-Nie może być... - powiedział szeptem do siebie z niedowierzenianien. Wtedy do jego świadomości doszło co się dzieje...i co się stało. Poparzył na mężczyznę z lutnią, który znajdował się jakby w transie. Zdawało się, że ma on pojęcia o rzeczywistości. Dostrzegł trochę z tyłu Finka, który również, wydawałoby się, jest odcięty od teraźniejszości. Zdziwił go równiez widok wszystkich tych zwierząt wokoło.
-Przestań już grać - syknął do mężczyzny Ramizes wstając z ziemi wziął leżący koło niego miecz lecz osobnik nadal grał - Przestań powiedziałem! - Teraz już krzyknął do grającego podchodząc do niego. Grajek jeszcze chwilę grał po czym zakończył swoją pieśń. Zakończył, nie przerwał. Popatrzył wesoło na wampira - Ogłupiałeś? Kim jesteś? - dopytywał zdenerwowany i zły nieumarły.
-Spokojnie, to sojusznik - powiedział Fink podchodząc bliżej.
-Nazywam się Ven’Diego. Jestem bardem-magiem. Usunąłem z ciebie zaklęcie, które cię unieruchomiło - powiedział spokojnie nie unikając wzroku wampira. Poczuł jednak jakiś niepokój wewnętrzny. Zrobiło mu się dziwnie zimno. Mimo to jednak zachowywał spokojną twarz. Zwierzęta uciekły w popłochu.
-Niceh to szlag! - ryknął ze złością wampir chociaż z pewnością po głowie chodziły mu cieższe słowa - Całkowicie mnie zaskoczyła i dałem się tak...poniżyć! W taki tendetny sposób! - robił sobie wyrzuty. Z każdą seknda było widać, że złość zaczyna niebiezpiecznie wzrastać "Chociaż bardzo dobrze całuje" pomyślał na co się dziwnie uśmiechnął lecz ten wyraz twarzy trwał tyle co mrugnięcie okiem - Była tuż za mną! Kur... - sypał coraz gorszymi słowami.
-Ramizes, uspokój się. Wszystko jest już dobrze. Jestes cały i zdrów, wracajmy lepiej do Markusa. Reszta może być w niebezpieczeństwie - powiedział Fink kładąc dłoń na ramieniu wampira i patrząc mu w oczy - Jeszcze ją dorwiemy, załpaci nam za to - zapewnił poważnym tonem. Pomimo tego twarz krwiopijcy ani drgnęła. W oczach nieumarłego Fink dostrzegł jak krew powoli do nich napływa. Nie wróżyło to nic dobrego.
-Ona mnie poniżyła, Fink. Ty to rozumiesz? Po-ni-ży-ła. A ja tego bardzo ale to bardzo nie lubię - powiedział szpetem po czym usta przybliżył do ucha maga - Mogę przegrać walkę ale poniżenie to zniewaga a jak wiesz, zniewaga krwi wymaga... - wyszeptał zimnym lecz jakiś innym głosem. Oczyma popatrzył na Ven’Diega. Bard poczuł jak dreszcze mu przeszły po plecach. Czyżby się bał? Wzrok wampira powędrował trochę za barda. Ramizes popatrzył w oczy Finka. Oczy nieumarłego wskazywały, że jest na granicy szaleństwa. Fink wiedział co to oznacza. Już nic tutaj nie zdziała - Odejdźcie do tyłu - powiedział (ale tutaj miało to tonację jak najbardziej rozkazującą) wyciągnął miecz przed siebie i popatrzył na barda jak na jakąś ofiarę. Ven’Diego zawahał się. Istota, którą przed chwilą przywrócił do (nie)życia obraca się przeciwko niemu? - Ruszaj się - powiedział niemal przez zęby Ramizes. Ven’Diego popatrzył pytajaco nowopoznanego maga, ten mu kiwnął chociaż sam nie wiedział o co trupowi chodzi. Bard prędko pobiegł za plecy Ramizesa i stanął koło Finka. Łowca zrobiłka kilka ciężkich kroków, które jakby były na siłę - Wyłaźcie, żywe ścierwa...- rozkazał w stronę zarośli. Z trochę dalsza było widać, że sylwetka wampira drży i trzęsie się niczym na zimnie. Za krzaków pojawiły się 3 sylwetki ogarnięte mrokiem. Były doskonale zamaskowane. Zapewne zwabione muzyką. Drowy. Fink już miał robić inkatancje lecz wampir uniósł prawą dłoń w geście stopu - Derum jisi imtu - wypowiedział wampir nizym jakieś mroczne zaklęcie. Fink cofnął się do tyłu. Wiedział co to oznacza. Ven’Diego pytajacym wzrokiem znów spojrzał na maga dobierając sejmitara.
-Oni są jego - szpetem wyjaśnił bardowi. Ten przytaknął.
-Skończmy z nim a potem z tamtymi- rzekł któryś podchodząc bliżej, wystawiając się na promienie Księżyca.
