Sesja Tyriona

Stawiając ostrożnie kroki po podłodze z metalowej kratki, posuwaliście się wgłąb korytarza. Nie wiesz skąd wzięła się tutaj amerykańska Conestoga. Nie wiedział tego też Philips idący z przygotowaną bronią tuż obok ciebie, ani nawet dowodzący waszą bazą major Schmidt. Amerykanie po prostu spadli wam z nieba, lądując w samym środku dżungli.
- Procedura lądowania zakończona. Prosimy udać się do wyjść awaryjnych – usłyszałeś głos autopilota z głośników w korytarzach na całym statku. Szybko przesuwające się wzdłuż korytarzy blade światła wskazywały drogę do wyjścia, którym przed chwilą weszliście do środka.
- Nie podoba mi się to... - powiedział bardziej do siebie, niż do ciebie Philips. Wszędzie wokół panowała grobowa cisza. Taka sama, jak podczas prób wywoływania jednostki przez radio, gdy komputery w bazie zgłosiły, że wchodzi w atmosferę. Parę kroków za wami postępowało jeszcze czterech chłopaków. Kolejnych sześciu weszło drugim wejściem.
Statek nie wyglądał na uszkodzony, ani wewnątrz, ani na zewnątrz. Wszystko fajnie, Amerykanie po prostu wpadli na piknik na losowo wybranej planecie, parkując w środku cholernej dżungli. Tylko dlaczego nie byli uprzejmi was o tym poinformować? I dlaczego wszystko wskazuje na to, że nigdzie ich nie ma...?
Kontroluję swój sektor ostrzału, starając się uważać na zakręty. Zakręty nigdy nie są dobre. Duża część niebezpieczeństw pojawia się właśnie zza zakrętu.

Nie, żeby należało się obawiać Amerykanów, w końcu gdyby coś nam chcieli zrobić, to mając statek kosmiczny dysponowali cała masa bardziej widowiskowych metod niż lądowanie nim w dżungli, tym samym pozbawiając się jakiejkolwiek połączonej z nim przewagi.
Może mieli własne kłopoty? Musieli mieć, inaczej pewnie by odpowiedzieli na wezwanie.
Bunt? Jakieś choróbsko? Awaria SI?

Dużo niewiadomych.

Może jak w końcu dotoczymy się do centrum dowodzenia będzie wiadomo coś więcej.

Tymczasem, pozostawało uważać na zakręty.
Za pierwszym zakrętem ujrzałeś tylko dalszą część korytarza, którym w waszą stronę mknęły blade światła awaryjne wskazujące wyjścia. Poza lekkim echem waszych butów na metalowej kratkowane posadzce.
- Ekhm.. U Morisa wszystko cicho. Moris powiedziałby nawet, że przytulnie jak w rodzinnym grobowcu. Odbiór. - usłyszałeś w słuchawce swojego hełmu głos Morisa, który niezależnie od sytuacji miał przedziwną manierę mówienia o sobie w trzeciej osobie. Cóż, widać Hiszpanom za bardzo przygrzewa słoneczko.
- Czysto - szepnął do ciebie półgębkiem Philips, wychylając głowę za drugi zakręt, klęcząc na jedno kolano przy winklu.
Twój motion tracker milczał.
Jak dotąd żadnych śladów kłopotów - Mruknę cicho do słuchawki Poza oczywistymi, trzeba być Jankesem, żeby sadzać transportowiec na planecie...
Dla pewności pozmieniam losowo zakres skanera, aby w końcu powrócić do początkowych ustawień. Przyjrzę się oznaczeniom na ścianach korytarzy.Przekraczamy krzyżówkę E-2 z T-7, jak dotąd nic. Gdzie teraz?
- A skąd Moris ma wiedzieć, do cholery? Idźcie korytarzem najbliżej burty statku, trudniej się będzie zgubić. - padła odpowiedź w słuchawce
- Ruch! - szepnął nerwowo osłaniający tyły Conti. Wszyscy odwrócili się w stronę, z której przyszliście z bronią gotową do strzału. Tylko Philips zerkał raz w jedno, raz w drugie rozgałęzienie korytarza. Conti stał niczym posąg wpatrując się w ekran swojego wykrywacza ruchu. Nie dostrzegłeś na swoim żadnego sygnału. Przez kilka sekund w napięciu wyczekiwaliście dźwięku wykrywacza odnotowującego zakłócenie, lecz cisza pozostawała niezmącona.
- Albo mi się zdawało... - powiedział Conti przeciągając sylaby, ciągle wpatrzony w ekran wykrywacza.
Cisza...

Cisza...

