Sesja Matta

Spojrzenie Harlana, które powędrowało w twoją stronę, choć nie mogłeś zobaczyć jego oczu własnymi, objęło cię chłodem i ciężarem ołowiu. Odstąpił krok w tył pokoju, wskazał ci gestem wnętrze i zamknął drzwi.
- O czym chcesz ze mną porozmawiać, Riahl? - zapytał nad wyraz przytomnie i spokojnie.
I teraz nie miałem zamiaru owijać w bawełnę. - Sa`as musiała się ulotnić i chwilowo, mam nadzieję, jest poza zasięgiem. Van Rem przyłapał ją na podsłuchiwaniu jego rozmowy z Imperatorem, w której padła wzmianka, że pokłada w Tobie zaufanie. Możesz mi to wytłumaczyć? - Przybrałem swobodną pozę pozwalającą mi na dowolną reakcję w razie, gdyby Harlan zamiast słów postanowił użyć Mocy lub po prostu zwykłej siły. Sądziłem jednak, że to trochę nie w jego stylu. Ale mogłem się mylić.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Jedi zadrżał, a jego aura rozbłysła krótko i oślepiająco szkarłatnym i błękitnym blaskiem, który zaraz potem zmienił się na powrót w szarość.
- Mogę ci to wyjaśnić, ale nie mamy teraz na to czasu - odpowiedział tonem pełnym napięcia - Owszem, Imperator pokłada zaufanie w Rainerze, czyli we mnie. Jestem człowiekiem Rady Jedi u jego boku, choć sama Rada nie wie o tym, bo nigdy by się na to nie zgodzili. Ale teraz nie mogę wyjaśnić ci tego wszystkiego, nie mamy czasu. Trzeba działać natychmiast, jeśli Kaileen ma dożyć jutra, a my i sprawa Balmory wraz z nią - ponaglał coraz bardziej pośpiesznie - Musisz mi zaufać Riahl.
Zgadzałem się z nim co do jednego - Kaileen była w tej chwili ważniejsza. Cieszyłem się tez, że przynajmniej w tej chwili nie będę musiał się z nim mierzyć. - Chodźmy. - Rzuciłem tylko, tonem głosu dając mu do zrozumienia, że nasza rozmowa będzie kontynuowana.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Gdy wyszliście z pokoju jeszcze zanim Harlan zamknął drzwi usłyszałeś hałas. Z windy, znajdującej się jakieś 5 metrów od was, wypadła jak oparzona Kaileen z włączonym mieczem, patrząca na coś, co musiało znajdować się w środku. Jednocześnie przez oddalone o 10 metrów od was drzwi do klatki schodowej wypadła druga postać z mieczem, o paskudnej, odrażającej i przerażającej aurze w kolorze ciemnej krwi, szarżująca w stronę Sa'as.
Obaj z Harlanem sięgnęliście po broń. Kaileen podbiegła do was i chwyciła Mocą nadbiegającego napastnika. Ten uniósł się nagle wysoko pod sufit, lecz równie szybko kontratakował swoim pchnięciem, rzucając wytrąconą z równowagi Kaileen wprost na ciebie. Zanim jeszcze napastnik opadł na podłogę, Harlan miotnął nim przez cały korytarz o przeciwległą ścianę.
- Wycofajmy się, prawdopodobnie jest ich więcej - powiedziała szybko Twi'lekanka, podnosząc się z ciebie.
- To tyle, jeśli chodzi o bezpieczeństwo Kaileen. - Westchnąłem bardziej do siebie niż do kogoś z otoczenia, łącząc dwa miecze świetlne w jeden. -Czy wycofanie rzeczywiście coś da? - Moje pytanie zawisło w powietrzu, teraz gęstym niczym zastygły budyń. - Harlanie, jesteś z nami? - Nie dało się sformułować tego pytania w mniej trywialny sposób. Nie przy Kaileen. Czekając na odpowiedź Jedi wyszedłem przed dwójkę towarzyszy, aby przyjąć na siebie ewentualny pierwszy atak.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Nie było czasu na odpowiedź. W tym momencie sufit nad wami eksplodował. Powstała w nim czterometrowa wyrwa zrzuciła na was ogromne płaty podłogi wyższego piętra. Jednocześnie z Harlanem Kaileen zatrzymała je tuż nad głowami, a przez wyrwę zeskakiwało do was dwóch kolejnych zabójców. Nie miałeś jednak możliwości pomóc im w tej sytuacji. Napastnik ciśnięty przed chwilą przez Harlana w drugi koniec korytarza wykonał imponująco długi i szybki skok przez połowę piętra, najwyraźniej zamierzając wbić cię mieczem w podłogę.
