Z okazji tego, że dostałam w końcu porządny sprzęt, postanowiłam odpalić Dragon Age...
I konkluzja jest taka, że nadal czekam na Mass Effect 2. OK, OK, Dragon Age wciągnęło mnie spokojnie na tydzień, ale... ale to nie jest szczyt możliwosci BioWare. Zacznijmy od rzeczy, które wyprowadzały mnie z rownowagi:
1. Ekrany ładowania. Nie wiem czy tylko mnie się to zdarzało, ale im dłużej grałam, tym dłużej ładowały sie nowe lokacje. Poza tym, brak paska postępu to cios w brzuch. Bardzo bolesny cios w brzuch. Za którymś z kolei ekranem ładowania zwyczajnie wyjęłam kredki i zaczęłam rysować. I to był zły znak...
2. Ta cholerna laska, która śpiewa podczas sceny intymnej z innym towarzyszem. Kiedy podczas sceny pocałunku mi nie bardzo przeszkadzała, tak kiedy zaczęła wyć kiedy dobierałam się bezczelnie do spodni Alistaira... nie. Zwyczajnie ściagałam słuchawki z uszu i czekałam aż ta harpia przestanie skrzeczec. Niszczycielka klimatu.
3. Masakrycznie długie dialogi. Dla jednych plus, dla innych minus. Odniose się tu do pierwszego Mass Effect, ludzie też sporo narzekają, że i tam zbyt wiele slow wylatuje z paszcz poszczególnych NPCów. Ale jest cos co różni ME od reszty RPGow - Shepard mówi. To jest śliczna odskocznia od fontanny dramatu, którą częstują cię postaci z którymi rozmawiasz. Nie, dziekuję, przeskakiwalam większość rozmów.
4. Fakt, że nie mogę kliknięciem przycisku myszki przeskoczyć kolejnego dialogu. Ugh, strasznie denerwujące było wieczne sięganie do ESCAPE'a.
5. Mało klas do wyboru. Ja wiem, że wojownik/mag/łotrzyk to takie kolory podstawowe RPGów, ale kurcze myślałam, że będzie więcej do wyboru. Znaczy, jestem świadoma tego, że mogę z mojego woja zrobić i tanka i łucznika i cokolwiek innego, ale... ale to takie wrażenie estetycznie po prostu.
6. Zevran. Jak dla mnie kompletnie nietrafiony pomysł. I tak pozbawiłam go makówki, bo młotek pomyślał, że mnie ubije. Marzenia.
7. Fakt, że w pewnym momencie gra zwyczajnie wyskoczyła do Windowsa i po ponownym włączeniu oznajmiła mi, że wszystkie moje Achievementy się zresetowały. To nie było fajne.
8. Achievementy? Ja wiem, że DA:O był robiony też pod konsole w tym samym czasie, i może jestem zbyt przesiąknięta zapachem swojego Xbawksa, ale... na cholerę mi GamerPoints zdobyte w grze na PCta? Jeśli się na coś przydają (a z tego co wiem to DLC są odpłatne za prawdziwe dolary), to moja wina, że nigdzie nie sprawdziłam. Pozatym, jakoś nie czuję tej satysfakcji, że zdobyłam tego achievementa. Nie rusza mnie to w ten sam sposób jak zdobycie go podczas grania z padem w dłoni, wpatrując się jak bezduszne zombie w telewizor LCD.
9. Fatalna mimika twarzy. Animacje są po prostu do chrzanu. Dopóki nie ma oskryptowanej scenki, a nawet i wtedy, wszystkie postaci zachowują się jakby weszły na plan z dopiero co wstrzykniętym botoksem. Mam nadzieję, że wkrótce ekipa BioWare'u to naprawi.
