Mam nadzieję, że świąteczne zajadanie się słodkościami (i nie tylko) nie wychodzi Wam bokiem. Zwłaszcza że nie da się ukryć, iż faktycznie w powietrzu wisi jakaś magia... Może to po prostu brak śniegu za oknem, a może coś innego? Nie zmienia to jednak faktu, że – po wigilijnej przerwie – nie próżnujemy. Co dziś oddajemy w Wasze ręce...?
Przede wszystkim odpoczynek po gorączkowych przygotowaniach. Oraz czystą rozkosz dla bibliofilskiej wyobraźni, mam nadzieję. Wprawdzie przyprawionej szczyptą dziegciu, ale...
... nijak nie zmienia to faktu, że razem z Ielenią postanowiłyśmy się zapuścić w najniebezpieczniejsze rejony świata. Tam książki – niemalże dosłownie – obdarzone są własnym życiem. Niebezpieczeństwo czyha za każdym rogiem, więc naprawdę trzeba uważać, by ujść cało z takiej wędrówki. Jednak nam się udało – opuściłyśmy miasto z tak wielką ilością książek, że nawet torebka Hermiony nie zdołała ich więcej pomieścić. Oraz przekonaniem, że będziemy tam wracać i wracać.
I choć ja już z kolejnymi przygodami chwilowo dałam sobie święty spokój (fu, tyle pajęczyn do futra się przyczepiło! No i zdobyte książki same się nie przeczytają, prawda?), to moja towarzyszka nie miała ich dość. Choć równie dobrze mogła po prostu pomylić drzwi i wejść przypadkiem do labiryntu, skąd łatwej drogi powrotnej nie było. Co w nim zobaczyła? Przekonajcie się sami. I pamiętajcie – sprawdzajcie zawsze, co jest za drzwiami, zanim przekroczycie ich próg!