Sesja Tyriona

[Dodano po 15 godzinach]

- No nic, na mnie czas. Trzeba zrobić trochę porządku w koszarach - westchnęła z udawaną radością. Obok ponownie eksplodował śmiech Rosjan, gdy Dymitr zaczął przesunął swój kieliszek na któreś z pól i musiał zdejmować spodnie.
- Taak, zdecydowanie na mnie czas. Trzymaj się. Żołnierzu... - dodała figlarnie.
Tiaaa, miłych porządków - Skinę głową odchodzącej kapral i zjem kolejnego draża. Przez chwile popatrze na pilnie pracujących nad wzajemnym zrujnowaniem się Rosjan, w duchu przeklinając, że oni maja teraz przerwę a my gotowość, wreszcie dopije wodę i wyjdę z kantyny. Niespiesznym krokiem skieruję sie ku kwaterom w nadziei na spotkanie sierżanta. Może faktycznie warto spróbować sie czegoś dowiedzieć.
Krocząc spokojnie w obranym kierunku odniosłeś wrażenie, że słyszysz coś na podobieństwo wystrzału dochodzącego z oddali. "Nieee... Strzelnica i zbrojownia nie są przecież obok kwater...", pomyślałeś lekko zaniepokojony. Parę kroków później uspokoiłeś się jednak - to nie huk wystrzału, a odgłos uderzania w blachę. Najwyraźniej na kwaterach ktoś ostro napieprzał w szafki. Im donioślejsze i bardziej wyraźne stawały się dźwięki maltretowania szafek, tym głośniej słyszałeś potok niezrozumiałych, hiszpańskich przekleństw krążących w powietrzu.
Przyspieszę kroku starając się kierować ku źródłu hałasu. Jakkolwiek hiszpańskie przekleństwa były w intensywnym obrocie wewnątrz kompanii, to istniało jedynie wąskie grono użytkowników potrafiło jednocześnie nie kaleczyć hiszpańskiej wymowy. Obstawiając w myślach Morisa przejde do szybkiego marszu. Taka reakcja na oberfuehrera nie mogła być dobra...
Potok wrzasków przybierał na sile, dało słyszeć się coś o jakimś generale Franco... Faktycznie. W dużym holu poprzedzającym kwatery żołnierzy, wzdłuż ścian którego stały rzędy osobistych szafek, krążył niczym Anioł Zagłady (lub gówno w przeręblu) Moris, dając upust swej frustracji, obserwowany przez kilku zastygłych w zaciekawieniu, zdziwieniu lub przerażeniu szeregowych w samej bieliźnie lub połowicznym negliżu.
Zrównam z nim krok i ruszę obok niego, jednak darując sobie naśladownictwo okrzyków. Teraz i tak wszystko co się od niego wyciągnie to bluzgi, lepiej być w pobliżu jak wyczerpie repertuar, wtedy istnieje szansa, że jakieś informacje w końcu mu się wymmskną...
Nie spieszę się i w żadnym wypadku mu nie przeszkadzam. Po prostu idę, starając się unikać ewentualnych pocisków.
Miotający gromy po pomieszczeniu wzrok Morisa zatrzymał się przez chwilę na tobie...
- SOLSKJAERD!!! - wykrzyknął niczym kopulujący tyranozaur opryskując śliną stojącą przed nim ławkę. Jak na komendę czterech znajdujących się w holu żołnierzy w trybie natychmiastowym opuściło go, niezależnie od stopnia roznegliżowania.
- Jak dobrze, że jesteś Solskjaerd! - zawołał z radością, która ściskała mu zęby, a tobie serce i zwieracz jednocześnie.
- Pan... M A J O R - wypluł osobno każdą literę - chce ci pogratulować wspaniałej postawy i zimnej krwi podczas dowodzenia twoją grupą w SY-TU-A-CJI jebanego ZAGROŻENIA - popluł jeszcze trochę i zasapał się lekko, siadając na ławeczce i ocierając pot z czoła oraz ślinę z twarzy - Gotów... Gotów wyznaczyć cię do odznaczenia, kurwa jego familia. Ale nie ciesz się tak - dodał, machając ręką, najwyraźniej nie zważając, że okazujesz w tej chwili nie więcej radości niż manekin ćwiczebny - ponieważ jak Moris dowiedział się od Pana M A J O R A ... oczywiście nie wprost... te sukinsyny doskonale wiedziały gdzie leziemy i co tam zastaniemy, licząc się z "Niezbędnymi stratami". - dodał, robiąc krótką pauzę - Tak tak, Solskjaerd, te małe kurwiszonki w białych kitlach liczyły na to, że któryś z nas wróci tu z tym kondomem na twarzy, jak mąż tamtej panienki. Mieli w dupie ilu nas stamtąd nie wróci i totalnie nie obchodzi ich co stało się z Iwanowem i Yorkiem. - znowu zamilkł, przeczesując dłonią swoje kruczoczarne włosy - To zasrane robactwo to jakiś obcy superorganizm, który nasza armia chce, a amerykańska od pewnego czasu usiłuje badać. Są jak monstrualne, pojebane karaluchy, albo bardziej jak mrówki... Żeby było śmieszniej, to wkrótce z bazy ma wyruszyć oddział, który wlezie do ich pieprzonego gniazda, które podobno jest gdzieś w naszej wspaniałej dżungli i przywiezie z niego jakieś jaja, z których te mendy ponoć się lęgną. Ale to nie wszystko, najlepsze dopiero będzie - dodał podnosząc na ciebie wzrok - Zgadnij Solskjaerd, kto będzie dowodził tym oddziałem? - zapytał z ohydnym uśmiechem.
