Sesja Matta

Obaj walczący jednocześnie odwrócili się w twoją stronę.
- Riahl, nie! - krzyknął ostrzegawczo Harlan, ale natychmiast musiał skupić się ponownie na ostrzu van Rema, który - jakby zupełnie cię ignorując - zaatakował go ciosem na głowę. Harlan zblokował ciężkie uderzenie, sparował je w bok i kontrował zamaszystym cięciem od dołu wzdłuż korpusu, którego van Rem uniknął odskakując w tył, znajdując się jakieś trzy kroki od ciebie, odwrócony plecami.
`Nie atakuje się przeciwników odwróconych plecami` - ta, głupia teraz, myśl przemknęła mi przez głowę, ale równie szybko jak się pojawiła, zniknęła. Chciałem, aby w końcu zdechł i aby to wszystko się skończyło. To były ostatnie moje podrygi i chociaż czułem teraz większą siłę i Moc niż kiedykolwiek wcześniej, wiedziałem, że nie potrwa to długo. Zrobiłem dwa szybkie kroki i spróbowałem ciąć van Rema przez plecy. Razem z Harlanem mieliśmy szansę się go pozbyć, musiałem tylko wytrzymać jeszcze troszeczkę...
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Gdy zaatakowałeś van Rem obrócił się do ciebie przez lewe ramię, wykonując jednocześnie zakrok i schodząc z linii ciosu. Dodatkowo wykonał szybki ruch ręką, jakby zamaszyście zapraszał cię "do środka", efektem czego coś szarpnęło na wysokości pasa i wpadłeś wraz ze swym ciosem na Harlana. Mistrz, przygięty do ziemi zblokowanym w ostatniej chwili cięciem, emanował zaskoczeniem. Niestety, nie zdążyłeś nadziwić się wraz z nim, bo tak jak najpierw z przodu, tak teraz z tyłu coś szarpnęło gwałtownie i poleciałeś do tyłu. Przed "oczami" błysnęło ci czerwone światło i...
- Jeśli tylko pomyślisz o jakimś ruchu - zginiesz. - wyszeptał ci do ucha stojący za tobą van Rem, a jego miecz, oddzielony o centymetry od twojego gardła, parzył skórę. - Rzuć broń. Natychmiast.
Wszystko stało się tak szybko, że nie wiedziałem nawet do końca czy mój cios sięgnął Harlana czy też nie. Drżąc z upokorzenia i wściekłości rozważałem to, co mogę w tej chwili zrobić. Opcje były tylko dwie... spróbować desperackiego kroku i chcieć się wyswobodzić lub zrobić to, co kazał i poczekać na rozwój wypadków. Moja duma... cierpiała. Wręcz wyła, żebym go nie słuchał, choćby i kosztem życia, jednak rozum i strach, który nie wiedzieć kiedy w nim zakiełkował podpowiadały, że warto poczekać na jakąś szansę... Zamknąłem oczy i wyłączyłem miecz świetlny, a potem nieznacznym ruchem obróciłem go w stronę torsu, z boku, tam, gdzie wiedziałem, że będzie bolało, ale nie uszkodzę żadnych ważnych narządów. -Poddaję się. - Musiał usłyszeć w moim głosie ten ból, smutek, załamanie i rezygnację. Musiał, inaczej zrozumie, co mam zamiar zrobić. W ciągu jednej milisekundy chciałem przyłożyć miecz do mojego ciała i włączyć go, pod kątem pozwalającym przeszyć siebie i znienawidzonego Sitha.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
[ Respect in Universe, Undercity, IronForge, Silvermmon etc. etc. + 10000000000 ]


