Trafiasz nożem w sam środek łba. Co ciekawe, Xenomorf nie wiotczeje momentalnie, lecz wije się jeszcze mocniej, raz po raz wstając w miejscu i uderzając o ziemię, w agonalnym spazmie. 'khan i włócznik również posłali w niepamięć swych przeciwników. W tym samym momencie, w którym zarówno z tuneli w sklepieniu, jak i wszystkich czterech korytarzy dobiegło ponownie wściekłe syczenie.
- Rozgrzaliście się? - Mówię do towarzyszy - Bo teraz zdaję się zacznie się prawdziwa zabawa.
Poświęcając kilka sekund sprawdzam czy zdołam przywołać mój shurikhen.
Shuriken wraca, wyrwawszy się z plechy porastającej "podłogę". Bur'khan, ruszając ostrożnie lewym ramieniem, warknął krótko z bólu po czym podszedł do leżącego bezwładnie towarzysza.
- Żyje - powiedział pochylając się nad nim i sprawdzając tętno - Totalnie nieprzytomny, ciężko oberwał. Biedny idiota...
- Nie mamy teraz czasu, zostaw go - rzucił w jego stronę trzeci z was, ciężko wspierając się na włóczni.
Faktycznie, czasu nie było już na nic. Góra - trzy, powoli wypełzające z zakamarów twojej podczerwieni, szczerzące się gęby. Prawo - kolejne trzy, równie niespieszne i wyszczerzone. To samo lewo - tu dwie paskudy. Główny korytarz z przodu - również trzy, rozmieszczone w różnych płaszczyznach w jego otworze. Główny korytarz z tyłu, którym przyszliście - także dwa, na szczycie i spodzie. Wszystkie, powoli i wściekle, rozlokowały się na swoich pozycjach, nie wchodząc bezpośrednio w okrąg podziemnego pomieszczenia, na którym znajdujecie się pośród poprzednich parujących trupów.
- Jak tam twardziele? - rzucił wesoło 'khan rozglądając się po obecnych - Próbujemy zwycię - żyć - przeciągnął sylabę wskazując zamaszystym gestem na przybyłe Żmije - czy prze - żyć? - wskazał na korytarz z którego przyszliście.
- Jeśli nie zwyciężmy, to nie pożyjemy - Odpowiadam szybko po czym przygotowuje się do oddania rzutu w pierwszego żmija jaki się napomknie.
- Utwórzmy trójkąt. To jedyna możliwość w tym momencie - Dodaje szybko.
Stanęliście plecami do siebie, rozglądając się we wszystkich płaszczyznach. Jednak Xenomorfy stoją tam, gdzie stały (lub wisiały na suficie czy ścianie), sycząc, szczerząc się i śliniąc, nie kwapiąc jednak do ataku.
- Gra nerwów - mruknął Buri'khan - Czekają na błąd... Prowokują... Albo coś planują. Sprytne cholery...
- Tylko się nie denerwuj - wysilił się na żart towarzysz po twojej lewej.
- Zawsze możemy zatańczyć - rzucił nowicjusz, po czym przygrzmocił włócznią o ziemię, w kierunku lewego korytarza. Raz, potem drugi, za trzecim Xenomorfy z korytarza wrzasnęły coś w jego kierunku tym na pół piskliwym, na pół cybernetycznym głosem. Za czwartym uderzeniem jeden z nich uderzył ogonem w ścianę tunelu sycząc wściekle.
- Brawo, wkurz je wszystkie, bardzo oryginalne... - spostrzegł ze zdziwieniem 'khan.
W samym otoczeniu nie dostrzegasz nic nadzwyczajnego (o ile jesteś w stanie określić co jest normą w podziemnym Ulu, będąc w nim pierwszy raz). Widzisz tylko, że wszystkie, coraz głośniej syczące Trutnie, rozlokowały się po całej jaskini we względnie równych odstępach między sobą.
Powoli lecz stanowczo chowam swoje ostrza, i wyciągam miotacz strzałek. Namierzam najbardziej widocznego żmija.
- Mam tego dość - i próbuję przygwoździć go do sciany.
Cel - rzut i... O dziwo (a może wręcz przeciwnie), przyszpiliłeś go niczym motyla. Na szalenie długą sekundę wszystko ucichło, by w następnej powrócić wściekłym wrzaskiem ze zdwojoną siłą, a wszystkie pozostałe poczwary ruszyły jednocześnie na was.
Odkładam szybko miotacz, obnażam ostrza i przyjmuję potawę obronną - szeroko rozstawione nogi, ręce rozłożone, gotowe do sparowania bądź oddania ciosu
- Musicie przyznać że to o wiele ciekawsze
- Zabawa aż zwieracz mi puchnie! - wrzasnął Buri'khan na sekundę przed tym, jak opadły go trzy najbliższe. Nie zdążyłeś zorientować się co z trzecim towarzyszem, gdyż tobie również los nie poskąpił atrakcji. Pierwszy atak skaczącego na ciebie Xenomorfa udało ci się zbić wraz z nim w prawo. Atak drugiego siłą rozmachu skontrowałeś jednym porządnym cięciem po ryju, które choć nie załatwiało sprawy, dawało przewagę. Albo raczej - "dawałoby", gdyby nie trzeci z nich, który w tej samej chwili zwalił ci się na łeb ze sklepienia. Zanim zdążyłeś upaść był przy tobie też drugi. Oba stwory - szczęście w nieszczęściu - blokowały dostęp do ciebie trzeciemu z nich. Wszystko zakotłowało się i wypełniło czernią, śluzem, bólem i wrzaskiem.
Cios trafił - raczej niemożliwe byłoby chybić w tej sytuacji - ale w co, nie wiadomo? Ostrze zasłaniające szyję i twarz dźwięczy raz po raz, krzesząc iskry pod pazurami. Inne pazury przejechały ci po lewym udzie, jeszcze inne szorują po napierśniku.
Wbiłeś ostrze w coś - zapewne nogę, którą praktycznie oderwałeś szarpiąc od reszty ciała. Nie obyło się jednak bez kilku kropel kwasu na twojej skórze. Szarpany na piersi pancerz nie wytrzymał i poczułeś też pręgę ognia na klacie. Niemal jednocześnie zrobiło się naprawdę gorąco, gdy obaj przeciwnicy zostali dosłownie zmieceni z ciebie pociskiem plazmy.
Gdy krople kwasu zetknęły się z moim ciałem, zawyłem - raczej z wściekłości - niż z bólu.
Gdy plazma zmiotła moich przeciwników, natychmiast rozejrzałem się wokoło, szukając ewentualnego przeciwnika, oraz źródła pocisku.