Sesja eimyra
Gdy zacząłeś drążyć mocniej i głębiej w szyi oponenta, z bólu zacisnął on mocno pazury na twej głowie i przejechał nimi wzdłuż niej po obu stronach, od skroni aż po szczękę, niemal wbijając się w czaszkę i wyrywając kilka włosów. Na szczęście ześlizgnęły się one z brody i nie rozszarpały szyi, zaś on sam chwycił mocno za twe przedramię, desperacko usiłując wyciągnąć je wraz z ostrzem.
Staram się go utrzymać tak jak jest, powyżej mnie, żeby żrąca posoka nie polała się z jego szyi na mnie. Trzymaną już włócznię staram się przekręcić w ranie i wepchać jak najgłębiej. Kolanem, jeśli mam taką możliwość, zapieram się o jego krocze, żeby zablokować mu możliwość ucieczki w dół.
Gdy przekręcałeś włócznię coś strzyknęło, a stwór zadrżał spazmatycznie. Poczułeś drganie jego strun głosowych rozchodzące się po trzymanym ostrzu. Raptownie włócznia przeszła na wylot, zaś z piersi bryznęła krew, parząc ci rękę. Przeciwnik poderwał się do góry i opadł na ciebie, przywalając całym bezwładnym ciężarem, po czym znieruchomiał gdy w wyniku tego ostrze w twej prawej ręce rozcięło mu część karku.
Staram się go czym prędzej z siebie zrzucić, wygramolić się spod niego i uwolnić spod ciężaru. Sięgam do tyłu, do apteczki, przeklinając cholernych ludzi wszystkimi znanymi obelżywościami. Płyn zobojętniający, płyn zobojętniający... Rzucam okiem w stronę wyrwy, próbując najpierw opatrzyć dłoń, a potem twarz.
To, że boli jak jasna cholera nie jest niczym niezwykłym. Po tylu latach odnajdujesz w tym swoistą masochistyczną przyjemność. Niemniej, choć nie masz obrażeń zagrażających życiu, czujesz się solidnie wykończony. Twarz - cóż, nawet wśród swoich nie uchodziłeś za pięknisia, ale teraz... Choć z drugiej strony - blizny: biżuteria mężczyzny. A takie blizny...
O dziwo, zdaje się, że nikt cię nie ściga. Jednak słyszysz wyraźnie odgłosy bitwy oraz kilka solidnych eksplozji, pośród których unosi się głośny ryk, należący niewątpliwie do Yartaja.
O dziwo, zdaje się, że nikt cię nie ściga. Jednak słyszysz wyraźnie odgłosy bitwy oraz kilka solidnych eksplozji, pośród których unosi się głośny ryk, należący niewątpliwie do Yartaja.
Kiedy już jestem pewien, że nie przeżre mi dłoni ani nie wykrwawię się, zbieram rozrzucone wyposażenie. Włócznia. Bicz. Resztki maski? Ostrza już się pewnie rozpuściły. Chwytam nóż ceremonialny, nadal tkwiący w karku truposzczaka i dokańczam nim cięcie, pozbawiając Smoka całej głowy. Gdy tylko skończę, łapię ją za włosy, unoszę i wydaję z siebie ryk zwycięstwa. Przytraczam, linką, łeb do biodra. Sprawdzam poziom baterii w kombinezonie i zaczynam zwracać uwagę na sytuację wojenną wokół wyjścia.
Stan baterii: 69%
Maska jako taka jest w jednym kawałku, a przynajmniej najważniejsza jej część - ornamenty i szkielet. Szlag trafił elektronikę wraz z wizjerem, który został całkowicie przepalony kwasem.
Poparzony, poharatany, wymęczony, ale w jednym wciąż sprawnym kawałku. Bezpośrednio przy dziurze nic się nie dzieje, ale patrząc przez nią w stronę bramy widzisz wyraźne kłęby ciemnego dymu, które spowiły tamtą część terenu tuż po kolejnym donośnym wybuchu i wrzasku Yartaja.
