Sprzedawczyni wybałuszyła oczy
- HK? Ma pan działający model HK-47?! - nie mogła na początku uwierzyć, jakbyś żartował sobie z niej.
- Wielkie nieba, przecież on jest wart fortunę! Ale niestety, nikt nie produkuje już części do modeli sprzed... Trzystu lat. Jednak sądzę, że proponowany przeze mnie moduł powinien pasować, choć ręki nie dam. Jeśli nie uda się panu go zamontować, w co wątpię, bo modele HK odznaczały się wielką łatwością w serwisowaniu, to proszę przyjść z nim do mnie. - zaprosiła gorąco.
Hm. Szczerze mówiąc, wolałbym coś oryginalnego. Sądziłem, że znajdę tu, na przykład, jakiś stary kawałek głowy od HK z działającą elektroniką. Nie chcę ryzykować utraty którejś z dodanych funkcji... - podrapałem się po brodzie - Makankos, moge liczyć, że zajrzysz tu obok i dowiesz się, czy nie mają jakiegoś działającego kawałka HK i nie zrobisz burdy?
- Przepraszam... - wtrąciła się sklepikarka - Obawiam się, że nie znajdzie pan nigdzie oryginalnych części do HK-47, a nawet jeśli, to będą kosztowały krocie. Mogę zaproponować panu uniwersalny zamiennik do droidów protokolarnych. Nie jest tani, ale na pewno nie tak kosztowny, jak oryginalny model seryjny, nie mówiąc już o poszukiwaniach. 215 kredytów i jest pański - złożyła ofertę.
Ech... drogo strasznie. - gestem powstrzymałem Makankosa, na wypadek gdyby chciał mnie posłuchać - A jeśli nie zadziała, rozumiem, dajecie rozruchową gwarancję i będę mógł zwrócić tę płytkę. - oglądam ją nieufnie.
- Oczywiście - zapewniła energicznie - W razie jakichkolwiek problemów z instalacją lub pracą robota, otrzyma pan pełny zwrot kosztów.
- Mówiłem ci już dawno Fensen - westchnął za tobą Makankos - Sprzedaj ten złom na żyletki. Będzie więcej kredytów, mniej kłopotów i więcej pożytku, zawsze można nimi kogoś zarżnąć.
No dobra. Niech będzie. - wyjmuję czip i podaję go kasjerce - Mam tylko nadzieję, że faktycznie to się nada. Gdybyś go przyniósł, moglibyśmy od razu sprawdzić. - łypię w stronę jaszczura.
- Gdybyś schudł dwadzieścia kilo mógłbyś wreszcie ujrzeć swoje jaja - zacharczał ponownie jaszczur - Wracamy na statek, czy idziemy się napić? Złapałeś jakieś zlecenie?
Jakbyś go tu przyniósł, mógłbyś się napić. A tak, musimy wracać, montować, żeby zdążyć na jutro z wymianą, w razie skuchy. - z ukrywaną staysfakcją - Śliczna ci nie mówiła? Mamy kurs na Tatooine - kończę, gdy wyszliśmy ze sklepu.
- Na pałę Rancora! Tatooine? - wycharczał łapiąc się za głowę jedną ręką - Może od razu Malachor V? Nie było większego zadupia? Poopalać mogłeś się gdzie indziej. - dorzucił naburmuszony - Nie, nie mówiła, nie widziałem się z nią. No trudno, zaraz przysiądę do tego idioty. Ale rozumiem, że masz jakąś porządną gorzałę? Bo jak nie, to będę musiał mu wpieprzyć - stwierdził i wyszczerzył się w uśmiechu - Błagam, powiedz, że nie masz - jęczał z fałszywą służalczością.
Przecież wiesz, że zawsze mamy. Chyba, że znowu wychlałeś cały kanister? Co? - spoglądam na niego z niechęcią. Nieprzyjemny, uparty jaszczur. Po cholerę w ogóle z nim latam? A tak. Przypomniałem sobie gdy mijaliśmy miejsce, gdzie ostatnio Trandoshanin dawał upust swojemu znudzeniu. - I jakoś nie widzę ciebie załatwiającego nam zlecenia. Jakbyś nie był takim parobkiem, mógłbyś z nami ich szukać, ale skąąąd, pan łuskowaty musi moczyć ostrze w każdym potencjalnym kliencie a pozostałych odstraszać paszczą. Przynajmniej byś nie narzekał.
- Jedyne, na co narzekam, to nieustanne jęki żałosnego grubasa, niewartego nawet tego, bym umoczył w nim swoje ostrze - odsyknął najemnik - Zamiast bardziej mnie wkurzać powiedz mi lepiej co to za zlecenie w tej oazie piękna, rozrywek i przygody.
Pasażer, bagaż tylko osobisty. Przynajmniej nie będzie kombinowania z listami przewozowymi. Nie żeby cię to dotyczyło. Zapłata w normie, a koleś to Nautolanin. Czegoś jeszcze, mości panie?
Wyobraziłem sobie gorącą, trandoshańską panienkę i też zapragnąłem zimnej whisky. Pozdrawiam gestem obsługę techniczną lądowiska, po czym machinalnie rzucam okiem, jakież to niemiłe niespodzianki mogłaby nam zafundować obsługa portu, gdyby okazało się, że jednak wolą nas na ziemi, niekoniecznie całych i zdrowych. Udaję się prosto do statku, sprawdzając jeszcze godzinę na zegarku.
9 godzin do umówionego spotkania i startu. Zdążysz się wyspać, pomyśleć, wypić coś mocnego, przepakować bagaż przy okazji sondując czym może być i sprawdzić jak tam twój droid. Niekoniecznie w tej kolejności
Zacznę od droida. Jeśli coś ma się pieprzyć, to lepiej wcześniej niż później. Proszę Iziz o pomoc z potworkiem. Idę do niego, kierując się odgłosami śpiewu.
"Dha Werda Verda a'den tratu!
Coruscanta kandosii atu!
Duum motir ca'tra nau tracinya!
Gra'tua cuun hett su dralshy'a!"
W przedziale towarowym dostrzegasz HK, który śpiewając, a dokładniej odtwarzając nagrane kiedyś dźwięki, rzuca śrubokrętami do zaimprowizowanej tarczy z pokrywy z plastali.