No cóż, zdecydowanie nie byłem ideałem. Obecność Sithów zawsze burzyła we mnie krew, teraz wiedziałem to lepiej niż kiedykolwiek. Przyjąłem pozycję blokującą cios Sitha, jednak moim zamiarem było w ostatniej chwili odsunięcie się i zmasakrowanie przeciwnika kontrą. Chwilowo Kaileen i Harlan musieli spaść na dalszy plan.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Opadający na ciebie Sith zamierzał przeciąć cię w pół tak jak stałeś. Zamiast tego jednak wbił ostrze w podłogę całym ciężarem i impetem, by natychmiast potem samemu zostać przeciętym w przeciwnej płaszczyźnie. Błyskawiczny i silny cios twojej broni oddzielił korpus Sitha od tułowia, co spowodowało istną agonalną arię w jego wykonaniu. Harlan i Kaileen radzili sobie niemniej brutalnie i skutecznie, nie trafiło na najbardziej pacyfistycznych członków Zakonu, nie ma co. Harlan przebił w połowie atakującego go z tyłu napastnika, zaś Kaileen chwyciła za twarz Sitha i cisnęła nim o podłogę z taką Mocą, że doskonale słyszałeś odgłos pękającej czaszki. Jednocześnie jak na komendę pootwierała się większość drzwi pokojów na piętrze, z których - również jak na komendę - zaczęli wychodzić zaaferowani goście.
Nie zastanawiając się zbyt długo, użyłem Mocy, żeby powpychać do pokoików gapiów, którzy nie powinni widzieć tego, co się działo. Może odrobinę zbyt brutalnie, ale nie było czasu na bawienie się z nimi w niańkę. - I co teraz? - Czułem się dziwnie. Z jednej strony całe moje wnętrze aż wrzeszczało, chciało więcej walki i rozlewu krwi, z drugiej byłem całkowicie spokojny i opanowany. Byłem ciekaw czy Harlan dostrzega to, co dzieje się w moim wnętrzu.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
W tym momencie Harlan zdawał się być pochłonięty czymś innym. Choć dopomogłeś kilku gapiom znaleźć drogę do swoich pokoi, pozostali nadal zbliżali się w waszym kierunku, choć chwilowo nie było w pobliżu nowych napastników. Co więcej, ci, których wepchnąłeś z powrotem za drzwi, wyszli zza nich ponownie. W miarę zbliżania się poruszali się coraz gwałtowniej, szybciej, wścieklej. Czułeś, widziałeś unoszący się nad nimi i między nimi, niczym chmura pożarnego dymu, obłok Mocy. W pewnym momencie dwie fale bywalców hotelu rzuciły się na was z obu kierunków. W ostatniej chwili zatrzymała je Kaileen, tworząc dwie bariery Mocy, stanowiące coś w rodzaju niewidzialnych dla nikogo poza tobą ścian, na które wpadły dwie oszalałe grupy.
- Tak myślałam, van Rem musi być w pobliżu. Mnie próbował zatrzymać tak samo. Riahlu, pomóż mi utrzymać barierę, a ty Harlanie, spróbuj znaleźć van Rema. Musimy się stąd wycofać, najlepiej będzie do windy, bo schody mogą być zablokowane.
Użyczyłem Mocy Kaileen, chociaż miałem ochotę na inne działania. - Chętnie pomogę ci z van Remem. - Rzuciłem tę uwagę mimo woli, Kaileen nie powinna się zorientować, że coś jest nie tak. Harlan mógł jednak zrozumieć moje intencje. Napierający na nas gapie, zawładnięci Mocą van Rema obchodzili mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg. Liczył się ON.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Powoli, przepychając tworzoną wspólnie barierą tłum przed wami i zatrzymując tłum za wami, przemieszczaliście się w stronę windy. Harlan szedł między wami bardzo powoli, z włączonym mieczem trzymanym luźno przy nodze, zaś jego aura pulsowała nerwowo, łącząc się ze strumieniem myśli, intensywnie poszukujących czegoś lub kogoś. Byłeś skoncentrowany na utrzymywaniu bariery, ale widziałeś, jak rozpełzają się one po ścianach, suficie i piętrach, podążając za ciemnofioletową mgłą otaczającą wściekły tłum gości. Gdy nareszcie dotarliście do windy, Harlan wyszeptał bardzo cicho dwa słowa:
- Na dach.
