Sesja Matta

Złapałeś kontakt. Czułeś, że zdołałeś zakłócić bieg myśli pilota. Czułeś też echo strachu i wściekłości, wydobywające się z wrogiego statku, gdy Kaileen trafiła. Jednak to jedno trafienie nie wystarczyło. Najwyraźniej oni też mieli swoje osłony, choć może nie tak mocne jak wasze.
Kiedy już raz złapałem kontakt, wszystko było trochę łatwiejsze. - Strzelaj dalej, do oporu! - Wydarłem się odrobinę za głośno, ale w tej chwili nie dbałem już o ogólną koncentrację. To było jak nić, którą byłem połączony z ofiarą. Musiałem koncentrować się teraz już tylko na niej. - Mistrzu Harlanie, przydała by się pomoc. - Warknąłem w jego stronę, również niezbyt świadomy tego, czym się ten aktualnie zajmuje. To było jak dryfowanie na powierzchni oceanu - trochę pod wodą, trochę nad wodą. Teraz jednak odciąłem się zupełnie od świata rzeczywistego i skoncentrowałem absolutnie całą uwagę na pilocie. Próbowałem wysyłać w jego stronę setki czy tysiące sprzecznych informacji, tak, aby nie był zupełnie w stanie zebrać myśli, a co dopiero pilotować statek. Bez dobrego pilotażu mogli próbować sobie do nas strzelać do woli. Gdybym był sam, w takiej sytuacji pewnie posunąłbym się do kilku mniej przyjemnych sztuczek, ale z jakiegoś powodu nie chciałem używać ich w towarzystwie Harlana, pewien, że wyczułby to natychmiast.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Harlan nadal milczał, w żaden sposób nie zdradzając, że choćby usłyszał twój przekaz. Zalewałeś pilota lawiną błędnych i bzdurnych obrazów, czując jednocześnie, jak Sa'as tworzy wokół siebie tarczę, nie pozwalającą wrogim pociskom na zestrzelenie jej razem z kabiną. I wówczas stała się rzecz zupełnie nieprawdopodobna. Wszyscy trzej Trandoshanie, a dokładniej statek, który "widziałeś" orientując się poprzez ich aurę, zatrzymał się. Po prostu stanął w miejscu, jakby gubiąc w jednej sekundzie cały rozpęd i moc natarcia. Poczułeś też oszałamiającą koncentrację Mocy obok ciebie. Harlan sprawiał, że cała korweta wibrowała lekko, bynajmniej nie za sprawą ognia napastników. Nie wiedziałeś jak długo mistrz zdoła wytrzymać tak monstrualny wysiłek.
Nie wiem co wstrząsnęło mną bardziej. Fakt, że dokonał takiego wyczyny, ogrom jego mocy czy samo przekonanie się z jakiego rodzaju Mistrzem mam do czynienia. Niemniej na tę chwilę liczyło się jedynie to, że jego działanie praktycznie uratowało nam tyłki. Kaileen nie pozostało w tej chwili nic innego niż skuteczne rozpieprzenie statku wroga w drobny mak. Zerwałem nić łączącą mnie z pilotem i całą energię, która mi została skierowałem w stronę Harlana, niejako oddając mu swoje siły. Jeśli on nie wytrzyma, będzie ciężko. Nie podobało mi się to, ale to była jedyna rozsądna myśl, która mi się w tej chwili nasunęła.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Potężny wstrząs, który rzucił statkiem ostro w lewo dał ci znać niezawodnie, że napastnicy i ich myśliwiec przestali istnieć. Jednocześnie Harlan opadł bezwładnie na podłogę, najwyraźniej tracąc przytomność.
Sam odczuwałem skutki wysiłku, który podjąłem, było to jednak nic w porównaniu z Harlanem. W mojej głowie krążyły myśli podziwu wymieszane ze zgrozą... jak on zdołał dokonać tego czynu? Musiałem jednak trzymać się trzeźwego toku myślenia. Mój podziw nie mógł przerodzić się w nic więcej, w tej sytuacji miałby nade mną zbyt dużą władzę. - Kaileen, już po wszystkim. - Oczywiście wiedziała to doskonale, ale nie mogłem się oprzeć. Podszedłem do Mistrza i podniosłem go z ziemi. W tej chwili nawet jego szara aura przygasła, czyniąc go niemal niewidzialnym dla mnie. Chciałem ułożyć go w jakimś bardziej wygodnym miejscu, choć i mi samemu kręciło się w głowie.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Nie bez trudu udało ci się przenieść nieprzytomnego człowieka na pobliskiej kanapie. Oddychał miarowo, pogrążony w omdleniu.
- Baba musi za was wszystko robić. - odezwała się od schodów Kaileen, ale umilkła widząc nieprzytomnego Harlana.
