- Jeśli masz ochotę marznąć w środku nocy przed wejściem do opery narodowej, to proszę bardzo - odciął ci się ze śmiechem Harlan
- Rozumiem. W takim razie gdzie mam się z nim spotkać i o której? Muszę się jeszcze przygotować. - Kaileen schowała bilety do torebki.
- O której będziesz, to już twoja rzecz. Van Rem, jako dżentelmen - do tego dżentelmen bez biletu - i tak na ciebie zaczeka. Wszak podobno damie wypada spóźnić się pięć minut
- Czyli krótko mówiąc, spotykamy się w operze tuż przed spektaklem? W porządku. To tyle. Życzcie mi powodzenia. - Kaileen skłoniła się i wyszła przygotować się na wieczór.
- Taaaak.... - stwierdził filozoficznie Harlan, zahipnotyzowany płynem w szklance.
Siedziałem spokojnie, nie wykonując żadnych zbędnych ruchów poza popijaniem drinka ze szklanki. Zamyśliłem się. Skoro tak bezpardonowo pojawiał się w moich wizjach i wtryniał się w medytację, musiał być pewien swego. Co we mnie dostrzegł? Siłę, którą warto ukształtować czy też słabość, którą można wykorzystać do swych celów? Miałem zamiar się przekonać - I co teraz, Harlanie? - Miałem nadzieję, że nie odpowie w swoim głupkowatym, niczego nie wyjaśniającym stylu.
- Teraz pozostaje nam chyba odprężyć się po dniu pełnym wrażeń i przygotować na następny, zwłaszcza na obrady Senatu. I wcześniej trzeba będzie zastanowić się jak ładnie ująć w słowa to, na czym nam zależy, żeby w rzeczywistości nie powiedzieć nic ważnego.
Skinąłem głową, miał rację, choć nie do końca o to mi chodziło. Ale nie naciskałem. - No właśnie, jak to ująć? - Chwilowo odsunąłem od siebie niedawne zdarzenia. - Wiele zależy od tego, co zdziała Kaileen. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, już na starcie będziemy mieć mniej przeciwników do przekonania.
- Gorzej z tymi, którzy polują na nasze plecy ze swoim nożami. Ale... - machnął ręką, jakby lekceważąc sam siebie - Gadanie starego dziada. W Kaileen wierzę, poradzi sobie na pewno, a jakkolwiek by sobie nie poradziła i tak na tym zyskamy - uderzył parę razy energicznie dłońmi o oparcia fotela i powiedział energiczniejszym tonem - Masz jakieś pomysły? "Tytułem nieprzestrzegania przez jedną ze stron Traktatu warunków jego podpisania poddaje się pod głosowanie projekt utrzymania i wsparcia dotychczasowych sił stabilizacyjnych..." Hm... Nie, to zbyt... Zbyt... Inaczej. "...projekt zwiększenia dotychczasowej kontroli utrzymania warunków Traktatu, poprzez..." i tu wstawimy jakiś ładny synonim elitarnych jednostek republikańskiego Komando. A może jeszcze inaczej... - recytował, wymyślał i poprawiał Harlan, raz poważnie, raz jakby opowiadał dowcip.
- Tytułem wielkiego niepokoju, jaki wzbudzają w Republice działania Imperium, naruszające treści uzgodnione w Traktacie, poddajemy pod głosowanie zwiększenie ilości oddziałów czysto prewencyjnych na Balmorze, w celu uzyskania status quo i uspokojenia nastrojów. - Rzuciłem od niechcenia, jakoś nie mogąc się do końca skupić na zadaniu.
- Hmm... dobre, dobre, całkiem niezłe... - myślał na głos Jedi - Tylko może zamiast "czysto prewencyjnych" wstawimy "sił stabilizacyjnych", to mniej dosłowne i ofensywne. A co powiesz na...
Taka wymiana zdań i projektów trwała jeszcze dobre pół godziny. W końcu doszliście do czegoś, co można było nazwać roboczą wersją finalną, na którą ostatecznie Harlan i tak machną ręką, dodając wraz z potężnym ziewnięciem, że ostatecznie to i tak tylko przykrywka dla piwa, które musicie uwarzyć.
Zgodziłem się z nim. Również zacząłem odczuwać zmęczenie, do tego stopnia, że nawet przeszła mi ochota na zgłębianie motywów Harlana... do czegokolwiek. Jutro też jest dzień, a mając odrobinę `szczęścia` mogłem natknąć się w pewien sposób na niego podczas snów. - Chyba czas spać, Harlanie. - Ziewnąłem ostentacyjnie, aby dać mu znać, że mógłby już sobie pójść.
- Ach, tak, oczywiście. Wybacz, zasiedziałem się - Harlan zerwał się z fotela i odstawił szklankę - Dzięki za pomoc i dobrej nocy. Widzimy się na śniadaniu, wyśpij się porządnie - dorzucił zamykając drzwi.
