NOWA niekończąca się opowieść..........

Ramizes nagle powstał z ziemi do pozycji siedzącej. Patrzył w ziem ciężko biorąc oddechy tak jakby wynóżył się z wody a zaczynało brakować tlenu. Prawą dłonią chwycił się za serce...Czuł...ból. Jakieś dziwne uczucia, które kiedyś, dawno, dawno temu zostały pochowane a teraz jakby się wygrzebywały. Poczuł wilgoć w oczach palcem wskazującym lewej ręki otarł wilgoć, jakież było jego zdumienie gdy dostrzegł, że to łza. Czysta, normalna łza
-Nie może być... - powiedział szeptem do siebie z niedowierzenianien. Wtedy do jego świadomości doszło co się dzieje...i co się stało. Poparzył na mężczyznę z lutnią, który znajdował się jakby w transie. Zdawało się, że ma on pojęcia o rzeczywistości. Dostrzegł trochę z tyłu Finka, który również, wydawałoby się, jest odcięty od teraźniejszości. Zdziwił go równiez widok wszystkich tych zwierząt wokoło.
-Przestań już grać - syknął do mężczyzny Ramizes wstając z ziemi wziął leżący koło niego miecz lecz osobnik nadal grał - Przestań powiedziałem! - Teraz już krzyknął do grającego podchodząc do niego. Grajek jeszcze chwilę grał po czym zakończył swoją pieśń. Zakończył, nie przerwał. Popatrzył wesoło na wampira - Ogłupiałeś? Kim jesteś? - dopytywał zdenerwowany i zły nieumarły.
-Spokojnie, to sojusznik - powiedział Fink podchodząc bliżej.
-Nazywam się Ven’Diego. Jestem bardem-magiem. Usunąłem z ciebie zaklęcie, które cię unieruchomiło - powiedział spokojnie nie unikając wzroku wampira. Poczuł jednak jakiś niepokój wewnętrzny. Zrobiło mu się dziwnie zimno. Mimo to jednak zachowywał spokojną twarz. Zwierzęta uciekły w popłochu.
-Niceh to szlag! - ryknął ze złością wampir chociaż z pewnością po głowie chodziły mu cieższe słowa - Całkowicie mnie zaskoczyła i dałem się tak...poniżyć! W taki tendetny sposób! - robił sobie wyrzuty. Z każdą seknda było widać, że złość zaczyna niebiezpiecznie wzrastać "Chociaż bardzo dobrze całuje" pomyślał na co się dziwnie uśmiechnął lecz ten wyraz twarzy trwał tyle co mrugnięcie okiem - Była tuż za mną! Kur... - sypał coraz gorszymi słowami.
-Ramizes, uspokój się. Wszystko jest już dobrze. Jestes cały i zdrów, wracajmy lepiej do Markusa. Reszta może być w niebezpieczeństwie - powiedział Fink kładąc dłoń na ramieniu wampira i patrząc mu w oczy - Jeszcze ją dorwiemy, załpaci nam za to - zapewnił poważnym tonem. Pomimo tego twarz krwiopijcy ani drgnęła. W oczach nieumarłego Fink dostrzegł jak krew powoli do nich napływa. Nie wróżyło to nic dobrego.
-Ona mnie poniżyła, Fink. Ty to rozumiesz? Po-ni-ży-ła. A ja tego bardzo ale to bardzo nie lubię - powiedział szpetem po czym usta przybliżył do ucha maga - Mogę przegrać walkę ale poniżenie to zniewaga a jak wiesz, zniewaga krwi wymaga... - wyszeptał zimnym lecz jakiś innym głosem. Oczyma popatrzył na Ven’Diega. Bard poczuł jak dreszcze mu przeszły po plecach. Czyżby się bał? Wzrok wampira powędrował trochę za barda. Ramizes popatrzył w oczy Finka. Oczy nieumarłego wskazywały, że jest na granicy szaleństwa. Fink wiedział co to oznacza. Już nic tutaj nie zdziała - Odejdźcie do tyłu - powiedział (ale tutaj miało to tonację jak najbardziej rozkazującą) wyciągnął miecz przed siebie i popatrzył na barda jak na jakąś ofiarę. Ven’Diego zawahał się. Istota, którą przed chwilą przywrócił do (nie)życia obraca się przeciwko niemu? - Ruszaj się - powiedział niemal przez zęby Ramizes. Ven’Diego popatrzył pytajaco nowopoznanego maga, ten mu kiwnął chociaż sam nie wiedział o co trupowi chodzi. Bard prędko pobiegł za plecy Ramizesa i stanął koło Finka. Łowca zrobiłka kilka ciężkich kroków, które jakby były na siłę - Wyłaźcie, żywe ścierwa...- rozkazał w stronę zarośli. Z trochę dalsza było widać, że sylwetka wampira drży i trzęsie się niczym na zimnie. Za krzaków pojawiły się 3 sylwetki ogarnięte mrokiem. Były doskonale zamaskowane. Zapewne zwabione muzyką. Drowy. Fink już miał robić inkatancje lecz wampir uniósł prawą dłoń w geście stopu - Derum jisi imtu - wypowiedział wampir nizym jakieś mroczne zaklęcie. Fink cofnął się do tyłu. Wiedział co to oznacza. Ven’Diego pytajacym wzrokiem znów spojrzał na maga dobierając sejmitara.
-Oni są jego - szpetem wyjaśnił bardowi. Ten przytaknął.
-Skończmy z nim a potem z tamtymi- rzekł któryś podchodząc bliżej, wystawiając się na promienie Księżyca.