Ból był równie mocny, co zaskakujący. Czego mogłeś się spodziewać? Trudno powiedzieć, nigdy nikt nie przebijał cię na wylot mieczem świetlnym, ani niczym innym. Palący żar, tysiące igieł w każdym milimetrze ciała, lodowata próżnia w pozbawionych tlenu agonalnym okrzykiem płucach - wszystko to zaistniało w jednej, nieskończenie długiej sekundzie, zaskakując cię zupełnie.
Jednak nawet ciebie nie zaskoczyło to tak, jak van Rema.
Po błyskawicznym pchnięciu i pierwszym oporze ciała poczułeś drugi, gdzieś za tobą. Usłyszałeś jedynie krótkie, nieartykułowane westchnięcie. Zanim osunąłeś się na kolana, zobaczyłeś upadający obok ciebie miecz van Rema.
- Nie!!! - rozbrzmiała sakramentalna wręcz kwestia, wykrzyczana przez podbiegającego do ciebie Harlana, który chwycił cię za ramiona zanim upadłeś na twarz. Trzymał cię przed sobą tylko przez moment, patrząc ci w twarz, cały w przerażeniu, które zaraz zmieniło się w gniew. Przestałeś "patrzeć" na niego, zamykając "oczy" w ciążącej ci ołowianej głowie, oślepione krwawym blaskiem Harlana, który eksplodował wściekłością. Twoje ramiona, podtrzymywane przez jego dłonie, zadrżały, gdy przeszedł przez nie dreszcz czystej Mocy i nienawiści. Tak samo jak one, zadrżała podłoga, ściany i sufit. Poczułeś jak ręce człowieka przestają pionizować twój ciężar, a on sam zrywa się raptownie biegnąc gdzieś za ciebie. Kolejną rzeczą, którą poczułeś, a która zdała się zupełnie nieistotnym detalem wobec bezmiaru odrętwienia i bólu, była twardość podłogi i miękkość dywanu, na którym znalazła się twoja twarz.
Abstrahując od tego, jak ból był olbrzymi i obezwładniający, zaskoczeniem dla mnie było to, o kim w tej chwili pomyślałem. Nie o Harlanie, którego działania wydały mi się w tej chwili odrobinę dziwne. Bo przecież co mógł zrobić? Pomyślałem o leżącej niedaleko Kaileen. Ona z nas wszystkich potrafiła zachować niezmącony rozum i najlepiej posługiwała się Mocą w celach innych niż destrukcja. Chwilę przed tym jak zemdlałem, spróbowałem resztkami sił pchnąć w jej stronę impuls, tym razem pobudzający. Co ona mogła zrobić? Cholera wie, ale tonący brzytwy się chwyta... Potem była już tylko ciemność.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
[ Ilustracja ]

..............
.........
...


... Śmierć jest naturalną częścią życia...


....Zwłaszcza dla tych, którzy całe życie postrzegają przez Moc, połączenie się z nią jest czymś zupełnie naturalnym...
...Intuicyjnym...

Ciemność.

Widziałeś jednak jak się w niej poruszać. Szedłeś przed siebie, jednocześnie nie poruszając się względem otoczenia, bo to nie istniało.

Byłeś... Gdzie? W nieokreślonej kulminacji barw, aur, Mocy i próżni. Podążałeś pewnym krokiem nieznanym ci kierunku, jakby kierowany niewidzialną ręką.

Ujrzałeś...

bezkres tatooinśkiego Morza Wydm, ciągnącego się aż po rozedrgany horyzont, parzącego cię w stopy z każdym krokiem stawianym na piasku.

Widziałeś...

nieskończoną ilość wszechświatów... nie światów, lecz wszechświatów... zamkniętą w każdym z jego ziaren

Zaś w miejscu, w którym się łączyły, na samym środku wszystkiego stały drzwi. Uchylone, zza których wypływało leniwie światło o niemożliwej do określenia barwie.

Wiedziałeś....

że za tymi drzwiami znajdują się odpowiedzi na wszystkie pytania, także te, których nigdy nie zadałeś. Wszystko, także ty, zaczynało i kończyło się za nimi, wszystko zmierzało ostatecznie w tym samym co twój kierunku.
Wyciągnąłeś rękę, choć drzwi znajdowały się jeszcze daleko od ciebie, ale tutaj nie miało to znaczenia...

I w tej właśnie chwili poczułeś... wstrząs. Firmament wszechświatów zadrżał gdy ktoś w jednym z małych, nieznacznych i nieważnych światów usiłował wyrwać cię stąd.
Nieznane ci konstelacje gwiazd i planet, wypełniające twój astralny korytarz, rozbłysły nagle, a w twym umyśle pojawiła się przelotnie

Twarz...

kobiety.... pochylonej nad tobą w bolesnym wysiłku....
mężczyzny... pochylonego nad podłogą, z twarzą naznaczoną nowymi bliznami

Myśl...

że ten mały świat może wcale nie jest aż tak nieważny...?

