Sesja Tyriona

Sygnały zbliżały się. Wykrywacz pikał coraz częściej. 24 metry... 20 metrów...
Echo wystrzałów nie cichło, choć zdaje ci się, że zmniejszyła się ilość jego źródeł.
Raz lub dwa usłyszałeś coś - ni o skrzek, ni to pisk. Ale na pewno nic mechanicznego.
16 metrów... 10 metrów...
- To jest, kurwa, niemożliwe! To już w tym korytarzu! - krzyknął z niedowierzaniem Conti, patrząc na wykrywacz.
Wykrywacz nie łapie różnicy poziomów, jak koniecznie musisz zobaczyć ile ich mamy tutaj, przekręć go o 90 stopni, Conti. Interesują nas tylko te na naszym poziomie, pozostałe nie przebiją się przez pokład, na szczęście tu nie ma żadnych cholernych podwieszanych sufitów.
Cholera, powinni zamontować taką opcję... A tak być może straciliśmy tłuste piętnaście sekund czekając na nic. Trochę niewiadomej i IQ spada nam o 60 procent...
Przekręcę wedle własnej porady tracker o 90 stopni. Teraz kontakty na naszym poziomie powinny być przede mną, a te z innych - na lewo lub prawo osi głównej.
Sierżancie, idziemy do was, przemieszczajcie się w stronę lewej burty, spotkamy się wpół drogi.
Może i czekaliście na nic przez piętnaście sekund, ale Kruger i Moris wybiegali zza rogu w tempie, które świadczyło wyraźnie, że nie zamierzają zostać na wyższym pokładzie ani sekundy dłużej. Pokonali sprintem połowę dzielącego was dystansu, gdy zza rogu wyskoczyły także dwa największe, najbrzydsze, najkoszmarniejsze połączenia karalucha z jaszczurką, jakie byłbyś sobie skłonny wyobrazić. Jeden z prędkością zaledwie odrobinę mniejszą od światła biegł na czterech łapach po podłodze, drugi, nie ustępując mu zbytnio, zbliżał się po suficie.
Szlag...
Nie są, cholera, wcale małe...
Biorę górnego! - rzucę tak, żeby mój team mnie usłyszał, potem wymierzę minimalnie przed cel. Z odległości poniżej 30 metrów, M-41 jest praktycznie niezawodna. Za mała odległość, żeby zwichrowanie lufy wpłynęło na celność, pocisk jest w celu praktycznie w tym samym momencie co opuszcza lufę.
Dobra rzecz.
Teraz się przyda.

Starając się nie trafić w Morrisa i Krugera, otwieram ogień, trzymając się krótkich serii.
Ściągnięcie palca na spuście - korekta pozycji. Raz za razem, aż cholerstwo nie padnie.

Jeśli jest tak szybkie zmiana pozycji i tak nie wchodzi w grę.
Już dawno nie widziałeś czegoś tak wstrętnego i szybkiego. Prawdę mówiąc, to chyba nigdy. Było to trudniejsze do trafienia niż zdeterminowany karaluch. Całe szczęście, że większe. Gdy za czternastym strzałem trafiłeś paskudę w połowie, coś pękło i spadła na podłogę. Druga maszkara stanęła, robiąc uniki przed ogniem chłopaków, którzy zrobili ogień zaporowy dla Morisa i Krugera. Już miałeś wziąć na cel drugiego potwora, gdy poczułeś, jak coś piecze cię w prawe ramię. Zobaczyłeś, jak twój naramienniki paruje i zaczyna cuchnąć, a z sufitu coś kapie tuż obok ciebie i na ciebie. Coś żółtego. Coś, co przeżarło się przez wyższy pokład.
Cholera, skąd wiedziały, ze tu jesteśmy?
Linia, w tył, dziesięć kroków, cofać się cofać, ci co mają mniej niż pół magazynka, zmiana! - Przypilnuję, żeby cywil sie nie pogubił, pociągnę serię-dwie w stronę cholerstwa na pokładzie, jeśli moja grupa jeszcze się z nim nie uporała.
Potem raz, dwa trzy kroki w tył, jeśli Davies i Szrama nie reagują, poklepie ich po ramionach.
Wreszcie sprawdzę co z naramiennikiem, i, jeśli jest w złym stanie, rozepne mocujące go klamry pozwalając spaść na pokład.
Jeśli są na tyle sprytne, żeby wybijać do nas dziury w suficie, kiedy nas pod nim nie słychać ani nie widać, pewnie sbędą tez chciały to wykorzystać...
Sierżancie, co z resztą grupy, idziemy naprzód, wracamy? Szrama, kontroluj róg, ja zajmę się dziurą w suficie. Phillips, co u was?
Rzucę okiem na detektor, a potem na wskaźnik amunicji.