-Nie...To WY jesteście skończeni...-wycedził prawie, że niezrozumiele wampir -Arrrrrrrr- zaryczał Ramizes już nie jako wampir, lecz jako Bestia, która przejęła inicjatywę. Dzisiejszy dzień i noc bezwątpienia są pod sztandarem Bestii. Ramizes rzucił się z wyskoku na drowa, który był przed nim. Uniósł miecz nad siebie i uderzył. Ten w ostatniej chwili odskoczył. Tak mu się wydawało nim zorietnował się, że jego połówka od pasa w dół została na miejscu a to co leciało to jego kropus. Widział swoje wnętrzności, które wyleciały gdy robił odskok i pozostawil za sobą krwistą ścieżkę odskoku. W tym czasie dwóch innych atakowało już wampira nie przejmując się zbytnio śmiercią towarzysza. Atakowali bardzo zawzięcie ale nie nadąrzali za ruchami nieprawdopodobnie szybkiego wampira. Ich ataki nie trwały długo. Ramizes przeszedł do głosu dziarsko machając mieczem. W jego ciosach nie było finezji. Jego ciosy miały miażdzącą siłe i szybkość. Jednakżę nie był w nich nic technicznego. Było to niczym machanie cepem, ale bardzo szybkie machanie. Oczy dwóch obserwatorów ledwo nadążały za tymi ruchami. Drowy potrafiły przetrwać tak długo tylko ze względu na doskonałe przećwiczenie i, być może, magię. Przewidywały jego ciosy lecz przy takich szybkościach błąd musiał kosztować życie. Cofający się drow unikał cudem ciosów lecz pomysłowość wampira (Bestii?) była niezwykła. Ramzies wykorzystał element natury. Drow cofał się prosto na drzewo gdy byli z 5 kroków od niego wampir przeskoczył nad drowim wojownikiem i robiąc fikołek 360 stopni zatrzymał się stopami na korze drzewa, od którego odbił się do góry i niczym kamień spadł na drowa. Chwycił miecz ceremonialnie w dół i wbił go w czaszkę drowa, który nie zdąrzył zareagować. Miecz wbił się na całą długość wgłąb ciała drowa aż ostrze miecza pojawiło się w okolicy kroku. Podniósł miecz do góry, po czym ciało cisknął w stronę zdumionych obserwatorów rzeźni. Zwłoki bez problemów zsunęły się z miecza a ciało poszybowało w górę niczym marionetka wylewając z siebie zawartość czaski oraz masę krwi. Czerwona ciecz wyglądała niczym tęcza na promieniach Księżyca zataczając piekną łunę. Martwy drow padł tuż przed nogami "widzów". Było w konwulsjach co jakby nadawało życie martwej istocie. Szybko pojawiała się czerwona kałuża. Ven’Diego tego nie wytrzymał. Cofnął się do tyłu po czym wydał z siebie odgłos mówiacy, że jedzenie się nie przyjmie. Fink tylko uśmiechnał się nieznacznie "Krawawy wariat" pomyślał. W między czasie wampir już szykował się do dalszego ataku. Był niezmordrowany a ostatni przeciwnik wcale nie był już taki twardy. Widocznie ten widok (a może raczej przedstawienie?) zrobił(o) na nim nie małe wrażenie. W oczach *krwawego wariata* pojawił się błysk szaleństwa, mówiący, że śmierć nie bęzdzie taką "zwykłą". Drow nawet nie drgnął gdy wampir po prostu bo rozbroił. Chwycił go za gardło po czym podniósł jego miecz i podszedł do drzewa. Odpowiednio wysoko go ustawił a nastepnie przebił czaszkę i przybił do drzewa. Ciało po chwili zawisło bezwładnie lecz Ramizes nie skończył. Zerwał to co miał na sobie drow na klatce piersiowej. Nastepie biorąc sztylet, któregoś z drowów zaczynął na klatce piersiowej rzeźbić drukowanymi literami "D L A J O A N RAMIZES " a na koniec wyrysował serduszko w środku którego był pępek. Uśmiechnął się zadowolony z siebie. Dwóch obseratorów podeszło do wampira.
-Ładne? - zapytał jakby nigdy nic.
-Efektowne... - pochwailił Fink przytakujac głową i patrząc na rzeź.
Ven’Diego był w ogolnym szoku, żeby cokolwiek powiedzieć.
-No to cieszy mnie to bardzo- podniósł miecz i zlizał zniego krew. W ogóle co był cały umorusany krwią co wyglądało...normlanie. Przynajmniej dla Finka. W końcu to wampir. Ven’Diego skrzywił się zniesmaczony na co uśmiechem odpowiedział mu Ramizes - Ruszajmy do Markusa i reszty - powiedział i ruszył a za nim reszta towarzytwa.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------

Po jakimś czasie zjawiła się tutaj ta, dla której był to prezent.
-Ohhh, jakie to słodkie. Ramizes, ty romantyku - zaśmiała się sadystycznie zadowolona z "prezentu".
Jestem Wampirem.
Jestem jedynym istniejącym Bogiem.
Jestem dumny z tego, iż żeruję na ludziach i oddaję honor moim zwierzęcym instynktom.
W drodze powrotnej panował ogólny spokój, od czasu do czasu jakiś mały cień przebiegł w oddali. Nigdzie nie było widać śladu drowów. Ven'Diego pierwszy przerwał milczenie.
-Muszę wam kogoś przedstawić- Powiedział, poczym wypowiedział dziwne słowa- Thúle Súle vala halla alda arda
Ramizes i Fink ze zdziwieniem spojrzeli na Vena. Wampir lekko sięgnął po miecz.
