Sesja Vena
Gdy rzuciłeś swoje miecze twój przeciwnik wpadł na ten sam pomysł. Twe ostrza, idące po łuku z dwóch stron, minęły się w połowie dzielącego was dystansu. Miecz rzucony z góry wbił się w podłogę przed przeciwnikiem, gdy ten wykonał unik przez przewrót w tył. Drugi, rzucony dołem, poszybował dalej, zatapiając się na wylot w jego głowie natychmiast po tym, jak po przewrocie znalazł się w przyklęku. Koncentracja na rzucie nie pozwoliła ci uskoczyć przed mieczem rzuconym w twoją twarz. Gdy jego ostrze już obracało się, by zrobić z twoją głową to samo, co twój miecz zrobił z jego, broń nagle zwolniła, obracając się jak na bardzo mocno spowolnionym filmie. Na tyle mocno, byś zdołał chwycić je w dłoń, gdy wykonywało przedostatni obrót.
Akcja wokół nie zwalniała tempa. Nautolanin właśnie pozbawiał głowy swojego przeciwnika. Humninro wykonywał właśnie bardzo zamaszysty i taneczny piruet, jednocześnie parując cięcia dwóch przeciwników i wyprowadzając kontratak, który zatonął w piersi jednego z nich. Dalej "Ex" i ostatni pozostały przy życiu żołnierz usiłowali nie dać się zabić atakującemu ich Sithowi, zaś jednoręki Trandoshanin walczył zawzięcie z dwoma napastnikami.
Kapitan podszedł szybkim, nerwowym krokiem do ostatniego ze swoich ludzi.
- Wracaj na statek, na nic się tu nie przydasz. To jest rozkaz! - rzucił ostro, gdy żołnierz próbował oponować - Powiedz kapitanowi Fensenowi, żeby trzymał maszynę gotową do startu. Jeśli nie wrócimy w ciągu dwudziestu minut, startujcie bez nas. Opowiesz dowództwu co tu się stało.
Odsalutował niedbale odchodzącemu żołnierzowi i zwrócił się do was.
- Panowie, w związku z zaistniałą sytuacją czuję się zobowiązany zapytać raz jeszcze - jesteście pewni, że chcecie przekroczyć ze mną tamte drzwi? - wskazał palcem szerokie, podwójne drzwi magnetyczne na końcu korytarza.
- Wracaj na statek, na nic się tu nie przydasz. To jest rozkaz! - rzucił ostro, gdy żołnierz próbował oponować - Powiedz kapitanowi Fensenowi, żeby trzymał maszynę gotową do startu. Jeśli nie wrócimy w ciągu dwudziestu minut, startujcie bez nas. Opowiesz dowództwu co tu się stało.
Odsalutował niedbale odchodzącemu żołnierzowi i zwrócił się do was.
- Panowie, w związku z zaistniałą sytuacją czuję się zobowiązany zapytać raz jeszcze - jesteście pewni, że chcecie przekroczyć ze mną tamte drzwi? - wskazał palcem szerokie, podwójne drzwi magnetyczne na końcu korytarza.
Jeszcze raz w duchu rozważyłem tą propozycję. I jeszcze raz postanowiłem iść z nimi.
Martwy kapitan nie dotrzyma umowy, a bez umowy nie ma pałacu to znaczy nie dokona się moja zemsta.
- Pozwolisz kapitanie - robię niedbały salut - że dopilnuję by wypełniła się nasza umowa. Idę z tobą.
Martwy kapitan nie dotrzyma umowy, a bez umowy nie ma pałacu to znaczy nie dokona się moja zemsta.
- Pozwolisz kapitanie - robię niedbały salut - że dopilnuję by wypełniła się nasza umowa. Idę z tobą.
Gdy żołnierz odszedł, Nautolanin wyprostował się. Rysy twarzy, ze zmęczonego i wyniszczonego, przeszły w opanowanie i powagę. - Przypuszczam, że nie bez przyczyny moc nas tu wciągnęła w takim składzie. To gra a my jesteśmy pionkami i każdy ma rolę do spełnienia.- Wyraz na twarzy Niklo zmienił się. Otworzył szerzej oczy w wręcz obłąkany sposób. - Ale wolałbym teraz popływać. Ma ktoś ciastka? Eh. A więc chwila na ogarnięcie się i wejdziemy. Przynajmniej ja.- oznajmił i odwrócił się do Trandoshanina, szepcąc z nim coś po cichu.
- Niech i tak będzie - powiedział do siebie cicho kapitan, a następnie zwrócił się w twoją stronę - Gdybym nie był w stanie wypełnić naszej umowy osobiście... Proszę odnaleźć człowieka nazwiskiem Xyron. To jeden z najwyższych lordów Inkwizycji, mój dawny mistrz. Powie mu pan, że byłem panu winny przysługę. A tymczasem... - spauzował i westchnął głęboko - Niech Moc będzie z nami.