Kiwnąłem jedynie głową, dając mu znak, że zrozumiałem. Brodą wskazałem jeszcze w stronę Kaileen, posyłając w jego stronę nie me pytanie - `co z nią?`.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
[ Ilustracja ]

- Hmm, w porządku. Trzeba będzie to przerwać i tak. - odezwała się Kaileen, wciskając ostatni przycisk. Gdy drzwi się zamknęły i winda ruszyła, zdjęła osłonę.
- Mamy chwilę na oddech.
Harlan nie odpowiedział na twoje nieme pytanie. Słyszałeś, jak głośno reguluje oddech, a jego aura uspokaja się i szarzeje wraz z nim. Gdy tylko drzwi windy zamknęły się, z drugiej strony spadły na nie dziesiątki uderzeń. Uderzenia te towarzyszyły wam jeszcze przez trzy następne piętra, zupełnie jakby jakaś wściekła, niewidzialna istota przeskakiwała przez kolejne piętra, usiłując dostać się do was. Jednak ostatecznie uderzenia zniknęły, pozostawiając po sobie jedynie nieprzyjemne wspomnienie w postaci odgłosu tarcia wygiętych drzwi o wnętrze tunelu.
Jechaliście tak zaledwie przez kilkanaście sekund, lecz zdawało się to jak godzina. Wśród gęstej ciszy, zmąconej jedynie terkotem trącej o ścianę blachy, czułeś narastający ciężar na swych barkach i wewnątrz ciała. To charakterystyczne uczucie towarzyszące zbliżaniu się do skupiska Ciemnej Strony. Miałeś wrażenie, że winda z każdym kolejnym piętrem zanurza się coraz głębiej w jeziorze gęstej smoły. Gdy nareszcie kabina zatrzymała się, poczułeś wyraźnie wszechogarniający mrok. W samym jego środku - a także pośrodku piętra - znajdowały się trzy sylwetki, o aurach ulepionych z ciemności tak gęstej, że jesteś pewny, iż mógłbyś jej dotknąć.
- Niech Moc będzie z nami - powiedziała Kaileen i wyszła z windy, a następnie rozpoczęła cicho śpiewać. Dziwne to było zachowane i dziwna pieśń, a jednak uspokoiłeś się nieco, słysząc jakby szum wiatru, piasku gdzieś bardzo daleko stąd... Dźwięki ochry, brązu i czerwieni unoszą się na falach melodii, a Moc płynie poprzez nią, powoli, monotonnie.
- Po jednym dla każdego. - Stwierdziłem po prostu, i tym razem w moim głosie nie było nawet cienia drwiny. Wychodząc z windy, momentalnie wysunąłem oba ostrza i skierowałem się z Kaileen, wiedziony i uspokojony jej pięknym głosem, przynajmniej pozornie. Wewnątrz obudziły się wszystkie wspomnienia, wszystkie emocje, które dzięki naukom mistrza tak skrzętnie zakopałem gdzieś bardzo, bardzo głęboko, a które przez kontakt z Harlanem i obecność Sithów uaktywniły się ze zdwojoną, abo i potrojoną mocą. Byłem ciekaw jak w tej chwili wygląda moja aura, czy Kaileen lub Harlan mogą dostrzec to, co się ze mną działo. Gdybym miał oczy, mogliby z nich w tej chwili wyczytać żądzę mordu, której nawet nie próbowałem hamować. - Dziękuję za wszystko. - Rzuciłem jeszcze w przestrzeń przed sobą, kierując te słowa tak naprawdę do Harlana, Rainera czy jakkolwiek się nazywał. Byłem gotów.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Podeszliście we troje, równo obok siebie, do trójki Sithów. I oni i wy zbliżaliście się powoli, spokojnie, niemal jak dobrzy znajomi. Stałeś po środku, po prawej miałeś Harlana, po lewej Kaileen. Człowiek zbliżający się do niej, był ciemną plamą atramentu, przetykaną nieustannie drgawkami czerwonych błyskawic, jakby powstrzymywał się od histerycznego, obłąkańczego śmiechu. Człowiek na wprost Harlana był jak mała, nieskończenie głęboka i straszna czarna dziura, w której przewijał się niekiedy burgund. Zdawał się wylewać z siebie cień na całe piętro. Nie widziałeś wcześniej tej aury, ale nie masz żadnych wątpliwości do kogo należy. Bezpośrednio do ciebie natomiast zbliżał się ktoś zaskakujący w równym stopniu, co odrażający i przerażający był van Rem. Jak wyglądasz, jak wyglądałbyś ty sam we własnych "oczach"...? "I can see... Where? In my mind's eyes" - jak słyszałeś gdzieś, kiedyś, w jakimś teatrze. Właśnie miałeś okazję przekonać się o tym. Przed tobą stał ktoś na kształt projekcji samego ciebie. Nie była to jednak iluzja, a inny Miraluka.