-To ci nie będzie potrzebne- Zapewnił Ven'Diego- Wierz mi
Ramizes z niechęcią odsuną rękę od miecza, poczym z oddali dało się słyszeć ciche krakanie.
-To ten dziwny kruk- Powiedział zaskoczony Finkregh
-Widzę że poznałeś mojego przyjaciela- Powiedział z uśmiechem bard.
Na najbliższej gałęzi wylądował wielki czarny kruk, jego oczy bacznie przyglądały się Ramizesowi, na prawej nodze przymocowany miał srebrną obrączkę.
-Kraaaa- Zakrakał kruk
Ven'Diego wyciągnął rękę i wielki kruk zleciał na nią.
-Poznajcie Roaka, mojego dobrego, starego kumpla, który niejeden raz wyciągnął moją dupę z kłopotów.
-Jak można kumplować się z jakimś ptaszyskiem- powiedział z niesmakiem Ramizes- To jest co najmniej dziwne.
Twarz Ven'Diega przybrał groźną wyraz, zacisnął pięści, lecz zaraz rozluźnił je. Z wielką trudnością uśmiechną się i powiedział przez zęby.
-Roak to ktoś więcej niżeli ptak, on jest moim przyjacielem, więc proszę odnoś się do niego inaczej.
Ramizes powiedział coś pod nosem co można było uznać jako przeprosiny.
-Dobrze, a teraz leć do chatki i przynieś nam wieści.- Powiedział Ven do kruka
Kruk rozprostował skrzydła i poleciał w kierunku chaty, w jego locie można było dostrzec niezwykłą finezję.
-Jeśli mogę spytać, skąd masz tego kruka?- Spytał Fink
-Może nie uwierzysz ale to mój kolega- Powiedział smutnie Ven’Diego- Został zamieniony w kruka przez mojego mentora.
-Jak to się stało- Dołączył się do rozmowy Ramizes- Pewnie coś nabroił
-Niestety, mój mentor to surowa osoba, karze za byle co, ale to co zrobił Roak to był wypadek- Powiedział przywołując dawne wydarzenia do pamięci- Ćwiczyliśmy zaklęcia, gdy kula kwasu, ugodziła mistrza w twarz, blizny chociaż niewielkie nosi aż po dziś dzień.
Po chwili ciszy Ven dodał.
-Ale nie uważajcie mojego mistrza za jakiegoś okropnego typa, czasem jest bardzo wyrozumiały, chociaż ma te swoje ataki.
-Hej czy to nie twój przyjaciel- Powiedział Ramizes- Chyba ma jakieś wieści
-Szybko! Chata płonie, wokół toczy się walka kraaaaaa- Powiedział ludzkim głosem Roak
-O kurwicho- Zaklną Ven’Diego- Szybko!
Dystans dzielący ich od chaty przebyli w tempie, jakim jeszcze nikt inny chyba nie biegł.
- Nenel sul andune iaur thon- Powiedział w pośpiechu Ven’Diego
Jego ręce zaczęły się kurczyć, jego ekwipunek jakby znikł, obrósł w czarne pióra. Twarz mu się wydłużyła, przemienił się w czarnego kruka. Widząc zdziwienie swoich towarzyszy powiedział
-Spokojnie, wszystko jest pod kontrolą- Powiedział z nutą rozbawienia w głosie- Polecę pierwszy, spieszcie się!


Dwa posty w dniu, chyba się rozkręcam
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
***


Atis otworzyła oczy. Zobaczyła nad sobą błękitne niebo. Delikatne białe obłoki pchane przez wiatr, mozolnie przesuwały się po niebie. Dziewczyna podniosła do góry prawą dłoń i zaczęła ją dokładnie oglądać, jakby coś było z nią nie tak. Przymróżyła z lekka oczy i zaczęła zastanawiać się co się z nią naprawdę stało. To było dosyć dziwne. Czuć jednocześnie podłoże pod sobą i bezwładność pod każdym względem, tak samo jak czucie. Atis starała się podnieść się z ziemi, ale jej wysiłki spełzły na niczym.Od gruntu biło przyjemnie ciepło, a trawa była delikatna niczym jedwab. Łowczyni ponownie spojrzała w niebo. Nagle przeleciało nad nią niewielkie stadko śnieżnobiałych łabędzi. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko i szepnęła jakby do siebie:
- Mama opowiadała o takim miejscu, gdzie trawa jest niczym najdelikatniejszy materiał, a uwolnieni od trosk ludzie, zamieniają się w piękne łabędzie...Atis, ty nie żyjesz....- zdawałoby się, że nie jest świadoma tego co mówi lecz było zupełnie inaczej. Dziewczyna przymknęła oczy, odprężyła się i zasnęła, wiedząc, że nie ma szans na powrócenie tam, skąd przyszła...

***


Nazin, przytłoczony nadmairem wydarzeń, siedząc przy stole i opierając się oń rękoma, zasnął. Śniło mu się jakieś zdarzenie. Przeszłe, przyszłe, a może nawet takie, które nie istnieje. W kazdym razie, widział pomieszczenie. Miało marmurową podłogę, na której leżał ogromny dywan, oraz ściany pokryte cudownymi obrazami. Wyglądało ono (pomieszczenie) na pokój z jakiegoś szlacheckiego domu. Pośrodku stały dwie postacie. Blond włosy męszczyzna w kosztownych szatach i kobieta w starej poszarpanej sukni, która była włos w włos podobna do Atis. Tyle, że nieco młodsza.
- Forche! - wrzasnął nagle męszczyzna.
