie jesteś wcale bardziej ranny niż ja. - mówię do niego, choć pewnie mnie nie słyszy. Mogę coś dla niego zroić?
Spoglądam takze na Harlana i van Rema.
Jeżeli skupisz całą resztę tej siły, która trochę ci wróciła, będziesz w stanie pomóc mu na tyle, by nie zszedł tu i teraz w przeciągu pięciu minut. Ryzyko polega na tym, że prawdopodobnie ten wysiłek ponownie pozbawi cię przytomności, a przynajmniej możliwości do robienia czegokolwiek poza leżeniem na podłodze i dyszeniem ciężko.
Tymczasem Harlan, biegnący w stronę van Rema kulącego się pod ścianą, został przezeń potraktowany strumieniem błyskawic. Przyjął atak centralnie na klatę i zatrzymał się na moment, wygięty w paragraf, ale krok za krokiem, metr za metrem, nawet nie usiłując unikać strumienia Mocy, szedł przed siebie na spotkanie coraz bardziej zdesperowanego van Rema.
Twój atak sprawił, że na jeden moment - jeden bardzo ważny moment - van Rem drgnął i zaprzestał atakowania Harlana. Ten wykorzystał to natychmiast i sam uderzył w Sitha swoją falą, czy też raczej burzą błyskawic. Twe oczy nie były przygotowane na tak bolesny blask i przed dobre 30 sekund zaciskałaś powieki, zupełnie oślepiona, słysząc jedynie trzask elektrycznych wyładowań i dzikie wrzaski van Rema. Gdy wreszcie powrócił ci wzrok, Harlan stał zgarbiony, dysząc ciężko, zaś w miejscu, w którym poprzednio stał van Rem znajdowała się jedynie ciemna plama.
Oddychając ciężko, podchodzę do Riahla, próbując mu pomóc na tyle, ile zdołam. Może także uda się wezwać w końcu pogotowie. Jestem właściwie zbyt zmęczona na okazywanie radości z powodu zwycięstwa. Siadam ciężko na ziemi.
Wkładając resztę sił w technikę leczącą sprawiłaś, że Riahl zaczął oddychać równiej, a jego rana zaczęła się zasklepiać. Gdy wzrok rozmazał ci się po raz pierwszy, zobaczyłaś Harlana opadającego bezwładnie na podłogę, która po chwili znienacka uderzyła cię w policzek. Zanim zamknęłaś oczy dostrzegłaś jeszcze kilku ludzi w pancerzach i z bronią, wybiegających z klatki schodowej, a potem znów wszystko zgasło.
Nieważkość...?
Nie...
To płyn. Jesteś... zawieszona w jakimś płynie.
Oczy... Widok nadal zamazany...
A nie, to tylko szyba kabiny.
Płyn spłynął przez otwory w kabinie, a ty bardzo niepewnie stanęłaś na nogach, zdejmując z twarzy maskę tlenową. Miałaś na sobie jedynie krótkie, obcisłe, utrzymujące ciepło ubranie. Gdy drzwi kabiny otworzyły się stwierdziłaś bez cienia wątpliwości, że znajdujesz się w szpitalu lub czymś podobnym. Droid medyczny bez słowa podleciał do ciebie, zaatakował cię znienacka strzykawką i - posługując się szczypcami jak dłońmi - podprowadził do pobliskiej leżanki, na której usiadłaś.
Tępy ból i bezwładność ramienia były teraz jedynie wspomnieniem, choć wciąż świeżym i bardziej przez pamięć o nim, niż ze względu na rzeczywistą niesprawność, czułaś różnicę w ruszaniu lewą i prawą ręką.
Drzwi na korytarz rozsunęły się i wszedł przez nie krótkowłosy mężczyzna, z twarzą poznaczoną zygzakami blizn biegnącymi niżej, w dół szyi i niknącymi pod długimi szatami Jedi.
- Cieszę się, że już się zbudziłaś. Jak się czujesz? - zapytał pogodnie.
- Zważając na mój poprzedni stan, to całkiem w porządku. - poruszam lekko ramieniem. - Co się stało? Wszyscy zdrowi? Co z van Remem? - przerywam na chwilę potok pytań, by zaczerpnąć oddech. - Dziękuję za pomoc.
- Co do zdrowotności, to nie jest najgorzej, jak widzę po tobie. Riahl pewnie miałby na ten temat inne zdanie, ale on też jest już cały i na tyle zdrów, na ile się dało. W dużej mierze dzięki twojej nieocenionej pomocy - człowiek z bliznami uśmiechnął się do ciebie szeroko - Co zaś się tyczy van Rema... On wyszedł chyba na tym najgorzej, a dokładniej rzecz biorąc nie wyszedł wcale. - zakończył z nutą drwiny i satysfakcji.
- Jak się czuje mistrz Harlan? Będę mogła go wkrótce odwiedzić? Chciałabym wiedzieć także, która jest godzina i jaki dzień mamy. - biorę wdech.
- Nie przedstawiłam się. Jestem Kaileen Sa'as. Miło mi poznać. - wyciągam dłoń.
Jedi spojrzał w osłupieniu na ciebie, następnie na wyciągniętą przez ciebie dłoń i roześmiał się głośno i szczerze. Ten śmiech, z jednej strony zaskakujący i niegrzeczny, zważywszy sytuację, wydał ci się mimo to dziwnie znajomy.
- Hahaha...! Przepraszam cię Kaileen, przepraszam najmocniej - mówił, wracając do siebie i pionu, a następnie położył ci dłoń na ramieniu w przyjacielskim geście - Dziękuję ci niezmiernie, że pytasz o moje samopoczucie. Jest naprawdę niezłe, choć wnioskując z tej sytuacji chyba nie jest ze mną aż tak dobrze, jak mi się zdaje - zachichotał raz jeszcze cicho i spojrzał ci głęboko w oczy. Dopiero teraz zobaczyłaś, że pod maską blizn oplatających skórę jak pajęczyna (a może raczej błyskawice?) znajduje się twarz Harlana.
- Jest samo południe, skoro pytasz o czas. A odkąd straciłaś przytomność minęły niecałe trzy dni - ciągnął z uśmiechem, obserwując twe zaniemówienie.
- Na Boginię, ale cię van Rem urządził. Nie poznałam od razu. Przepraszam za to. - cofam dłoń zakłopotana.
- Nici z mojego spotkania. Choć teraz nie ma właściwie znaczenia, skoro główna przeszkoda wyparowała nam z przed nóg. - uśmiecham się serdecznie. - Jakieś dalsze plany?