Sesja Matta

[Jeśli życzysz sobie ilustrację do kilku najbliższych postów - tutaj ]



Szedłeś spokojnym krokiem w stronę komnat Rady, wezwany przez mistrzów w sprawie jakiejś dyplomatycznej misji. Niby nic nowego, ale tym razem razem z tobą udział miał w niej brać mistrz Halran, a to duża niespodzianka i zdecydowanie duży format. Ostatnie z twych zadań, polegające na wyperswadowaniu jednemu z przybyłych na Tythona senatórw zupełnego wycofania republikańskich sił z Barlmory przyniosło pewne efekty i może wreszcie coś ruszy się w tej sprawie. To byłby naprawdę spory i potrzebny przełom.

Mijałeś Salę Pamięci, gdzie rozmaite hologramy przedstawiały licznych mistrzów, którzy zasłużyli się w historii Zakonu. Była tu mistrz Shan, mistrz Vandar i wielu, wielu innych. Zabawne, jesteś niemal pewny, że widzisz ich tak samo, jak wszyscy inni wzrokiem...

Mistrz Harlan... To naprawdę coś ważnego, skoro przydzielają cię do niego. Chcą żebyś się sprawdził... Albo żebyś porządnie się przejechał. Mistrz Harlan to chyba najbardziej światowy ze wszystkich znanych ci mistrzów. Przez te wszystkie lata widziałeś go zaledwie kilkanaście razy i zamieniłeś z nim może dziesięć zdań, a jednak jego mądrość onieśmielała i zachwycała cię przy każdym spotkaniu. Mniej było też w nim tej mentorskiej, protekcjonalnej i lekko zarozumiałej formy, którą często można było spotkać u innych Jedi tej rangi. Zastanawiałeś się czy właśnie z tego względu nigdy nie zasiadał w Radzie...
Pozostawał dla ciebie zagadką także z innego względu. Nie byłeś w stanie określić jego aury. Każdy człowiek, istota żyjąca, emanująca Mocą, zwłaszcza Jedi, promieniowali w twym umyśle aurą. Wyrażała ona nie tylko balans między Jasną a Ciemną stroną, ale także wiele innych subtelności, mogących zdradzać charakter, emocje, zamiary, osobowość czy stan umysłu. U większości Jedi była ona jasno błękitna, płowo niebieska lub bliska purpurze, jak u członków Rady. Ale aura Harlana pozostawała niezmiennie szara.
W pamięci próbowałem odszukać czy to jedyny przypadek, gdy nie mogłem zidentyfikować czyjejś aury. Mimo usilnych prób nie mogłem przywołać żadnego innego przykładu, co było tym bardziej kłopotliwe. Mistrz Harlan... słyszałem o nim wiele, jednak jak przystało na osobę przezorną, nie wierzyłem w nic na słowo. Teraz będę miał okazję się przekonać osobiście co drzemie w tym intrygującym i bardzo dla mnie tajemniczym Jedi.
Dlaczego przydzielili mnie właśnie do niego? Mógłby dostać do asysty jakiegokolwiek Jedi, którego by sobie zażyczył czy którego wyznaczyła by rada. Nie należę do tych najbardziej lubianych, o nie. Tym bardziej od czasu gdy postanowiłem zatrzymać sobie miecz świetlny Sitha...
Jakiekolwiek były przyczyny tego wyboru, nie było sensu snuć niepotrzebnych domysłów. Nie przyspieszając kroku dalej brnąłem przez Salę Pamięci, a gdy w końcu ją minąłem, skierowałem się bezpośrednio do sal Rady. Cokolwiek się szykowało, byłem na to gotów.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Wielkimi, krętymi schodami mijałeś wyższe piętra, kierując się do Komnat Rady. Panowała tu zawsze spokojna, niezmącona cisza, rozświetlana tylko cierpliwym blaskiem ściennych kryształów. Przed drzwiami Sali Obrad powitał cię stary, dobrze znany dorid protokolarny.
- Witaj, mistrzu Riahl. - pozdrowił cię krzywiąc się w mechanicznym ukłonie - Szacowni mistrzowie lada chwila powinni skończyć swe obrady. Czy zechcesz usiąść i zaczekać tu na nich?
