Sesja Matta

Mistrzowie spojrzeli po sobie krótko, a stojąca obok Jedi naznaczyła krótko dość istotny problem.
- Zgłoszenie prośby o zwiększenie liczby wojsk na Balmorze będzie równoznaczne z wypowiedzeniem wojny Imperium. Nie obejdzie się to bez echa, dowiedzą się o tym fakcie na pewno. Mają z pewnością szpiegów. Co zrobimy z tym fantem? - zapytała, a następnie poprawiła lekku i dodała - Zgadzam się oczywiście, że nie możemy pozwolić, by Imperium położyło łapę na trechnologii, ale nie da się tego załatwić po cichu.
Kendar skierował głowę w twoją stronę, odpowiadając na zadane przez ciebie pytanie.
- Granice te wyznacza jedynie powodzenie misji. - stwierdził krótko - Musicie działać ostrożnie i rozważnie, ale tam, gdzie zwykłe metody zawiodą, musicie starać się osiągnąć cel wszystkimi dostępnymi środkami
Zapadło kilkusekundowe milczenie, podczas którego nie tyle czułeś, co widziałeś nerwowość członków Rady.
- Co zaś tyczy się twoich pytań, Kaileen - podjął wątek mistrz Heske - w interesie Zakonu i Republiki leży, by poddać Senatowi rozwiązanie w takiej formie, która możliwie najmniej oficjalnie godzi w postanowienia Traktatu. To jeden z ważniejszych, jeśli nie najważniejszy cel waszej misji i również dlatego wyznaczamy do niej aż trzech konsulów.
Zaraz po nim głos zabrał Frey
- Nie można jednak zapominać, że sam Traktat nie był niczym innym, niż szantażem, wymuszonym z nożem przystawionym do gardła. Wypowiedzenie wojny byłoby w tej sytuacji jedynie formalnością poprzedzającą coś, co nieuchronnie i tak się zacznie, a w rzeczywistości nigdy się nie skończyło - podsumował Zabrak - Oczywiście, jak zauważył mistrz Heske, delikatność i dyplomatyczne mistrzostwo jest tym, czego oczekujemy od was w pierwszej kolejności. Jeśli jednak sytuacja stanie się krytyczna, nie będzie czasu na konwenanse. Imperium samo łamie postanowienia własnego traktatu, gdyż okupacja planety w myśl tych postanowień miała służyć jedynie nadzorowaniu odwrotu wojsk Republiki, który oficjalnie zakończono. Właśnie w takich "oficjalnościach" pisanych piaskiem na wietrze będziecie musieli się rozeznać.
Ciągle nie mówili nam wszystkiego, czułem to niemal całym sobą, ale nie byłem w stanie wyczuć o co może im chodzić. Może Mistrz Harlan będzie miał nam więcej do powiedzenia, a jeśli nie... cóż, nie pierwszy raz wysyłali mnie na misję, która miała swoje drugie, a czasem i trzecie czy czwarte dno. Jak dotąd uchodziłem z nich zazwyczaj bez szwanku, wierzyłem więc, że i tym razem sobie poradzę, szczególnie z takim towarzystwem. Może i Kaileen była specyficzna, ale nie była z pewnością głupia, a jej zdolności posługiwania się Mocą były niesamowite. Nie wspominając już o Harlanie. - Najpierw delikatna dyplomacja, a potem, jeśli sytuacja stanie się krytyczna, po trupach do celu. - Ubrałem wnioski z całej rozmowy w niezbyt delikatne słowa, jednak zawsze hołdowałem zasadzie, że swoje umysłowe siły trzeba zachowywać na misje, a nie na rozmowy z Mistrzami. -Nie mam więcej pytań, Rado.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Twi'lekanaka doszła najwyraźniej do podobnych wniosków.
- Rozumiem. W takim razie zrobię wszystko, na co będzie mnie stać. - powiedziała i spojrzała na ciebie krótko - Coś jeszcze powinnam usłyszeć?
- Nie, to wszystko co mamy wam do przekazania. - ozwał się Kendar - Przygotujcie się i wyruszajcie możliwie najszybciej. Mistrz Harlan na pewno udzieli wam dalszych instrukcji i odpowie na kolejne pytania. Niech Moc będzie z wami.