- P-panie...ja naprawdę nie chciałam tego zrobić--
- Joan, Joan, Joan....nie liczą się twoje intencje, tylko to, że masz wykonywać moje rozkazy i liczy się też tylko to czego ja chcę! A ty głupia suko nie umiesz wykonać prostego polecenia!!!
- Jaśnie panie, błagam o w-wybaczenie...- Czy była to ta Joan, którą wszyscy znali? Ta okrutna i bez serca? Trudne do uwierzenia, ale to była ona. Jej oczy były inne niż teraz. Nie sadystyczne i pełne rządzy mordu, były przestraszone i przerażone. Szlachcic uderzył ja dłonią w twarz. Dziewczyna zachwiała się i coefnęła do ściany, opierając się o nią plecami. Łzy gęsto spływały po jej policzkach.
- O nie Forche, to był twój ostatni raz...
Męszczyzna wyjął zza pasa sztylet. Joan zaczęła trząść się z lekka, a strach narastał w nie. To było dobrze i dokładnie widać.
Gdy męszczyzna podszedł do niej bardzo blisko, spuścił rękę ze sztyletem wzdłuż ciała.
- Joan, moja kochana Joan....zapraszam cię dziś na noc do mojej sypialni, przyjdź a może ci wybaczę...- brzmiało to bardziej jak rozkaz niż zaproszenie.
- A-ale j-ja nigdy n-nie--
- Kiedyś musi być ten pierwszy raz... - Szlachcic zaczął dotykać ciała dziewczyny w dość 'nieprzyzwoity' sposób. Joan uderzyła go w twarz i odsunęła się pod drugą ścianę, parząc co się teraz stanie.
Męszczyzna patrzył na nią z furią w oczach.
- Dostałaś ostatnią szansę, ale ją zmarnowałaś, suko. Teraz już nie uciekniesz, nikt ci nie pomoże jak wczesniej, szmato!!!
Szlachcic rzucił się w stronę dziewczyny trafiając ją sztyletem w prawe ramie. Było słychać szczęk metalu wbijającego się w kamieć. Ostrze przeszyło ramię na wylot. Wszystko zamarło. Łzy Joan przestały spływać, jakby stanęły w miejscu. Nagle dziewczyna
wykrzyczała trzy niezrozumiałe słowa, było to najprawdopodobniej wołanie o pomoc. Wokół niej zapłonął niebieski ogień. Wszystko zaczęło płonąć. Wraz ze szlachcicem, który dopalając się, osunął się na podłogę wyciągając jednocześnie sztylet z ramienia dziewczyny. Joan kszyknęła z bólu. Upadła na kolana, po czym złapała się skrzyżowanymi na piersiach rękoma, za ramiona. Wszystko wokół niej paliło się, a ogień tańczył wokół jej ciała, nie śmiejąc nawet nawet jej delikatnie poparzyć. A ona płakała, szepcząc jakieś słowa:
- Siostrzyczko....czemu mi nie pomożesz.....proszę.....pomóż mi siostrzyczko....czemu nie jesteś koło mnie?......
Wszystko zaczęło się rozmywać, a Nazin słyszał przytłumione, wyostrzające się krzyki Rincewinda.
- Nazin! Nazin! Nic ci nie jest?
- Co? Nie, nic się nie stało, przysnąłem tylko na moment.
Marmotałeś okropne rzeczy przez sen. Jesteś pewiem, że wszystko w porządku?
- Tak, jestem pewien...

***


Ven'Diego pod postacią kruka, leciał co sił w skrzydłach. Widział już z lekka blask płomieni. Nagle, tuż przed jego dziobem pojawiła się wielka dłoń. Była pokryta czerwoną łuską, a palce zakończone były czarnymi, ostrymi pazurami. gdy tylko bard na nią wpadł, palce zacisnęły mu się wokół szyi. Brak tlenu spowodował zachwianie jego koncentracji i spowrotem wrócił do postaci ludzkiej. Ręka pociągnęła go między drzewa. Teraz stanął oko w oko z potworem. Z bestią z najczarniejszych odchłani krainy zła - Diabłem. Niewielkie oczy Baatezu wpatrywały się w oczy barda, płonąc zielonym ogniem. Miał ogromne nietoperze skrzydła, którymi owijał się niczym płaszczem. Jego kły były białe, a ogromne ciało pokrywały czerwono-krwawe łuski. Mierzył około 3-4 metrów i był dość umięściony. Spokojnie mógłby zgnieść gardło humanoida.
- Piekielny Czart... - wykrztusił Ven'Diego, starając się złapać trochę powietrza.
- Wolę, kiedy wy śmiertelnicy mówicie na mnie Diabeł, ale rób co chcesz.... - Bestia przemówiła we wspólnym. Jego głos był głęboki, taki, od którego ciarki przechodziły po plecach. - Przekaż wampirowi, że moja pani, Joan, pragnie się z nim spotkać.....sam na sam, jeśli ktoś będzie mu towarzyszyć, z przyjemnością go zabiję. Zrozumiałeś, nędzny śmiertelniku?
Bard pokiwał głową na tak.
- Dobrze, teraz idź i ratuj co zostało. - Baatezu odwrócił się do Ven'Diega plecami i odszedł znikając w cieniu drzew.
Ven patrzył na oddalającego się Diabła z niedowierzaniem, że jego to spotkało....

***
Ven'Diego stał w otępieniu z tego co widedział. Oczywiście nie są mu nie znane historie o Diabłach czy Piekielnych Czartach lecz o to na własnej skórze przekonał się jak to wszystko wygląda. Nie był szczególnie mocno zachwycony. Nie minęło kilka chwil gdy koło Ven'Diega znalazł się nieumarły.