Wzdrygnął się niemal niezauważalnie. Nigdy nie przyzwyczaił się do miana `mistrza`, w gruncie rzeczy wolał, gdy nie zwracano się do niego tak oficjalnie. Ale czego wymagać od kupki złomu podtrzymywanej przy `życiu` skomplikowaną elektroniką. Nie, żeby miał coś przeciwko nim, jednak... były dla niego jedynie niczym zarys, pusta szklanka nie wypełniona żadną cieczą. - Oczywiście. - odparł tylko, oddając oszczędny, grzecznościowy i zapewne tyleż wyuczony, co i niepotrzebny ukłon. Usiadł we wskazanym miejscu i nieśpiesznym ruchem zsunął kaptur z głowy, tak, aby jego twarz przepasana bladoniebieską opaską była widoczna dla każdego, kto się tu zjawi.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Czekanie przedłuża się, a ty przeciągasz się na długiej, miękkiej kanapie. Z prawej strony, od schodów prowadzących na piętro, szybuje w twą stronę niebieska mgiełka czyjejś Mocy. Spoglądasz tam i widzisz Kaileen Sa'as, podobnie jak ty rycerza i konsula. Znasz ją trochę. Bardzo logiczna, silny umysł, wyraźna aura. Potrafi radzić sobie Mocą znacznie lepiej niż bronią, ale jej największym atutem pozostaje chyba słowo. Zbliża się w kierunku Sali Obrad, myśląc nad czymś intensywnie.
No i nie wątpliwie była ładna, jak to na Twi'lekankę przystało.
W moim odczuciach i słowniku trudno znaleźć odpowiednie słowo, które oddawało by określenie "ładna" wedle standardów istot widzących oczami, a nie Mocą. Mimo to w instynktowny sposób potrafię odróżniać czy ktoś swym wyglądem wzbudza w otoczeniu podniecenie czy też odwrotnie, wrogość czy obrzydzenie. Kaileen Sa'as zdecydowanie należy do tej pierwszej grupy. Odwróciłem głowę w jej stronę zastanawiając się czy przywołano ją tu z tego samego powodu, co mnie. Ciekawie, naprawdę zaczyna robić się ciekawie. - Witaj, Kaileen. - rzuciłem dość swobodnie w jej stronę. Znany jestem z tego, że jeśli ktoś nie jest znacznie wyżej w hierarchii ode mnie, nie tytułuję go należycie. Niektórzy znoszą to lepiej, drudzy gorzej, a jeszcze inni wcale. Tak sprawna dyplomatka powinna bezproblemowo poradzić sobie z taką lekką bezczelnością.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Zbliżająca się Jedi zdawała się ignorować twoje powitanie. Ale nie, to było co innego. Widziałeś strumienie jej myśli tak intensywne, że niemal namacalne. Pogrążona w zadumie nie tylko nie usłyszała twojego powitania, ale także powitania droida i pociągnęła za klamkę zamkniętych drzwi Sali Obrad, oczywiście bezskutecznie.
Uśmiechając się mimowolnie, wysłałem w jej stronę delikatny impuls Mocy, chcąc wybić się z tak głębokiego zamyślenia. Miałem nadzieję, że ta próba odniesie sukces i Jedi zwróci na mnie uwagę, rozjaśniając mi o co może w tym wszystkim chodzić.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Oh, przepraszam. Zamyśliłam się. - powiedziała i usiadła na kanapie obok ciebie, zakładając nogę na nogę rozsiadając się wygodnie w oczekiwaniu.
No tak. Westchnąłem w myślach, niezbyt dziwiąc się temu wszystkiemu. W całej bezkresnej Galaktyce nie istniał chyba Jedi, który byłby do końca normalny. - Em... Zostałaś wezwana w sprawie Mistrza Halrana? - Prawdopodobnie byłbym w stanie wyczuć odpowiedź, jednak nie chciałem bez powodu używać sztuczek w kontaktach z innym Jedi. Czasem wystarczył mój charakter i nieodparty urok osobisty. Uśmiechnąłem się lekko.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Dostrzegasz zdziwienie promieniujące od Twi'lekanki.
- Nie wiem, w jakiej sprawie zostałam wezwana. Coś się stało z Mistrzem Halranem? - odpowiada pytaniem z tym samym zdziwieniem w głosie.
Punkt dla niej. Czasem nie umiem trzymać języka za zębami. - Podejrzewam, że ma się dobrze. - Wzruszyłem ramionami, próbując zaniechać tematu. - Po co zatem tu jesteś?
