Czynność, choć niezbyt skomplikowana, zajęła ci chwilę w trakcie której drżałeś o swoje, oby nie wyrzucone w błoto, kredyty. Gdy skończyłeś, HK włączył się ponownie. Zdziwione zapytanie: Co się dzieje, kapitanie? Wykryta przeze mnie ingerencja w wewnętrzne systemy mego funkcjonowania wskazuje, że dokonywałeś jakichś poprawek technicznych. Dlaczego naprawiasz coś tak doskonałego, jak ja, kapitanie?
Ufff... - Kończę dolewanie "smaru". Podaję mu jego własną, poprzednią płytkę - Potrafisz zdiagnozować dlaczego śpiewałeś arie i nie chciałeś się zająć niczym pożytecznym? - uśmiecham się do Iziz, zadowolony, na razie z efektu pracy.
Urażony komentarz: Ależ kapitanie... - zaczął, fałszywie oburzonym tonem - Trenowanie moich zdolności manualnych w zakresie posługiwania się bronią miotaną oraz doskonalenie kamuflażu za pomocą zawołań bitewnych potencjalnie niebezpiecznych dla załogi jednostek jest - a przynajmniej było - logicznie najbardziej pożytecznym zajęciem w obecnej sytuacji - zakończył swój długi, mechaniczny wywód.
Jesteś droidem, nie potrzebujesz treningu. Za twoją koordynację odpowiadają układy elektroniczne i motoryczne, więc nie pieprz głupot. Tym bardziej z kamuflowaniem się pośród załogi, którą masz ochraniać na zawołanie. Wiesz co się spieprzyło na tej płytce, czy nie?
Przypuszczenie: Zakładam z 98% pewnością, że przyczyną usterki układów logicznych był niewielki skok napięcia, spowodowanym wiekiem modułu - oznajmił droid - Tak czy inaczej, wszystkie me bezcenne funkcje są w pełni dostępne i gotowe do naprawiania, nakręcania, rozcinania, mordowania, podpalania... I wszystkich innych przyjemności, których zażyczysz sobie w moim wykonaniu, kapitanie.
- Coś ty zrobił, And? - zapytała ze śmiechem Iziz - Teraz już się nie zamknie, a tak przynajmniej ładnie śpiewał...
HK natychmiast obrócił głowę w jej stronę. Złośliwy komentarz: Ależ nie martw się, niebieski pilocie. Moja baza pieśni i dźwięków rytmicznych jest jak najbardziej dostępna. Mogę na przykład odtworzyć dla ciebie śpiew godowy Rancora...
Słyszysz, niebieski pilocie? Funkcje protokolarne w normie. - wybucham śmiechem po komentarzu HK - I ośrodek kojarzenia również bez zarzutu. Teraz jeszcze się upewnić że Makankos nie kojarzy mu się z inną pieśnią godową i można uznać naprawę za sukces. - podtykam układ HK pod nos - Jeśli coś się da z tego wyciągnąć, dorzuć do części. Swoją drogą, godowy ryk Rancora...?
Nagranie: ryk godowy Rancora - WWWRRRRRRROOAAAAAAAAARGGGGGGGGHHHHHHHHHHHHHHH!!!!!!!!!!!!!!!!!!! - rozniosło się z głośników droida infernalne ryczenie, a tobie zadzwoniły zęby i mózg obił o czaszkę. Złośliwy komentarz: Ale nie bierz tego do siebie, Iziz. To nic osobistego. Nie jesteś w moim... "typie".
- Żeby cię rdza zeżarła, pieprznięty blaszaku! - odpowiedziała mu, odejmując dłonie od uszu.
Po atrakcjach dzisiejszego dnia, a także epickim starciu z ciemną stroną dupy, które bohatersko przetrwałeś, z prawdziwą rozkoszą rzuciłeś się w kojące objęcia snu.
Zrelaksowany, wypoczęty i zadowolony (nie licząc niewyraźnego wspomnienia wizji Makankosa z cyckami, do którego zalecałeś się rycząc pieśni Rancorów) zbudziłeś się tuż przed ósmą. Lada chwila wasz klient powinien się zjawić w porcie po odbiór swojej "paczki", czy co on tam miał mieć i ładować się z nią na pokład.
