Sesja Matta

- Aaa tam... - żachnął się, machnąwszy ręką - Rada wydaje rozkazy i to jedyne, co potrafi robić dobrze. Od czterech lat jestem doradcą Imperatora, a oni nigdy o nic nie zapytali. Heske i Frey to jedyni myślący w tym zbiorowisku. Zapewniam cię, że nie zginąłbyś z mojej ręki za sprawą widzimisię takiego bufona, jak Kendar... Ale o czym my w ogóle mówimy? - raz jeszcze machnął ręką - Pomogę ci, oczywiście. Wytłumaczę tyle, ile sam jestem w stanie zrozumieć. Potrzeba będzie na to dużo czasu, ale będziemy go mieć, zwłaszcza teraz, kiedy sprawa naszego właściwego zadania rozwiązała się sama.
Zupełnie o tym zapomniałem. - Jak to się rozwiązała?
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- No cóż... Załatwił ją sam van Rem. Trudno o lepszy powód do poparcia "zdecydowanych działań" w sprawie Balmory, gdy bardzo znany i wpływowy senator okazuje się być lordem Sithów i agentem Imperium, atakując przy tym bardzo znanego, wpływowego i zasłużonego senatora i mistrza Jedi, wraz z dwójką innych przedstawicieli Zakonu, którzy optowali za podjęciem owych "zdecydowanych działań" - tłumaczył, nie kryjąc rozbawienia - Co prawda cały misterny plan zrobienia tego po cichu trafił szlag, ale siła pięści, którą Republika przypieprzy teraz w stół będzie więcej niż wystarczająca. Sesja Senatu odbyła się nad ranem, kilka godzin po naszym starciu, więc oczywiste, że nie mogliście brać w niej udziału. Dowlokłem się tam jakoś i przedstawiłem całość sprawy tak, by niezdecydowani i nieświadomi przestali takimi być. Głosowanie na temat konkretów ma odbyć się jutro - możemy zostać do tego czasu, jeśli chcecie wziąć w niej udział i dodać coś od siebie -, ale jeden konkret ustalono już na pewno: wojna.
Uśmiechnąłem się mimowolnie. Po tym, co usłyszałem, wiedziałem jedno: było warto. - Nie muszę tu zostawać. Wierzę, że nasza obecność nie jest aż tak potrzebna, nie chcę też, aby ktoś niepożądany mógł przyjrzeć się bliżej... rozbłyskom mojej aury. Już teraz sam to odczuwam. Będę musiał nauczyć się maskować tak dobrze jak ty. - Przerwałem na chwilę, jakby smakując uczuć, które przelewały mi się przez umysł. - Tak naprawdę nie mogę się już tego doczekać.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Głos ponownie zabrał sanitarny droid, podczas gdy Harlan raz jeszcze zamilkł na dłuższą chwilę.
- tak... Ale to będzie musiało poczekać. Po drodze zdążymy, mam nadzieję, omówić to i owo, lecz na konkrety czas przyjdzie później. Najpierw musimy zdać sprawozdanie Radzie, później zaś... - ledwie zauważalna pauza - Ja będę musiał zdać sprawozdanie komuś innemu.
- Rozumiem. Co mu powiesz? Jaki on jest? Czy zrozumie to, co się stało? Czy może po prostu spróbujesz go okłamać? - Pytania same cisnęły mi się na usta, nie byłem w stanie tego kontrolować.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Harlan zaśmiał się krótko i bez radości.
- Nie, nie spróbuję go okłamać. Sprawię, żeby mi uwierzył. Tu nie ma próbowania. Jaki jest... - zastanowił się przez chwilę i wyłamał palce - Najmądrzejszy, najbardziej niezwykły, okrutny i przerażający człowiek, jakiego poznałem.... - westchnął i wstał z leżanki - A teraz pozwól, że odwiedzę Kaileen, na pewno już się wybudziła. Sprawdzę co u niej. Zobaczymy się w hotelu, lekarze powinni cię stąd wypuścić już dziś.