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Zanim Kaileen namyśliła się by odpowiedzieć, drzwi do Sali Obrad otworzyły się i zamknęły z hukiem zaraz po tym, jak szybkim krokiem wyszedł przez nie mistrz Harlan, wpatrzony w podłogę i spiesznie gdzieś podążający. Widziałeś gwałtowność jego ruchów, ale jego szara aura pozostawała niezmąconym, okalającym jego sylwetkę pierścieniem, znajdującym się pod jego całkowitą kontrolą.
- Bardzo proszę, możecie wejść - powiedział z cyfrową uprzejmością droid.
Odprowadziłem Mistrza Harlana zmysłami, aż w końcu znikł za zakrętem. Nawet w sytuacji, gdy wydawało się, że może być lekko wyprowadzony z równowagi nie mogłem wyczuć żadnych zmian w jego aurze. Nie czekając na Kaileen wstałem z miejsca i ruszyłem do Sali Obrad, by złożyć zwyczajowy pokłon Radzie Jedi.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Twi'lekanka zerwała się za Harlanem.
- Mistrzu Harlanie! Mistrzu Harlanie! Co się stało?
Ty już wchodziłeś, nie widziałeś więc czy tamten zatrzymał się.
- Witaj, Riahl, radzi jesteśmy cię widzieć - powitał cię twój dawny mistrz, Zabrak Frey.
Sama Sala Obrad była dość skromnych rozmiarów, lecz fotele mistrzów, kute w pięknych, delikatnie fosforyzujących kryształach, nadawały jej mistycznego uroku.
- Czy widziałeś gdzieś Kaileen Sa'as? - zapytał przewodniczący Rady, mistrz Kendar. Ten sam szorstki, uparty Kendar, który bardzo zdecydowanie poprowadziłby już dawno twoją "karierę", gdyby wszystkie decyzje zależały tylko od niego. Wyczuwałeś lekką, szybko duszoną nerwowość w nim i kilku innych obecnych, poza Freyem.
Ukłoniłem się, przy okazji kierując ponownie cząstkę mocy w stronę Kaileen, swoisty palec w żebra. - Za chwilę do nas dołączy. - Odparłem, nie mając zamiaru wspominać o jej reakcji na gwałtowne wyjście Harlana, jednak starannie zanotowałem sobie w pamięci to, czego byłem świadkiem. Czasem wydawało mi się, że niektórzy mistrzowie i członkowie Rady czują do mnie nieuzasadnioną niechęć tylko z powodu mojego pochodzenia. Naturalne predyspozycje do obcowania z Mocą mogły wydawać się innym niesprawiedliwe, nie był to jednak mój problem.
Postanowiłem nie poddawać się sygnałom wysyłanym mimowolnie przez Mistrzów w moją stronę i poczekać na rozwój wypadków. Przywołałem na usta lekki uśmiech wyrażający zupełny spokój ducha i czekałem.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Jak na komendę drzwi do Sali zamknęły się i weszła przez nie Kaileen.
- Przepraszam za zwłokę. Byłam zaniepokojona mistrzem Harlanem. - powiedziała, kłaniając się.
- To nie mistrz Harlan powinien zajmować twe myśli, Kaileen, choć wiąże się on bezpośrednio z tym, dlaczego cię tu wezwaliśmy - powiedział Kendar i odwrócił wzrok w twoją stronę - A także ciebie. Mistrzu Frey?
Zabrak wyprostował się w fotelu i rzekł:
- Niebawem na Coruscant zbierze się specjalne posiedzenie Senatu w sprawie zaangażowania Republiki w sytuację Balmory - wyjaśnił rzeczowo Frey, patrząc to na ciebie, to na Twi'lekankę.
- Trzeba tu wspomnieć, że jest to także skromnym udziałem Riahla i jego niedawnych sukcesów negocjacyjnych - wpadł mu w słowo mistrz Heske, uśmiechając się lekko do ciebie.
- Taak... To prawda, ale to dopiero początek całej sprawy - ozwał się znów Zabrak - Senat będzie debatował i rozważał argumenty za i przeciw zupełnemu wycofaniu się Republiki z konfliktu z Imperium na Balmorze i wspierania tamtejszego ruchu oporu. Jako Rada Zakonu Jedi doszliśmy do wniosku, że z punktu widzenia dobra Republiki jest to wybitnie niewskazane, co częściowo wyłożył Riahl senatorowi Canisowi.
