Sesja Matta

Cytat

Miraluka przed tobą odleciał parę metrów dalej, a ty doskoczyłeś do człowieka na wprost Kaileen.


[Walczysz z człowiekiem, Miraluka walczy z Kaileen ]

Miecz przeciwnika rozleciał się na dwie części, gdy przeciąłeś go szybko i precyzyjnie. Stałeś teraz na przeciw nieuzbrojonego przeciwnika, sam dzierżąc dwa ostrza. Jego aura zadrżała gwałtownie, zdradzając nie gniew czy obawę lecz... Radość i euforię. Człowiek rozstawił szeroko ręce, a wokół jego dłoni pojawiły się dzikie, srebrne nitki błyskawic.
[ Ups ]

Wiedziałem, że jego reakcja nie oznacza niczego dobrego, dlatego też nie miałem zamiaru się z nim bawić. Niech zginie radośnie, tak, jak sobie tego zażyczył... Wyprowadziłem trzy szybkie ciosy, dwa wymierzone w ramiona i jedno w szyję człowieka. To miały być brutalne, ale dające szybką śmierć ciosy. Miraluka... to się dla mnie liczyło. Człowiek stanowił jedynie przeszkodę, z którą chciałem się jak najszybciej uporać.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Dwa ciosy przecięły ramiona, szybko, miękko, aż do kości. Trzeci, następujący zaraz po nich, rozciął gardło do połowy szyi. Sith splunął krwią, zacharczał cicho i z bezwładnymi rękoma upadł na twarz, nieruchomiejąc.
Odwróciłeś się, szukając "wzrokiem" Miraluki. Walczył on właśnie z Kaileen, a dokładniej rzecz biorąc otrzymał od niej cios, który jedynie cudem nie rozciął go pionowo w pół. Miraluka odskoczył w bok, w skutek czego ostrze przesunęło się po jego brzuchu i klatce piersiowej niczym rozgrzane do czerwoności żelazko, wyrywając z jego gardła okrzyk bólu i wściekłości, mącąc jego karmazynową aurę. Parę metrów dalej Harlan i van Rem siłowali się właśnie na bloki na wysokości twarzy, najwyraźniej prowadząc jakąś szarpaną wymianę uprzejmości.
Na twoje plecy spadł ból, który oślepił cię całkowicie na parę sekund. Nie widziałeś jak lecisz twarzą na najbliższą ścianę, poczułeś to dopiero wpadając na nią. Strumień błyskawic wygiął twoje plecy w łuk, boleśnie kurcząc wszystkie ścięgna i mięśnie. Zdołałeś odwrócić się i spojrzeć w stronę, z której cię zaatakowano, by ujrzeć zabitego przed chwilą Sitha, który bardzo niespiesznie szedł w twoją stronę. Jego bezwładnie wiszące ręce świeciły żywym srebrem wyładowań Mocy, pełzających po jego dłoniach, aura zaś promieniowała niemożliwą wręcz mieszanką cierpienia, śmierci i ekstazy.
Moc, którą emanował, przewyższała moją kilkukrotnie. Nigdy nie nauczyłem się perfekcyjnie używać technik Mocy, koncentrując się o wiele bardziej na nauce walki mieczami świetlnymi. Wstałem, wciąż czując ból przenikający mnie na wskroś. Jak ten potwór mógł wciąż się poruszać? Zagryzłem zęby, gdy owładnęła mną mieszanka bólu i wściekłości i ze zdwojoną szybkością i siłą ruszyłem w stronę Sitha, w razie czego starając się odbijać błyskawice bądź przyjmować je na miecze. Miałem zamiar zakończyć marny żywot przeciwnika, definitywnie. Skoro takie rany nie sprawiły, że zdechł, musiałem go po prostu rozczłonkować.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Podbiegłeś szybko do przeciwnika, lecz strumień błyskawic zatrzymał cię w miejscu i przygiął do ziemi, niczym podmuch huraganowego wiatru. Skrzyżowałeś przed sobą ostrza jak tarczę, wokół której wiły się wściekle jak węże srebrne wyładowania Mocy. Strumień ten wypływał nieprzerwanie z dłoni Sitha, przyginając cię do ziemi. Człowiek szedł wolno, krok za krokiem, śmiejąc się paranoicznie, tobie zaś mięśnie przedramion, bicepsy i barki drętwiały z wysiłku, krzycząc palącym protestem narastającego odrętwienia. Napór błyskawic przerwał Harlan, który wpadł między ciebie a człowieka, przyjmując na siebie jego atak. Tuż obok was z ziemi podnosił się Miraluka, zaś o krok dalej Kaileen walczyła z van Remem.
