Sesja Matta

[ Ilustracja ]

Wszystko zawirowało. Straciłeś poczucie góry i dołu, które do tej pory towarzyszyło ci pomimo niematerialności wizji. Czułeś, jak twoja dusza zostaje wciągnięta, wchłonięta przez niewidzialny wir energii i wcale ci się to nie podobało.

Zmęczenie...

Chłód...

Na Moc, jak tu zimno.

Otworzyłeś oczy, dźwigając ważące tonę powieki i rozejrzałeś się po otaczającym mroku. Klęczałeś na twardej, pokrytej lodem posadzce... grobowca. Tak, grobowca. Klęczałeś na jednym kolanie, dysząc ciężko, a powietrze z twych płuc zamieniało się w parę, fioletowy obłoczek w świetle twojego miecza. Po raz pierwszy w życiu poruszałeś oczami, rozglądając się w okół. To było... Niesamowicie, nieopisanie dziwne i wspaniałe.
Wstałeś i przekroczyłeś cielsko wielkiego terentateka, leżącego bezwładnie przed tobą. Tuż za nim, na podświetlonym w niepojęty sposób piedestale, stała graniastosłupowa kostka.
Wziąłeś holocron w dłonie, otworzyłeś go i...
Ból, który poczułeś, oślepił cię i wyrwał z ciebie resztki świadomości. Pozostało jedynie cierpienie, paniczna, rozpaczliwa potrzeba ucieczki gdziekolwiek, jakkolwiek, dokądkolwiek. Nie znałeś słów na wyrażenie choćby sekundy tego, czym targane było twe ciało.
- Umrzesz, Harlanie. - powiedział do ciebie spokojnie Exar Kun - Wiele jest technik i ścieżek Mocy, wiele jest także rodzajów bólu. Ale, jak właśnie się przekonujesz, są techniki Mocy i rodzaje bólu, przed którymi nie ma obrony.