- Das ist unglaublich! - Wrzasnął Kruger pakując parę kul w drugiego karalucha. Przez chwilę zapanowało coś na kształt względnej ciszy, tylko chwilowo przerywanej niewyraźnym echem pojedynczych wystrzałów z wyższego pokładu.
- Wszyscy wycofać się piętro niżej! - Krzyknął przez komunikator Morris - Solskjaerd, dlaczego się dymisz? I dlaczego ta kobieta ma broń? - Zadał ci dwa zaskakujące pytania sierżant. Faktycznie, w ostatniej chwili zdążyłeś zerwać z siebie naramiennik, który zmieniał się już w skwierczącą od kwasu galaretę. W tym samym momencie dziura w suficie stała się na tyle duża, by mogło spaść przez nie na pół roztopione cielsko kolejnego kosmicznego sukinsyna, równie dymiące i śmierdzące jak reszta.
Phillips, prowadzisz, wracamy do schodów i niżej - Cofnę się o kilka kroków, cały czas obserwując ziejącą w suficie dziurę.
Co to za cholerstwa? Nie przypominały niczego, o czym uczyliśmy się na unitarce, mimo, że było tam kilka paskudnych zwierzaków.
Dosyć wytrzymałe, kilka serii ledwie je spowolniło.
W co tym razem wpakowali się Amerykanie?
Melduję, że ochlapało mnie tą cieczą, radzi sobie z naramiennikiem Zwracając się do dowódcy, odruchowo rzucę okiem, czy same ramię pozostaje nienaruszone A cywila mieliśmy rozbroić, ale pojawiły się kontakty.
Uspokoję oddech.
W zasadzie nie było tak źle. Czymkolwiek to cholerstwo było, nie umiało ani strzelać, ani oszukać czujników. Potrzebujemy tylko trochę miejsca i odzyskamy pion.
Trzeba by stąd wyjść i ściągnąć prom, ze wsparciem powietrznym nad głową nie dopuścimy ich na odległość walki bezpośredniej. - Wymierzę tracker w otwór przed nami.
- Cywil z bronią to nie cywil, Solskjaerd! - zacytował jedną z pierwszych formułek wszystkich podręczników teorii pola walki sierżant. Na całe szczęście okoliczności nie sprzyjały dalszym kazaniom. - Moris uważa, że chyba jest niedobrze i nakazuje taktyczny odwrót do drzwi głównych!
Wzruszę ramionami.
Moris najwyraźniej potrzebował możliwości odegrania się po ucieczce, a wroga w pobliżu nie było.
Strzał testowy odpalę pojedynczy pocisk w możliwie nienaruszony fragment martwej istoty i przyjrzę się wynikowi. Warto wiedzieć, czy cholerstwa faktycznie są kuloodporne, czy zaskoczenie ich widokiem rozregulowało nam celność.
Potem zmienię magazynek i ruszę w tylnej straży, detektor przewieszę przez ramię tyłem do przodu.
Co ze wsparciem? Może warto zawiadomić kapitana?
Kula bez problemu przebija pancerz stwora. Nie taki diabeł straszny... Jeśli nie liczyć faktu, że najwyraźniej wyrżnął całą załogę statku a także część twojego oddziału...
- Zabiliśmy go już na górze, bardziej martwy nie będzie - skomentował twój mały eksperyment Moris, widząc jak dziurawisz truchło, które spadło z wyższego pokładu. Usłyszałeś ciężkie kroki zbliżających się ludzi i po paru sekundach tą samą drogą, co wcześniej Moris i Kruger, zbiegli dwaj bracia Assagioli, zdyszani i ledwo żywi.
- Panie... sierżancie... Melduję... że... te kurwy dorwały Iwanowa i Yorke'a. - wysapał Fabio, starszy o dwie minuty od Roberto.
- Zaciągnęły ich gdzieś w głąb pokładu, chyba jeszcze żyli... - Dodał Roberto - nie zdążyliśmy ich odbić, wszędzie pełno było tych małych gówien.
- Niech to szlag! Moris do bazy, zgłoście się. Moris do bazy, słyszycie Morisa? - wykrzyczał przez komunikator Hiszpan - Napotkaliśmy niebezpieczne zwierzęta i masę trupów, tylko jedna ocalona, chyba żołnierz - dodał rzucając szybkie spojrzenie na kobietę - Straciliśmy dwóch ludzi, ale chyba jeszcze żyją, bo te zwierzęta gdzieś ich zabrały. Proszę o dalsze dyrektywy i odczyty funkcji życiowych Iwanowa i Yorke'a. - zakończył Moris, wsłuchując się w ciszę eteru i czekając na odpowiedź.
Spojrzę z namysłem na truchło, korzystając z chwili, żeby zmienić magazynek. Ten na wpół opróżniony schowam do innej przegródki w uprzęży.