Wstaję, czochram się i drapię, jak należy. Po szybkim prysznicu i śniadaniu, sprawdzam wszystkie parametry statku, żeby wszystko było jak należy. Zaglądam też na HK, na wypadek gdyby znów mu odbiło, po czym czekam na pasażera.
Twoja "Królowa" zdaje się być w równie dobrym stanie, co i ty. Po ostatnich poważniejszych i bardziej kosmetycznych zabiegach nie marudziła i nie narzekała na nic poważnego. Wszystko zdaje się być w jak najlepszym porządku... Powitanie: Dzień dobry, kapitanie. Przyśniły ci się jakieś dobre sny o zabijaniu? - wita cię głos HK, majstrującego przy siłowni napięcia.
Mijając kajutę Makankosa słyszysz dźwięk przecinanego powietrza, jak zwykle co rano. Z dwie ma czy jedną ręką, ten maniak pewnie tak długo ćwiczyłby swoje kontry, szarże, obrony, sztychy, zastawki, piruety i co tam jeszcze, dopóki nie oderwano by mu wszystkich kończyn, a i tak pewnie próbowałby chwycić broń zębami...
- Jak tam kochaniutki, gotowy do drogi? - zapytała Iziz, pojawiając się przed tobą gdy stanąłeś na trapie, obserwując lekko rozleniwiony port, w którym krzątało się kilku pilotów i parę droidów.
- Żal było może wtedy, kiedy było do czego wracać. Teraz to po prostu miejsce, jak wiele innych, tylko więcej w nim wspomnień i znanych zaułków...
- Naprawdę, zaraz się rozpłaczę - usłyszałeś za plecami melodyjny niczym papier ścierny głos Trandoshanina - Jak tam Fensen? Gdzie nasze pieniądze? Znaczy się, klient.
Dobre pytanie. - schodzę z trapu, rozglądając się po okolicy. Tym razem założyłem hawajską koszulę w ogromne kwiaty, przez co na tle szaroburych ubrań roboczych całkiem nieźle się wyróżniam. Idę powoli w stronę zarządcy doku. A nuż spotkam naszego Nautolanina?
Widzisz jakiegoś Rodianina w spodniach na szelki z typu tych, które nosi obsługa techniczna, pchającego najwyraźniej w kierunku twojego statku kostkowaty kontener o wymiarach dwa na dwa na dwa.
- Pan jest kapitanem "Heavy Metal Queen"? - zapytał, stękając zza wózka - Polecono mi załadować na ten statek ten kontener, sygnatura C-73A. Wie pan coś o tym?
Tak. Jak nazywa się sygnatariusz przesyłki? - zaglądam mu przez ramię w papiery - I czemu go tu nie ma? - Oglądam paczkę, na razie nie pozwalając na załadunek.
- Zarządca portu Marlo Lilien, z polecenia pana Niklo Ourulosa, Nautolanina, chyba powinien zjawić się tu lada moment - odpowiedział techniczny.
Paczka jak paczka. Średniej wielkości klocek, wygląda na wytrzymały, ale z prostym magnetycznym zamkiem. Jedna duża strzałka w górę, oznaczająca górę i dół oraz dwie półkoliste strzałki z prawa na lewo i odwrotnie, przekreślone krzyżykiem oznaczającym wyraźnie "nie odwracać".
No dobra. Ładować. - wskazuję windę luku bagażowego - Niech to droid w środku zabezpieczy według zwyczajnej procedury. - Wydaję głośno polecenie w stronę wejścia i potwierdzam przyjęcie przesyłki. Zwyczajna procedura. Brzmi fajnie, nie? HK zwyczajnie brał przesyłkę, zwyczajnie ją umieszczał w odpowiednim miejscu w luku, zwyczajnie oglądał ją sobie w podczerwieni, nadfiolecie, promieniach Rentgena i czym on tam jeszcze nieinwazyjnego miał, po czym zwyczajnie mocował ją na podkładzie w polu wysokobezwładnym. Czyli zwyczajnie.
Macham do niego, zupełnie jakby nie widział, gdzie się znajdujemy.
No i komplet. Bagaż dotarł przed chwilą. Teraz dotarłeś i ty, kolego. Jeśli jeszcze dotrą do mnie kredyty, jesteśmy gotowi do drogi. - uśmiecham się, oceniając stan jego trzeźwości.