Wizja urwała się. Ponownie stałeś w mgle. W wirującej szaleńczo smudze czerwieni, szkarłatu, purpury, wypełniającej się kolejnymi strzępkami wspomnień, wizji, doświadczeń. Kolejnym obrazem, zbyt zamazanym by go odczytać i dość zamazanym, by kusić możliwością poznania.
Exar Kun... byłem przerażony i podniecony i z całą pewnością nie miałem zamiaru się wycofywać. `Pokaż mi więcej, Harlanie.` Brnąłem w kolejną wizję.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Stałeś w bardzo ciemnej, monumentalnie wielkiej i mrocznej sali. Jej surowe piękno mogło przyprawiać o dreszcze. Z rozmieszczonych wzdłuż ścian lamp sączyło się szkarłatne, słabe światło, które w rzeczywistości pogłębiało panujący wokół mrok.
Byłeś zupełnie przerażony. Stałeś twardo z mieczem w ręku, a u twoich stóp leżał półprzytomny człowiek w długich szatach.
- Więc zabij go. - nakazał stanowczo ukryty w czerni człowiek, siedzący na czymś, co przypominało tron.
Twe myśli galopowały szaleńczo, palce zacisnęły się na rękojeści, a serce waliło tak głośno, że on na pewno musiał to słyszeć.
- Panie, martwy na nic się nam nie przyda. - twój mózg pracował w zawrotnym tempie, by w jakiś sposób ocalić tego nieszczęśnika - Może lepiej oddać go inkwizytorom Malgusa. Dowiedzielibyśmy się kto...
- Dobrze wiemy kto. - przerwał ci siedzący człowiek w kapturze, którego twarzy nie widziałeś i nie chciałeś widzieć. Jego głos był spokojny, lecz każde słowo brzmiało dla ciebie jak groźba śmierci - I to w dużej mierze dzięki tobie. To nie Malgus jest mi teraz potrzebny. Ty znalazłeś szpiega, ty ostrzegłeś mnie przed zagrożeniem, które głupio przeoczyłem... - spauzował przez nieskończenie długą chwilę - Doceniam to. Zrobiłeś dużo więcej niż ludzie Malgusa i wywiad Primusa. A on - wskazał na leżącego na posadzce człowieka - nie jest nam już potrzebny.
Człowiek na tronie wyciągnął rękę w stronę człowieka na posadzce i przez sekundę poczułeś Moc tak silną i straszną, jak jeszcze nigdy wcześniej. Czy to twój własny strach, czy to zakłócenia Mocy wyrzuciły cię z wizji, przenosząc z powrotem w kłąb czerwonej mgły.
Ileż ten człowiek musiał wytrzymać, a mimo to pozostał po stronie Republiki. Mój szacunek do Harlana wzrastał z każdą chwilą. Poruszałem się dalej ostrożnie w czerwonej mgle, starając się natrafić na jakieś kolejne, wyraźne wspomnienie. Mimo uczucia, jakbym sam był obiektem tych wspomnień i przerażenia, jakie wywoływały we mnie wizje, wciąż chciałem dowiedzieć się więcej. A potem wydostać się i sprawdzić co czeka mnie w jaśniejszej części wspomnień Jedi.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Przed tobą pojawiły się widma dwóch ważnych wspomnień. Jedno z nich, poszarpane i gwałtowne, niewątpliwie dotyczyło jakiegoś starcia. Drugie, bardzo przytłumione i ciężkie, ukazywało ci rozmyty obraz narady, czy spotkania.
Po chwili wahania wybrałem pierwsze wspomnienie.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Szum znajdującego się nieopodal wodospadu zagłuszał twe słowa. Las pogrążał się już w sennym uścisku zmierzchu, ale ty absolutnie nie byłeś spokojny.
- Nie każ mi tego robić, Verl! - przekrzykiwałeś spadającą za tobą kaskadą rzekę, a rozbryzgujące się krople wody tańczyły na twej klindze jak małe gwiazdy.
- Żeby Rada nie dowiedziała się o całym planie? Nie kpij ze mnie, Rainer - odkrzyczał pogardliwie Nautolanin w szatach Jedi, odsłaniając zielone ostrze.
- Dobrze wiesz, że nie to imię jest prawdziwe, Verl. Na Moc, opanuj się! - starałeś się przekonać go wściekły i wystraszony jednocześnie. Nie tym, co on może zrobić tobie.
- A które z nich JEST prawdziwe? To z resztą chyba nie ma znaczenia, prawda? Wzywaj Moc, jeśli chcesz. Będzie ci potrzebna - odrzekł tym samym tonem Jedi i skoczył w twoją stronę, pokonując w powietrzu dzielące was metry. Stałeś nieruchomo, patrząc jak wykonując salto opada i wyprowadza całym swym ciężarem zabójczy cios. Wtedy błyskawicznie pchnąłeś z obu rąk, a Verl odleciał jak szmaciana kukła na drugą stronę skalnego mostu. Nie dałeś upaść mu spokojnie, zrywając się błyskawicznie i ciskając w niego mieczem tak, by przyszpilić go do ziemi.
Jednak Jedi zaskoczył cię. Upadając wykonał przewrót w tył i przyciągnął Mocą zbliżające się do niego ostrze. Twój miecz obrócił się do niego rękojeścią, którą złapał z wysiłkiem, jak mocno rzuconą piłkę. Na jego twarzy pojawił się złośliwy wyraz triumfu.
Skoncentrowałeś się najsilniej jak umiałeś. Wypełnił cię ogień, gniew, ból, następnie nieopisywalne, wstrętne, chłodne uczucie. Uczucie umierania. Całe twe ciało zadrżało od energii, która je wypełniła. Verl również stanął w miejscu, bo choć on dzierżył teraz dwa miecze a ty byłeś bez broni, musiał wyczuć to niewiarygodnie silne zawirowanie.
Przez sekundę miałeś jeszcze nadzieję, że ucieknie. Nie mógł wiedzieć, co mu grozi, ale siła była wystarczającym ostrzeżeniem. Niestety, Jedi nie rozpoznał zagrożenia w nieznanej mu technice i ruszył do ataku. Nie miałeś już wyjścia.
Jednak ty, Riahl, wiedziałeś jaka to technika. Wątpiłeś, by dziś znał ją ktoś więcej, niż najwięksi i najstarsi mistrzowie Zakonu, a to i tak wątpliwie. Jednak żaden Miraluka obeznany z Mocą nie mógł nie rozpoznać koszmaru, którym Darth Nihilius zniszczył twój rodzinny świat, którego nigdy nie poznasz.
Głód Mocy.
Verl stanął nagle, jakby wpadł na niewidzialną ścianę i opadł na kolana. Miecze wypadły mu z rąk, którymi złapał się za głowę, wygięty boleśnie w łuk, wrzeszcząc jak obdzierany żywcem ze skóry.
Jednak twój ból był większy. Wysysałeś z niego Moc, nie jako energię, lecz samą jej esencję. Pochłaniałeś emanację życia, którą była. Pożerałeś go żywcem, a ból i obłęd narastał w twym umyśle. Zdawało się, że krzyki Nautolanina ustały, ale zaraz świat wypełnił się nimi ponownie.
Nie, to nie on. On był już martwy. Pożarłeś go. To ty, oślepiony bólem i szaleństwem darłeś się ile sił w płucach, bezsilny, błagając wszechświat o śmierć.

