Sesja Tyriona

Kiedy już wszyscy usiedli na miejscach i założyli blokady (niekoniecznie zgodnie ze swą wolą), można było ruszać. Zamierzasz wracać dokładnie tą samą trasą, którą jechaliście tutaj karczując część dżungli, czy możliwie najszybciej i najbardziej po linii prostej do bazy, karczując nową część dżungli?
Chce wracać trasą najszybszą, jeśli chodzi o czas, a nie odległość. To znaczy jeśli jechalismy troche oszczędna trasą, ale wracając nią będziemy mogli utrzymać wyższą prędkość (bo nie trzeba będzie nic wywracać) to pojade tą. Jeśli to zajmie znacząco więcej niż jazda po prostej - jadę po prostej.

Wrzucę bieg marszowy i przesunę dźwignię regulacji prędkości naprzód. Ruszamy, w bazie poniżej pół godziny, Szrama zasuwaj na wieżyczkę.
Skupie sie na wynajdywaniu w miarę równych kawałków trasy, tylko od czasu do czasu zerkając odruchowo na odczyt czujników min i namierzania aktywnego.
Wyboje, marna widoczność, skwar pozwalający ci poznać życie duchowe zupy ogórkowej zamkniętej w wojskowej puszce, wściekła kobieta ubliżająca zajmującym się (chyba) jej zainfekowanym przez kosmitę facetem - tak, podróż przebiegała bez większych zakłóceń
Szrama nie zgłaszał nic szczególnego, tylko raz lub drugi zobaczyłeś jakiś odczyt z czujników, ale o ile nie byli to żadni niewidzialni partyzanci, to zapewne przepłoszyliście lub rozjechaliście jakieś tutejsze badziewie.
I ciągnie się wasze ATP z mozołem,
I kręci się, kręci się koło za kołem,
I lekko przyspiesza, pełznie coraz prędzej,
I dudni jak traktor, łomoce, nie pędzi...
Dom za momencik - rzucę do interkomu, poszukując wzrokiem znajomych sylwetek zabudowań bazy i sygnału kontrolnego perymetru na czytniku.
Teraz zajmą sie tym wszystkim medycy. Niech się babrzą w tym robalu, może to da jakiekolwiek informacje. Jak na przykład jakie bydle wyszło z amerykańskiej Conestogi, bez hałasu wyrywając spora śluzę z pancernego kadłuba...
Oby staremu nie wpadł do glowy żaden głupi pomysł...
Zajeżdżacie na wielką polanę, która powstała tu po wykarczowaniu sporej części dżungli i postawieniu bazy. Wysokie na 4 metry ogrodzenie, osiem automatycznych działek szybkostrzelnych, patrole na obrzeżach i wewnątrz bazy zmieniające się co trzy godziny, dwa UD - 4 w centralnej części na pasie startowym oraz drugie ATP w hangarze technicznym.
Trzy główne bloki A, B oraz C opierały się o pozostałą część dżungli. Blok "B", trzypiętrowy i największy, leżał prostopadle do dwóch pozostałych, odchodzących od niego po lewej i prawej stronie.
Jeden z wartowników otworzył ci główną bramę.
- Dobra Solskjaerd, podjedź pod drzwi do "B", zaniesiemy go do medycznego. Potem odstaw puszkę i zamelduj się u majora. - powiedział Moris - Okej, Davies, Philips, bierzemy klienta. Conti, Kruger - pomóżcie naszemu gościowi.
W miare pewnie manwerując po sporej wielkości placu podjechałem pod szerokie wrota bloku "B" i zatrzymałem pojazd.
Dobrze było być w domu, usmiechnę sie półgębkiem do siebie patrzac na wyładowujących się żołnierzy. Wreszcie za perymeterem, za sensorami, minami i działkami, wreszcie troche spokoju. Swoją droga ciekawe co dzielny Us Colonial force powie na to, ze znaleźliśmy ich okręt...
