Sesja Matta

Powoli unosiliście się. Korweta prezentowała się równie komfortowo, co dyplomatycznie. Kilka prywatnych kwater, centrum medyczne, miejsce do medytacji i wypoczynku. Słowem - wszystko pierwsza klasa. Dwójkę Jedi zastałeś w głównej sali, mogącej służyć za konferencyjną.

Podszedłem do dwójki Jedi, znalazłem sobie jakieś wygodne miejsce do siedzenia i ułożyłem się, przygotowując się do ciekawej dysputy. - Mistrzu Harlanie, może wprowadzisz nas dokładniej w misję? Jesteśmy tu po to, aby Ci pomóc, jednak to Ty jesteś dowodzącym. Zapewne masz w głowie jakiś plan. - Byłem naprawdę ciekaw, jak pracuje ten człowiek.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Owszem, omawialiśmy to już z Kaileen. Mówiąc skrótowo - po pierwsze musimy poradzić sobie z agentami Imperium, podszywającymi się pod senatorów, będących senatorami lub opłacających i zastraszających senatorów nie będących agentami Imperium - złapał na chwilę oddech. - Po drugie musimy postarać się nadać możliwie najbardziej neutralną formę projektowi ustawy, którą poddamy pod głosowanie, by było możliwie najmniej oczywiste o co tak naprawdę chodzi Republice i nam poprzez zwiększanie zaangażowania na Balmorze. Być może trzeba będzie uciec się do bardziej niekonwencjonalnych metod... - uśmiechnął się niejednoznacznie, po czym spoważniał - Sprawa jest prosta w jednym punkcie. Imperator jest przekonany zarówno co do naszych zamiarów, jak i do konieczności zaangażowania się Imperium w podbój Balmory w pełnym, ostatecznym zakresie. Tylko krótkowzroczność i osobiste interesy Rady Lordów pozwalają nam udawać zagubionych i sterroryzowanych przez Traktat. - zakończył, czekając na wasze pytania i opinie.
Postanowiłem przejść od razu do sedna. - Przyznam się, że spośród wszystkich zadań, które nas czekają bodaj najmniej nadaję się do prac nad projektem ustawy. - Uśmiechnąłem się szeroko i wskazałem palcem na Kaileen. - Wydaje mi się, że Sa`as to idealny kandydat do tego zadania. Ja z kolei mógłbym zająć się agentami Imperium. Nie lekceważąc ich, uważam, że nasza trójka skupiająca na nich siły to zdecydowanie za dużo. - Zamyśliłem się na chwilę, zastanawiając się o czym zapomniałem. - Potrafię zrobić wokół siebie wystarczająco dużo nieszkodliwego dla nas szumu, aby wasza dwójka mogła działać w miarę swobodnie.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Pytań nie mam. Wszystko rozumiem. - oznajmiła krótko Kaileen - Za wiele teraz się więcej dopowiedzieć nie da. A tak z ciekawości, o jakich niekonwencjonalnych metodach mówisz, mistrzu?
Harlan złapał oddech i odpowiedział:
- Agentami Imperium będziemy musieli zajmować się wszyscy, niezależnie od innych aktualnych zadań. Rozumiem, że nie czujesz się szczególnie dobrze w sprawach takich, jak ustawa, choć nie wiem, czy i ty masz na to ochotę - spojrzał na Twi'lekankę - Ale to akurat najmniej istotna sprawa. Niemniej będę potrzebował twoich zdolności oratorskich, bo nie wykluczone, że oprócz mnie i wy będziecie musieli przemawiać w senacie za naszą sprawą. Kaileen, pytasz o metody... Powiem wprost, być może trzeba będzie kimś potrząsnąć, komuś innemu pomóc paroma kredytami. Ale tylko tam, gdzie będzie to niezbędnie konieczne i słowa ani racje na nic się nie zdadzą.
Znam parę innych, niekonwencjonalnych metod, jednak nie miałem zamiaru dzielić się nimi z tą dwójką. - Rozumiem i na tę chwilę nie mam więcej pytań. - Wyglądało na to, że misja nie będzie należała do tych najtrudniejszych, przynajmniej pod względem szans na przeżycie. Wiedziałem jednak, że zarówno dla Rady jak i Republiki cała sprawa ma najwyższy priorytet, dlatego też nie miałem zamiaru traktować moich obowiązków niepoważnie.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Tak się tylko upewniałam. Rozumiem, że ważne zadania czasem wymagają nadzwyczajnych środków. - powiedziała Kaileen, poprawiając diadem na głowie - Nie zajmowałam się nigdy tą sferą polityki, ale sądownictwo nie jest mi obce i język biurokratyczny także. Dlatego z waszą pomocą na pewno uda się obmyślić dobry projekt ustawy.
Harlan rozłożył szeroko ręce - Wobec tego możemy chwilowo udać się na spoczynek, jeśli to wszystko. Gdybyście mnie potrzebowali, będę w swojej kajucie.
Chwilę potem siedziałem już w swojej kajucie. Dopiero teraz dotarło do mnie, że ostatnimi czasy nie miałem zbyt dużo okazji do snu, a teraz każda godzina była na wagę złota. Z braku lepszego zajęcia postanowiłem zregenerować się chociaż chwilą snu.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
W rzeczy samej, sen był tym, czego twój umysł i ciało potrzebowały bezdyskusyjnie.
Sen pozwalał zmęczonemu organizmowi zregenerować się. Odetchnąć wycieńczonej trudami dnia świadomości, dzięki ucieczce w kojące meandry eterycznych wizji.
Sen...
W wypadku Jedi sen praktycznie nigdy nie był zwyczajnym snem. Zgłębiając tajniki Mocy, zwłaszcza wtedy, gdy stawała się ona twymi oczyma, zmysłami i bronią, zawierałeś pewien pakt.
- Ten pakt działa w obie strony, Riahl - usłyszałeś w swym umyśle przestrzegający cię dawno temu głos Heskego, który rozmył się w bezkresie nieświadomości.
Widziałeś...
Dwóch Jedi, Rodianina i człowieka, których mijałeś pod Salą Obrad, stojących w ciemnym, mrocznym grobowcu, w którym pochowano coś, czego nie wolno było zbudzić.
Widziałeś... Ostrze miecza jednego z nich, zatopione w ciele drugiego, opadającego w blasku leżącego na piedestale kryształu...
A wokół rozbrzmiewał śmiech kogoś, kto już dawno powinien zniknąć z pamięci wszechświata.