- Mistrz Harlan - wtrącił się znów Kendar - będzie reprezentował stanowisko Zakonu w Senacie. Chcemy, byście udali się na Coruscant wraz z nim, służąc mu pomocą i radą przed i w trakcie obrad Senatu, a jeśli zajdzie taka konieczność, zabrali głos przed głosowaniem. Możliwe też, że będziecie musieli prowadzić rozmowy z senatorami różnych państw by znaleźć stronników naszej koncepcji. Zakon uważa, że Republika nie tylko nie powinna wycofywać się z Balmory, lecz także leży w jej interesie zaangażowanie zdecydowanych sił i środków do najszybszego wyparcia z planety Imperium, a przynajmniej odzyskania dostępu do balmorskich technologii.
Zapadła cisza. Mistrzowie czekali na wasze pytania.
Podczas, gdy mistrzowie przekazywali nam informacje starałem się wychwycić powody ich lekkiego poddenerwowania, jednak w przypadku członków Rady nigdy nie było to zbyt proste. Słowa Mistrza Heske pewnie mile by połechtały moją próżność, gdybym tylko był próżną osobą. Zazwyczaj po prostu wykonuję to, czego się ode mnie wymaga i nie czekam na laury czy poklask. Czasem nie wykonuję poleceń i wtedy następują o wiele mniej przyjemne skutki.
- Nie mam zamiaru polemizować, że zagrożona pozycja republikańskich fabryk droidów bojowych na Balmorze jest nieco kłopotliwa, Mistrzowie. Zastanawia mnie jedynie po co aż trzech Jedi do takiej misji? - Uśmiechnąłem się ponownie doskonale wiedząc, że nie mogąc patrzeć mi w oczy tak naprawdę ciężko im zidentyfikować mój uśmiech czy to, co ma oznaczać oraz do kogo jest skierowany.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Ja mam pytania - odezwała się Sa'as - Ile wynosi aktualnie kontyngent wojsk na Balmorze oraz jaki zysk chce osiągnąć Rada poprzez zwiększenie ich liczby? Jaka jest opinia Balmory na temat naszej tam obecności?
- Po kolei - powiedział Kendar - Oficjalnie coś takiego, jak "Republikański kontyngent wojskowy Balmora" nie istnieje, podobnie jak opinia Balmory na temat czegokolwiek - podsumował suchym i szorstkim tonem - Planeta jest pogrążona w chaosie, władza jako taka jest totalnie zdecentralizowana, a kontrolę nad nią sprawuje Imperium. Na mocy Traktatu z Coruscant Republika nie ma żadnych praw do Balmory, a ruch oporu wspierany przez nią w dość nieudolnej tajemnicy słabnie.
- Właśnie dlatego potrzebujemy aż trzech Jedi by przekonać Senat do zmiany stanowiska - włączył się Frey - Przekonanie Senatu Republiki do przegłosowania zaangażowania się w sprawę, którą już dawno uznano za straconą, to coś co przekracza siły pojedynczego dyplomaty, nawet tak wytrawnego jak mistrz Harlan. Balmora musi zostać odzyskana, a przynajmniej większość jej uprzemysłowionej części, bo w przeciwnym razie w ciągu dwóch lat Imperium zmiażdży nas technologią, której nie będziemy w stanie ogarnąć umysłem.
W końcu przeszli do konkretów. Potrzebny był im jeden sprawdzony mistrz i dwaj młodzi Negocjatorzy, których w razie czego można obarczyć winą za niepowodzenie negocjacji. - Przekonanie Senatu do przegłosowania zaangażowania się w sprawę, którą już dawno uznano za straconą to coś, co wymaga więcej niż zwykłej dyplomacji. - Z tym nie mogli się nie zgodzić, byliby naprawdę zabawni. - Czy mamy wyznaczone granice, których nie wolno nam przekraczać w naszych... pertraktacjach? - Oczywiście nie miał tu na myśli uciekania się do sztuczek Ciemnej Strony Mocy. Jej jasna odsłona i tak dawała duże pole do popisu, jeśli wiedziało się jakich narzędzi użyć.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
← Star Wars
Wczytywanie...