Sesja eimyra
Gdy jestem na tyle blisko ściany, żeby jeszcze zdążyc zmienić kierunek biegu zanim na nią wpadnę, odwracam się przez prawe ramię, ciskam rozkładaną jednocześnie włócznią, celując w gardło Smoka. Idę za ciosem, wykonując w sumie trzy czwarte obrotu, po czym schodzę z toru biegu bestii długim susem. Staram się to zrobić tak, że nawet jeśli uda mu się uchylić przed ciosem, będzie musiał mocno się schylić. Być może na tyle mocno, by nie dać rady wychamować...
Cisnąłeś włócznią zabójczo mocno, lecz refleks przeciwnika jest zdecydowanie nieludzki. Uchylił się, opadając na cztery łapy, wykorzystując to do wykonania rozszarpującego ataku skokiem. Gdybyś nie był przygotowany na natychmiastowy odskok po rzucie, niewiele by z ciebie zostało. Ale byłeś. Smok natomiast nie był przygotowany na spotkanie ze ścianą, w który wbił się całym swym impetem i ciężarem, niknąc w środku z bolesnym wrzaskiem.
Rzucam się w stronę włóczni, którą łapię najszybciej jak mogę. Staram się cofnąć te parę metrów w stronę otworu zanim Smok z niego wylezie. Gdy zobaczę, że przymierza się do przekroczenia otworu, trzaskam mu biczem przed ryjem, chcąc go zatrzymać w tym wąskim punkcie i przymierzyć następny rzut dokładniej...
Dzięki atakowi zdałeś sobie sprawę, że w pomieszczeniu jest pełno elektroniki. Dokładniej rzecz biorąc zorientowałeś się za sprawą lecącej w twoją stronę puszki napięciowej, którą Smok wyrwał ze ściany i cisnął ci w twarz. Puszka wyleciała przez wyrwę, a przeciwnik, stojąc w drugim końcu pomieszczenia, jakieś 6 metrów przed tobą, ryknął groźnie rozkładając szeroko łapy i pazury, wyraźnie życząc ci wszystkiego najgorszego i rzucając wyzwanie.
Rzucając się w bok i uderzam batem w jego łapska, jeśli sięgał nimi ku przodowi. Jeśli nie - w jego kark. Cel - oplątanie. Jeśli uda mi się uskoczyć i wylądować, ciągnę go za sobą, korzystając z ostrości segmentów bicza. Jeśli nie uda się przekroić takim szarpnięciem, niech się chociaż bestia wywali.
Łapy i szpony wyciągnęły się w stronę twojej twarzy, by za chwilę podkurczyć się w wyniku uderzenia bata, który je oplótł. Szybko i zręcznie odskoczyłeś i podniosłeś się, zaciskając mocno kolczaste kajdany na łapskach przeciwnika. Jednak ten nie upadł na ziemię w wyniku twojego szarpnięcia, zapierając się mocno nogami. Nie pozwolił też by wbijające się coraz głębiej i kaleczące go kolce oderwały mu ręce, wykonał bowiem okrężny ruch rękoma i złapał związanymi dłońmi za bat kawałek wyżej, ciągnąc go w swoją stronę. Im mocniej zapierał się i blokował bat, tym większy ból mu zadawałeś. Niemniej sytuacja stała się groteskowo patowa, przypominając konkurencję w ciągnięciu liny, której w żadnej mierze nie mogłeś nazwać zabawą.
Wobec takiej przewagi stwór nie mógł nic zrobić. Strzał - skok - cios - ryk. Włócznia wbiła się głęboko właśnie tam, gdzie chciałeś. Nie przeszła jednak na wylot, najwyraźniej zatrzymana przez ten dziwny, żebrowo - chitynowy pancerz, który oplata jego klatkę piersiową. Wściekły i ranny przeciwnik zrobił jedyną rzecz, na którą pozwalał mu jego obecny stan. Splunął strumieniem kwasu prosto w twoją maskę.
Kucam, wysuwając naręczne ostrza lewego nadgarstka, prawą dłonią puszczam bicz i sięgam po nóż przy prawej łydce. Staram się upaść na ziemię przed nim, żeby moja głowa znalazła się niżej niż jego. Ostrzami i lewą dłonią pomagam sobie "unieść" go, żeby upadł właśnie tak. Ceremonialne ostrze do oprawiania pakuję mu pod brodę, w ryzykownej, desperackiej próbie dekapitacji.
Cielsko opadło ciężko, przygważdżając cię do podłogi. Ostrze na nadgarstku zatopiło się gdzieś pośrodku korpusu, jeszcze chwila, a ciężar złamie ci rękę. Drugie ostrze wbiło się w szyję przeciwnika. W ślepej, agonalnej wściekłości, z oswobodzonymi rękami, Smok chwycił cię mocno za głowę, usiłując przyciągnąć do rozwartej szeroko paszczy.