- Powiedz jej, że spróbuję ją później odwiedzić. Teraz... jeszcze trochę się prześpię. - Chwilę po tym jak Harlan opuścił pokój, ja już spałem.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Po przebudzeniu ujrzałeś wiszącego w powietrzu tuż nad tobą droida, który skanował twe ciało rozmaitymi wiązkami promieni i świateł. Po chwili dołączył do niego inny robot, który zaaplikował ci kolejną dawkę medykamentów. Czułeś się już zdecydowanie lepiej i najwyraźniej lekarz, który pojawił się w sali jako czwarty, miał na ten temat podobną opinię, gdyż wypisał cię niemal od ręki po ogólnym zbadaniu. Szedłeś pewnym, spokojnym krokiem, odczuwając jedynie pewien dysonans między niedawnym wspomnieniem obezwładniającej niesprawności, a obecnym stanem niemal pełnego zdrowia i siły. No cóż, medycyna to prawdziwa magia w tych czasach. Schodząc po schodach napotkałeś Kaileen, najwyraźniej tak samo jak ty opuszczającą szpital.
- Witaj Riahlu. Widzę, że czujesz się już dobrze. Cieszę się. Będę miała do ciebie jeszcze kilka pytać, ale chciałam się udać na decydującą sesję senatu. Co o tym myślisz? Chcesz także pójść?
- Będę musiała się tylko przebrać i przygotować.
- Nie, tak naprawdę wcale nie mam ochoty tam iść. - Stwierdziłem niezbyt miłym tonem, ale po chwili się zreflektowałem. - Chociaż... w sumie czemu nie. - Wzruszyłem ramionami, nie chcąc dodawać, że sama pewnie znów wpadnie w jakieś kłopoty. Nie mówiąc już o tym, że póki co nie dawała po sobie w żaden sposób poznać, że coś jest ze mną nie tak. A kto, jeśli nie ona? Hm... warto było zaryzykować. -Spotkajmy się za godzinę pod twoim pokojem. Będę gotowy, a my będziemy mogli wtedy porozmawiać.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Godzina minęła, znalazłeś się pod pokojem Kaileen, która właśnie z niego wychodziła.
- Możemy iść.
- O co chciałaś mnie spytać? - Zagadnąłem odrobinę uprzejmiej niż godzinę wcześniej.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Chciałam prosić o wyjaśnienie tej sytuacji. Widziałam was podczas walki. Obaj nie byliście sobą. Nie będę ukrywać, że mnie to przeraziło...
Przez chwilę mnie zmroziło, jednak wciąż była to dobra, stara Kaileen. Po prostu nie mogła dowiedzieć się prawdy. Momentalnie zwiększyłem koncentrację i zblokowałem jakikolwiek dostęp do moich myśli, po czym odezwałem się, naśladując pogodny ton Harlana. - Nie do końca rozumiem, o czym mówisz? Walka była ciężka i bylibyśmy zginęli gdyby nie Harlan i ostatecznie głupota van Rema. - Wzruszyłem ramionami, już na zapas zastanawiając się nad kolejnymi odpowiedziami na pytania, które musiały paść.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Nie traktuj mnie jak idiotki, dobrze? - zapytała retorycznie stara, dobra Kaileen - Wiem, co widziałam i mi nie wmówisz, że było inaczej. Więc?
- No dobrze. Co takiego zatem widziałaś? - Spytałem już trochę mniej pogodnym i przyjaznym tonem, a od jej odpowiedzi mogło zależeć wiele. Wprawdzie Harlan pewnie nie wybaczyłby mi tego, że coś stało się Kaileen, jednak... póki co wolałem o tym nie myśleć.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Miałeś równie złą aurę jak tamten drugi Miraluka. Harlan także nie był sobą. Można powiedzieć, że nie różniliście się niczym od nich, od Ciemnej Strony...
Trzeba było uderzyć ją mocniej. - To prawda, przynajmniej tak mogło się wydawać. To trudna technika, użyłem jej dopiero drugi raz w życiu - polega na lustrzanym odbiciu aury przeciwnika, co ma na celu wytrącenie go z równowagi. - Uśmiechnąłem się lekko, próbując z całych sił panować nad głosem. - Podejrzewam, że Harlan takie sztuczki ma w jednym palcu, moja droga. - Na koniec, jakby od niechcenia, dorzuciłem. - Jak inaczej można sobie to tłumaczyć?
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Nie wiem, wszechwiedząca nie jestem. - zdawało się, że trochę jej ulżyło. Poprawiła strój.
- Mam nadzieję, że nie ma za tym niczego niezwykłego.
- Niezwykłe w tym wszystkim jest jedynie to, że udało mi się przeżyć. - Odparłem, czując niejaką ulgę, że nie drążyła tematu bardziej. Niemniej będę o tym musiał powiedzieć Harlanowi. Szkoda by robić Kaileen krzywdę, ale... nie mogła mi zagrozić. - Zaraz dojdziemy na miejsce. Ciekaw jestem co tam się będzie działo.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
← Star Wars
Wczytywanie...