- Babie jesteśmy dozgonnie wdzięczni.- Parsknąłem śmiechem, dostrzegając jej reakcję na omdlenie Harlana. Niepokój niemal wylewał się z niej, krążąc wokół jej aury niczym niechciany smród. Zaczynała mnie mierzić, a to nie wróżyło dobrze naszej współpracy. Z drugiej strony często zbyt pochopnie zniechęcałem się do towarzyszy, ale była to cecha trudna do opanowania. Stwierdziłem, że Harlan prędzej czy później odzyska przytomność bez niczyjej pomocy, zatem usiadłem na ziemi i starałem się uspokoić oddech, który niebezpiecznie świszczał mi w płucach. Mnie również cała ta sytuacja kosztowała wiele energii.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Żarty żartami, ale... naprawdę dziękuję wam obu za pomoc. - Powiedziała, podchodząc do Harlana i sprawdzając jego stan.
- Trochę przedobrzył. Następnym razem będę musiała go zmusić, by trochę mniej wkładał wysiłku.
Gdybym miał oczy, to bym w tej chwili na nią łypnął. A tak, po prostu uśmiechnąłem się wewnętrznie, starając się nie dać nic po sobie poznać. - Czy Harlan był twoim pierwszym mistrzem? - zapytałem od niechcenia. To by wiele tłumaczyło. Jeśli nie, wytłumaczy to jeszcze więcej.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Nie był i nie jest moim mistrzem. Był nim Dante. Skąd to pytanie? - zapytała zdziwiona
- Ot, z ciekawości. - mruknąłem niemrawo i machnąłem ręką dając jej do zrozumienia, że mogła by w tej chwili się ulotnić. Wewnątrz jednak kiełkował niepokój. Co takiego miał w sobie Heske, że ta młoda Jedi do dość niebezpiecznego stopnia bała się o niego i chciała tak o niego dbać? Pytań było co raz więcej, a odpowiedzi jak na lekarstwo. Dobrze chociaż, że udało nam się przeżyć... tym razem.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Twi'lekanka upewniła się, że z Harlanem wszystko dobrze i wróciła do siebie. Zmęczenie po walce docierało do ciebie dopiero teraz, gdy adrenalina przestała krążyć w żyłach.
Zmusiłem się do wstania i ruszyłem w stronę swojej kwatery. Wszystkim przyda się solidny odpoczynek.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Po mniej więcej godzinie przerywa ci pukanie do drzwi. Do pomieszczenia wchodzi Harlan.
- Witaj Riahl, jak się czujesz? Pomogłeś trochę Kaileen, nie ma co.
Dość szybko regeneruję swoje siły, dlatego też czułem się już w miarę dobre. Na stwierdzenie Harlana po prostu wzruszyłem ramionami i rzekłem. - Tego wymagała sytuacja, ale i tak bez ciebie, Mistrzu Harlanie, było by ekstremalnie ciężko. - Zero kurtuazji, po prostu stwierdzenie faktów. - Dość łatwo się domyślić kto mógł ich przysłać, jednak dziwię się tak otwartemu przejawowi agresji... ta misja przeszkadza komuś o wiele mocniej niż myślałem na początku. - Byłem ciekaw spostrzeżeń Harlana.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Możliwe - zgodził się z tobą ostrożnie - Bardzo możliwe, choć nie można stwierdzić tego ponad wszelką wątpliwość. Przez wszystkie lata narobiłem sobie wystarczająco wielu "przyjaciół", którzy chętnie życzyli by mi zdrowia w ten właśnie sposób. Dlatego też przykro mi, że musieliście być ofiarami ataku, wymierzonego najprawdopodobniej we mnie.
Nie miało to dla mnie do końca sensu. Sam miałem kilku znaczących wrogów, jednak żaden nigdy nie odważył się na taki zamach. Nie miałem jednak zamiaru sprzeczać się z Harlanem, przynajmniej nie w tej chwili. Mogłem uznać, że był to zamach na niego. - Mogłeś nas uprzedzić przed misją, że czekają nas takie atrakcje.- Wyrzuciłem mu, zapominając na tę krótką chwilę o formalnościach i nazywaniu Harlana mianem Mistrza. W moim głosie nie było gniewu, a jedynie lekki chłód. Bez przesady.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Istotnie, choć uznałem - najwyraźniej nierozważnie - że jesteście świadomi takiej ewentualności oraz że się z nią nie spotkamy. Niemniej jeszcze raz przepraszam - dodał, skłaniając lekko głowę.
- Jestem świadom, że każdy Jedi ma wrogów, ale takie zdarzenia jak to spotyka się wybitnie rzadko. Musiałeś naprawdę zajść komuś za skórę. - uśmiechnąłem się lekko, bo to akurat nas łączyło. - I nie ma za co. Jeśli jednak przewidujesz kolejne przeszkody tego typu, może pora, abyś nas wtajemniczył.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
← Star Wars
Wczytywanie...