Stwierdzenie: Zapewniam z całą stanowczością, że ten nautolański osobnik nie ma nic wspólnego z wtyczkami ani innymi źródłami energii elektrycznej. - wciął się nadchodzący od ładowni HK.
- Chodziło o szpicla, ty rdzawy móżdżku - zakpił Makankos - Ogarniasz takie pojęcie tym swoim mikrofalówkowym rdzeniem?
Ironiczny komentarz: Stwierdzam z 97% pewnością, że tak. Jednocześnie stwierdzam ze 120% pewnością, że ty nie ogarniasz swoim móżdżkiem pojęcia "dowcip", łuskowaty worze mięcha.
Iziz jako jedyna starała się ustosunkować merytorycznie do twojego pytania.
- W sumie czemu nie? Nic nas to nie kosztuje, można tylko zyskać. A znalezienie kogokolwiek, z kim da się NORMALNIE porozmawiać jest warte chyba każdych pieniędzy...
Z nim też się nie da. Cały czas rzuca tylko enigmatyczne komentarze, z których da się wywnioskować absolutną pewność siebie. - wyrzucam papierosa przez rampę, którą schodzę na dół. Rozglądam się za Niklo.
Dostrzegłeś go razem z Durosem u bram portu. Stało tam też trzech najemników z dokującego obok statku, którzy mijali was w trakcie strzelaniny, a także jakiś ktoś w długim czarnym płaszczu z kapturem. Nagle zupełnie bez powodu Niklo, Duros, najemnicy i wszyscy znajdujący się wokół faceta w czerni odfrunęli, jakby miotnął nimi huraganowy podmuch powietrza, rozsyłając po ścianach, straganach i ulicy.
Przy wyjściu z portu działo się co nie miara. Facet w czerni skakał na dziesięć metrów w górę, najemnicy przypiekali go miotaczami płomieni, Nautolanin starał się uchronić siebie i Durosa przed strumieniem pocisków, które chybiły faceta w czerni, który z kolei zrzucał z siebie płonący płaszcz i rzucał w najemników świetlnymi mieczami. Makankos położył dłoń na lufie twojego karabinu.
- Poczekaj... Zobaczymy jak sobie poradzi. Jeśli zginie, to będziesz miał pewność, że nie nadaje się do tej roboty.
Na miejscu zakotłowało się jeszcze bardziej. Najwyraźniej najemnicy dostali jakieś wsparcie, bo koleś będący najwyraźniej jakimś Sithem przytomnie spierdolił z miejsca z darzenia, wskakując na swój śmigacz tuż przed tym, jak do zabawy przyłączył się patrol Sithów (tym razem żołnierzy z pobliskiego garnizonu). Nautolanin i Duros pozbierali się w jednym kawałku, najemnicy pogadali z żandarmami i wszyscy poszli w swoją stronę. Dzień jak co dzień na Tatooine.
Lada chwila, a dostałeś przez com link informację od Niklo, żeby uważać na kręcącego się po okolicy Sitha i że on sam wróci jak tylko spotka się z tutejszym Huttem i odda mu przesyłkę.
Zadowolony? - wpycham karabin w przeznaczone mu miejsce. Udaję się do kajuty, żeby trochę się ogarnąć. Dzień jak co dzień. Następnie, zapytawszy, czy ktoś nie chce mi towarzyszyć, wychodzę do najbliższej kantyny, zostawiając (być może nie samotnego) HK na straży.
[ Najbliższą i jedyną kantyną, czy też raczej pijalką, jest mordownia tutejszego Hutta, z którym ma interesy twój pasażer. Rozumiem, że nie zmieniasz zdania...? ]
[Zakładam, że będąc tu po raz pierwszy zapytałeś pierwszego lepszego przechodnia gdzie jest takie miejsce i uzyskałeś tę informację. Upewniam się, żeby potem nie było, że jakbyś wiedział, że to tam się pakował twój klient z tą paczką i że siedzi tam Hutt, to byś tam wcale nie poszedł czy cuś ]
Zatem, bez zbędnej nadinformacji, wszedłeś do miejscowej mordowni. Od progu powitało cię kojące tchnienie chłodnego powietrza, które wypływało z ogromnych dmuchaw rozstawionych przy ścianach. Miejsce składało się z dwóch dużych sala przedzielonych pozbawioną drzwi framugą. W każdej z sal był jeden bar, zaś na końcu drugiej z nich, jakieś 60 metrów na wprost od wejścia, widziałeś całą okazałość jego ropuszości Kamy the Hutta, który właśnie wrzeszczał w niebogłosy, zżerany żywcem przez skaczące wszędzie wokół przerośnięte brunatne gizki. Kilka z nich usiłowało zeżreć jego ochroniarzy i smażącego je miotaczem płomieni najemnika, kilka zabrało się za samego Hutta, jeszcze kilka gryzło się z broniącymi swego pana ogarami kath. A tuż przy wejściu, na wprost ciebie, stał z wysoko uniesionymi rękami Niklo, do którego mierzyli dwaj pozostali najemnicy z portu. Za stołem, przy którym stali, siedział ubrany w zbroję osmalony, przypalony trup, przed którym stała szklanka jakiegoś mózgotrzepa.