Z wysiłkiem podniosłem się i wyprostowałem. Gdyby nie Harlan... wolałem nie myśleć. Dałem sobie sekundę na przywołanie największej koncentracji i spokoju, pozwoliłem, aby Moc owładnęła moim ciałem i przepływała przez nie swobodnie, dając siłę, dając spokój. Trudy walki odpłynęły na chwilę, jednak psychika nie chciała odpocząć. Gdzieś głęboko pulsowała we mnie ognista wściekłość, która chciała wydostać się na zewnątrz i na dobre mną zawładnąć. Dawki, które wypuszczałem na zewnątrz do tej pory nie sprawiły, abym poczuł się zagrożony czy skażony, dlatego po chwili zastanowienia... uwolniłem to uczucie.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Po całym twym ciele rozszedł się gorący dreszcz, porównywalny tylko z uniesieniem wieńczącym upojną noc z kobietą. Rozlało się po tobie poczucie wszechmocy, rozkosznego, piekącego gniewu, możliwości i radości niszczenia wszystkiego, przekraczania wszelkich granic. Po raz pierwszy zobaczyłeś własną aurę - pulsujący w rytm uderzeń twego serca karmazyn, otaczający całe ciało. Siła, gniew, radość. Nie wiedziałeś dokładnie co robisz, wiedziałeś jedynie, że nie chcesz przestać.
Stojący przed tobą, ranny Miraluka wyprostował się w zdziwieniu. W tej chwili jak nigdy wcześniej rozumiałeś naturę jego aury, Mocy, jego zdolności, możliwości, pasji i emocji. Niemalże czytałeś w nim i jego myślach, odnajdując z jednej strony dziesiątki podobieństw, z drugiej zaś dziesiątki różnic. Zdał ci się teraz nie tyle fascynującym przeciwnikiem, co miernym, ułomnym kmiotem, którego dosłownie zeżresz na śniadanie. Kaileen zaatakowała zaskoczonego Miralukę, zaś van Rem zatrzymał się w pół kroku do niej, by w następnym być już przy tobie.
Jego zwiększona siła i szybkość, pozwalająca mu na przeprowadzenie błyskawicznego ataku nie były dla ciebie zaskoczeniem. Zablokowałeś poprzecznie cios na korpus, czując palącą radość, połączoną z ewidentną nienawiścią wobec krzyżującego z tobą ostrza człowieka. Czułeś... Nie - widziałeś dokładnie, że on czuje to samo.
- Świetnie, "Rycerzu" - zaakcentował szyderczo Lord Primus - Teraz możemy rozmawiać
To było... niesamowite. Niesamowite i przerażające za razem. I strasznie, ale to strasznie niebezpieczne. Wiedziałem, że balansuję na krawędzi, ale wiedziałem też, że po tym, co powiedział i pokazał mi Harlan mam wybór i nie muszę ulegać takim potworom jak van Rem. To, co teraz czułem było pełnią Mocy i jej prawdziwym obliczem, jednak karmazynowa aura nie znaczyła już dla mnie Ciemnej Strony Mocy. Rozumiałem, że to nasze wybory nas definiują.