Wysiadając z transportera poczułeś lekką ulgę związaną ze zmianą temperatury. W bazie powietrze było trochę mniej kleiste i gorące, niż w gęstwinie dżungli i bezwzględnie chłodniejsze od sauny panującej w UD-4, zamieniającej je w piekarnik. Jeszcze w drzwiach do "B" minęli cię dwaj pieprznięci mechanicy - Danny Kamiński i "Wojciech", którego nazwisko brzmiało "Wojciechowski", ale chyba nikt nie znał lub nie pamiętał jego imienia. Dogadywali sobie w straszliwym dla ucha polskim narzeczu, obrzucając śrubkami i kluczami francuskimi. Obaj byli totalnie odjechani (zwłaszcza Danny miał wygląd klasycznego arabskiego terrorysty), ale potrafili naprawić czołg za pomocą części z tostera. Pozdrowili cię ruchem ręki. Pewnie obaj wychodzili ze znajdującej się zaraz przy wejściu kantyny. Drzwi zamknęły się za tobą automatycznie, co przyjąłeś z radością, bo właśnie od zewnątrz uderzyło w nie coś ciężkiego i dużego. Pewnie chybiona śrubka.
Przeciągnę się i pójdę zdać sprzęt. Kilkanaście kroków, zakręt, kilka metrów naprzód i ląduje w zbrojowni.
Solskjaerd, AE 901221-X34/22 - Położę na szerokim blacie karabin i magazynki. otem elektronikę i pancerz, finalnie zostając tylko w polówce i z bronią boczną. Poczekam chwile az pojawi się płytka do przyłożenia kciuka i uśmiechnę się płasko do kwatermistrza. Dzięki, Louis. - Zasalutuje niedbale i skieruję się do kantyny.
Jeśli gdziekolwiek dotrą plotki, to tam.
W kantynie nie ma ruchu, ale pustki także nie świecą. Dwa stoliki po lewo od wejścia siedzi czterech pokerzystów, którzy zgrywają się wzajemnie w każdej wolnej chwili. W najdalszym kącie po prawo (licząc od baru) Dymitr, Wiktor i "Rasputin" siedzą pochyleni nad jakąś planszą... No tak, znowu alkochińczyk. Nikomu innemu nie przeszłoby picie na dziennej zmianie, nawet w czasie przerwy, ale w wypadku tych trzech kacapów tylko bardzo wprawne oko dostrzeże różnice między drugą herbatą, a piątą kolejką. Iwanow też taki jest. Tudzież był...
Przy samym barze widzisz kapral Olgę, jedną z trzech kobiet znajdujących się w jednostce i zdecydowanie najfajniejszą laskę z nich wszystkich. Lubiłeś Olgę nie tylko za to, jak wygląda, ani też za niewymawialne ukraińskie nazwisko (zapamiętałeś dobrze jak Schmidt popluł się podczas pierwszej odprawy usiłując powiedzieć "Skarabachataja" ze swoim niemieckim akcentem), ale również za to, że potrafiła zjawić się tu czasem na szklaneczkę whisky bez odrobiny przypieprzania się do ruskich ani kanciarzy.
Podejdę do lady, przez chwilę bawiąc się prostokątnym plastykiem karty gotówkowej. Postukam w ciemny blat.
Wodę. Gazowaną. I paczkę czekoladowych draży - Skrzywię się w uśmiechu.
Teraz pozostaje czekać.
Godzina zanim lab cokolwiek wymyśli, dalsze dwie zanim Schmidt podejmie decyzje co z tym zrobić, pewnie najpierw zamelduje do dowództwa sektora, potem będzie myślał co dalej.
Tak czy inaczej, dopóki szyfranci nie będą wezwani do centrum komunikacyjnego - pewnie nic sie nie będzie działo.
Noo, silne bydle które wyważyło śluzę może podejść pod bazę, ale to wątpliwe. Zwierzęta rzadko zapuszczają się pod ludzkie osady, tym bardziej pod umocnione punkty.

