Sesja Matta

Gdy podchodziłeś Harlan roześmiał się krótko i klepnął rozmówce w ramię.
- A, jesteś już, Riahl. Zechciej poznać - wskazał gestem człowieka o aurze niemal tak stonowanej, jak jego własna, choć znacznie bardziej nieprzyjemnej - senator Rick van Rem, z Endo Prime. Rick, oto mistrz Riahl.
No tak, przecież nic nigdy nie mogło iść zbyt łatwo. Ukłoniłem się lekko. - Miło poznać. - Rzuciłem tylko. Nigdy nie byłem zbyt wylewny wobec obcych, przynajmniej jeśli chodzi o bycie miłym. Bardzo starannie panowałem nad swą mocą i emocjami, aby w żaden możliwy sposób nie mógł wyczytać ze mnie, że tak na dobrą sprawę mam się nim zająć. - Może porozmawiamy na osobności, mistrzu Harlanie? Mam ci coś do przekazania. - Nie powinno nikogo dziwić, że nie chcę dzielić się informacjami przy kimś, kogo nie znam.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Jasne - odparł energicznie Harlan - Porozmawiamy jeszcze później, Rick, do zobaczenia - ścisnął rękę rozmówcy, który nie ukrył krótkiej, intensywnej fali niechęci i odszedł bez słowa. - Siądźmy, Kaileen powinna niebawem dołączyć, masz ochotę coś zamówić? - pytał, gdy usiedliście przy jednym z narożnych stołów, a robot-kelner zjawił się obok niczym duch.
-Zwykłą wodę. Muszę spłukać smak tej okropnej whisky ze spotkania z panem Henry. - Potem, nie czekając na Kaileen, opowiedziałem Harlanowi o przebiegu rozmowy z gubernatorem Ord Mantell, będąc ciekaw jego reakcji. Sprawa z van Remem trochę się skomplikowała. - Dobrze go znasz? Może sam jesteś w stanie przekonać go do tego, czego chce ode mnie Henry. No i ważniejsza sprawa - czy dostanę pozwolenie na działanie w sprawie van Rema.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Harlan milczał długo. Kiedy się odezwał, głos miał stonowany i bezbarwny.
- Jedyną rzeczą, którą mógłbym spróbować wymusić na van Remie, jest zmiana stanowiska w sprawie tych ceł. Ale nie wiem, czy to najlepsze rozwiązanie, skoro kontroluje on tego Koreliańczyka, co daje mu podwójny głos przeciw naszej inicjatywie. Bo to, że będzie jej przeciwny, nie ulega wątpliwości. Trzeba znaleźć sposób, by jego głos w tej sprawie przestał się liczyć... - znów zamilkł.
Przyjąłem jego zasady gry i mój głos był równie stonowany i bezbarwny co i jego. - Co proponujesz, Harlanie? - Oczywiście sam miałem kilka pomysłów, ale wykraczały one poza zwykłą misję dyplomatyczną. Wolałem poczekać na to czy Harlana sam coś zaproponuje.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Musimy przekonać Jonesa do zmiany poglądów, zarówno w sprawie, o której mówił Henry, jak i w naszej. Do tego będzie trzeba zaopatrzyć go w pokaźne środki pozwalające na uniknięcie kompromitacji materiałami van Rema, albo też zagrozić mu czymś poważniejszym, niż van Rem. Niestety, w wypadku drugiego z panów żadna z tych dwóch opcji nie wchodzi w grę i musielibyśmy uciec się do trzeciego rozwiązania, które jest w najwyższym stopniu niewskazane... - powiedział ostatnie zdanie jakby do siebie.
- Póki co proponuję poczekać na Kaileen, może ona coś... O właśnie, już idzie. - wskazał na wejście do restauracji, od strony którego zbliżała się Twi'lekanka.