-Co tak stoisz jakbyś diabła spotkał? - trafność uwagi Ramizesa tym bardziej zaskoczyła barda.
-No bo spotkałem... - powiedział drżącym głosem unikając wzroku wampira.
-Co ty za bzdury gadasz? - Ramizes popatrzył na elfa jak na przygłupa.
-No chyba mówię, że spotkałem diabła. Kazał mi ci przekazać... - mówił spokojnie Ven'Diego lecz przerwał mu Fink.
-Co się dzieje? Dlaczego tak stoicie? - dopytywał się mag patrząc pytająco mag zerkajacy raz na wampira raz na barda.
-Więc kazał ci przekazać... - kontynuował Ven'Diego - że Joan chce się z tobą spotkać. Na osobności... - powiedział niepewnie.
-Co?! - niemal krzyknął Fink patrząc na umarłego towarzysza. Ten nic nie mówił lecz twarz zdradzała złość.
-Gdzie? - zapytał spokojnie patrząc na Ven'Diega Ramizes.
-Nie powiedział dokładnie. Po porstu chce się z tobą spotkać - odpowiedział szybko.
-No to idziemy! Sprzątniemy Joan - zachwycił się Fink -Głupia dziewucha...- chciał coś powiedzieć lecz Ramizes nie ukazywał tej radości - Co jest? Idziemy czy nie?
-JA idę, wy idźcie do Markusa i reszty - powiedział stanowczo wampir po czym owdrócił się w stronę lasu.
-Czekaj, czekaj! Czyś ty ogłupiał? Przecież nie da jej rady sam! Idziemy z tobą - powiedział równie sanowczo
-Powiedziałem ŻE IDĘ SAM - powiedział już ze złością i spojrzał za ramienia na Finka.
-Powidział, że każda osoba mu towarzysząca zostanie zabita... - dodał jeszcze Ven'Diego.
-Nic odkrywczego. Ram, to może być prosta zasadzka. A i ze samą Joan możesz sobie nie dać rady - próbował przekonywać Fink lecz na nic się to nie zdało.
-Proszę...Fink...To sprawa pomiędzy nią a mną. To ona mnie unieruchomiła, nie ciebie. Zostaw to mnie... - powiedział wciaz patrząc we Fink. Mag zrozumiałm że nie mocy aby powstrzymać wampira. Od niechcenia przytaknął. Martwił się, o swojego przyajciela. Bał się, że już go nie zobaczy więcej...
-Uważaj na siebie - powiedział jeszcze a nasępnie z bardem pobiegli dalej. Ramizes z ulgą udał się do lasu. Nie było wytyczonego miejsca zatem doszedł do wniosku, że to ona jego znajdzie a nie on ją. Wybrał najdogodniejsze miejsce. Ciemne, ustronne. Gdzie nikt nie mógł im przeszkodzić. Nie pozostało mu nic innego niż czekać. Usiadl po turecku na ziemi, położył miecz na nogi, zamknał oczy i wytężył zmysły. Czekał...Nie długo zresztą musiał. Po dłuższej chwilio wyczuł silną a nawet bardzo aurę. Bez wątpienia to ona...Już tu była. dziwiło go, że nie wyczuwał nikogo innego.
- Witaj Ram....o ile mogę się tak do ciebie zwracać. - z cieni drzew wyłoniła się kobieta. Była odziana w luźną, czarną koszulę. Spodnie, tego samego koloru, opinały jej długie nogi. Wysokie, ciemno-granatowe buty sięgały jej poniżej kolana. Rozpuszczone szatynowe włosy opadały jej częściowo na ramiona.
Ramizes otworzył swoje wampirze oczy. Spojrzał na kobietę od doły do góry. Najgłupsze było to, że nie widział broni ani co gorsze żadnych reakcji dających znaki, ze ma postawę bojową. Lecz to mógł być jakiś chwyt.
- Raczej szczerze w to wątpię... - powiedział wstając i przyglądając się bacznie Joan - Gdzie masz broń? Przyszłaś sobie na pogawędkę? Wiesz, że muszę cię zabić - powiedział spokojnie mocniej ściskajac rękojść miecza.
- Spokojnie, Ramizesie. Nie mam zamiaru cię skrzywdzić. Chciałam jedynie porozmawiać... Na twarzy Joan pojawił się uśmiech inny niż do tej pory. Był....szczery.
Twarz Ramziesa wciąż pozostała kamienna lecz w rzeczy samej jej uśmiech go zaskoczył. Poczuł się dziwnie nie pewnie. Jeśli miałby walczyć z Joan to napewno nie w ten sposób. Nie tak wyobrażał sobie walkę.
- Porozmawiać? - zapytał nadal chłodno spokojnym głosem - A o czym byś chciała porozmawiać? - Nie wiedział dlaczego ale nieznacznie sie uśmiechnął ukazując dłuższy niż normlanie lewy kieł. Teraz gdy trochę amtmosfera się rozluźniła spostrzegł, że wygląda...ładnie w tej czerni.
- Najpierw chciałam cię przeprosić. - Dziewczyna spojrzała wampirowi prosto w oczy. - To co było wcześniej....nie chciałam cię sparaliżować. Ale ten mag mnie zaskoczył. Taki odruch obronny. Mam nadzieję, choć nikłą, że jesteś skłonny mi wybaczyć...
Po tych słowach na jego brew podniosła sie w zdziweniu. Nie było tego wyraźnie widać i trzeba było dobrze się przyglądnąc ale Joan napewno to dostrzegła.