Chybialiśmy, albo cholerstwo potrzebuje chwili, żeby zauważyć śmiertelną ranę. To może być problem, jeśli wszystkie psiukają tym żrącym czymś. Odruchowo zerknę na sufit. Wzmacniany kompozyt, potem działówka pokładu, potem jeszcze jedna warstwa kompozytu, po drodze dukt techniczny. No i mój naramiennik. Cudownie.
Z drugiej strony obawiałem się większych strat, choć fakt, że pierwsza drużyna poszła w rozsypkę mimo tak doświadczonego gracza jak Moris - był godzien odnotowania. Spojrzę na sierżanta.
Miło, ze przejął dowodzenie. Odpowiedzialność ma minusy.

Spokojnie ruszam na swojej pozycji w szyku, czekając na nowe rozkazy. Przesunięty na pasku detektor mierzy za moje plecy.
W waszych słuchawkach zabrzmiała odpowiedź z bazy:
- Odczyty funkcji: pozytywne. Ale zostawcie ich, nie możecie im pomóc. Niezwłocznie wycofajcie się do bazy.
Wszyscy spojrzeliście po sobie słysząc odpowiedź
- Moris prosi o powtórzenie rozkazu. Mamy zostawić Iwanowa i Yorke'a? Odbiór - zadał ponownie pytanie, na które usłyszał odpowiedź.
- Zarządzono natychmiastowy powrót do bazy. Bez odbioru.
Moris znowu spojrzał na was, z dłonią przyciśniętą do słuchawki, jakby w oczekiwaniu na ciąg dalszy. Następnie wyprostował się i powiedział:
- Cóż, drogie panie, rozkaz jest jasny. Opuszczamy tę chujową pijalkę. A pani pozwoli z nami - dodał, zwracając się do kobiety.
Skrzywię się lekko. Głupio jest zostawiać swoich, ale pewnie Stary ma swoje powody. Kim jestem, żeby kwestionować oficera? Zwłaszcza, że wyraźnie wie więcej niż my, bo inaczej skąd "nie możemy im pomóc"?
Tymczasem dobrze będzie zwinąć się z tej łajby, i ewentualnie wrócić z jakimiś cięższymi zabawkami. Najlepiej z powietrza.
Spojrzę w głąb korytarza i zasalutuje do hełmu.
Szkoda.
Potem odwrócę się i ruszę z resztą oddziału.
Z jednakowym niesmakiem i milczeniem wszyscy zaczęliście się wycofywać. Ostrożnie, rozstawieni w dwa trójkąty ubezpieczając się wzajemnie. Po raz kolejny wszystko przycichło, zupełnie jakby poczwary znudziły się lub zaczaiły gdzieś na górze w nadziei, że jednak wpadniecie na obiad. W drodze powrotnej nie natknęliście się na żadne niespodzianki, bajzel pozostał w tym miejscu, w którym go zastaliście. Gdy dotarliście do drzwi głównych zauważyliście tylko dwie zmiany. Pierwsza: drzwi główne, przez które weszliście na statek, zostały dosłownie rozerwane od środka. Widnieje w nich ogromna dziura, przez którą coś naprawdę dużego i wkurzonego musiało wyleźć gdzieś do dżungli, która pięknie prezentuje się całą gamą kolorów. Druga: tuż pod drzwiami leżał człowiek, mężczyzna, ubrany podobnie do towarzyszącej wam kobiety. Nie rozpoznałeś go z twarzy, gdyż twarz znajdowała się pod wielką, żółtą łapą, która przykleiła się do jego głowy owijając szyję długim, paskudnym ogonem i pulsowała lekko, niczym groteskowa karykatura respiratora.
- Załatwię miesiąc najlepszego rżnięcia na Bahamach temu, kto powie mi, co to do cholery jest - powiedział Moris wytrzeszczając gały jak reszta oddziału.
Chyba o tym wspominał nasz cywil-niecywil. Davies, sprawdź go, może da mu się pomóc - Rozejrzę się dookoła w poszukiwaniu większej ilości ewentualnych przeciwników. - Małe ogoniaste. Tylko co robi na tym człowieku - nie mam pojęcia.
Przyjrzę się wybitej dziurze. Wyglądała bardzo nie tak.
Dziwne... Komputer darł się cały czas o wychodzeniu, a o nieszczelności na głównej śluzie nie powiedział ani słowa. - Przesunę palcem wzdłuż nieregularności porwanego metalu.
Nie jest łatwo wybić dziurę w śluzie głównej. W końcu służy do zabezpieczenia okrętu wojennego i bez materiałów wybuchowych, gigantycznych prędkości albo poważnego incydentu z dokowaniem trudno sobie wyobrazić cokolwiek co jest w stanie zniszczyć zewnętrzny pancerz Conestogi.