Starałem się nie uśmiechać. Najwyraźniej Kaileen nie była pewna co do słuszności wybierania mnie jako jednego z członków misji. Przywykłem do takich opinii, prawdopodobnie gdybym nie był sobą, to nie lubiłbym Jedi wyglądającego i zachowującego się jak ja. - Chodźmy zatem. - rzuciłem szorstko do dyplomatki i ruszyłem w stronę wyjścia. Po drodze zahaczyłem jeszcze o droida protokolarnego, czasem się do czegoś przydają. -Czy jesteś w stanie zlokalizować miejsce pobytu Mistrza Harlana? Chciałem jak najszybciej go znaleźć i przygotować się do misji, a wydawało mi się, że po podłączeniu do którejś z konsol nawet te proste droidy potrafią odnaleźć pewne dane.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Zanim robot zdążył ci odpowiedzieć, drzwi do Sali Obrad uchyliło się i wyszedł przez nie Heske.
- Riahl... - zaczął, ale zobaczył stojącą obok Sa'as - Wubacz Kaileen, czy pozwolisz, że zamienię dwa słowa ze swoim starym padawanem? - zapytał uprzejmie.
- Tak, oczywiście. Do zobaczenia, mistrzu Heske. - odparła, robiąc krótki ukłon i odeszła korytarzem. Poczułeś, jak lekko zadrżała w związku z tą sytuacją, która niezbyt jej się podobała.
- Przyjacielu, muszę przyznać, że wyznaczono wam zadanie, którego waga jest odwrotnie proporcjonalna do szansy powodzenia - szepnął twój stary mistrz z uśmiechem i troską w głosie - Wierzę, że zrobisz wszystko co w twej mocy i korzystaj jak możesz z talentów Kaileen... - zawiesił głos i spoważniał, po czym wykonał krótki ruch dłonią w kierunku stojącego obok droida, który nagle stał się pustą plamą w twoim spektrum widzenia - ... ale pragnę dać ci jedną radę. Uważaj na Harlana.
Drgnąłem lekko, słysząc słowa Heske. Był dla mnie niczym ojciec i ufałem mu całkowicie, a jego słowa zawsze brałem jako pewnik. Już dawno zrozumiałem, że jeśli w całym swoim życiu nie ma się choć jednej osoby, której można bezgranicznie ufać, prędzej czy później pogrąży się w otchłani. - Postaram się, Mistrzu Heske. - Odparłem tylko na pierwszą część wypowiedzi. - Wiesz, że zawsze uważam na każdego. Dlaczego zwracasz moją uwagę akurat na Harlana? Nie mówiłem ci... nie mogę wyczuć jego aury. W ogóle. - W gruncie rzeczy ucieszyłem się, że mogłem podzielić się swoimi wątpliwościami ze starym Mistrzem.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Heske już otwierał usta, ale nie odpowiedział, lekko wychylając głowę nad twoje ramię. Z końca korytarza nadchodzili dwaj rycerze, których aury znałeś. Rodianin Ar-Saram i człowiek Kyle Solusar, dwaj młodzi i - oczywiście - nieco dziwni Jedi. Widziałeś, że obaj są mocno zaniepokojeni.
- Niech to, wybacz Riahl, mam kolejne zebranie... - szepnął szybko mistrz z nutą irytacji - Natomiast Harlan... - widziałeś, jak gorączkowo myśli by w jednym zdaniu powiedzieć możliwie najwięcej - ... Rzecz w tym, Riahl, że mistrz Harlan tak naprawdę nie do końca jest Jedi. - powiedział i już wskazywał gestem dwóm rycerzom, by weszli do Sali Obrad i ruszył za nimi, zamykając za sobą drzwi.
Miałem ochotę zakląć. Jak to nie do końca jest Jedi? Jeśli nie Jedi to czym? Nie podobało mi się to, że Mistrz powiedział mi tak mało, ale nie miałem już możliwości zabierać mu więcej czasu. Wszystko okaże się prędzej czy później, a moim najważniejszym zadaniem jest zadbać o to, abym nie obudził się z ręką w nocniku. - Do zobaczenia, Mistrzu. - Ukłoniłem się lekko i już szedłem w swoją stronę, zdając się bardziej na instynkt i wyczucie oraz aurę Sa`as. Podczas drogi miałem chwilę czasu, aby zebrać myśli.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
[Kolejna ilustracja ]

Cokolwiek miał na myśli Heske, trzeba było to wyjaśnić, inaczej nie wyraziłby takiej opinii wobec innego Jedi, zwłaszcza mistrza. Cokolwiek też znaczyły jego pospieszne słowa, chyba właśnie znalazłeś częściową odpowiedź na pytanie, dlaczego Harlan nigdy nie zasiadał w Radzie...

Twe rozmyślania doprowadziły cię do drzwi prowadzących do znajdujących się kilkanaście metrów dalej Zakonnych Ogrodów.