- Czyli...chcesz powiedzieć, że ten efekt pocałunku nie był dziełem...specialnym? - na chwile przerwał jakby sam sobie odpowaidając na to pytanie - Zatem dlaczego to zrobiłas? Dlaczego mnie pocałowałaś? Jaki był w tym cel? - tych wiele pytan wskazywalo, że wampir jest właśnie zaskoczony chociaż głos absolutnie na to nie wskazywał.
- No cóż..... - Joan podeszła bliżej, robiąc to powoli i spokojnie, nie wzbudzając żadnych podejrzeń. - Widzisz....lubię wampiry....zresztą, jesteś inny niż tamci. Masz coś, co sprawia, że coś mnie w tobie pociąga, bo inaczej nie spojrzałabym na ciebie...
Joan położyła dłoń na piersi wampira, po chwili zaczęła kręcić palcem małe kółeczka...
Ramizes patrzył jak podchodzi do niego, jak kładzie dłoń na jego piersi a on nie robi nic. Mógłby ktoś rzec, że został sparaliżowany lecz nic z tych rzeczy. Przez głowę zacząło biegać mu wiele myśli. Patrzył na jej ponętne kobiece ciało. Może i był umarłym ale nie był ślepy.
- Lubisz ale co nich wiesz? - powiedział cicho chytając delikatnie jej dłoń zimnymi dłońmi. Przyłozył ją do swojego chłodnego i bladego policzka - Czujesz? Nie ma we mnie życia i nie ma we mnie uczuć. Co ode mnie chcesz, Joan? - zaszeptał jej do ucha.
- Sama nie wiem. Łudzę się, że wampir może kogoś pokochać. Głupia jestem....- Joan wyślizgnęła rękę z dłoni wampira i odwróciła wzrok. - Co ja sobie myślałam. Jednak jesteś taki jak oni. Wydaje wam się, że pragnę tylko i wyłącznie was zabić. Szkoda mojego czasu...
Dziewczyna odwróciła się plecami do Ramizesa.
Nieumarły popatrzył na kształtce posladki Joan a następnie na tył pleców. Opuścił miecz podszedł bliżej, chwycił ją delikatnie za ramię po czym odwrócił a nastepnię, tak jak ona wcześniej, ucałował jej usta namiętnie. Nie myślał teraz o niczym innym niż to, żeby kontynuować ten pocałunek, który wczesniej ona mu dała. W sercu poczuł jakieś uczucie, nie znał go. Nie pamiętał, nie wiedział co to jest ale dawno tego nie czuł. Nie wiedział skąd takie uczicie, dlaczego to zrobił. Nie interesowało go to teraz...
Joan przerwała nagle pocałunek i wyswobodziła się z objęć wampira.
- Wybacz Ramizesie, chyba pora i na mnie i na ciebie. Nie chcę, żebyś miał przezemnie kłopoty....Devlith.
Za dziewczyną pojawił się Baatezu o którym wspominał Ven'Diego. Joan musnęła ustami wampira w policzek na pożegnanie po czym zniknęła wraz z Diabłem w cieniu drzew.
Krwiopijca nic nie mówiąc patrzył jak Joan znika. Był odrobinę oszłomiony. Powoli odwrócił się i wział z ziemi miecz. Popatrzył na jego ostrze, na którym było trochę zaschłej krwi z ostatniej walki. Załozył go na plecy. Spojrzał na niebo, na Księżyc.
-Bogowie, czy wystawiacie mnie na próbę? - zapytał a następnie powoli i bez pośpiechu ruszył ku towarzyszy. W jego głowie był prawdziwy mętlik. Był świadomy w co się pakuje. Ale (nie) życie nauczyło go, że czas wszystko pokaże. Pokaże co z tego wyniknie i jakie będa tego konsekwencje...Pokiwał głową i przyspieszył ruchu.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------
W międzyczasie "walki" pomiędzy Ramizesem a Joan dwóch towarzyszy dobiegło do plonacego domu, który zdawałsię wielką pochodnią rozświetlajać prawdziwe pobojowisko. Na ziemi leżało sporo różnorakich potworów od drowów zaczynajac po jakies inne diabelstwa kończąc. Wiekośż miała rany ewidetnie zadane rpzez pzaury co by wskazywało na Markusa, inne miały strzały w głowach i innych witalnych miejscach, sprawka Ai no i inne, spalone, zamrozone, roztraskane na popiół...
- Piękna walka...Lecz nie widzę naszych...Spostrzegł Fink ostrożnie przechodzjąc się pomiędzy trupami, żeby czasem w coś nie wdepnąć. Ven'Diego zachował milczenie. Oberzeli dom lecz nikogo nigdzie nie było. Wszyscy gdzieś wyparowali...albo... Fink przełknał ślinę ale to przecież nie jest możliwe...
- Nie ma nikogo - stwierdził to co jasne Ven'Diego.
- Pewnie gdzieś uciekli albo się schowali...Nie ma ciał - Fink postanowił skontakować się z Nazinem przez telepatię.
-"Nazin słysyszy mnie? Gdzie jesteś?"
-"Jesteśmy w lesie, musieliśmy się rozdzielić i zgubić pościg. Chyba wszyscy są cali. Nie wiem co z Markusem bo on został..."
-"Nie ma go tutaj nigdzie"
-"To pewnie gdzieś podział się. A co z wami?"