Ruszyliście przed siebie we czterech. Powietrze, atmosfera, cisza... śmierć... były tu tak gęste, tak namacalne, że odgłosy waszych kroków zdawały się wam samym jedynie złudzeniem. Podeszliście do drzwi, które wsunęły się powoli w sufit i podłogę.
Ciemność, rozświetlana okazyjnie bladym światłem lamp, które niemal natychmiast gasły znów na kilka długich sekund, wypełniała całą przestrzeń. Mostek zdawał się być całkowicie pusty. Stojąc tak w bezruchu widziałeś, jak blade smugi światła z rozbitych paneli i monitorów rozlewały się nieśmiało po pomieszczeniu, pośrodku którego siedział na podłodze człowiek.
- Niech i tak będzie - powiedział do siebie cicho kapitan, a następnie zwrócił się w twoją stronę - Gdybym nie był w stanie wypełnić naszej umowy osobiście... Proszę odnaleźć człowieka nazwiskiem Xyron. To jeden z najwyższych lordów Inkwizycji, mój dawny mistrz. Powie mu pan, że byłem panu winny przysługę. A tymczasem... - spauzował i westchnął głęboko - Niech Moc będzie z nami.
Ruszyliście przed siebie we czterech. Powietrze, atmosfera, cisza... śmierć... były tu tak gęste, tak namacalne, że odgłosy waszych kroków zdawały się wam samym jedynie złudzeniem. Podeszliście do drzwi, które wsunęły się powoli w sufit i podłogę.
Ciemność, rozświetlana okazyjnie bladym światłem lamp, które niemal natychmiast gasły znów na kilka długich sekund, wypełniała całą przestrzeń. Mostek zdawał się być całkowicie pusty. Stojąc tak w bezruchu widziałeś, jak blade smugi światła z rozbitych paneli i monitorów rozlewały się nieśmiało po pomieszczeniu, pośrodku którego siedział na podłodze człowiek.
- Ktoś w ogóle ma pomysł albo wiedzę jak kogoś takiego załatwić? Bo z chęcią wysłucham. - szepnął Nautolanin z lekkim przestrachem. Jednak nim któryś z was zdążył podzielić się swoją propozycją, zabrzmiał inny głos. Postać przed wami nie drgnęła, nadal siedząc plecami do was, a jednak jej słowa zdawały się wypływać ze wszystkich ścian i stron. Nie ogłuszały, lecz były równie wyraźne, jakby ktoś stojący tuż przed tobą odezwał się do ciebie normalnym tonem.
- Czemu tu przyszliście? - Głos był niezwykle dziwny, mocny, niski, sprawiał wrażenie jakby wydobywał się na raz z dwóch gardeł, dodatkowo modulowany cyfrowo, jak czasem zdarza się u niektórych droidów. Jednak ten dźwięk był bardziej chrapliwy i przejmujący, przyprawiając cię o lekki dreszcz. - Nie jesteście złodziejami, okradającymi martwych niczym hieny... Za jaką cenę chcecie wystawić swoje dusze i pogrążenie się w niebycie? Tak bardzo przeraża was własna słabość, że szukacie Mocy w miejscu jej śmierci...?
- A myślałem, że to ja nie jasno mówię. - odezwał się Niklo. Czułeś jak on też koncentruje Moc w sobie - Czemu uważasz, że szukamy Mocy? Może chcemy ją uleczyć? Zniszczyć co jest w niej nienaturalne? Albo dla kredytów.
-Nie ma tu nic nienaturalnego - zacharczał ponownie człowiek, podnosząc się powoli i odwracając w waszą stronę. Nawet z odległości kilkunastu metrów popielatość jego skóry, mozaiki blizn znaczących całe ciało we wszystkich kierunkach i kształtach, zdarta do kości połowa szczęki i - chyba wypalone - ślepe oko dawały ci przekonanie, że jeszcze nigdy nie widziałeś tak okaleczonej istoty - Śmierć jest naturalną częścią życia. Tam, gdzie nie ma życia, staje się esencją istnienia. W próżni nie ma życia. Jest tylko śmierć - bardzo niespiesznie zaczął zmierzać w waszym kierunku - Nie chcecie niczego tu uleczyć ani ukraść. Ty, Jedi? Nie możesz uleczyć sam siebie z niepewności, ze strachu, słabości. Nie jesteś w stanie odnaleźć sam siebie, jak więc miałbyś przywracać równowagę tam, gdzie jedynym bilansem jest nicość? Ty, Sithcie? Twój głód potęgi jest niczym wobec głodu Mocy, którą pożera próżnia, rozkład i koniec. Przyprowadziłeś ich tutaj, przyprowadziłeś ich wszystkich... Rzuciłeś ich na pożarcie śmierci i nic nie zyskałeś. Jesteś głupcem. - zatrzymał się jakieś pięć metrów przed wami. Teraz byłeś definitywnie pewien, że nie widziałeś kogoś tak zniszczonego. Tego, co musiało dziać się z tym ciałem, skorupą, nie dało się określić. Śmierć, rozkład, cierpienie - wszystko to było tylko pustym, śmiesznie nieadekwatnym słowem wobec tego co widziałeś i czułeś od tego...człowieka. Entropia? Też nie do końca.