Firmament drżał, a drzwi, wszechświaty i czyjeś znajome twarze czekały na twoją decyzję: po której stronie Mocy zostać...?
Szedłem przed siebie, powoli, ale nieubłaganie. Było mi tu tak dobrze. Czułem się tu tak na miejscu. Nic więcej się nie liczyło, przecież od zawsze moim przeznaczeniem było tu trafić? Wszystkie rzeczy, jakie zrobił tam, daleko, wtedy, kiedyś... wszystko to było niczym w porównaniu z ogromem Mocy, który przenikał mnie delikatnie i swobodnie w tej chwili. Twarze... czułem, że z jakiegoś powodu nie powinienem ich zapominać. Że kiedyś, tam daleko, były chyba dla mnie ważne. Ale czy na pewno? Może to tylko echa przeszłości, nic nie znaczące mamidła, wywoływane przez to niesamowite miejsce? Czułem... coś nieokreślonego, specyficzne uczucie kiełkujące gdzieś w środku mojego umysłu i serca. Jakby wszystko dookoła wskazywało mi prostą drogę do niedomkniętych drzwi, ale jakaś głęboko ukryta część mnie buntowała się i nie chciała tam iść. Z każdym krokiem i każdą sekundą krzyk w mojej głowie robił się co raz głośniejszy, ogarniał wszelkie myśli, nie pozwalając się upajać pięknem otoczenia. Zaraz po krzyku wrócił ból i zaczęły pojawiać się pojedyncze wspomnienia. Mój mistrz Heske, moje wczesne lata szkolenia, porażki i zwycięstwa, misje, na które wysyłała mnie Rada, w tym ta ostatnia, podczas której... Wszystkie wspomnienia uderzyły we mnie z siłą meteorytu orzącego powierzchnię niewinnej planety. Wszystko wróciło w ciągu jednej chwili, sprawiając ból tak fizyczny i możliwy do odczucia, że oswobodził okowy mego umysłu do końca. Teraz mój wybór miał sens, teraz, gdy wiedziałem, jakie konsekwencje poniesie za sobą każda z dróg. Jedna była kusząca i łatwa, druga wymagała siły woli i z pewnością miała przysporzyć mi jeszcze wiele nieprzyjemności. Wiele osób mogło by powiedzieć o mnie wiele złych rzeczy, jednak żadna z nich nie odważyłaby się stwierdzić, że wolałem wybierać łatwiejsze rozwiązania. Z pełną świadomością czekających mnie konsekwencji, postanowiłem skierować całego siebie w stronę, może i nieważnej, może i małej, ale planety, gdzie w tej chwili było moje miejsce.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Drzwi zatrzasnęły się z ogłuszającym hukiem, który wbrew wszelkiej logice rozniósł się po bezkresie próżni. Jego echo rezonowało i narastało, jakby szczyt wszechświatów był w rzeczywistości małą, zamkniętą klatką. Twój ból wzmógł się jeszcze bardziej, gdy wszystko, a także całe nic wokół zaczęło drgać spazmami nowych dźwięków, od których pękała struktura czarnej gwiezdnej przestrzeni. Przez pęknięcia wlewały się smugi okrutnie jasnego, bladego światła, które nawet dla ciebie były czymś nie do zniesienia.

Cisza
Biel
Biel wszędzie wokół...

Głęboki wdech
Płuca, gardło, ciało. Zmysł równowagi i receptory czuciowe sugerują, że leżysz na plecach...

