Sesja Matta

- Tak, w ostateczności - zgodził się mistrz - Problem w tym, że jakakolwiek próba wymanewrowania tego człowieka może skończyć się tragicznie. Jako najważniejszy i najbardziej zaufany agent Imperatora w senacie to właśnie on wprowadza go w błąd. Imperator już od dawna uważa, że należy ostatecznie przejąć Balmorę ze wszystkimi jej atutami zanim Republika zmądrzeje na tyle, by kiwnąć w tej sprawie palcem. To właśnie Rada Lordów, z van Remem na czele przekonuje go, że nie ma takiej potrzeby, bo republikanie są zbyt leniwi, głupi i zastraszeni, by wymuszać na Imperium skoncentrowanie sił i środków na Balmorze. - przerwał i zjadł odrobinę stygnącej zupy - Jeśli van Rem zauważy choć cień powiązania między Jonesem a naszym interesem, jego poglądy mogą się zmienić... - urwał, zastanawiając się nad czymś ponownie, po czym niespodziewanie polecił:
- Riahl, jeszcze przed wieczorem musisz załatwić mi dwa bilety do Opery Narodowej. A dokładnie nie mnie, tylko van Remowi i Kaileen. Tylko nie próbuj myśleć, że to jakaś błahostka, na ostatni koncert odmówiono wejścia marszałkowi senatu, a jedyną osobą mogącą załatwić jeszcze te wejściówki jest Henry. - spojrzał następnie na Twi'lekankę - Kaileen, muszę prosić cię o to, choć nie mogę wymagać. Van Rem ma tylko dwie pasje i słabości, które mogę wykorzystać jako pretekst do zakamuflowania prawdziwej intencji - opera i kobiety. Jeśli powiem mu, że mam dwa bilety i swoją podopieczną, która chciałaby poznać trochę światowej sztuki, na pewno to kupi. Ale zrozumiem, jeśli nie zgodzisz się na taki wypad z doradcą Imperatora... - zakończył z uśmiechem.
Niemal parsknąłem śmiechem na tę propozycję. Miłej zabawy, Kaileen! -Sądzę, że jestem w stanie to załatwić. - Odparłem tylko i, skoro nie byłem wcale głodny, postanowiłem przejść do działania. - Spotkajmy się za godzinę w kwaterze Harlana. - I tyle było mnie widać. Przy odrobinie szczęścia powinienem jeszcze złapać Henry`ego tam, gdzie był ostatnim razem.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
W rzeczy samej - pan gubernator Ord Mantrell siedział na tym samym stołku, sącząc zapewne -nastą kolejkę tego samego mózgojeba.
Ponownie bezceremonialnie dosiadłem się i walnąłem prosto z mostu. - Panie Henry, potrzebuję małej przysługi. Dwa bilety do Opery Narodowej na jutro. - Lubiłem obserwować pulsowanie aur istot, gdy przekazywałem im takie informacje tonem rozmowy o pogodzie. Oscylowały zazwyczaj wokół zdziwienia lub dobrze skrywanej wściekłości. - Nie muszę chyba mówić, że ma to związek z `naszą` sprawą.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Gubernator odwrócił w twoją stronę głowę, która zachybotała się lekko ciągnąc za sobą resztę ciała. Początkowo chyba nie zdawał sobie sprawy z kim rozmawia, ale gdy tylko w twą twarz uderzyło niestłumione w porę beknięcie alkoholu, natychmiast odzyskał rezon.
- Taak... Ja myślę. Wiesz synku ile są warte te wej.. Hmpf... Wejściówki? Daj mi numer swojego pokoju, zaraz ktoś ci je podeśle. A tak w ogóle to nie są na jutro, tylko na dzisiaj o... Hmpf... północy, z banthy spadłeś? A! I jak się dowiem, że to nie do "naszej sprawy" tylko jakieś twoje fiku-miku, to urwę ci łeb i nasram do środka. - zakończył dobitnie, wychylając kolejnego kielona.
Nie przejmowałem się takimi groźbami. Podałem mu numer pokoju i już zbierałem się do wyjścia. - Dziękuję, panie Henry. - Nawet ukłoniłem się lekko, nie dając mu żadnych powodów do niezadowolenia. Harlan i Kaileen powinni być zadowoleni. Ruszyłem w dalszą drogę.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.

Cytat

Ruszyłem w dalszą drogę.


[To znaczy gdzie? ]
[Do mojego pokoju, a potem w miarę możliwości na spotkanie z Harlanem. Sorry.]