10. Przedmiotów specjalnych jest tyle ile kot napłakał. Znalezienie całego zestawu zbroi Effort zajęło mi cholernie dużo czasu. Niefajnie. Brak tego uczucia, że to ja jestem ten madafaka z legendarną majchą, której nikt inny nie ma. Znaczy, ktoś już ją kiedyś miał, ale mu ją zabrałam. Po tym jak obcięłam jej ręce... (Summer's Sword)
11. Fakt, że nie mogę dać swojej/swojemu takiego wrednego/suczego uśmiechu na twarzy. Ugh, jak to mnie denerwowało.
A teraz czas na rzeczy, które podobały mi się... mniej lub bardziej:
1. Absolutnie fantastyczna piosenka końcowa, ta z listy płac. "I am the one". Może podoba mi się tak bardzo dlatego, że usłyszałam ją po skończeniu gry, kiedy byłam przepełniona tym uczuciem spełnienia po, kolejnym, uratowaniu świata. Chociaż jak teraz jej słucham, podoba mi się nadal. Jedyny, moim zdaniem, dobry track z całego Original Score.
2. Dialogi między towarzyszami. Jak bardzo nie lubię Zevrana, tak dialog, w którym próbował edukować seksualnie Alistaira, zabił mnie na miejscu. Rozmowy, które wszyscy prowadzą między sobą są naprawdę zabawne i często bardzo przemyślane. Ja słuchałam ich z wielką przyjemnością, co chwila chcąc więcej.
3. Dobry voice-acting. Rzecz na punkcie, której mam obsesję i jestem strasznie nań wyczulona. BioWare dba o to, żeby zatrudniać właściwych ludzi. Nie spotkałam, bogu dzięki, żadnego NPCa, na którego mogłabym narzekać, ale też nie byłam specjalnie zachwycona całym ogółem. Parę jedynie postaci było naprawdę fantastycznie zagranych, ale wyliczyć je mogę na palcach jednej ręki.
4. Fakt, że ludzie (jako rasa) wciąż nieprzerwanie są przedstawiani jako kompletne dupki. Dobrze wiedzieć, że prawda nie jest ukrywana.
5. Pomysł mówiący o tym, że elfy były kiedyś niewolnikami, a teraz mieszkają w gettach i są traktowani jak niższa forma życia. To, że nie lubię elfów, to jedno, ale sam pomysł jest oryginalny. Znaczy, nie był jeszcze nigdzie wcześniej użyty, z tego co wiem. Miła odmiana, powiem szczerze.
6. Pies.
7. Niektóre dialogi. Zdarzały się perełki, które naprawdę mnie zaskakiwały. I to nawet pozytywnie. Większość napisana na naprawdę przyzwoitym poziomie, do którego BioWare nas przyzwyczaił. Absolutnie żadnych zastrzeżeń.
8. Ogólny pomysł na "origins". Pozwala naprawdę zżyć się z prowadzoną postacią. Co prawda nie zidentyfikowałam się z nią aż tak mocno, jak choćby ze swoją Shepardową czy inną postacią o z góry narzuconych imieniu i charakterze, ale moje origin odwaliło dobrą robotę. Smutno mi było jak moja rodzinka i ser Gilmore zostali wyrżnięci. Chlip chlip.
9. Fade. Jak bardzo wkurzały mnie misje w Fade, tak jakoś... sama w sobie mnie przyciągała. Jest po prostu fantastyczna. Nieco kłuje w psychikę i oczy, ale nadal fantastyczna.
Tak ogólnie rzecz biorąc, to nie było żadnej konkretnej rzeczy, którą byłabym zachwycona, czy po prostu onieśmielona. No, może poza AListairem. Ale on się nie liczy.
Dragon Age jest dobre, ale nie powala. Oczekiwałam więcej po tak nahypowanej grze. Oczekiwałam dużo, dużo, DUŻO więcej po grze od BioWare'u. I właśnie dlatego się nieco zawiodłam.
Poza tym, dlaczego większość Fereldenu mówi z brytyjskim akcentem? Poza Morrigan, ona przyjechała z Australii. Czuję się jakbym znowu grała w Fable...