Błądziłeś w snach, to odpoczywając w bezkształtnej masie marzeń, które zapominasz kilka nieokreślonych chwil później, to wracając do wspomnień dziecięcych i beztroskich doznań.

Patrzyłeś na swój specyficzny sposób na stojącego przed tobą człowieka, rozkładającego szeroko ręce, przepełniony gniewem i grozą w związku z wiedzą, którą przed chwilą o nim posiadłeś.
- Musisz wybrać Riahl - mówił Harlan niezmiennie spokojnym, pogodnym tonem - Możesz mnie zabić i postąpić "właściwie", jednocześnie niwecząc wszystko. Możesz też przyjąć ten fakt i wykonać zadanie, jednocześnie przestając być Jedi w tym kształcie, jaki znasz. Wybieraj, Riahl...

Coś gwałtownie wyrwało cię ze snu. Jakiś głuchy wstrząs... Ile to już spałeś?
Mocne uderzenie, wstrząsające całym statkiem.
Jedną z cech dobrego Jedi jest szybko odzyskiwać orientację w ciężkich sytuacjach. Lekka dezorientacja wywołana snami minęła po kilku sekundach, a po kilku następnych byłem już gotów do działania. Odruchowo zabierając ze sobą miecze świetlne wystrzeliłem ze swojej kajuty i ruszyłem w poszukiwaniu Harlana i Kaileen. To mogły być niewinne wstrząsy spowodowane jakimiś niegroźnymi czynnikami, ale mogło też być tak, że wpadliśmy w poważne kłopoty. W głowie krążyły mi wciąż obrazy ze snów. Cała sprawa z Harlanem zaczynała się komplikować co raz to bardziej...
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Kolejne wstrząsy chwiały tobą i statkiem. Na mostku stał już Harlan i Kaileen.
- Jesteśmy atakowani. - oznajmił na powitanie mistrz - Mała jednostka, zapewne wynajęty zabójca... - mówił, wpatrzony w okno, przed którym błyskawicznie przeleciał mały, szybki statek, szykujący się do nawrotu.
- Szkoda, że nie uda się sprowadzić go na nasz pokład. - mruknąłem raczej sam do siebie niż do dwójki towarzyszy. Jeszcze nigdy nie próbowałem zrobić tego, na co właśnie wpadłem. Byłem ciekaw czy, jeśli się bardzo mocno postaram, będę w stanie sięgnąć w stronę pilota tamtego statku i wyciągnąć z jego aury jakiekolwiek informacje. Równie dobrze mogło okazać się, że przestrzeń kosmiczna i duża odległość skutecznie mi to uniemożliwia, jednak... czasem warto spróbować. Zanim jednak zacząłem, rzuciłem jeszcze: - Czy turbolasery są gotowe do strącenia napastnika?
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Nie mów, że nie mamy systemów obronnych na tym statku...- dorzuciła chwiejnie Kaileen.
- Oh, oczywiście, że mamy - rzucił Harlan - Osłony są mocne i wytrzymają jeszcze trochę. Co się tyczy natomiast turbolaserów, to problem jest tej natury, że trzeba nimi trafić w cel. Ten cel jest bardzo szybki, a ja - nie wiem jak wy - nie przeszedłem w tym zakresie odpowiedniego szkolenia. - odwrócił się do was - Któreś z was potrafi obsługiwać taką broń? Jeśli nie, to będziemy musieli chyba zadziałać inaczej.
Najwidoczniej mój zasięg był w tym przypadku zbyt ograniczony, nie poczułem żadnej informacji zwrotnej. - Z dość oczywistych przyczyn ja również nie przeszedłem szkolenia pod tym kątem. Kaileen? - W moim głosie zadźwięczała nutka nadziei.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
[Pominięta informacja zwrotna wraz z zapomnianą ilustracją ]