Tak też zrobiłem. Zablokowałem zamki w drzwiach do pokoju, uchyliłem automatyczne okna o parę milimetrów, aby chociaż trochę powietrza dostawało się do środka. Nie, żebym był przeciwko klimatyzacji. Potem poszedłem się wykąpać, przegryźć coś przed snem i ległem na łóżko, wycieńczony całym dniem pełnym wrażeń.
... Ale sny Jedi, jak doskonale wiesz, nie były zwykłymi snami...
Zawieszony w próżni, pozbawiony zmęczonej dniem fizycznej formy, przemierzałeś leniwie tajemnicze ścieżki swej podświadomości. Śniłeś, choć nie było to żadno dłuższe, konkretne marzenie. Kilka obrazów bez znaczenia, kilka wypadkowych ostatnich doświadczeń, rezonans emocjonalny, dźwięki, barwy...
Śniłeś ze świadomością śnienia. Z tym wyjątkowym dla zwykłych, a typowym dla ciebie poczuciem, że doskonale znasz granicę między jawą a snem i sam możesz kształtować jego treść i przekaz.
Wokół, w przestrzeni bez kształtów, formy i granic, wirowała spokojnym rytmem Moc, szkicując zarysy realnego i nierealnego świata, który widziałeś teraz w jeszcze innym świetle.
Przestałem odczuwać jakiekolwiek zmęczenie. Wiedziałem, że cokolwiek stanie się w moim śnie, obudzę się zregenerowany i wyspany. Ta świadomość dawała komfort, z komfortu zrodził się pomysł. Skoro Harlan był w stanie wejść w moją świadomość, ja postanowiłem tym razem nawiedzić jego. Dryfując wśród bezkształtu, starałem się wyczuć jego obecność, tę specyficzną, szarą aurę, która była dla mnie tak intrygująca, ale której genezę zaczynałem powoli rozumieć. Lub tak mi się zdawało.
Gdzieś poniżej miejsca, w którym mieściło się teraz twoje "ja", nie tyle kilka pięter (tych fizycznie nie było) co pewien dystans niżej, czułeś / widziałeś / słyszałeś owe specyficzne skupisko Mocy. Szare, koncentryczne kręgi falowały powolnie wokół zamazanej sylwetki, od czasu do czasu pulsując karmazynową czerwienią lub lazurowym błękitem.
Harlan spał.
Wzbudzał we mnie zupełnie sprzeczne uczucia, jednak jedno było pewne - czułem do niego szacunek. Nie chciałbym, aby stał się moim wrogiem. Mimo to ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem i skierowałem swoją wolę w stronę kłębiska Mocy Harlana. Kiedyś, dla zabawy, robiliśmy sobie różne kawały podczas snu i medytacji, ale teraz było to coś zupełnie innego. Ja chciałem dowiedzieć się dlaczego jego aura jest szara. W jaki sposób to robi.
Zagłębiłeś się w jego aurę, niejako w niego samego i doznałeś czegoś niezwykle dziwnego. Zupełnie jak spacer w gęstej mgle, uniemożliwiającej dojrzenie czegokolwiek innego. Niby stoisz w tym kłębie siwobiałego dymu, ale on i tak jest krok przed tobą. Nie możesz go chwycić, rozwiać, wchłonąć, choć idziesz przez niego i wgłąb niego. W wypadku Harlana różnica polegała na tym, że obłok szarości w którym byłeś, ukazujący ci setki strzępków myśli, rozmów i sytuacji, których byłeś świadkiem z udziałem mistrza, sąsiadował z dwoma zupełnie innymi obłokami. Jednym jasnobłękitnym i jednym krwistoczerwonym. Przenikały się z szarością, wlewając wzajemnie w siebie, zaś tam, gdzie oba kolory miały się już zetknąć, powstawała najgęstsza szarość.
Stojąc w szarości aury doznawałeś wszystkich doświadczeń, które korespondowały z tą barwą aury i charakteru Harlana. Nie trudno się domyślić co cię spotka, gdy postanowisz zagłębić się w którejś z czystych barw.
Może byłem nieostrożny, ale nie głupi. Nie miałem zamiaru pakować się w którąś z czystych barw ot tak. Stojąc tak w szarym obłoku i chłonąc wszystko, co mnie otaczało, starałem się wysłać silne, ale subtelne sygnały do jaźni Harlana. `Poprowadź mnie, pokaż mi o co w tym chodzi.`
Otoczenie zafalowało, rozbłysło i zgasło. Wokół ciebie pojawił się pierścień myśli, wspomnień, doświadczeń, przedzielony na pół dwiema barwami. Widziałeś niewyraźne, zamazane obrazy czegoś, co intuicyjnie identyfikowałeś jako początki Harlana z każdą ze stron Mocy. Aby przyjrzeć się im bliżej, wniknąć w nie i zrozumieć, musiałeś dokonać wyboru między jedną lub drugą.