pochwała pana majora, jak rany, wietrze kłopoty... - mrukne ponuro. - Czyli ze nas wystawili? Cudnie, uwielbiam jajogłowych... Aż człowiek nie wie czy jest po tej samej stronie barykady. Ale w końcu my tanie trepy, a nie wymuskani warci milion uro od sztuki naukowcy których szkolenie zajmuje piętnaście lat.
Iwanow i York...
Chłopaki naprawdę mogli miec lepszą śmierć niż być rozszarpanym przez jakieś pozaziemskie mrówki. Są jakieś standardy.
Cholernie bez sensu.
A kto ma dowodzić... Hmm, zapewne oficer, skoro to dla nich ważne i to taki, który nie ma problemu z trudnymi decyzjami. Odpada Deschamps, sam Schmidt tez nie pójdzie... Nie wiem, Roxwell? Istny dopust boży, zapewne, bo po minie wnioskuje, ze jesteśmy automatycznie zwrebowani... A Roxwell to skurwysyn, przepraszam za francuski.
- Oj tak, Roxwell to człowiek niezwykłej ogłady, doskonale nadający się do dowodzenia tak zaszczytną akcją - potwierdził z przekąsem twe przypuszczenia - Niemniej nie zdziw się, nasz złoty medalisto, jeśli w uznaniu zasług ktoś wyznaczy ci przedśmiertnie jakąś poważniejszą funkcję w tej "zabawie" - dodał, znów krzywiąc się paskudnie, po czym sięgnął do pierwszej z brzegu szafki po butelkę i napił się w ciemno tego, co tam było.
- Whisky, kurwa mać, już ja ich przećwiczę... - mruknął, gdy pociągnął łyk
Dygoczę z niecierpliwości... - mruknę. - Zaszczytne miejsce w oddziale "Ja wam kurwa dam" Roxwella. Facet chyba dowodził kompania karną, zanim przysłali go tutaj. Magia
Oprę się o szafkę.
Gniazdo tych stworzeń. Tutaj.
I pakowanie sie do jego środka. Zapewne jest jakiś plan, i fakt, że sprawa jest istotna dla dowództwa sprawi, że nie poskąpia środków, ale nadal za cholere nie uśmiecha mi sie kolejne starcie z wielkimi karaluchami...
Skoro pan sierżant qwie aż tyle, to może wie też cokolwiek więcej o tych cholerstwach?
- Tyle, co zdołał wyciągnąć od Schmidta zanim wskazał mi lufą wyjście - odpowiedział Hiszpan - Cholernie szybkie, kurewsko silne, zajebiście inteligentne, co tam jeszcze... Skończyły mi się inwektywy... - zastanawiał się drapiąc po głowie.
Nagle zgasło światło. Przez chwilę panowała zupełna ciemność, jakby ktoś wyłączył korki albo pieprznęła transformatorownia.
- Co do kur... - zdziwił się w mroku Moris, lecz zanim dokończył włączyło się zasilanie awaryjne. Jednocześnie z nim rozbrzmiały syreny syreny alarmowe i zaświeciły się czerwone koguty w pomieszczeniu.
Alarm? W bazie? - Odruchowo ruszę w stronę stanowiska alarmowego. - Atak? Czyj? Juz wpół biegnę korytarzem, starając sie jak najszybciej dotrzeć do szafki z bronią i komunikatorem.
Żadnych glosów przez megafon, znaczy nie wiadomo jeszcze co powiedziec nam, trepom...
- "Wszyscy żołnierze mają natychmiast stawić się na głównym placu w pełnej gotowości bojowej. Kod X-100-100. To nie są ćwiczenia. Powtarzam - to nie są ćwiczenia!" - rozległ się komunikat z głośników. Kod X-100-100, oznaczający najwyższe zagrożenie i bezpośrednią wymianę ognia, tłumaczyliście sobie zawsze jako "Ekstremalne gówno - sto procent rozpierdolu - sto procent problemów". Faktycznie, wpadając do zbrojowni w której żołnierze roili się jak w ulu, słyszałeś z zewnątrz odgłosy strzałów i wybuchów.
Pierwsza myśl - Amerykanie przylecieli po swój cholerny statek.
Szlag, ktokolwiek sie za nas wziął, załatwił sprawę z klasą - żadnego uprzedzenia, żadnych ech radarowych, nic.
Szybko pobiorę broń i ruszę na plac. Już w biegu podopinam klamry uprzęży.
Magazynek. Jest. Drugi. Jest, Trzeci - w zasobniku. Granaty - są, łączność... włączę na moment komunikator i wsłucham sie w gwałtowne wymiany meldunków - jest...