Wszystkie te przemyślenia nie przeszkodziły mi w przelaniu całej wściekłości i nienawiści na aktualnego przeciwnika. Przez sekundę przemknęło mi przez głowę co może w tej chwili myśleć i widzieć Kaileen czy Harlan, jednak szybko o tym zapomniałem. Czułem, jak euforyczne uczucie przenika mnie na wskroś, jak żyłami płynie mi lawa ogromnych możliwości. Na ustach mimowolnie wykwitł mi okropny uśmiech. - Nie mamy o czym rozmawiać. - powiedziałem cicho i spokojnie, całkowicie przecząc emanującym ode mnie uczuciom. Pchnąłem w stronę Sitha dużą dawkę Mocy, jednak miała to być jedynie mała zmyłka. To miecze były zawsze moją najpotężniejszą bronią i to je miałem zamiar wykorzystać do okrutnych, niszczących ataków. Mimo uczucia wszechmocy, które próbowało ogarnąć cały mój umysł wiedziałem, że ta walka w żadnym razie nie jest jeszcze wygrana.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Van Rem zasłonił się jedną ręką z zaciśniętą pięścią, sprawiając tym samym, że twoja fala Mocy przeleciała obok niego, targając dziko jego płaszczem. Natychmiast sam uderzył mieczem z góry, jak batem. Przyjąłeś cios na blok, lecz on pozwolił ostrzu ześlizgnąć się po twoim i natychmiast podbił twój blokujący miecz z prawej ręki do góry, przebijając osłonę. Zaraz potem wyprowadził pchnięcie w środek twojego korpusu, które zbiłeś mieczem z lewej ręki.
Wymiana trwała nie dłużej, niż półtorej sekundy. Van Rem wyprowadził trzy szybkie ciosy niemal nie unosząc ramienia. Jego styl był pewny, szybki i lekceważący.
Jeśli mnie lekceważył, to jedynie mnie to cieszyło. Gdyby zabrał się za mnie na serio... wolałem o tym nie myśleć. Dopóki był pewien, że może mnie pokonać, miałem szansę. Złączyłem ponownie miecze w jedną broń i rozpocząłem taniec z wrogiem. Moje ataki były szybkie i diabelnie mocne, a van Rem był jakby moim totalnym przeciwieństwem. Finezja nigdy zbytnio mnie nie bawiła, za to moim żywiołem była brutalna siła. Miałem zamiar zmyć ten pieprzony uśmieszek z jego twarzy, choć go nie widziałem, to byłem pewien, że tam jest.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Skośne cięcie na głowę i idące za nim, nakręcone wykrokiem cięcie drugim ostrzem. Oba rozcięłyby bojowego droida razem z polem ochronnym, oba zostały odbite krótkim machnięciem w prawo i w lewo. Pchnięcie, bez problemu przediurawiające zbrojone drzwi. Potem dwa piekielnie ciężkie uderzenia na głowę z wyskoku i z dołu na nogi. Van Rem odbijał wszystko jakby odganiał się od muchy. Czułeś, że za chwilę oszalejesz z wściekłości. Nastąpiłoby to już wcześniej, gdyby nie jedna rzecz - van Rem walczył co prawda tak, jakby bawił się z tobą i twoje ataki nie robiły na nim żadnego wrażenia. Jednak rozbłyski jego aury przy kolejnych blokach i kontrach świadczyły o czyś innym...
Nie miałeś czasu odwrócić się by zobaczyć, co dzieje się z Kaileen i Miraluką, choć twych uszu dobiegały krzyki gniewu i bólu zarówno z jego, jak i jej ust. Natomiast obok was obłąkany Sith nie przestawał chichotać i razić Harlana oślepiającym strumieniem piorunów. Harlan cały czas przyjmował na ręce ów morderczy atak, wchłaniając jego energię. Widziałeś, jak jego aura rozrasta się i ciemnieje. Nagle szarpnął obie ręce do góry, a Sitha poderwało i uderzył o sufit z prędkością większą, niż wystrzelony blasterowy pocisk. Harlan płonął żywym ogniem. Gdybyś miał oczy i widział to, co widzisz, na pewno przymknąłbyś zranione blaskiem powieki. Nigdy jeszcze nie widziałeś takiej emanacji gniewu, nawet van Rem zdawał się być mniej zatopiony w Ciemnej Stronie. Sith, rzucony jak kukła do góry z siłą tak wielką, że pospadał tynk, natychmiast opadł na podłogę, jednak nie bezwładnie, pociągnięty w dół z taką samą siłą, jak ta która uniosła go wzwyż. Usłyszałeś trzask kości pękających na podłodze, lecz Sith już unosił się w stronę sufitu, wraz z opadaniem i podnoszeniem rąk Harlana. Góra - dół - góra - dół - góra...