Gama zapachów rozchodzących się po Ogrodach wydatnie urozmaicała doznania, które towarzyszyły ci podczas wizyty. Twój specyficzny sposób postrzegania otoczenia pozwalał na oglądanie przedziwnej i przecudnej parady barw i kształtów kwiatów, roślin i kryształów, których życiowa energia krążyła wokół, leniwie pulsując Mocą i rozświetlając ciemność twych niewidzących oczu.

Nieopodal na jednej z ławek siedzieli, pogrążeni w rozmowie, Kaileen Sa'as i mistrz Harlan.
Czasem, w takich sytuacjach, łapało mnie za gardło dziwne uczucie... czasem chciałbym popatrzeć na świat jak wszyscy inni. Jednak znalazłoby się i wielu takich, którzy by oddali wiele, aby postrzegać świat tak jak ja. Nie miałem czasu skupiać się na pięknie krajobrazu, choć nawet ja nie mógłbym powiedzieć, że w ogrodach nie panuje specyficzny, urokliwy klimat.
Zanotowałem sobie w pamięci kolejną rzecz: na tej wyprawie nie istniało trio Mistrz Harlan, Sa`as i ja tylko duet Harlan, Sa`as i ja. Nie przeszkadzało mi to zbytnio, przywykłem do działania w pojedynkę, ale warto było na nich uważać. Przy odrobinie szczęścia mogłem, nie dając po sobie zupełnie znać, wyłapać kilka istotnych szczegółów układanki.
Podszedłem do zajmowanej przez rozmawiających ławki i przystanąłem o dwa kroki od nich, nie zdradzając głosem tego, że się obok nich pojawiłem. Nie miałem zamiaru podsłuchiwać, ale przecież... niegrzecznie jest przeszkadzać w rozmowie.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Jeśli chcesz chwilę odsapnąć przed startem, to nie zatrzymuje cię, choć oczywiście z radością posiedzę tu razem z tobą, jeśli wolisz zostać - powiedział Harlan do Twi'lekanki ciepłym tonem.
- W takim razie posiedźmy sobie jeszcze trochę i pokontemplujmy przyrodę. - odpowiedziała mu kobieta, lecz zanim wypowiedziała ostatnie słowo tego zdania usłyszałeś równocześnie pełen rozbawienia głos...
"Nie krępuj się Riahl, czekamy na ciebie"
... należący bez wątpienia do Harlana.
Uśmiechnąłem się promiennie i podszedłem krok bliżej. Potrafię korzystać z mojego asortymentu uśmiechów nie gorzej niż Mocy, przynajmniej wskazują na to lata praktyki. - Witaj, Mistrzu Harlanie. Nie mieliśmy okazji porozmawiać, gdy wyszedłeś z Sali Narad. Wydawałeś się dość wzburzony, czy wszystko dobrze? - Nie wkładałem w głos przesadnej słodyczy czy ironii, wydawało mi się to śmieszne i dość płytkie, a do tego zupełnie niepotrzebne. I bez tego potrafiłem czasem wyprowadzić kogoś z równowagi, choć w przypadku Harlana nie liczyłem na taki łut szczęścia. Miał nade mną przewagę i prawdopodobnie obaj doskonale zdawaliśmy sobie z tego sprawę. -Kiedy wyruszamy? - Dodałem jeszcze, czekając na odpowiedzi.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Ah, dobrze że jesteś Riahl, Kaileen prosiła byśmy omówili coś wspólnie, jeśli dobrze zrozumiałem - spojrzał na nią z lekkim skinieniem głowy - Jeśli pytasz o czas, to myślę, że za godzinę możemy startować, o ile nie potrzebujecie więcej na przygotowania. Jeśli zaś pytasz o moje samopoczucie... Myślę, że jest równie doskonałe, co waszej dwójki - odrzekł pół-żartem z szerokim uśmiechem.
- Zatem! - klasnął w dłonie - Macie jeszcze do mnie jakieś pytania? Czy zbieramy się i gadamy po drodze?
Stojąc wciąż obok nich wzruszyłem ramionami, dając znak, że jest mi obojętne czy wyruszymy za godzinę czy za tydzień. - Co to za kwestia, którą chciałaś omówić, Kaileen? - spytałem z uprzejmym zaciekawieniem w głosie. Słowa o samopoczuciu Harlana i naszym puściłem mimo uszu.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Jedi machnęła ręką
- Zbierajmy się, będzie dużo czasu na rozmowy podczas podróży.
Wstała z ławki, otrzepała się i skłoniła wam obu.
- Udam się jeszcze do swych komnat, by się spakować. Będę punktualnie.
Harlan odprowadził ją wzrokiem.