Trzecie rozwiązanie, tak naprawdę niezgodne z tym, jak powinniśmy się zachowywać, mogło okazać się niezbędne. Idąc tą drogą trzeba było naprawdę uważać, żeby nie przekroczyć bardzo, bardzo cienkiej linii pomiędzy Jasną i Ciemną stroną Mocy. Czasem nawet trzeba było zahaczyć o tę drugą, a potem pokusa stawała się z każdym razem co raz większa... Odpędziłem od siebie te czarne myśli, pewien siebie i swych umiejętności, jednak nie naznaczony pychą. -Racja, wysłuchajmy Kaileen. - Mruknąłem, chwilowo zostawiając poruszony temat.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Witam was. - powiedziała podchodząc do stolika i od razu, bez czekania dodała: - Widzieliście van Rema idącego korytarzem? Jest podejrzany. Podczas medytacji miałam wizje jego dotyczące.
- Wizje...? - powtórzył Harlan tonem pełnym zaskoczenia - Na temat van Rema? Nic nie mówiłaś, jakie znowu wizje? - zwrócił się od razu do ciebie - Riahl, czy ty też masz dla mnie w tej materii jakąś niespodziankę?
- Nie. - Skłamałem po prostu, nie siląc się nawet na jakieś skomplikowane zagrywki. -Co to była za wizja, Kaileen?
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Przepraszam, ale zadałam pytanie pierwsza. Tak, miałam wizje na jego temat. Prawdopodobnie ma powiązania z Sithami i nie jest nam przychylny. A pytałam, czy go spotkaliście dlatego, że sondując jego umysł, zobaczyłam twoją twarz wśród jego myśli.
Harlan dziwił się coraz bardziej.
- Sondując jego umysł??? - powtórzył raz jeszcze - Tak, widzieliśmy go, rozmawiałem z nim przed chwilą. I tak, ma powiązania z Sithami i owszem, nie jest nam przychylny. - zwrócił się do ciebie - Riahl, myślisz, że Kaileen może jakoś pomóc nam w sprawie, o której zaczęliśmy rozmawiać? Widzisz, Kaileen - znów spojrzał na kobietę - senator van Rem łączy się bezpośrednio z naszą sprawą, ale również z osobistymi interesami senatora Henry'ego, z którym mówił Riahl, a który był chyba mniej przystępnym rozmówcą, niż hrabia Organa, mam rację?
Roztropnie nie odzywałem się, pozwalając Harlanowi nadziwić się do woli. W końcu jednak powtórzyłem Kaileen to, co wcześniej zrelacjonowałem Harlanowi. - Masz jakieś pomysły, Sa`as?
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Jedi wysłuchała uważnie twej długiej, choć i tak skróconej relacji.
- Skoro van Rema nie da się nijak przekonać, w co wierzę, to albo trzeba by użyć mocy do tego celu, albo go zlikwidować, co uważam za niezbyt kulturalne rozwiązanie. W takim razie powinniśmy porozmawiać z senatorem Jonesem i wybadać tę sprawę z jego punktu widzenia. Wiecie coś więcej na jego temat?
- Poza tym, że siedzi w kieszeni van Rema? - odezwał się Harlan - Niewiele. Zawsze był taką wstydliwą, ciepłą kluchą. Chyba, że Henry powiedział ci coś więcej? - pytanie do ciebie.
Pokręciłem głową. - Nie, nie mówił nic więcej. Kto zatem wybierze się do Jonesa? Nie jestem dobrą niańką dla ciepłych kluch, ale jeśli padnie na mnie, postaram się go za bardzo nie stłamsić. I tak ma ciężkie życie z van Remem. A jeśli to zadanie przypadnie Sa`as, mogę zabrać się za van Rema. Nie, żebym uważał, że Sa`as sobie nie poradzi, ale może Jones otworzy się szybciej w obecności płci pięknej. - Po raz kolejny uśmiechnąłem się ładnie w stronę Kaileen, wiedząc, że pewnie dostanę zaraz po głowie za moje słowa.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Miło, że mi pochlebiasz Riahl, ale jeszcze raz, a cię strzelę. - Kaileen westchnęła i dodała jeszcze:
- W porządku, mogę pójść do Jonesa i coś zrobić. Jeśli się nie uda, to trzeba będzie zrobić to inaczej. W każdym razie, jest coś jeszcze o czym chcecie rozmawiać?