Wyczucie czegokolwiek w takiej sytuacji i z takiej odległości rzeczywiście graniczyło z cudem. Jak przez mgłę dostrzegłeś jedynie, że na wrogiej jednostce znajdują się trzy osoby, o jednoznacznie zdefiniowanych wobec was zamiarach. Aby jednak móc spróbować sięgnąć głębiej, dowiedzieć się więcej, a może jakoś wpłynąć na sytuację, musiałbyś skupić się mocniej i dłużej.
Odsunąłem się od Kaileen i Harlana, po czym usiadłem na ziemi, aby ograniczyć ryzyko dekocentracji, i tak już wysokie z powodu wstrząsów serwowanych przez mniejszy statek. Starałem się skupić maksymalnie, na tyle na ile pozwalała mi sytuacja. Jeśli Kaileen nie potrafi obsługiwać turbolaserów, zostaje nam tylko zdać się na Moc albo... Druga opcja zdecydowanie mi nie odpowiadała.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Nie przechodziłam szkolenia, ale z pewnością wystarczy trochę inteligencji, by się tego nauczyć. Jak nie chcecie, to spróbuję, tylko mi je pokażcie. - dobiegł twoich uszu głos Kaileen. Starałeś się skoncentrować...
Trzech żołnierzy. Najemników. Trandoshanie...
Dobra wiadomość była taka, że to nie byli Sithowie. Zła była taka, że rasa ta słynęła w kosmosie ze swej waleczności i zawziętości. Przekazałem w myślach to, co odkryłem do Harlana i Kaileen, nie chcąc zakłócać koncentracji. Kaileen. Kiedy dasz mi znak spróbuję zakłócić koncentrację pilota tamtego statku, może się zdarzyć, że ułatwi ci to celowanie. Powinna być w stanie odczytać taki przekaz myślowy. Więcej raczej nie byłem w stanie zrobić, chociaż wciąż próbowałem sondować tamtych trzech. Choćby jakieś urywki informacji... imię, rasa, powód, cokolwiek, czego mógłbym się uczepić i brnąć dalej... przynajmniej dopóki nie zostaną strąceni przez Kaileen, albo co gorzej, dopóki oni nie przełamią naszych barier obronnych.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Harlan milczał, najwyraźniej również na czymś się koncentrując. Usłyszałeś jednak nerwowy głos Kaileen.
- To na co czekasz, rób to teraz. Lepszych okazji nie będzie.
Nerwowa jakaś, naprawdę. Krótko to ujmując, starałem się całą swoją siłę woli skierować w tej chwili w stronę osobnika pilotującego wrogi statek. Gdyby przebywał gdzieś niedaleko mnie, w tej chwili jego głowa mogłaby mu po prostu eksplodować na milion kawałków, a tak, z tej odległości, ucieszyłbym się gdyby poczuł się jak by dostał właśnie w głowę kawałkiem metalu. Chwilowe zamroczenie, kilkusekundowa ślepota czy paraliż spowodowany szokiem, obojętnie. Chciałem, aby na chwilę przestał interesować się sterowaniem statku - to powinno wystarczyć. W przeciwnym razie mogło być z nami ciężko. ...teraz.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
← Star Wars
Wczytywanie...