-"Wszystko dobrze. Mieliśmy bliskie spotkanie z Joan...a raczej Ramizes. Teraz poszedłsię z nią spotkać. Niczym na radnkę...Poza tym mamy nowego towarzysza"
-"Jak to poszedł jak na radnkę? O czym ty mówisz?" pytał zaskoczony Nazin.
-"Nie mam siły na opowiadanie przez telepatię. Wracajcie pod dom"
-"Dobra. Nie długo będziemy"
- I co? - spytał Ven'Diego widząc, że mag chyba próbuje się z kimś porozumieć.
- Nie bawem tu przyjdą. Musimy zaczekać - odrzekł Fink. Bard przytaknął - Skontaktuje się jeszcze z Ramizesem po czym skupił i się i próbował nazwiązac kontakt z przyjacielem.
-"Ram, jesteś?"
-"Zdrowy i cały" opwiedział po dłuższej chwili. Fink poczuł ulgę.
-"Jak spoktanie?"
-"Ciężkie" opowiedział szybko.
-"Czy ją..."
-"Remis" odpowiedzia wyprzedził maga "Zaraz będę pod domem. Bez odbioru"
-Żyje i idzie tutaj - poinfomorwał Ven'Diega chociaż o to nie pytał. Po porstu poczułsię lepiej gdy to powiedział. Czekali na resztę.
Jestem Wampirem.
Jestem jedynym istniejącym Bogiem.
Jestem dumny z tego, iż żeruję na ludziach i oddaję honor moim zwierzęcym instynktom.
-Trzeba coś zrobić z tym ścierwem- Powiedział Ven'Diego- Może ułożymy wszystko na stos i spalimy, co?
Z palców Ven'Diega wystrzeliły płomienie, zaczął się nimi bawić, aż w końcu wypuścił je na trupa drowa.
-Tak, trzeba się tym zająć.
Przez następne parę minut Fink i Ven pracowali w pocie czoła układając ciała na jeden stos. Nagle z nieba dał o się słyszeć donośne krakanie, pochwali z lasu wyleciał wielki kruk.
-O! Roak, jak miło cię widzieć, może powiesz mi gdzie byłeś zamiast niejako pomóc nam w zwalczaniu wszelakiego ścierwa z łona matki ziemi?- Powiedział z uśmiechem Ven'Diego
-Jak zwykle niedoceniasz mnie, byłem zobaczyć jak tam wasi przyjaciele- Odpowiedział z satysfakcją w głosie kruk- I oto oni!
Z lasu wyłoniły się trzy postacie, Wyglądali jak dzicy barbarzyńcy z północy, gałęzie we włosach, rany na ciele, ubrania w strzępach. Mimo zmęczenia wyglądali na zadowolonych, widząc Finka i Vena, przyśpieszyli kroku. Finkregh pomachał "dzikusom" na powitanie.
-Ho ho ho, gdzie wyście się szlajali- Powiedział z humorem Fink- Wyglądacie jak trzy nieszczęścia.
-Bardzo śmieszne- Odparła Aiya, jako jedyna niezadowolona- Ten pościg był straszliwie męczący
-Nie było tak źle co nie?- Powiedział Nazin spoglądając na Rinca
-Witajcie jestem Ven’Diego, bard-mag- Powiedział z przejęciem Ven- Był by w niebo wzięty gdybyście przyjęli mnie i Roaka do waszej znakomitej paczki, przyda wam się chyba bard z umiejętnościami maga a dobrze znającego się na szermierce.
-Witaj, miło cię poznać nazywam się Rince, a to jest Aya i Nazin
-Witajcie, mię również jest miło-Powiedział uprzejmie Ven- A to jest mój przyjaciel Roak, lubi orzeszki, kandyzowane owoce i ciasteczka.
-Kraaa! Miło mi, ale o wiele bardziej lubię gałki oczne różnych bardów- Odparł Roak, patrząc gniewnie na Ven’Diega.
-Widzę że już poznaliście Ven’Diega- Powiedział Ramizes, pojawiając się przy towarzyszach cicho jak cień.
-O Ramizes jak miło cię widzieć- Powiedział Fink- Jak tam spotkanie
-Później ci powiem- Odparł chłodno wampir.
-Dobrze, nie nalegam, hej Rince mógłbyś podpalić te ścierwa?
-Jasne z przyjemnością- Odparł Rince, wyciągając przed siebie ręce i wymawiając inkantacje.
Jego dłonie zamieniły się w żywy ogień który wystrzelił w kierunku stosu. Ciała zajęły się od razu, dając wielki ogień i dużo dymu.
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
- No dobra, Ram, niczego nie ukryjesz - powiedział mag, biorąc wampira na stronę. - Widać, że jesteś rozanielony... Znaczy, w twoim przypadku mniej zasępiony. Podobało się?
- A od kiedy zadajesz głupie pytania?
- Dobra dobra, widzę, że ci się humor wyostrzył. Czego chciała?
- Pomijając pewne fakty... to tyle, że ona niekoniecznie chce nas pozabijać.
- Naprawdę?
- do głosu Finka wdały się nuty niedowierzania.
- No wiesz... Mówiła, że jestem taki jak wy, że myslę, iż ona chce nas tylko pozabijać...
- Czyli... Po jaką cholerę nas atakuje?
- Albo nie chce zabić tylko mnie... Albo nie ona chce naszej śmierci.
- Coś sugerujesz? Chociaż... Jakby to wszystko połączyć...