Cisza...
Może złapałeś nas? Ja nic nie mam... Spojrzę dla pewności na detektor, po chwili wzruszę ramionami. Skanery w zamkniętych, wypełnionych metalem i kompozytami pomieszczeniach są równie pewne jak po prostu zgadywanie... Póki się nie powtórzy, możemy uznać za usterkę. Idziemy w lewo. Wskażę kierunek ruchem dłoni. Conti, co minutę rzucaj wezwanie na otwartej częstotliwości, może chłopaki zdecydują się odezwać. Cizia, trzymaj się blisko niego
Z lekkim skrzywieniem spojrzę na oznaczenia korytarzy. Mam nadzieję, że nic nie pokręciłem. Sierżancie, wchodzimy w T-7, jeśli pamiętam dobrze, powinno nas to doprowadzić do A-2 przy wyrzutniach, tam powinny być schody. Zameldujemy się, jak do nich dotrzemy.

Rozejrzę się jeszcze, poprawię chwyt na skanerze i ruszę pierwszy korytarzem.
Czujniki milczały. Jedną rzeczą zakłócającą ciszę był ściszony głos Contiego, usiłującego wywołać kogokolwiek. Gdy równie wolnym, co ostrożnym krokiem postąpiliście do połowy korytarza, usłyszałeś dźwięk wykrywacza. Wszyscy stanęli jak na komendę. Zobaczyłeś, że jedne z drzwi do kajuty po lewej stronie, jakieś 8 metrów przed wami, otwierają się i zamykają, nie mogąc się domknąć. Wytężając wzrok dostrzegasz... but, blokujący drzwi, od którego odbijają się, otwierając ponownie. Ciężki, czarny, wojskowy but.
Znak ludzkiej obecności...Mruknę. Wyciszę detektor ruchu, tak na wszelki wypadek. Dam dłonią sygnał, żeby grupa się zatrzymała, a sam podejdę do drzwi. Broń mniej więcej w gotowości, ale nie spodziewam się przesadnych kłopotów.
Bardziej dla zasady, niż z powodu realnego niepokoju, trzymam się przeciwległej ściany korytarza, żeby w miarę szybko móc zajrzeć do pomieszczenia.
Parę kroków - w bucie zauważasz nogę. Jeszcze parę kroków - noga kończy, jak to noga, na wysokości uda, powyżej którego jest... Nic, a dokładniej rzecz biorąc kłębowisko bliżej nie określonych flaków i czegoś, co zalało podłogę i część ścian, parując i śmierdząc ohydnie.
Drzwi odbijają się od buta z nogą.
Szlag. Skrzywię się patrząc na resztki. Pozwolę sobie na krótkie przymknięcie oczu, zanim przełączę się na częstotliwość Morisa. Sierżancie, znaleźliśmy ciało, w złym stanie Pokiwam na swoich ludzi, rozglądając się po pomieszczeniu na tyle na ile mogę nie przekraczając progu. Rozerwane od pasa w górę, i rozwleczone po podłodze... żołnierz, albo osoba ubrana w spodnie mundurowe i buty, na razie trudno mi określić, kto go tak załatwił... Za selektywne jak na przeciążenia, na pewno nie broń palna, chyba, że armata... może materiały wybuchowe, ale nie zwykły granat... Badamy sprawę.
Kiedy moi się zbliżą, wejdę do pomieszczenia, starając się w nic nie wdepnąć. Rozejrzę się dookoła. Ślady wybuchu? Osmalenia?
Davies, masz zajęcie. Phillips, zostańcie z Contim i Cizią na korytarzu.
- Zajęcie? Jakie kurwa zajęcie? Tu nie ma co zbierać - stwierdził Davies zaglądając ci przez ramię.
Podłoga, ściany, a nawet sufit niewielkiego pomieszczenia nosiły ślady wypalenia. Dokładniej rzecz ujmując, widziałeś różnej wielkości dziury. Nie po kulach, lecz czymś cholerycznie żrącym. Tak żrącym, że dziwisz się, że podłoga jeszcze nie zapadła się pod wpływem tego parującego gówna, złożonego z plątaniny ludzkich flaków i czegoś chitynowo czarnego, czego nie sposób określić. Podobnie jak smrodu.
Przecież nie chcę, żebyś mi go tu postawił na nogi Wywrócę oczami, robiąc ostrożny krok w kierunku rokującego większą stabilność fragmentu podłogi. Masz mi tylko powiedzieć czym go tak załatwiono? Na normalną broń to nie wygląda... Nie wiem, wybuch? I co tak załatwiło ściany? Mów do mnie. I uważajcie pod nogi.
Kucnę obok czarnego chitynowego czegoś. Wygląda jak pancerz? Ten człowiek mógł to nosić? Może jakieś eksperymentalne cudo braci zza wielkiej wody? Jeśli ma oznaczenia, pewnie wojskowe, to już coś, jeśli nie - może to nosił napastnik? Postukam paznokciem w czarną powierzchnię, nadal rozglądając się po pomieszczeniu, starając się, żeby kamera na hełmie wszystko objęła. Wreszcie poniosę przedmiot w dwóch palcach.