Opadłeś na dywan hotelowego pokoju, obijając sobie kolana i podpierając się na łokciu zwymiotowałeś na podłogę.
Przez chwilę nie wiedziałem zupełnie gdzie jestem. Gorzko kwaśny smak wymiocin to było wszystko, co czułem, a i tak przywitałem to doznanie z olbrzymią radością, niczym najsłodszą ze słodyczy. To wspomnienie... ten koszmar, którego stałem się udziałem to było zbyt wiele jak na jeden raz. Przekroczyłem pewną granicę i teraz nie byłem w stanie już się cofnąć. Harlan... to było przerażające. Nie dawało mi to spokoju. Poszedłem do łazienki, żeby wziąć szybki prysznic i przepłukać usta i gardło, a potem spróbować się jeszcze trochę przespać. Połowa mojej jaźni chciała, abym nie zważając na godzinę ruszył do pokoju Harlana, jednak druga, ostrożniejsza część mnie ostrzegała, że lepiej nie czynić niczego pochopnie. Czas pokaże, jaki wybór jest lepszy.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Nie dane było ci chyba spokojnie zasnąć. Ledwie położyłeś się z powrotem do łóżka, a rozległ się dźwięk pukania do drzwi.
Czując lekką irytację wstałem z łóżka, narzucając na siebie proste ubrania, jako że miałem zwyczaj sypiać zupełnie nago. Zatknąłem miecz świetlny za pasem i ruszyłem w stronę drzwi. Nikt normalny nie zakłócał czyjejś nocy o tej porze, dlatego postanowiłem przygotować się na niemiłe niespodzianki. Spróbowałem sięgnąć Mocą stojącego bądź stojących za drzwiami nieznajomych, aby jeszcze przed ich otwarciem wiedzieć, co mnie mniej więcej czeka.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Zaskoczony stwierdziłeś, że za drzwiami musi stać...
... Osoba, którą zobaczyłeś po ich otwarciu. Kaileen.
- Coś się stało? - Rzuciłem nieco bardziej oschle niż miałem zamiar.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Musimy porozmawiać. I to teraz. Jest niedobrze. - rzuciła ostro i zdecydowanie, patrząc nerwowo na pusty korytarz i wchodząc do twojego pokoju.
Zamknąłem za nią drzwi i wskazałem ręką wygodną kanapę, ale nie sądziłem, aby skorzystała z siedzenia. Była wzburzona, czułem, jak to uczucie niemal pieści mnie i oplata. - Co się stało? - Powtórzyłem, czekając na to, co powie.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Krótko mówiąc, podsłuchałam van Rema, a raczej lorda Primusa, na rozmowie z Imperatorem. Zaczyna coś podejrzewać odnośnie Balmory. Poza tym, podczas rozmowy z nim w operze, wspominał coś o jakimś Rainerze, którego powinnam znać. Wynikało, jakby mówił o Harlanie. Zaczął coś podejrzewać, ale Imperator stwierdził, że ma ważne powody, by mu ufać. Nie wiem, co o tym myśleć. Van Rem przyłapał mnie na podsłuchiwaniu, jednak udało mi się uciec. Jesteśmy w niebezpieczeństwie I nie wiem, czy możemy ufać Harlanowi. Rozmawiałam już nawet z Radą. Powiedzieli, by poradzić się ciebie. - wyrzuciła szybkie zdania, odetchnęła i usiadła w fotelu.
Tiaaa. Po wizjach, których doznałem, wiedziałem już, że Rainer to Harlan. Zabrnąłem już w tę sprawę za daleko, aby teraz popełnić jakiś głupi błąd. Przede wszystkim Kaileen nie mogła się dowiedzieć o niczym, co zaszło między mną, a Harlanem. Im mniej wiedziała tym lepiej, ale wciąż mogła się bardzo przydać - w przypadku, gdyby okazało się, że gówno, w które wpadłem, będzie dla mnie zbyt nie do wybrnięcia. - Przede wszystkim musimy zniknąć z widoku, a już szczególnie ty. Van Rem może chcieć dostać Cię na początku. Mam tu jednego zaufanego znajomego, który wisi mi przysługę. Nazywa się Cristo i chociaż to szumowina, to uczciwa szumowina. - Mówiąc to, pokazałem Sa`as miejsce zamieszkania starego informatora. - Ja wybiorę się do Harlana i wybadam sytuację. Jeśli coś mi się stanie i nie wrócę do rana - będziesz wiedziała, co robić dalej. Skoro zawiadomiłaś już Radę, przyślą tu kogoś, kto będzie mógł równać się mocą naszym przeciwnikom. - Miałem nadzieję, że zabrzmiało to wiarygodnie.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Mam się ukryć jak szczur? A co z obradami senatu? Wypełnię swój obowiązek, choćby nie wiem co. Poza tym dzisiaj muszę się z kimś spotkać. Wybadaj Harlana, tylko ostrożnie. Uważaj także na van Rema. I dzięki za pomoc. Możliwe, że pójdę do twojego informatora - dodała, zbierając się do wyjścia.
Po wyjściu Sa`as nie chciało mi się już spać. Postanowiłem nie trwonić czasu i po szybkim ogarnięciu się wyszedłem z pokoju, zabierając wszystkie najważniejsze i najpotrzebniejsze rzeczy. Skierowałem się w stronę kwatery Harlana - teraz był to priorytet.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Stanąłeś pod drzwiami - odetchnąłeś - zapukałeś.
- Taaaak...? - powitał cię lekko zaspany głos Harlana, połykającego ziewnięcie - Stało się coś?
Postanowiłem uderzyć od razu z grubej rury. -Harlanie... czy też Rainerze, musimy porozmawiać. - Zaspany czy nie, Harlan był wciąż diablo niebezpieczny, na wszelki wypadek postanowiłem wzmocnić koncentrację.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
← Star Wars
Wczytywanie...