Sesja Matta

Pan gubernator nie spieszył się z odpowiedzią. Przełknął ostatni łyk ze swojej szklanki, zamówił następną kolejkę i dopiero wówczas zwrócił się do ciebie, nie odwracając się.
- Może i mam, to zależy od rozmówcy i tematu - rzucił krótko i wychylił kolejny łyk.
- Mistrz Riahl, z najlepszymi pozdrowieniami od Mistrza Harlana oraz całej Rady. - Odczekałem chwilę, aby mógł sobie przetrawić tę informację i ciągnąłem dalej. - Powiedzmy, że mam do omówienia pewną niecierpiącą zwłoki sprawę. Powiedzmy, że jeden z efektów rozmów może sięgnąć aż na Mantell. Jest pan zainteresowany?
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Nadal wpatrzony w szkło szklanki kiwnął krótko łysą głową.
- Uznajmy, że na początek tak. Mówcie, mistrzu Riahl. Zakładam, że Harlan nie przysłałby mi byle kogo z byle powodu.
Wychylił kolejny łyk, bawiąc się kostkami lodu.
Niezły początek. - Jak zapatruje się pan na sytuację panującą na Balmorze, gubernatorze? Fakt, że Imperium panuje tam niepodzielnie nie powinien nikogo zdziwić. Którą stronę poparłby pan w głosowaniu Senatu na temat wzmocnienia sił Republiki na tej planecie? - Póki co zadałem dwa proste pytania, nie zagłębiając się w szczegóły, ale i nie owijając w bawełnę. Czekając na odpowiedź badałem aurę rozmówcy w poszukiwaniu najmniejszych oznak krętactwa czy kłamstwa.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Czułeś jednoznacznie negatywną emanację, promieniującą z tego człowieka, ale jedynie w chłodnym, "bezczelnym" zakresie. Przez lata nauczyłeś się, że w niepojęty sposób każdy klasyczny sukinsyn posiada podświadomą zdolność obrony przed ingerencją mentalną za pomocą Mocy. Mimo to gubernator zdawał się szczery w swej "bezpośredniości".
- Niewątpliwie tę, która miałaby więcej do zaoferowania. Balmora to jedno wielkie złomowisko, które obchodzi mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg na Hoth - pochłonął resztę trunku i zamówił natychmiast następną kolejkę - Oczywiście musiałaby to być równie interesująca, co hipotetyczna oferta, bo przecież Imperium nie wypowiada się na forum senatu Republiki, prawda? - zapytał retorycznie, po raz pierwszy spoglądając bezpośrednio na ciebie, po czym znów zaabsorbował się swą szklanką.
Kiwnąłem głową, nie zamierzając nawet komentować jego słów. Uśmiechnąłem się lekko i spytałem - A jak tam interesy na Ord Mantell, gubernatorze? Doszły mnie słuchy, że Imperium również tam miesza się w interesy osób, od których powinno się trzymać z daleka. Przy odrobinie rozsądku na pewno znajdą się osoby, które zajmą się tym małym problemem. - Ze starego był cwaniak co nie miara, ale nic dziwnego, inaczej już dawno by nie żył. Karta przetargowa, którą dał mi Harlan mogła okazać się niezwykle przydatna, a jeśli nie... znałem też inne sposoby na przekonywanie ludzi do zmiany zdania.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Henry ponownie spojrzał na ciebie.
- A z jakiego powodu te rozsądne osoby miałyby fatygować się perswadowaniem Imperium rezygnacji z interesów na Mantrell? - zapytał podejrzliwie.