I to ja walczyłem z van Remem... śmiechu warte. Postanowiłem spróbować starej sztuczki, którą kiedyś pokazał mi Mistrz. Dawno temu pokazywał mi jak można zmylić wroga, czerpiąc emanację jego aury tak, aby zakamuflować swoją. Pewna część mojej psychiki dalej zajęta była okładaniem van Rema, jednak reszta skupiła się na swoistym kopiowaniu aury Harlana - tak, aby wyglądało, że powielam to, co zrobił.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Twój zabieg się udał się, a przynajmniej takie miałeś wrażenie. Dodatkowy efekt wywarł fakt, że Harlan zamienił swojego przeciwnika w krwawą szmatę, bo nawet miazgą nie można było tego nazwać. Ta imitacja wydawała ci się nieudolna - ty byłeś wściekły, wkurwiony, zatopiony w gniewie, ale to, co prezentował Harlan było poziomem wyższym od nienawiści. Gdybyś ty doszedł do takiego stanu, chyba zszedłbyś na zawał. Niemniej van Rem czując zmianę w tobie i wokół ciebie, dodatkowo po twoim zamarkowanym geście dłonią, wykonał ręką osłonę Mocy przed atakiem, którego nie zamierzałeś przeprowadzać.
To była szansa, która mogła się już nie powtórzyć. Wiedziałem, że za kilka sekund moja aura powróci do stanu rzeczywistego i van Rem zrozumie moją marną mistyfikację. Dlatego też włożyłem wszystkie swoje siły, całą nienawiść, która się we mnie zebrała w jedno, piekielnie mocne uderzenie napędzane świadomością, że po prostu chcę go zabić, unicestwić. Mierzyłem w klatkę piersiową, na wysokości serca.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
W ciągu dwóch następnych sekund przeżyłeś (dwukrotnie) największe zaskoczenie swojego życia. Pierwszym z nich było to, że twój atak trafił. Zanim van Rem dokończył gest ręką i zanim zrozumiał swój błąd i zdołał unieść broń do bloku, twój miecz zatopił się w jego piersi. Lord Primus drgnął gwałtownie i znieruchomiał, z jedną ręką uniesioną w karykaturze gestu powitania, drugą dzierżącą miecz w niedokończonej zasłonie. Jego aura rozbłysła pełnym bólu zaskoczeniem i strachem, a następnie przygasła, przez nieskończenie długą sekundę, w której zatrzymał się czas... By w kolejnej sekundzie rozpalić się ponownie. I tu przeżyłeś drugie największe zaskoczenie życia.
Ostrze twojego miecza zniknęło. Nie wyłączyło się, wsuwając powoli w rękojeść, lecz po prostu w jednym momencie zniknęło. Widząc przez Moc postać van Rema zrozumiałeś natychmiast, że wykorzystując w nieprawdopodobny sposób technikę defensywną wchłonął w siebie energię miecza. Zdążyłeś jeszcze pomyśleć o ataku drugą ręką, lecz ta nawet nie drgnęła, jakby wszystkimi jej mięśniami owładną gigantyczny skurcz. Van Rem nie miał natomiast problemu z wyciągnięciem swojej ręki przed siebie.
Uderzyłeś w drzwi szybu windy z tak nieopisaną prędkością, że byłeś pewny, iż to cała ściana piętra została przyciągnięta momentalnie do ciebie, a nie ty rzucony na nią. Poczułeś jak pękają ci żebra, a z płuc boleśnie wyciska się całe powietrze. Zobaczyłeś długie smugi czegoś jaskrawo czerwonego, płynące jak eteryczne fale od ciebie do van Rema. Sith okradał cię z energii, wysysał z ciebie życie. Przez jedną straszną chwilę oślepłeś, po raz pierwszy doznając całkowitego zaćmienia wzroku. A potem, niespodziewanie, van Rem przestał cię atakować. Usłyszałeś jedynie gniewny krzyk Harlana.