- Na początek ja chciałem porozmawiać o jutrzejszym posiedzeniu senatu - zapowiedział Harlan - Właśnie tam przedstawię naszą sprawę i postulaty. I będę oczekiwał, że w trakcie burzliwej dyskusji, która na pewno się wywiąże, wesprzecie mnie i naszą sprawę swoimi celnymi uwagami i spostrzeżeniami, konstruktywną polemiką i tak dalej. Mam rację licząc na was i wasze propozycje? - spojrzał na was oboje.
- Włączę się, jeśli zajdzie taka potrzeba. Nie lubię strzępić języka, gdy nie trzeba. - Odparłem tylko, wzruszając ramionami. - Z wizytą u van Rema czekamy zatem na wyniki spotkania z Jonsem czy może powinienem wybrać się do niego niezależnie od wszystkiego?
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Oczywiście, że masz rację, mistrzu Harlanie. Postaram się cię wesprzeć najlepiej, jak będę potrafiła. - powiedziała dla odmiany Sa'as, zamawiając obiad - Więc o czym konkretnie chciałeś rozmawiać?
Harlan zastanawiał się przez chwilę.
- Powinniście unikać kontaktów z van Remem tak długo, jak to tylko możliwe - rzekł wreszcie - To bardzo niebezpieczny człowiek i wszelkie konfrontacje z nim należy uznać za ostateczność. - zwrócił się do Kaileen - Jeśli pytasz o konkretny temat, to nie miałem takiego. Chciałem, żebyśmy podsumowali wstępne informacje i zadali sobie wzajemnie odpowiednie pytania. Jakiekolwiek pomysły, sugestie czy dane, które zdołacie zgromadzić i przedstawić przed jutrem będą niezwykle cenne. - nachylił się nad zupą, którą postawił przed nim kelner.
Trochę się zeźliłem. - Nie zdobędziemy Henry`ego bez załatwienia spraw z van Remem. Nie poradzimy sobie z nim we trójkę? Czego nam nie mówisz, Mistrzu? - Zdecydowanie coś ukrywał. - Jeśli ta misja ma się powieść musimy wiedzieć tyle, co ty. Inaczej nie ma o czym rozmawiać. - Oczywiście trochę dramatyzowałem i nie spodziewałem się, że taka prosta prowokacja jest w stanie wpłynąć znacząco na Harlana, ale może sprzeda nam choć trochę dodatkowych informacji.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Wynik mojej rozmowy z hrabią Organa już przedstawiłam. Porozmawiam później z Jonesem i spróbuję go namówić do zmiany zdania. Więcej raczej do powiedzenia nie mam. - wtrąciła Kaileen krojąc kotleta.
Harlan bardzo mocno zastanawiał się nad twoim pytaniem. Gdy się odezwał, nie czuć było w jego głosie złości, ale bardzo zdawkową, przemyślaną ostrożność.
- Senator Rick van Rem, to wysoko postawiony agent Imperium. Bardzo wysoko postawiony, mówiąc ściślej. Rick van Rem... czy też, w niektórych bardzo zamkniętych kręgach lord Primus... jest członkiem dwunastoosobowej rady Imperatora. - wyjaśnił bardzo cicho, a Kaileen zakrztusiła się kotletem.
- Khe, khe, khe... Kim... Khe...? No to mam khe... szczęście, że jestem bardzo dobra w posługiwaniu się mocą, bo by mnie wykrył. - oznajmiła odkładając widelec - W takim razie nie możemy go na razie ruszać. I tak nie uda się nic zrobić bez jego wiedzy.
To zmieniało postać rzeczy. Van Rem, jeśli by zechciał, mógłby zjeść mnie na śniadanie. Zasępiłem się lekko... Taka persona Imperium tak blisko, a nie mogłem działać. Nie znaczyło to, że w odpowiednim momencie nie podejmę działań na własną rękę... ale wolałem póki co poczekać. - Mówiłeś, Harlanie, że w ostateczności byłbyś w stanie przekonać van Rema do zmiany zdania w sprawie ceł. Możliwe, że zadowoliłoby to Henry`ego, przynajmniej póki co.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
← Star Wars
Wczytywanie...