Total rozpierducha.
Że też ja zawsze pakuję się w takie historie... - rozglądam się za miejscem, gdzie miałbym dobry widok na Nikla i obu jego kłopotów, a jednocześnie byłaby jakaś szansa na trunek.
Przemieściliście się wraz z Makankosem do narożnego stolika, na sekundę przed tym, jak przez drzwi wypadli tratujący się w panice goście. Nautolanin po niedosłyszalnej wymianie zdań otrzymał od dowódcy najemników postrzał w kolano, zaś sami najemnicy pobiegli ratować swojego kumpla, który walczył o życie z piekielnymi gizkami, wpieprzającymi równo Hutta i jego wykidajłów. Czego jak czego, ale takich atrakcji na Tatooine nie przewidywałeś.
Pośród ogólnego zgiełku, wrzasków Hutta i odgłosów walki rozległ się obok ciebie śmiech Trandoshanina.
- Na duchy Cienistych Krain, toż to małe Rancory! - wykrzyknął roześmiany Makankos - Ktoś musiał je pomutować z gizkami, niech mnie szlag! Hahahahahahaha! - rechotał waląc pięścią o stół
Huttowie to w żaden sposób nasi przyjaciele. Nie masz ochoty podbić sobie Rachunek? - tracąc nadzieje na drinka układam się prawie jak Greedo w kluczowym momencie jego życia, przykładając jednak większą wagę do celności, względnie strzelenia pierwszym.
- To zależy co masz na myśli... - syknął krótko Makankos, obserwując wybiegający w panice tłum gości, spłoszonych wystrzałami blasterów i miotaczami płomieni kierowanymi na straszliwe skaczące potwory. Niklo, który otrzymał od dowódcy najemników postrzał w nogę. Najemnik, najwyraźniej uznając, że unieruchomił Nautolanina, pobiegł wspomóc swojego zżeranego przez gizki kumpla. Jednak jakimś magicznym sposobem twój niedawny pasażer zdołał urwać się z pijalki wraz z tłumem gości, po drodze machając ręką w waszą stronę, w geście jasno wyrażającym "Co wy tu kurwa robicie?!"
Spojrzałem z żalem w kierunku baru, gdy znikła ostatnia nadzieja na drinka. Sądziłem, że Niklo faktycznie jest unieruchomiony i trzeba będzie mu pomóc, a potem można będzie się napić. Ech.
Wstaję, kiwając głową Trandoshaninowi. - Chyba jednak nici z nawet małej szklaneczki. Trzeba będzie coś kupić na drogę. - Wychodzę przed bar, znajdując wzrokiem nie tylko Nautolanina, ale też monopolowego.
Wyszliście i wpadliście w resztki spanikowanego tłumu. Za rogiem najbliższej przecznicy niknął wam właśnie lekko utykający Niklo [ach, jakie rymy], a za przeciwległym rogiem tej samej przecznicy pobłyskiwał smętnie potłuczony neon czegoś, co musiało być chyba tutejszym spożywczym, jak wnioskowałeś po skomplikowanym ideogramie butelki i jakichś tutejszych robaczkach, służących chyba za alfabet.
- Czy mówiłem już "co za syf"? - zapytał retorycznie Trandoshanin - Spieprzajmy stąd zanim najemnicy mający coś do mackogłowego wpadną na pomysł, żeby pogawędzić z jego pilotem. - dodał z ohydnym uśmiechem.
Kolejne tęskne spojrzenie. Czyżbym musiał sięgnąć do żelaznych racji? Przepycham się przez tłum w stronę Nautolanina by złapać go, podtrzymać i pociągnąć w stronę lądowiska.