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Twoje mieszkanie okazało się być wyposażone we wszystkie możliwe udogodnienia. Balkon widokowy, mały podświetlany bar, kosmiczna sypialnia, sala do przyjęć i inne zbytkowne wygody. Na jednej ze ścian widniała holograficzna tablica przedstawiająca skomplikowany labirynt pięter, kawiarni, restauracji i innych sal znajdujących się w hotelu, wraz z numerami obsługi technicznej i hotelowej najrozmaitszych przeznaczeń. Wszystko to z opcją audionawigacji. Na szafce nocnej znajdującej się przy łóżku leżały w ozdobnej kopercie dwa magnetyczne bilety.
Podszedłem do barku i wyjąłem z niego jakiś ciemnoniebieski trunek o wdzięcznej nazwie "Mgławica". Odkręciłem butelkę i nalałem sobie trochę do szklanki, bardziej dla przeczyszczenia gardła niż z chęci przyswajania procentów. Wypiłem zawartość szklaneczki i podszedłem do videokomunikatora. Za pomocą tablicy holograficznej znalazłem pokoje Kaileen i Harlana i spróbowałem się z nimi połączyć. Jeśli byli w swoich pokojach, chciałem ich do siebie zaprosić.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Kaileen najwyraźniej gdzieś wybyła. Harlan dla odmiany znajdował się u siebie.
- Tak? A, o ty. Poczekaj chwilę, mam rozmowę, zaraz do ciebie przyjdę - oświadczył pospiesznie i za pięć minut był u ciebie.
- Jak tam? Załatwiłeś? - rozsiadł się w fotelu, przeczesując dłonią włosy.
Wskazałem dłonią leżące na stoliku bilety. - Henry poetycznie wyjaśnił mi co mnie czeka, jeśli wykorzystam te bilety do innych celów niż jego sprawa. - Uśmiechnąłem się lekko. Chciałbym, aby podniósł na mnie rękę. - Uważasz, że Kaileen da sobie radę? Jej umiejętności posługiwania się mocą są rzeczywiście imponujące, jednak van Rem to jakby... inna liga. Dałbyś mu radę, Mistrzu?
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Harlan nie odpowiedział od razu. Przeszedł przez pokój i nalał sobie "Lodowej brandy" z Hoth, po czym wrócił na fotel i zastanawiał się przez chwilę.
- Gdybym musiał...? Tak. - w jego głosie pobrzmiewała nuta rozbawienia - Podobnie z resztą jak Kaileen czy ty, Riahl. By jednak to osiągnąć musiałbym uciec się do metod, które... powiedzmy - godzą w moje poczucie smaku. - podsumował i upił łyk ze szklanki - Tak samo w wypadku Kaileen, twoim, van Rema i kogokolwiek innego, kwestia nie dotyczy tego, z czym możesz sobie poradzić, ale jaką cenę jesteś w stanie zapłacić, by to osiągnąć. - zakończył i zamyślił się, bawiąc bezwiednie lodem pływającym w trunku.
- Ale to bardzo katastroficzny scenariusz. - Harlan jakby wybudził się z nagłego odrętwienia - Jestem pewny, że Kaileen poradzi sobie. Mimo wszystko van Rem to człowiek z dużą klasą, dżentelmen na swój sposób... - znów lekki, połowiczny uśmiech w głosie - Nie sądzę więc, by Kaileen miało grozić coś poważnego jeśli nie zdradzi się z naszymi prawdziwymi intencjami, w co wątpię. A w ostateczności... Jak sam powiedziałeś - jej umiejętności są imponujące. - zakończył z kolejnym łykiem i pauzą.
Zostawiłem Kaillen nagraną wiadomość, zatem jeśli tylko pojawi się w pokoju, powinna prędzej czy później trafić do mnie i Harlana. Tymczasem kontynuowałem rozmowę. - No dobrze, a co w tym czasie będziemy robić my? Kaileen ma iść do Jonesa i spotkać się z van Remem. Henry z niecierpliwością czeka na informacje odnośnie swoich roszczeń. Wydaje mi się, że pozostaje nam czekać. - Westchnąłem, bo nie lubiłem bezczynności. - To przewaga Sithów nad Jedi, prawda? Oni nie wahają się sięgać po zagrywki, które nas skazały by, prędzej czy później, na zatracenie. - Sam nie wiem czy mówiłem bardziej do Harlana czy do siebie.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Harlan zaśmiał się cicho i upił jeszcze łyk.