Uśmiechnąłem się odrobinę szerzej. - Z powodu mądrej polityki prowadzonej przez gubernatora Ord Mantell, przejawiającej się choćby popieraniem przez niego wzmocnienia działań Republiki na Balmorze. - Znów postanowiłem poczekać, aż przetrawi informacje, które mu zaserwowałem.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Gubernator Ord Mantrell musiałby wiedzieć bardzo dokładnie w jakiej sprawie naraża swój autorytet - usłyszałeś po krótkiej chwili - Każda sprawa związana z Balmorą jest śliska. Żeby się na niej nie poślizgnąć, trzeba wiedzieć coś więcej o powodach, dla których Republika miałaby chcieć znów drażnić Imperium. A gubernator Ord Mantrell drażni Imperium wystarczająco mocno i bez balmoriańskich złomowisk, co z resztą już ustaliliśmy - kolejny haust, kolejna pauza.
Mimo wiedzy na temat tajemniczej odporności typów spod ciemnej gwiazdy na działanie Mocy, postanowiłem wzmocnić mój przekaz delikatnym, bardzo subtelnym impulsem, który przy odrobinie szczęścia wpłynąłby na rozumowanie gubernatora tak, że byłby bardziej skory mi uwierzyć. - Gubernator musi zrozumieć, że wspieranie idei walki z Imperium na Balmorze jest w jego interesach, ponieważ ewentualna eskalacja konfliktu sprawi, że Imperium może zmienić swoje priorytety... na przykład przestać angażować się w sprawy Ord Mantell. - Wypowiadałem słowa powoli i cicho, ale brzmiała w nich niezachwiana pewność, zaraźliwa wręcz. Dalej kłamałem już jak najęty. - Chodzą głosy, że Imperium pracuje na Balmorze nad jakąś nową technologią, która może przysporzyć Republice bardzo dużo nowych problemów. Zatem wszystkim nam powinno zależeć na tym, aby wesprzeć tamtejszy ruch oporu siłami Republiki. - Odwracałem kota ogonem, ale równie dobrze mogło kryć się w tym sporo prawdy.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Henry przez chwilę płukał sobie zęby whisky, zapatrzywszy się w sufit, jakby oceniając sensowność twoich słów.
- Po pierwsze, "mistrzu" Riahl, pan gubernator nic nie "musi" - przemówił wreszcie - Po drugie, to co mówisz, brzmi dość sensownie. ALE - zaakcentował głośno - aby pan gubernator pozwolił się przekonać, a może przy okazji przekonał jeszcze kogoś do poparcia takiej sprawy, musi mieć solidną gwarancję, że odniesie z tego bardziej wymierną, niż ideologiczną korzyść - spojrzał ponownie na ciebie - Proszę nie zrozumieć mnie źle, bynajmniej nie chcę nikogo obrażać, a sam tęsknie do czasów, gdy honor był wartością nadrzędną, ale w dyplomacji, zwłaszcza tak profesjonalnej jak ta, wiara w coś jedynie na słowo jest, delikatnie mówiąc... - kolejna sugestywna pauza.
Gdybym teraz okazał niepewność, byłbym na straconej pozycji. Skompromitowałbym nie tylko siebie, ale i Harlana wraz z Radą. Nie byłem mistrzem słownej dyplomacji, ale nie byłem też amatorem. - Jakiej gwarancji pan oczekuje? - Proste pytanie, swoiste odbicie piłeczki oraz trochę więcej czasu dla mnie na skonstruowanie czegoś sensownego.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Jest ktoś, kto szkodzi mi w interesach na równi z Imperium - odparł natychmiast ex mafioso - Dodatkowo tak się składa, że ten ktoś ma niewątpliwie powiązania z Imperium, a to oznacza niechybnie, że nie będzie skory do współpracy w sprawie Balmory - wychylił jednym haustem zawartość szklanki i ciągnął dalej - Ten ktoś, to Rick van Rem, reprezentant Endo Prime w senacie. Pan van Rem posiada pewne bardzo cenne i kompromitujące informacje na temat senatora Jonesa z Korelii. Ze względu na te informacje senator Korelii głosuje tak, jak podoba się panu van Remowi. Ponieważ rozluźnienie kontroli celnych na Korelii nie leży w interesie Imperium, nie leży także w interesie van Rema, a co za tym idzie Jonesa. Ja mam w tej sprawie całkowicie odmienne poglądy i właśnie tutaj cierpią moje interesy - ponownie spojrzał na ciebie i dodał twardo - Zależy mi na tym, by senator van Rem zmienił swoje poglądy odnośnie kontroli celnych na Korelii, a najlepiej aby zaprzestał odrażającej praktyki wywierania nacisku na biednego senatora Jonesa. Wydaje mi się, że leży to także w interesie sprawy Balmory. Mam rację, mistrzu Riahl? - zapytał, zamawiając następną kolejkę.