x100100 aż miło... pomyślę, wypadając na plac.
- ... co to jest! Czterech zabitych, pięciu rannych! Kurwaa!! - usłyszałeś fragment czyjegoś komunikatu z zewnątrz, przerwanego nagłym wybuchem, który usłyszałeś już przed drzwiami, a po wyjściu przez nie zobaczyłeś opadającą po eksplozji ziemię i kurz, jakieś 20 metrów przed tobą. Widziałeś też kilka innych lejów, w których leżały trupy lub ich części. Chłopaki, rozmieszczeni za wszystkimi możliwymi pakami, beczkami, oponami i co am jeszcze było, pruli w stronę zachodniej głównej bramy. Nieopodal niej, jakieś 60 metrów na prawo od ciebie, stała w fontannie tryskającej z rozwalonej rury kanalizacyjnej, odziana w jakąś absurdalną zbroję, strzelając w różnych kierunkach z broni, której nigdy w życiu nie widziałeś - energetycznych, czy też palzmowych, pocisków. Wszystko dookoła można było określić w dwóch punktach: pierwszy - jest przejebane. Drugi - jest przejebane.
Pierwsze, znaleźć osłone, dwa zlokalizować i potwierdzić wroga, trzy eliminacja.
Prosta zasada szkoleniowa obija mi sie po głowie, kiedy rzucam się za najbliższą w miarę solidną osłonę. Kiedy tylko za nią sie znajdę, rozejrzę się w celu określenia, czy będzie wystarczająca przeciwko broni przeciwnika.
Jeżeli okaże się za słaba, przeniosę się za mocniejszą, o ile ta jest blisko.

Teraz potwierdzenie celu.

Po pierwsze, upewnię się, że dziwna postać strzela do naszych a nie jest to jakieś złudzenie wynikające z pośpiechu i słabej widoczności. Po drugie, jeśli tak jest, przyjrzę się efektom jej ostrzału. Oraz - oczywiście - szybkostrzelności.

Co to jest? Nie mówiono nam nic o pancerzach wspomaganych, więc może jakiś eksperymentalny złom... W sumie pasuje, mała odosobniona placówka idealna jako obszar testów...

Wreszcie, eliminacja. Jeśli wróg sie nie kryje, nie ma zasłon dymnych, z 60 metrów, jest właściwie trupem.
Poczekam, aż będzie w trakcie strzału, wychyle się zza osłony, przymierze przez chwilę i postaram sie wpakować krótka serie w okolice klatki piersiowej.