Fakt, że będę walczył z kimś z mojej rasy i na dodatek kimś, kto stał po stronie Sithów wywołał we mnie mniejsze wzburzenie niż mógłbym się spodziewać. Zawładnęło mną lekkie rozczarowanie, że Sithowie byli w stanie przekabacić kogoś podobnego mi na swoją stronę. Nie chodziło już o Jasną czy Ciemną stronę mocy, wizje sprowadzane i doświadczane wraz z Harlanem nauczyły mnie, że nie mogę już więcej postrzegać tego w ten sposób. Po prostu w jakiś sposób bolało mnie, że mój przeciwnik w całej swej potędze okazał się taki... słaby. Miałem dość słabości.
Nie czekając na rozwój sytuacji czy czcze gadanie wysłałem mocny impuls mocy w stronę przeciwnika Kaileen, by po sekundzie lecieć już w stronę wrogiego Miraluki. Marna zmyłka, lecz w tej chwili nie miało to już znaczenia. Nie liczyli się już ani Kaileen, ani Harlan, ani van Rem. Liczył się przeciwnik, który miał na własnej skórze przekonać się o możliwościach, które aż wydzierały się ze mnie na wierzch. Wyprowadziłem serię paskudnych, silnych ciosów mających na celu wytrącenie wroga z równowagi. Na wybadanie go i lekką rozgrzewkę.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Miraluka przed tobą odleciał parę metrów dalej, a ty doskoczyłeś do człowieka na wprost Kaileen. Zaskoczyłeś go lekko swoim atakiem, lecz pierwsze cztery, pięć szybkich ciosów, które kontrował kurczowo, blisko ciała, zmusiły go do cofnięcia się sześć kroków wgłąb piętra i upewniły cię, że nie masz przed sobą największego z możliwych mistrzów ostrza. Nieoczekiwanie ściana uderzyła cię w ramię, a sufit zbliżył się niebezpiecznie. Kątem oka dostrzegłeś van Rema, który odrzucił cię od twojego przeciwnika i powoli zaczął zaciskać na twym gardle żelazny uścisk Mocy. Twój przeciwnik, korzystając z okazji rzucił w ciebie mieczem... Lecz w tej chwili Harlan pięknym kopnięciem w twarz oderwał van Rema od koncentrowania się na tobie i zacząłeś spadać.
Zanim jeszcze spadłem na ziemię, byłem już gotów do dalszych ataków. Próbowałem wyczuć gdzieś w pobliżu miecz rzucony przez przeciwnika, jeśli był na tyle głupi, żeby nie przyciągnąć go od razu do siebie, miałem zamiar go zniszczyć. Mając na uwadze, że Harlan zdołał przykuć uwagę van Rema, znów ruszyłem w kierunku Miraluki. - Nie uciekaj. - uśmiechnąłem się szeroko, zachęcając przeciwnika do bezpośredniej konfrontacji. Rozłączyłem miecze świetlne tak, aby teraz trzymać po jednym w każdej dłoni. Mimochodem przypomniały mi się słowa Mistrza Heske, gdy jeszcze nie byłem Jedi. "Jar`Kai, mówi ci to coś? Widzę to w tobie, Riahl, to niebezpieczne, ale warte rozwinięcia." Tak, było warto, dopiero teraz to zrozumiałem. Sondowałem wrogiego Miralukę w poszukiwaniu choćby najmniejszych oznak słabości, które mógłbym wykorzystać przeciwko niemu.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
← Star Wars
Wczytywanie...