Leżałem na ziemi, próbując złapać oddech i sprawić, aby wróciły moje zmysły. Nie zdołał wyssać ze mnie takiej ilości Mocy, aby uszkodzić mnie na zawsze, ale wiedziałem jedno: jeśli znów włączę się do walki, może mnie to kosztować życie. Nie miałem jednak wyboru... musiałem. Spróbowałem się podnieść.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Bardziej niż chwiejnie, za jedyny stały punkt odniesienia mając ścianę za plecami, zdołałeś wstać. Tuż obok znajdowała się Kaileen, usiłująca ci pomóc i najwyraźniej także ciężko sponiewierana. Cała ręka i ramię wisiały jej bezwładnie. W środku piętra natomiast widziałeś tylko wirujący potępieńczo wir aur, przechodzących dynamicznie w najrozmaitsze odcienie czerwieni. Twój "wzrok" był jeszcze zbyt zamglony, byś mógł wyłowić z tego konkretne kształty, ale wiedziałeś, że Harlan i van Rem odstawiają tam straszliwy popis szermierki.
- Kaileen, co się dzieje? - Wyharczałem czując tak wielką niemoc, że aż znów zaczęła kiełkować we mnie wściekłość. - Możemy mu jakoś pomóc? - Nie musiałem dodawać o kogo mi chodziło.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Cholera, nie strasz mnie. Urządzili mnie tak, że nic zrobić nie mogę. - Twi'lekanka oddychała płytko, ciężko. "Wzrok" wracał ci, podobnie jak czucie w mięśniach i siła, być może napędzana powracającym gniewem. Widziałeś teraz doskonale, jak obaj walczący ludzie zadają ciosy nawet nie z przerażającą, a absurdalną szybkością. Van Rem atakował tak samo, jak ciebie - lekceważąco, kpiąco, pogardliwie, jakby od niechcenia, choć bardziej czułeś niż widziałeś jego ciosy. Harlan natomiast, nawet przy całym wulkanie gniewu, wylewającym z niego strugi karmazynowej aury, zdawał się być elegancki, cierpliwy, wyważony, jakby przeprowadzał poważną rozmowę na bardzo wysokim poziomie. Gdybyś stanął pewnie na nogi, gdybyś skoncentrował się najbardziej, jak to tylko możliwe i włożył wszystkie swe umiejętności w walkę i zawalczył najlepiej, jak potrafisz, mógłbyś im dorównać, a przynajmniej tak czujesz. Gdybyś natomiast wzniósł się jeszcze trochę ponad ten poziom... Może pokonałbyś van Rema?
Położyłem dłoń na ramieniu Kaileen i szepnąłem jej do ucha. - Przepraszam. - Była osłabiona, zatem pozbawienie jej przytomności mocnym impulsem Mocy nie powinno być problemem. Nie chciałem, aby mogła patrzeć na to, co mogło się zaraz stać. Wstałem na równe nogi i ryknąłem z całych sił, jakie zebrałem w płucach. - Van Rem!!! - Sięgnąłem mocą po mój miecz świetlny, który jak się okazało nie odleciał bardzo daleko. Włączyłem go i wtedy znów spłynął na mnie spokój, pewność, że nawet jeśli przegram i zginę, w ostatnich chwilach nie będę miał sobie nic do zarzucenia. A potem ponownie pozwoliłem, aby gniew wypełnił każdą komórkę mojego organizmu, wykorzystując ich potencjał do maksimum, a nawet jeszcze bardziej. Poza wszelkie zdrowe i dopuszczalne normy korzystania z Mocy i swych sił witalnych. Poza zrozumienie wszystkich istot i większości Jedi. Z twarzą umazaną krwią, wszechobecnym brudem i wykrzywioną makabryczną maską cierpienia i wściekłości, zaatakowałem Sitha.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
← Star Wars
Wczytywanie...