Powstrzymam sie od natychmiastowego ukrycia się za swoją osłoną i postaram sie ocenic jakie wrażenie seria zrobiła na przeciwniku.
Znalazłeś osłonę za krótkim betonowym murkiem, który otaczał masz z flagą. Zasłona mocna, ale jak się okazało po kolejnym wystrzale przeciwnika w jeepa, zza którego strzelał jeden z żołnierzy, chyba nie ma dość mocnej osłony. Jeep wyleciał w powietrze, jakby wysadzony solidnym granatem. Ogień, jak dotąd niecelny, był mocno przerywany, gdyż przeciwnik (kawał skurwysyna, jak zdołałeś ocenić jego gabaryty nawet z takiej odległości) zasypywał wszystko swoimi pociskami w zastraszającym tempie, zmuszając wszystkich do krycia się i przemieszczania. Nie dość jednak tych atrakcji - nieopodal niego z kanałowej klapy wyskoczył drugi podobny jemu, za nim zaś robal, z typu tych, które widziałeś na statku Amerykanów. Co więcej, ten robal był jeszcze większy niż tamte i najwyraźniej próbował zeżreć kolegę waszego napastnika. Część chłopaków zaczęła pruć w stronę nowo przybyłych, a napastnik w zbroi zorientował się, że przybyli nowi goście. Odwrócił się i rzucił czymś w robala. Chyba nie trafił, ale nie to było ważne. Ważne, że ty - korzystając z okazji - trafiłeś. Twój cel wrzasnął rozdzierająco, ale nie w sposób, w który mógł krzyknąć jakikolwiek człowiek. Nie wiesz, czy to zbroja, czy co innego, ale pomimo trafienia nie upadł, a odwrócił się w twoją stronę. Zobaczyłeś teraz wyraźnie, że ma na twarzy jakąś maskę.
Przez głowę natychmiast przebiegły mi szybkie rachunki. Z cała pewnością pancerz wspomagany nie był w zadnego rodzaju sojuszu z wielkim robalem.
Znaczy stronnictwa były trzy - w tym jedno nasze i w odwrocie.
Należałoby się zastanowić do kogo w takim razie strzelać. Choć z robalami daliśmy sobie radę, robale nie strzelają, muszą podejść i uderzyć.
No i to zwierzaki, a tamci zaatakowali nas z pewnością będąc pod czyimiś rozkazami.

Spojrze na maske poprzez celownik karabinu. I powtórzę serię. Ile on może wytrzymać?
Jeśli przetrwa tą serie, przerzucam się na granatnik.
Maska w całości zakrywała jego twarz. Wykonana była niewątpliwie z jakiegoś metalu, szczelnie okrywając wizjerem oczy. "Gustowna fryzura" - pomyślałeś szybko widząc wiele pojedynczych warkoczy z koralikami. Seria przeorała ziemię tuż obok niego, gdyż przetoczył się przez bark w prawo, natychmiast rzucając w ciebie jakimś dyskiem. Rzut był tak silny i szybki, że ledwo zdołałeś schować łeb. Jednak dysk okazał się być wykonany z cholera wie czego, gdyż niczym w masło wszedł w metalowy, trzydziestocentymetrowy maszt ścinając go jak brzózkę. Brzózkę, która opada wprost na ciebie...
Rzucę się w bok, starając się nie wypadać zza osłony. Co to w ogóle jest?
Gdzie jest ogień pozostałych drużyn?

Spóźniłem sie i nie załapałem sie chyba na zbiorową panikę... Osłonię zwinę sie w kłebek na wszelki wypadek, gdyby maszt jednak miał spaść na mnie... z tego co widze wychylanie sie jest bardziej niebezpieczne niż oberwanie masztem po solidnym hełmie.

Sięgne po granat dymny. Dobry gorący dym powinien mnie choć na chwilę ukryć przed przeciwnikiem i pozwolić się relokować. Jeśli tylko pancerz nie ma jakichś cudacznych systemów, to normalne zoomy, nokto i termo powinienem mieć z głowy...
← Alien 2
Wczytywanie...