- Jesteś sprzecznością, Trandoshaninie, wynaturzeniem. Skrywasz się za maską kłamstwa, którym już nie jesteś. Bezwzględności, śmierci i pustki, którą wbrew swej naturze przestałeś być. Ty również przyszedłeś tu "leczyć", co nienaturalne? Czy chcesz odkupić siebie z przeszłości za ukradzione bogactwo? A ty, Sithcie? - odwrócił swą łysą głowę w twoją stronę - Czy twój gniew, twa nienawiść i żądza zemsty to wystarczający powód, by rzucać się w otchłań? By wkładać w nią kij, chcąc zakłócić jej bieg? Czy macie pojęcie po co tu jesteście?
- Czemu tu przyszliście? - Głos był niezwykle dziwny, mocny, niski, sprawiał wrażenie jakby wydobywał się na raz z dwóch gardeł, dodatkowo modulowany cyfrowo, jak czasem zdarza się u niektórych droidów. Jednak ten dźwięk był bardziej chrapliwy i przejmujący, przyprawiając cię o lekki dreszcz. - Nie jesteście złodziejami, okradającymi martwych niczym hieny... Za jaką cenę chcecie wystawić swoje dusze i pogrążenie się w niebycie? Tak bardzo przeraża was własna słabość, że szukacie Mocy w miejscu jej śmierci...?
- A myślałem, że to ja nie jasno mówię. - odezwał się Niklo. Czułeś jak on też koncentruje Moc w sobie - Czemu uważasz, że szukamy Mocy? Może chcemy ją uleczyć? Zniszczyć co jest w niej nienaturalne? Albo dla kredytów.
-Nie ma tu nic nienaturalnego - zacharczał ponownie człowiek, podnosząc się powoli i odwracając w waszą stronę. Nawet z odległości kilkunastu metrów popielatość jego skóry, mozaiki blizn znaczących całe ciało we wszystkich kierunkach i kształtach, zdarta do kości połowa szczęki i - chyba wypalone - ślepe oko dawały ci przekonanie, że jeszcze nigdy nie widziałeś tak okaleczonej istoty - Śmierć jest naturalną częścią życia. Tam, gdzie nie ma życia, staje się esencją istnienia. W próżni nie ma życia. Jest tylko śmierć - bardzo niespiesznie zaczął zmierzać w waszym kierunku - Nie chcecie niczego tu uleczyć ani ukraść. Ty, Jedi? Nie możesz uleczyć sam siebie z niepewności, ze strachu, słabości. Nie jesteś w stanie odnaleźć sam siebie, jak więc miałbyś przywracać równowagę tam, gdzie jedynym bilansem jest nicość? Ty, Sithcie? Twój głód potęgi jest niczym wobec głodu Mocy, którą pożera próżnia, rozkład i koniec. Przyprowadziłeś ich tutaj, przyprowadziłeś ich wszystkich... Rzuciłeś ich na pożarcie śmierci i nic nie zyskałeś. Jesteś głupcem. - zatrzymał się jakieś pięć metrów przed wami. Teraz byłeś definitywnie pewien, że nie widziałeś kogoś tak zniszczonego. Tego, co musiało dziać się z tym ciałem, skorupą, nie dało się określić. Śmierć, rozkład, cierpienie - wszystko to było tylko pustym, śmiesznie nieadekwatnym słowem wobec tego co widziałeś i czułeś od tego...człowieka. Entropia? Też nie do końca.
- Jesteś sprzecznością, Trandoshaninie, wynaturzeniem. Skrywasz się za maską kłamstwa, którym już nie jesteś. Bezwzględności, śmierci i pustki, którą wbrew swej naturze przestałeś być. Ty również przyszedłeś tu "leczyć", co nienaturalne? Czy chcesz odkupić siebie z przeszłości za ukradzione bogactwo? A ty, Sithcie? - odwrócił swą łysą głowę w twoją stronę - Czy twój gniew, twa nienawiść i żądza zemsty to wystarczający powód, by rzucać się w otchłań? By wkładać w nią kij, chcąc zakłócić jej bieg? Czy macie pojęcie po co tu jesteście?