-Nie...To WY jesteście skończeni...-wycedził prawie, że niezrozumiele wampir -Arrrrrrrr- zaryczał Ramizes już nie jako wampir, lecz jako Bestia, która przejęła inicjatywę. Dzisiejszy dzień i noc bezwątpienia są pod sztandarem Bestii. Ramizes rzucił się z wyskoku na drowa, który był przed nim. Uniósł miecz nad siebie i uderzył. Ten w ostatniej chwili odskoczył. Tak mu się wydawało nim zorietnował się, że jego połówka od pasa w dół została na miejscu a to co leciało to jego kropus. Widział swoje wnętrzności, które wyleciały gdy robił odskok i pozostawil za sobą krwistą ścieżkę odskoku. W tym czasie dwóch innych atakowało już wampira nie przejmując się zbytnio śmiercią towarzysza. Atakowali bardzo zawzięcie ale nie nadąrzali za ruchami nieprawdopodobnie szybkiego wampira. Ich ataki nie trwały długo. Ramizes przeszedł do głosu dziarsko machając mieczem. W jego ciosach nie było finezji. Jego ciosy miały miażdzącą siłe i szybkość. Jednakżę nie był w nich nic technicznego. Było to niczym machanie cepem, ale bardzo szybkie machanie. Oczy dwóch obserwatorów ledwo nadążały za tymi ruchami. Drowy potrafiły przetrwać tak długo tylko ze względu na doskonałe przećwiczenie i, być może, magię. Przewidywały jego ciosy lecz przy takich szybkościach błąd musiał kosztować życie. Cofający się drow unikał cudem ciosów lecz pomysłowość wampira (Bestii?) była niezwykła. Ramzies wykorzystał element natury. Drow cofał się prosto na drzewo gdy byli z 5 kroków od niego wampir przeskoczył nad drowim wojownikiem i robiąc fikołek 360 stopni zatrzymał się stopami na korze drzewa, od którego odbił się do góry i niczym kamień spadł na drowa. Chwycił miecz ceremonialnie w dół i wbił go w czaszkę drowa, który nie zdąrzył zareagować. Miecz wbił się na całą długość wgłąb ciała drowa aż ostrze miecza pojawiło się w okolicy kroku. Podniósł miecz do góry, po czym ciało cisknął w stronę zdumionych obserwatorów rzeźni. Zwłoki bez problemów zsunęły się z miecza a ciało poszybowało w górę niczym marionetka wylewając z siebie zawartość czaski oraz masę krwi. Czerwona ciecz wyglądała niczym tęcza na promieniach Księżyca zataczając piekną łunę. Martwy drow padł tuż przed nogami "widzów". Było w konwulsjach co jakby nadawało życie martwej istocie. Szybko pojawiała się czerwona kałuża. Ven’Diego tego nie wytrzymał. Cofnął się do tyłu po czym wydał z siebie odgłos mówiacy, że jedzenie się nie przyjmie. Fink tylko uśmiechnał się nieznacznie "Krawawy wariat" pomyślał. W między czasie wampir już szykował się do dalszego ataku. Był niezmordrowany a ostatni przeciwnik wcale nie był już taki twardy. Widocznie ten widok (a może raczej przedstawienie?) zrobił(o) na nim nie małe wrażenie. W oczach *krwawego wariata* pojawił się błysk szaleństwa, mówiący, że śmierć nie bęzdzie taką "zwykłą". Drow nawet nie drgnął gdy wampir po prostu bo rozbroił. Chwycił go za gardło po czym podniósł jego miecz i podszedł do drzewa. Odpowiednio wysoko go ustawił a nastepnie przebił czaszkę i przybił do drzewa. Ciało po chwili zawisło bezwładnie lecz Ramizes nie skończył. Zerwał to co miał na sobie drow na klatce piersiowej. Nastepie biorąc sztylet, któregoś z drowów zaczynął na klatce piersiowej rzeźbić drukowanymi literami "D L A J O A N RAMIZES " a na koniec wyrysował serduszko w środku którego był pępek. Uśmiechnął się zadowolony z siebie. Dwóch obseratorów podeszło do wampira.
-Ładne? - zapytał jakby nigdy nic.
-Efektowne... - pochwailił Fink przytakujac głową i patrząc na rzeź.
Ven’Diego był w ogolnym szoku, żeby cokolwiek powiedzieć.
-No to cieszy mnie to bardzo- podniósł miecz i zlizał zniego krew. W ogóle co był cały umorusany krwią co wyglądało...normlanie. Przynajmniej dla Finka. W końcu to wampir. Ven’Diego skrzywił się zniesmaczony na co uśmiechem odpowiedział mu Ramizes - Ruszajmy do Markusa i reszty - powiedział i ruszył a za nim reszta towarzytwa.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------
Po jakimś czasie zjawiła się tutaj ta, dla której był to prezent.
-Ohhh, jakie to słodkie. Ramizes, ty romantyku - zaśmiała się sadystycznie zadowolona z "prezentu".