Miał mnie. Z wysłannika Rady miałem teraz stać się jego chłopcem na posyłki. - Racja to pojęcie względne, gubernatorze. W moim odczuciu zależy na przykład od ilości osób, na które możesz wpłynąć podczas głosowania w sprawie Balmory. Jestem pewien, że istnieje liczba, która zwróci moją uwagę na niegodziwe postępowanie van Rema. - Bodaj po raz pierwszy od początku rozmowy wziąłem łyka drinka, bardziej po to, aby ukryć lekki uśmiech niż żeby delektować się smakiem alkoholu.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Henry znów zamilkł na parę sekund, najwyraźniej szybko licząc w pamięci.
- Numer jeden: senator Jones. Oczywiście, jeśli zweryfikuje pan względność moich racji i zadziała w tej sprawie, choć wówczas będzie to nasz wspólny numer, a nie mój czysty wkład - rzecz jasna nie możesz widzieć tego dokładnie, ale czujesz, że uśmiechnął się obleśnie - Numer dwa: baron Silat, Alderaan, jeśli to was interesuje. Numer trzy: Geonosis. Numer cztery: nadzorca "Grobowca" i gubernator Belsavis, jeśli trochę się wysilić - skończył wyliczać i znów pomyślał przez chwilę - Powiedzmy, że taką liczbę mam w tej chwili do zaoferowania. Zależnie od pańskiej decyzji i jej efektów będziemy mogli ją ponownie przedyskutować, ewentualnie spróbować zmienić ofertę, jeśli nie jest zbieżna z waszymi potrzebami.
- Na początek może być. - odparłem po chwili, nie za szybko, ale i nie zwlekając za długo. Nie miałem zamiaru tracić więcej czasu, dlatego też dopiłem drinka jednym haustem, wstałem i rzuciłem na odchodne. - Skontaktuję się z panem niebawem.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Alderaan, Belsavis, Geonosis

Gubernator uniósł jedynie szklankę w geście pożegnania. Do umówionego spotkania zostało ci jeszcze ponad dwadzieścia minut
Nie miałem już w tej chwili nic konkretnego do zrobienia, dlatego też postanowiłem pokluczyć trochę to tu, to tam... bez jakiegoś konkretnego celu. Metodycznie zbliżałem się do miejsca spotkania, aby zjawić się tam na czas.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Mijając kolejne piętra mogłeś chłonąć wszystkimi zmysłami pospieszny, nerwowy puls tego miejsca, idealnie współgrający z uporządkowanym chaosem miasta. W senatorskiej restauracji było o tej porze wielu rozmaitych gości. Kilku z nich kojarzyłeś piąte przez dziesiąte, większości nie znałeś. Było jednak kilka wyjątków. Na przykład zamawiający posiłek senator Canis, siedzący przy stoliku tuż obok wejścia... Albo mistrz Harlan, prowadzący ożywioną rozmowę z jakimś człowiekiem, stojącym przy ladzie plecami do ciebie.
Kiwnąłem jedynie głową w stronę senatora Canisa i bez żenady podszedłem do Harlana, tak, aby przy okazji przekonać się z kim rozmawia. Sa`as widocznie jeszcze nie dotarła na miejsce.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
← Star Wars
Wczytywanie...