No i na pewno nie były to te cholerstwa, które zastrzeliliśmy w korytarzu.
Ktoś z nam pogrywa, sierżancie. W dodatku te ohydki mogły pójść w dżunglę. Ściągnijmy prom, wyłapiemy je z powietrza, zanim narobią szkód.
- Jak chcesz szukać z powietrza karaluchów po dżungli? Poza tym nie mogą tu strzelać, bo to jednostka bojowa z reaktorem atomowym i jeśli... - rozpoczął łopatologiczne tłumaczenie Moris, ale przerwała mu prowadzona przez was kobieta. Na widok leżącego na ziemi, omackowanego mężczyzny padła na kolana tuż przy nim i zaczęła przywoływać go po imieniu. Ale Jimmy, z twarzą okrytą paskudnym żółtym czymś, nie palił się do rozmowy, co tylko pogłębiło rozpacz kobiety, która najwyraźniej zaczęła popadać w histerię, szarpiąc - najwyraźniej bliskiego jej - mężczyznę za koszulkę i starając się go obudzić.
- Na Boga, kobieto, opanuj się! - krzyknął Moris, usiłując odciągnąć mdlejącą z rozpaczy od pozbawionego świadomości człowieka. - Kruger, trzymaj ją! Philips, pomóż mi go podnieść. Solskjaerd, zapieprzaj do puszki i włączaj silniki, zaraz go tam doniesiemy i wyniesiemy się stąd. Zgłoś przez radio, żeby w bazie medycy przygotowali jakieś obcęgi, palnik, albo izolatkę, cholera nie wiem sam... Powiedz, że mamy tu kolesia z jakimś kosmitą na głowie. A ty Philips uważaj, żeby to gówno nie odskoczyło od niego jak będziemy go nieść - rozdzielił komendy sierżant - No dobra Davies, bierzemy go na 3. 1, 2...
"Puszka", czyli wasze ATP, którym przyjechaliście tu z bazy, stał nieopodal, jakieś 400 metrów od statku, ukryty pośród gęstwiny dżungli, do której karczowania nadawał się świetnie. I całe szczęście, bo wszystko na tej planecie zdawało się być monstrualnie ogromne i upierdliwe ponad wszelkie wyobrażenie.
A mamy rozkaz czegokolwiek szukać? Westchnę ciężko, zastanawiając się jak Moris zamierza szukać robali z ziemi, skoro cholerne flora równie skutecznie szkodzi sensorom tu jak i powyżej. Na górze przynajmniej by nas nie mogły wyczesać.
I jaka kurna jednostka, szefie, kto mówi o waleniu rakietami...[\i] - Wzruszę ramionami, widząc brak reakcji dowódcy. Jak sierżant się na coś uprze, to nie ma opcji. Najwyraźniej uważa, że w puszce będziemy o niebo lepszymi zwiadowcami. Albo w ogóle pieszo, bez sensownie działających czujników ruchu. Cudnie.
Rzucę jeszcze współczujące spojrzenie kobiecie, po czym ruszę raźnym truchtem do transportera, starając się uważać na ruch w okolicy. Teraz wzrok był lepszym przyjacielem niż detektor. Energicznym ruchem otworze klapę, wejdę do środka i zamkne ja za sobą, zanim zasiąde do radia.
[i]Solskjaerd do bazy, Solskjaerd do bazy, słyszycie mnie?
- Zdejmę hełm, żeby wygodniej było zalozyc słuchawki. - Wycofujemy jednego rannego, załoganta znalezionej Conestogi, jakaś obca forma życia przywarła mu do twarzy. Będzie potrzebna grupa medyczna i izolatka, nie wiemy co to robi...
Przez chwilę wsłuchiwałeś się w ciszę, panującą z drugiej strony eteru, jakby ktoś mocno się nad czymś zastanawiał.
- Niezwłocznie wracajcie do bazy. Zainfekowany musi być natychmiast hospitalizowany. Należy obchodzić się z nim ze szczególną ostrożnością.
Chwilę po tej odpowiedzi drzwi do ATP otworzyły się i z niemałym trudem Moris, Davies i Philips, przenieśli mężczyznę do środka. Z jeszcze większym trudem wielki Kruger przeniósł wierzgającą i szarpiącą się z nim kobietę.
- Niech to szlag... - sapał Hiszpan, ocierając pot po szybkim marszu z obciążeniem - Ruszamy?
Uważać na rannego i mamy wracać w te pędy Zamelduje przeciskając się na stanowisko kierowcy. Przedmuch turbiny, napęd główny, klimatyzacja. Z lekkim uśmiechem powitam powiew chłodnego powietrza. Jestem gotowy jak tylko reszta sie zapakuje
← Alien 2
Wczytywanie...