- Moc nie jest czymś, co można dookreślić, Riahl - powiedział po chwilii - W rzeczywistości możemy powiedzieć, że nie ma czegoś takiego, jak Jasna lub Ciemna strona Mocy. To my nadajemy jej barwę i kontekst, zależnie od czynów, których dokonujemy za jej sprawą. Nie sposób określić siły twoich mięśni ani ostrości twego miecza jako złej lub dobrej, chyba się z tym zgodzisz? Sam decydujesz dlaczego i po co wykorzystasz te atuty. Sam określasz ich znaczenie za sprawą własnych wyborów. Tak samo jest z Mocą. Moc to nie aksjomat, nie wybór "pomiędzy" czymś, tylko środek "do" czegoś.
Słuchałem go uważnie, chłonąc każde słowo. To była moja słabość - uwielbiałem uczyć się czegoś nowego. Harlan mógł być niebezpieczny, niedookreślony i niepewny, jeśli chodzi o zaufanie, ale w tej chwili nie miało to najmniejszego znaczenia. - Wiem coś o tym, już dawno to zrozumiałem. Zapewne miałeś w swym życiu wiele okazji, kiedy byłeś zmuszony sięgać po naprawdę brudne sztuczki... i to jestem w stanie rozumieć. Jeśli jednak przyjąć, że nie istnieje granica między Ciemną a Jasną stroną, albo że one wcale nie istnieją, to musisz się zgodzić, że czasem dobre chęci prowadzą do opłakanych skutków. Moc może być jedynie narzędziem czy środkiem "do czegoś", ale to ona sprawia, że czyny, których dokonamy za jej pomocą mogą na zawsze zepchnąć nas w otchłań, choćby i pobudki były szlachetne. Tego nas uczono. Ciemna i Jasna strona mocy czy też szlachetność i zepsucie... to tylko słowa.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- To kwestia wyboru - zaproponował inne spojrzenie - Moc jako taka daje szerokie spektrum możliwości. Spektrum to posiada rozmaite opcje, które definiujemy - ze względu na ich obiektywną naturę - jako Jasną lub Ciemną stronę. Jednak to wyłącznie od nas zależy wybór danej opcji oraz sposób jej wykorzystania. Wyłącznie do nas należy odpowiedzialność za ten wybór i wszystkie konsekwencje, dobre czy złe, które ze sobą niesie. Moc jest życiem i śmiercią. Bezkresem nicości i pełnią absolutu, jeśli już mamy wzbijać się na metafizyczne wyżyny - wtrącił pół żartem, pół serio - I tak samo jak życie i śmierć może prowadzić bezpośrednio do zła lub dobra. Tworzenia lub niszczenia, które - zależnie od okoliczności - mogą być dobre lub złe albo nawet i takie i takie naraz. Mówisz o dobrych chęciach i opłakanych skutkach... Te skutki, jeśli okazują się sprzeczne z pierwotnym motywem, są jedynie efektem nieumiejętności. Prawdziwą Mocą jest wybór. Możliwość wyboru działania lub powstrzymania się od niego. Wszelkimi dostępnymi środkami, "ciemnymi" czy "jasnymi". Poza tym - to, jak je określasz, to także kwestia wyboru. - zakończył pogodnie.
Dobry był z niego rozmówca, zapewne też świetny mentor i nauczyciel... - Właściwie dlaczego nie należysz do rady, Mistrzu? - Skoro już się tak rozgadał, stwierdziłem, że to dobry moment na uderzenie w ten ton. Ciekawe czy przyjmie to pytanie z tym swoim niezmiennym, pogodnym nastawieniem czy też się lekko nachmurzy. Bardzo ciekawe.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Mężczyzna roześmiał się głośno i serdecznie.
- Czemu pytasz? Uważasz, że powinienem? - pytał, nadal szczerze rozbawiony i nie czekając na odpowiedź dodał - Mówiąc poważnie, to większość powodów już usłyszałeś. Chyba sam wiesz dobrze, że na taką rozmowę, jaką właśnie prowadzimy, nie mógłbym pozwolić sobie z większością członków Rady - wyznał ze standardowym uśmiechem - A ponieważ mimo to kilka razy sobie pozwoliłem, to obecny stan rzeczy jest taki, a nie inny. Kolejnym powodem może być też to, że nigdy mi na tym szczególnie nie zależało. - podniósł się z fotela żeby napełnić szklankę.
Na pewno jest coś jeszcze, ale i tak nie powie mi tego ot tak, wprost. - A może za bardzo lubisz działać w polu, zamiast zasiadać w Radzie i wydawać rozkazy? - Zaśmiałem się, aby nadać tym słowom lekkie zabarwienie.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
← Star Wars
Wczytywanie...