- Cóż... Może teraz są jakieś kwestie, które chciałbyś poruszyć, Riahl?
W momencie, w którym Kaileen postanowiła odejść, przestała mnie interesować. Któraś część mojej jaźni wciąż śledziła jej oddalający się obłok Mocy, ale teraz ważniejszy był Harlan. No właśnie, wciąż ani trochę aury, którą mógłbym zidentyfikować. Nie do końca jest Jedi. - ta myśl kołotała mi się w głowie, ale starałem się by Harlan żadną sztuczką nie wyłowił jej z moich myśli. Musiałem się przy nim pilnować. -Nie, właściwie nie, Mistrzu Harlanie. - odparłem swobodnie, złączając obie dłonie z tyłu czaszki. - A Ty, Mistrzu? Czy chciałbyś mi coś powiedzieć zanim pójdę się przygotować? - Czasem lepiej przeczekać niż popełnić falstart.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Chciałbym wiedzieć jedno - odparł człowiek - Jak wygląda ta sprawa w twoich oczach? Co myślisz o Kaileen? Ufasz jej? - zapytał szczerze zainteresowany
Niedobre pytanie, ale skąd mógł o tym wiedzieć. Sprawy zaufania to u mnie najwyższa waga, a każde pytanie tego typu sprawia, że moje systemy obronne pracują na najwyższych obrotach. Pomijając już sformułowanie `w twoich oczach`. - Nie znam jej na tyle, abym mógł odpowiedzieć na takie pytanie. - przerwałem na chwilę, a potem z dobrze wypracowaną, lekką nutką powątpiewania dodałem - Czy masz co do niej jakieś wątpliwości, Mistrzu? - Zacząłem od odpowiedzi na to pytanie, żeby w międzyczasie dać sobie chwilę na ułożenie odpowiedzi na to pierwsze, moim zdaniem ważniejsze. - Moje zdanie niewiele się tu liczy, jestem jedynie narzędziem w rękach Zakonu. Nie przeczę, że bywały misje, które czasem budziły mój sprzeciw czy entuzjazm, ale ta sprawa raczej do nich nie należy.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Rzecz nie w tym, czy nie znasz jej na tyle, by móc nie odpowiedzieć mi na pytanie, czy jej ufasz - odparował Harlan - Rzecz w tym, czy możesz pozwolić sobie na to, by nie odpowiedzieć sobie czy jej ufasz. Wszyscy jesteśmy narzędziami Riahl, ale narzędzie to jeszcze nie przedmiot - powiedział spokojnym, ale surowym tonem - Gdyby było inaczej, w tej misji zastąpiłyby nas droidy, a niestety tak nie jest. Żebym mógł, jako narzędzie, wykonywać swe zadanie zgodnie z moim przeznaczeniem, inne narzędzia muszą funkcjonować w harmonii.
- Poza tym - dodał po krótkiej pauzie - skoro ta misja nie należy ani do tych, które budzą twój entuzjazm ani też do tych, które budzą twój sprzeciw, wynika z tego logicznie, że nie budzi ona w tobie żadnych emocji, a w to - wybacz proszę - trudno mi uwierzyć - zakończył uśmiechając się półgębkiem.
Przyjąłem słowa krytyki do siebie, bez najmniejszej oznaki irytacji. Harlan mógł próbować wyprowadzić mnie z równowagi, ale potrzebowałby do tego czegoś lepszego. - Czy bylibyśmy Zakonem, Jedi w ogóle, jeśli mielibyśmy do siebie bezpodstawne zastrzeżenia? Kaileen nie dała mi do tej pory żadnych powodów, bym jej nie ufał, nie dała też jednak żadnych, bym jej zaufał. Wszystko przed nami, Mistrzu Harlanie, bo podobnie sprawa ma się z tobą. - odwzajemniłem jego uśmiech, choć nie wyczuwając jego aury, dostrzegając za pomocą Mocy każdą zmianę na jego twarzy. - Trafiłeś w sedno, Mistrzu, ta misja nie wzbudza we mnie żadnych emocji z tych, które wymieniłem. Jest dla mnie zadaniem, do którego podejdę z uwagą i odpowiedzialnością, ale próżno ci we mnie szukać uczuć skierowanych w jej założenia. Jeśli Zakon uważa, że nasza interwencja jest potrzebna - niech tak będzie. Jeśli uważa, że warto dać nam wolną rękę w sposobach jej wykonania - niech będzie i tak. Czy to jakiś problem? - Nie miałem zamiaru dodawać, że moje nastawienie było by zgoła inne, gdyby zadanie mi się nie podobało...
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
← Star Wars
Wczytywanie...