Maska jako taka jest w jednym kawałku, a przynajmniej najważniejsza jej część - ornamenty i szkielet. Szlag trafił elektronikę wraz z wizjerem, który został całkowicie przepalony kwasem.
Poparzony, poharatany, wymęczony, ale w jednym wciąż sprawnym kawałku. Bezpośrednio przy dziurze nic się nie dzieje, ale patrząc przez nią w stronę bramy widzisz wyraźne kłęby ciemnego dymu, które spowiły tamtą część terenu tuż po kolejnym donośnym wybuchu i wrzasku Yartaja.
Zakładam maskę i podpinam do niej, najwyraźniej działające, systemy oddechowe. Włączam maskowanie. Szlag! Najwyraźniej będę latająca w powietrzu maską. Trudno. Wychylam się z dziury, przez którą wszedłem, probując znaleźć sobie wzrokiem jakąś drogę wyjścia z bazy. Może kanał, którym wszedłem?
Kanał... Na pewno gdzieś tam jest. Gdzieś pośród dymu spowijającego sporą część terenu, w który prują żołnierze zza rozmaitych zasłon i gdzie tryska wielka fontanna rozwalonej kanalizacji. Ludzie przemieszczają się za osłony, widzisz też trzech ostrożnie skradających się w twoim kierunku. Raczej jeszcze cię nie widzą.
Szlag by to. Mój shuriken jest gdzieś w ty rozpierdzielu. Chowam się wśród gruzów, patrząc po dachach i przygotowując bicz. Może jestem w stanie gdzieś wskoczyć? Oceniam swoją odległość od drugiej bramy. Nie chciałbym ściągać na siebie takiej uwagi jak Yartaj, zwłaszcza, że lepszego trofeum raczje nie znajdę.
Gdy wskoczyłeś na dach jeden ze zbliżających się żołnierzy krzyknął coś. Dwaj stanęli za ścianą budynku, on zaś cisnął granat błyskowy w miejsce, w którym przed chwilą stałeś i celował w nadziei dostrzeżenia czegoś.
Co się tyczy bramy - jej strażnicy najprawdopodobniej pożegnali się z życiem za sprawą Yartaja. Aby tam dobiec musisz jednak minąć pole ostrzału, na którym ludzie bardzo mocno starają się, by Yartaj także pożegnał się z życiem.
Co się tyczy bramy - jej strażnicy najprawdopodobniej pożegnali się z życiem za sprawą Yartaja. Aby tam dobiec musisz jednak minąć pole ostrzału, na którym ludzie bardzo mocno starają się, by Yartaj także pożegnał się z życiem.
Powoli... ostrożnie... dokładnie... Szarpnąłeś - i dwie pętle zacisnęły się w morderczym uścisku, powodując krótkie charczenie. Ludzie rzucali się niczym ryby. Trzeci z nich usiłował zestrzelić cię na ślepo, ale zapierając się nisko byłeś poniżej linii jego strzału. Po kilku sekundach tych zapasów usłyszałeś kolejną serię i dźwięk kul uderzających o ścianę pod tobą, a następnie twoja lina pękła, uwalniając swoje obciążenie. Z dołu dobiegło cię rzężenie i kasłanie, łapczywie łapiących powietrze ludzi.
Psiakrew! Co za tandeta! Trzeba to będzie zrobić trudną drogą.
Dobywam bicza, wyłączam maskowanie. Łapię kawałek gruzu z dachu, w duchu chwaląc okoliczną rozpierduchę i rzucam tak ze trzy metry za róg, tak, żeby ludzie nie widzieli kamyka, a słyszeli hałas. Zbliżam się płynnie do krawędzi, pierwszym uderzeniem bicza sięgając ku temu, który strzelał...
Dobywam bicza, wyłączam maskowanie. Łapię kawałek gruzu z dachu, w duchu chwaląc okoliczną rozpierduchę i rzucam tak ze trzy metry za róg, tak, żeby ludzie nie widzieli kamyka, a słyszeli hałas. Zbliżam się płynnie do krawędzi, pierwszym uderzeniem bicza sięgając ku temu, który strzelał...