- Dzień dobry, Riahl - przekazały do twego mózgu receptory słuchowe, zaś mózg określił zarejestrowany dźwięk jako niski, spokojny, męski i ciepły. Chwilę potem w swoistym uzupełnieniu pojawił się kolejny epitet "znajomy".
- Cieszę się, że się przebudziłeś... A w sumie nie - bardzo się cieszę.
Powoli byłeś w stanie określić zarys pomieszczenia, w którym się znajdowałeś, zaś z ciemności wyłaniały się kolejne kontury przedmiotów. Gdy za pośrednictwem mózgu nakazałeś mięśniom karku unieść głowę, stwierdziłeś, że pół metra od ciebie, tuż przy twoich nogach, siedzi na leżance człowiek o niezmąconej, szarej aurze.
Po tych wszystkich uczuciach to, które czułem w tej chwili, wydało mi się najpierw śmieszne, a potem absolutnie, przetotalnie cudowne. Zaschło mi w gardle. Jak dobrze było czuć coś tak zupełnie przyziemnego, coś tak... normalnego. - H..arlanie? - Wycharczałem przez ściśnięte gardło i opadłem znów na posłanie. Nie byłem jeszcze gotów na poruszanie się, to z pewnością. - Gdzie jestem? Kaileen?
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Znajdujemy się - w głosie mistrza zabrzmiała nuta karykaturalnego patosu - w Pierwszym Szpitalu imienia Republiki. A dokładniej rzecz biorąc - ty się znajdujesz. Ja cię tylko odwiedzam. Chirurg plastyczny tylko załamał ręce a reszta lekarzy stwierdziła, że nic mi nie będzie. - żartował dalej, a ty dopiero teraz zauważyłeś cienkie i długie nitki blizn, pulsujących nieco innym odcieniem aury, które pokrywały prawie całą jego twarz i niknęły gdzieś pod ubraniem, choć nadal były dla ciebie lekko dostrzegalne, oblekając całe ciało mężczyzny jak pajęczyna.
- Kaileen była dość poważnie ranna, ale nie tak jak ty i lada chwila powinna się przebudzić. Myślę, że poradzisz sobie ze wstaniem, ale przez najbliższych kilka minut odradzałbym ci ten manewr, jeśli nie ma po temu palącej potrzeby.
- Poleżę jeszcze. - Mruknąłem wielkopańsko, próbując nie dawać po sobie znać odczuć co do obrażeń Harlana. Na to jeszcze przyjdzie czas. - Van Rem? I inni Sithowie? - Pamiętałem, co się działo, ale chciałem to usłyszeć. Musiałem.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Zjednoczyli się z Mocą, że tak to ujmę - Harlan westchnął głęboko - Osiągnęli swój cel i stali się jednością z Ciemną Stroną. A w wypadku van Rema, z ciemną plamą. - zadrwił i przez mgnienie oka miałeś wrażenie, że jego aura zafalowała szkarłatem, choć nie dałbyś za to ręki ani głowy.
- I, kurwa, dobrze. - Zakończyłem temat, nie mając zamiaru wracać do Van Rema już przez długi czas. - To wszystko, co tam było. Zostaje między nami? - Nie wiem komu bardziej powinno na tym zależeć, ale chciałem mieć tę rozmowę za sobą.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Nie bardzo rozumiem co przez to rozumiesz - odparł lekko zdziwiony - Ja bynajmniej nie zamierzam opisywać tego starcia sekunda po sekundzie w swojej autobiografii, której nigdy nie napiszę i myślę, że wy też nie macie na to ochoty. Rada także nie będzie torturować nas detalicznymi relacjami z przebiegu wydarzeń, bo będą bardziej zainteresowani ich efektem. Jeśli więc to miałeś na myśli, to tak, zostaje między nami.
Teraz się zdenerwowałem. - Nie, nie to, Harlanie. Chodzi mi o twoją aurę, jej purpurową i krwistoczerwoną aurę i o to, co widziałem w swoich wizjach, gdy byłem w twoich wspomnieniach. - Dopiero po tym, gdy to powiedziałem doszło do mnie, że prawdopodobnie nie powinienem tego mówić.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
- Pip... Pip... Pip... - powtarzał miarowo swój komunikat sanitarny droid, lewitujący nieopodal przy sole z narzędziami, wypełniając nim panujące w sali milczenie.
- Musisz wybrać Riahl - mówił Harlan niezmiennie spokojnym, pogodnym tonem - Możesz mnie zabić i postąpić "właściwie", jednocześnie niwecząc wszystko. Możesz też przyjąć ten fakt i wykonać zadanie, jednocześnie przestając być Jedi w tym kształcie, jaki znasz. Wybieraj, Riahl...

Deja vu. Cholerne deja vu.
Miałem ochotę się roześmiać, co też prawie zrobiłem, jednak wyszło z tego tylko charczenie. Bolało. Zabić go? Wolne żarty, po tym, co widziałem w wizjach, po tym, w jaki sposób walczył z van Remem? Dawał mi wybór, a przecież ja tak naprawdę podjąłem już decyzję. - Chcę nauczyć się tego co ty, Harlanie, Rainerze czy jak cię tak naprawdę zwą. Po tym, co widziałem, nie będę już nigdy taki sam - zmiana już nastąpiła, pewnie dobrze o tym wiesz. - Chyba udało mi się przywołać na twarz lekki, kwaśny uśmiech.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Mężczyzna gwałtownie odwrócił głowę w twoją stronę.
- Jesteś pewny, że chcesz nauczyć się tego, co ja? - zapytał ostro, niemalże karcąco - Skoro wiesz tyle, ile mówisz, to powinieneś wiedzieć w jakich okolicznościach i w jakim celu musiałem nabyć te umiejętności. Zastanów się dobrze.
Teraz znów na mnie wypadła kolej, aby przemawiać w gniewie. - A co mam robić, Harlanie? Żyć dalej i udawać, że nic się nie stało? Otworzyłeś we mnie drzwi, które potem ja sam rozpieprzyłem do końca, teraz już nie ma dla mnie odwrotu. - Zamilkłem na chwilę, czując, że ogarnia mnie dziwny smutek. - Bez ciebie wiem, jak może się to skończyć. Jeśli zacznę próbować sił na własną rękę, niedługo możemy spotkać się po to, abyś zabił mnie z rozkazu Rady.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
← Star Wars
Wczytywanie...