Tak czy inaczej, teraz czekamy.
Olga podeszła do ciebie - Hej Gunn, jak wam poszło? Słyszałam, że wpakowaliście się w jakiś niezły bajzel - zagaiła z promiennym uśmiechem świetnie pasującym do jej krótkich, ciemnorudych włosów - Ustaliliście dlaczego kowboje spadli akurat tutaj ze swoją bronią biologiczną? - dodała, gdy chłopak zza lady podał ci wodę i drażetki "Rambo". Zawsze intrygowało cię skąd wzięła się tak idiotyczna nazwa.
Jedyna, która znaleźliśmy to jakaś wariatka... - wzruszę ramionami - Jakieś robactwo, szybkie jak diabli
Napiję się wody i przez chwilę popracuje nad otwarciem paczki słodyczy. Chłopaki od sierżanta miały problem, dwie osoby w plecy... Szkoda. Żyli jezcze jak stary nas odwołał. Może gdzieś się zabunkrowali, cholera ich wie.

Cóż. Zdecydowanie wole wierzyć, że chłopaki jeszcze tam są. Mieliśmy dzisiaj wieczorem grac w pokera. A żeby to wszyscy diabli.

Jestem pewien, że Jankesi będa się tłumaczyć długo i wysokim głosem jak ich centrala chwyci za jaja. Żadnego ostrzeżenia, nic.
- Robactwo? Jakie robactwo? Myślałam, że chodzi o coś niekonwencjonalnego, ale typowo militarnego - zdziwiła się Olga - Zdaje się, że tak to tłumaczył major. A poza tym nic nie wiem, żeby kontaktował się z Amerykanami.
- Pieprzony szuler! - dobiegł cię zza pleców okrzyk od stolika.
Nie wiem, czy to jest typowo militarne, ale z pewnością niekonwencjonalne. Spotkaliśmy trzy, a spłukałem się z połowy magazynka. Dla cywili pewnie cholernie groźne. Podsunę jej otwartą paczkę draży. Chcesz?
Rzuce okiem na źródło okrzyków, choć raczej bez specjalnego zainteresowania - chłopaki w końcu graja nie pierwszy raz, więc pewnie tego rodzaju oskarżenia są częścią rytuału.
- Dzięki - odpowiedziała z uśmiechem Olga, sięgając do paczki. Faktycznie, przy stole widać było, że ktoś przegrał właśnie rozdanie przy dość wysokiej stawce. Przypomniał ci się fragment jakiejś prastarej piosenki traktującej o szulerach "Nie ciesz się gdy go odkryjesz, zwykle bywa trzech lub czterech, siadłeś tutaj aby zagrać uczciwego...". Dla odmiany przy stoliku obok Rosjanie właśnie ryknęli śmiechem, przy swoim alkochińczyku.
- To bardzo dziwne co mówisz - odezwała się kapral - Schmidt w żaden sposób nie zdradził, że dzieje się coś poważnego. Chociaż zaraz po was wysłał do centralnego sektora sześciu chłopaków, nikt nie wie po co. - zawiesiła na chwilę głos, jakby sama zastanawiała się nad znaczeniem tego faktu - I ostatnio często rozmawiał z doktorkami, choć ja jak dotąd nie wiem po co tak naprawdę oni tutaj są.
Sześciu do centralnego?- Uniosę brew. Przez chwilę przeżuwam draże. - Kogo?
Mam wyrobione zdanie na temat kadr naukowych - najpewniej odkryli jakąś lokalną roślinę, na wpół wdeptaną w ziemie terraformingiem. Dla takiego pragnącego stabilizacji naukowej xenobotanika to jak czterolistna koniczyna. Kilka mocnych publikacji, zastosowania w medycynie - bo zawsze coś jest...
A że nie mówił... My trepy, on pan oficer. Nie oczekuję, że będzie mówił za dużo... - Staram się mówić spokojnie, chociaż działanie kapitana trudno nazwać typowym. Tak mała społeczność jak nasza nie mogła nie zwrócić uwagi na straty w ludziach - wszyscy po prostu się znali osobiście.
Zresztą nie miewaliśmy też strat, bo niby co mogło się stać w takiej zapadłej dziurze? Najpoważniejszym do dziś problemem było jedno złamanie nogi w wyniku niefortunnego zakładu o precyzyjne prowadzenie transportera...
O chłopaków powinien upomnieć sie porucznik, jednostka powinna sie postawić w stan gotowości, cholera, niech chociaz ktoś nam powie, że to tajne...
- Nie wiem kogo, wszyscy byli z oddziału C, to ci, którzy przylecieli w zeszłym tygodniu - odpowiedziała dopijając whisky - Wydaje mi się, że chodzi o coś więcej, niż nie przeciążanie ptasich móżdżków podwładnych zbędnymi informacjami. Zwiad musi wiedzieć gdzie i po co idzie, bo inaczej idzie po śmierć. - Dodała, płacąc za trunek.
Dzielny oddział C pewnie gdzieś siedzi w burakach i pilnie pracuje nad tajnym projektem jajogłowych, o którym poczytamy w przyszłodekadowym wydaniu "Nature" albo co - Skrzywię się lekko Naszych szkoda. To mnie raczej niepokoi, ze baza przełknęła to bez popitki. Ani słowa. Zresztą też to że stary kazal nam ich zostawić to trochę nietypowe, choć pewnie wynika to z tej wiedzy której my proste trepy nie mamy
- Może i tak - potwierdziła bez przekonania - Zawsze możesz zapytać samego her majorfuhrera - dodała ze zjadliwym uśmiechem - Ewentualnie Morisa, kiedy stary skończy go opieprzać. Albo "Radar" coś ci powie. On zawsze coś wie, skoro siedzi w tej łączności i kablach, może podsłuchał jakiś ściśle niefajny meldunek.
Jeden sensowny powód dla którego pan trep przychodzi do majorfuehrera osobiście, żeby kwestionować jego decyzje w polu. - Parsknę lekko zjadając draża - A Radara może się uda łapnac po zmianie, zresztą nie jestem pewien czy węszenie po tajnej komunikacji Starego to taki mądry pomysł. Śmierdzi oskarżeniami o szpiegostwo. Ale Moris to zupełnie inna brocha...
Ciekawość motywacji kierujących oficerami była niemal gwarantowaną przepustką do karnych zadań. Żadna szarża nie lubi słuchac uwag od szeregowców, nie po to w końcu była szarżą. Na ogół lepiej było czkeać aż wszystko dopłynie do ludzi w bezpośrednim zasięgu komunikacyjnym, co w przypadku szeregowców, oznaczało sierżantów. I to nie Gunnych kompanijnych, ale dowódców drużyn.
Moris jak wróci z połajanki, moze istotnie coś wiedzieć.



Offtop - W poniedziałek wyjeżdżam na dwa tygodnie, moge byc mało komunikatywny w związku z tym. Ostatnio dzwoniła też Kami żeby stwierdzić, że siedzi na Mazurach, co, mysle, można obwiniac o jej z kolei mała aktywność sesyjną.
← Alien 2
Wczytywanie...