Czy ktoś widział już coś takiego?
Czy gdzieś w pomieszczeniu jest komputer, terminal, cokolwiek co daje nadzieję na dodatkowe informacje?
Pokój okazuje się być zwykłą, ciasną kajutą szeregowego żołnierza, który albo usiłował się w niej zabarykadować i nie zdążył, albo próbował z niej wyjść i też nie zdążył, bo został śmiertelnie zaskoczony. Gdy dotykasz palcem kawałka pancerza stwierdzasz w ciągu sekundy trzy rzeczy.
Pierwsza - to jest organiczne i bardzo oślizgłe.
Druga - to jest gorące, najwyraźniej rozgrzane tym (chyba) kwasem, w którym pływa razem ze wspomnieniem po Amerykaninie.
Trzecia - Oż kurwa!
Niemal natychmiast po dotknięciu, rozgrzana część pancerza pękła, tryskając niewielkim strumieniem czegoś niezwykle żrącego, co opryskując stojący obok plastikowy taboret, zasyczało cicho nadając meblowi konsystencję kisielu.
- No, to chyba już wiesz, czym go tak załatwiono - powiedział Davies, krzywiąc się na całą scenę.
Cofnę się natychmiast, starając się odrzucić przedmiot raczej w okolicę drzwi, a przynajmniej suchszej podłogi.
Ciekawe Obejrzę opuszki palców. Najwyraźniej oblano go tym kwasem, czy cokolwiek to jest
popatrzę nieufnie na zniszczony kawałek chityny. Wygląda na organiczne, czy ktoś widział taki biotech?
Spojrzę po zebranych,a potem przestawię częstotliwość na dowódcę.
Sir, wydaje się, ze Amerykanin zginał od wystawienia na działanie kwasu, wygląda organicznie, ale diabli wiedzą. Raczej nie walczył, albo nie spodziewał się ataku, albo nie spodziewał się go akurat z tej strony. Idziemy dalej w stronę centrum
- Moris także uważa, że kowbojom zafundowano prysznic z dużą ilością rozpuszczalnika. Iwanow byłby wpadł do piwnicy, bo zarwała się podłoga przeżarta kwasem. Uważajcie. Cokolwiek to było, Moris nie trzymałby tego w domu. Zauważyliście coś bardziej żywego?
Nie, na razie tylko ten tu. Wyjde na korytarz, i wskaże ludziom drogę w stronę - jak przypuszczam - schodów. Sam ruszę pierwszy, tym razem już bardziej uważnie. ktokolwiek załatwił Amerykanów, mógł się nadal tu kręcić i wymachiwać niekonwencjonalną bronią. Jak spotkamy kogoś w lepszym stanie, damy znać. Czy mamy dalej wywoływać miejscowych, czy w tej sytuacji lepiej przestać?
- Moris uważa, że równie dobrze możemy wywoływać duchy. Ale lepiej tego nie robić, bo jak się w końcu zjawiają, to zwykle bywa marnie. - padła odpowiedź w słuchawce.
Podszedłeś w stronę schodów. Nic nie hałasuje, nic się nie rusza. Conti stojąc z tyłu kiwnął tylko przecząco głową. Czysto. Na schodach dostrzegasz leżącego smętnie Glocka.
Przyjąłem dajemy spokój z nadawaniem. Jesteśmy przy schodach, oznaczenie SW-9 Podejdę do schodów, rozglądając się za właścicielem pistoletu. Ubezpieczajcie mnie Spojrzę wzdłuż klatki, najpierw góra, potem dół.
Potem podniosę Glocka i sprawdzę magazynek.
Najpierw ja, Davies i Szrama, jak już wejdziemy piętro wyżej, idziecie wy. - Rzucę przez ramię do Phillipsa.
Powolutku wspinaliście się w górę schodów. 4 naboje w magazynku, których ktoś najwyraźniej nie zdążył wystrzelić - pomyślałeś sprawdzając Glocka. Zaczynałeś mieć już dość tej wszechobecnej cieszy. I jak na zawołanie, dobiegło was odległe, przytłumione odległością echo serii z karabinu.
- Gunn, zgłoście się! Co się dzieje? Dlaczego strzelacie?! - usłyszałeś w słuchawce, zanim odgłos wystrzałów ucichł. Motion trackery milczały.
To nie my... Rozejrzę się dookoła, starając się zlokalizować kierunek, skąd pochodził dźwięk. Nic w zasięgu detektora
Zrobię kilka kroków w górę schodów, licząc, że moja trójka idzie za mną wedle ustaleń. Kiedy tylko wystawię głowę powyżej poziomu podłogi spojrzę w obie strony, nasłuchując, czy będzie słychać lepiej, jeśli dźwięk się powtórzy.
Rozkazy? Zacząć znowu nadawać?
← Alien 2
Wczytywanie...