- mag zamyślił się. - Pokonaliśmy Eshtaru... Właściwie, tylko odesłaliśmy go na czas nieokreślony... Zdobywa na tyle mocy, by wpłynąć na kogoś... Ten ktoś opłaca Poszukujących... A także rozkazuje Joan, która ma pod sobą sporą ilość stworów... Ma to sens. Ale jak to udowodnimy? Jeśli ktoś rozkazuje Joan, to nie możecie się spotykać często. Zbyt często, Ram, i mówię ci to jako dawny sługa Nekromanty. Jest szczegółowy. Jeśli to on, chociaż wszystko na to wskazuje. Czyli mamy dwa problemy... Eshtaru i Poszukujący. Joan, dzięki tobie, nie jest już tak... groźna.
- No proszę, dałem ci do myślenia, co?
- wampir uśmiechnął się paskudnie.
- Tak. A teraz ja ci dam do myślenia. Popatrz... i spróbuj to wyjaśnić - nagle, nad otwartą dłonią maga, zapłonął płomień. - Życzę powodzenia. - i teraz on uśmiechnął się szyderczo, po czym odwrócił się, by pomóc sprzątać po ,,walnej bitwie". I to nie ostatniej.

***


- Żyjesz, nie żyjesz, nie tu twe miejsce, Atis. Pamiętaj - powiedział ciepły, kobiecy głos. Atis otworzyła oczy i spojrzała na kobietę pochwylającą się nad nią.
- Mamo... - wyszeptała, choć twarz była zacieniona.
Ponownie zsunęła się w czerń.



[krótko... Ale zmęczony jestem no. Może później coś obszerniejszego.]
-Hej Ven'Diego, co cię sprowadza do naszej ekipy?- Powiedział z ciekawością Rinc
-Chcę nabrać doświadczenia, pozbierać materiały na pieśni, posmakować życia- Powiedział lekko się uśmiechając Ven- Poprostu dobrze się bawić.
-"Przede mną się nieuk ryjesz Ven'Diego"- "Powiedział jakby dobiegający z głowy Vena głos- Znajdę cię i sobie poważnie porozmawiamy"
-Co?! mówiłeś coś Ricewind?- Spytał oszołomiony Ven'Diego
-Nie, chyba że jestem brzuchomówcą- Odpowiedział zdziwiony Rinc- A jak wiem to raczej nim nie jestem.
Słońce powoli wychodziło na horyzont, powoli budziły się wszystkie zwierzęta, ptaki zaczęły radośnie świergotać, nieświadome tego co stało się tu ostatniej nocy.
-Hej a gdzie jest ciało Atis? chyba nie zostało w chacie?- Powiedział Fink
-Nie zabraliśmy i ukryliśmy je w lesie, pójdę po nie- Odpowiedział Nazin
-Jeśli pozwolisz pójdę z tobą- Powiedział Ven'Diego
-Jak chcesz, ochoćmy
Udali się do lasu, kierowali się starą drogą. Po paru minutach odezwał się Ven.
-Widzę że możesz się porozumiewać na odległość, czy potrzeba jakiś specjalnych zdolności aby osoba do której mówisz usłyszała to co chcesz powiedzieć?
-Tak, musi nauczyć się odbierać sygnały, które przekazuje jej druga osoba, a dlaczego pytasz?- Spytał się Nazin
-Z ciekawości, a da się jakoś zablokować żeby nie dostawać tych wiadomości
-Jasne, ale to też trzeba się nauczyć
-"Przede mną nie uciekniesz, nic ci nie da nauczenie się blokowania, po prostu musisz mnie SŁUCHAĆ!"- Odezwał się głos w głowie Vena
-Aaaa, moja głowa- Mówiąc to upadł na kolana trzymając się za głowę
-Hej stary nic ci nie jest?
-Już dobrze to tylko lekki bul głowy
-Jak uważasz, to tu- Powiedział Nazin, wchodząc do krzaków, wziął ją na ramiona i zaczął kierować się do reszty. Ven'Diego milcząc ruszył za nim.

[tylko tyle, muszę iść do szkoły]
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
Med był wyczerpany. Nie miał już siły iść. Otuchy dodawało mu światełko, widoczne nawet przy tej pogodzie, z niedalekiej groty. Niedowierzał, że już tu doszedł. Śnieg sypał niemiłosiernie. Nie słyszał nic poza wyciem wiatru, nie widział nic poza płatkami śniegu, nie czuł nic. W końcu nastąpił ten moment. Doszedł do wejścia do jaskini. To dziwne, ale była to jakby bariera oddzielająca świat zewnętrzny – zimno, wichura, wilgoć, ze światem z jaskini – ciepło, cicho, sucho. Od razu przy wejściu potknął się, gdyż jeszcze przed chwilą musiał iść pod wiatr, i przewrócił z rozmachem. Skulił się na ziemi i cały dygotał. Tu było tak gorąco! Cale ciało go piekło. Chciał zrywać z siebie strzępy szaty, wrócić na mróz… cokolwiek, byleby przerwać te okropne męki. Nie wiedział ile tu leżał. Może stracił przytomność, może nie. Wstał powoli. Ciało już go nie piekło tak bardzo – ból był do wytrzymania. Jedynie przy poruszaniu się ledwo co powstrzymywał się by nie syknąć z bólu. Nie widział samego siebie, lecz wiedział, że ma na całym ciele odmrożenia. Mag podszedł krok po kroku do zakrętu korytarza. Za nim zobaczył postać mieszająca jakieś substancje w probówkach – Cladius.
-Twoim towarzyszom szybciej zeszło dotarcie tutaj – odezwał się nie odwracając się – i oni nie zapaskudzili mi wejścia do domu.
-Przep… - Pólelf nie był zaskoczony tym, że Cladius wie o jego obecności – nie miał na to siły.
-Nic się nie stało – przerwał wampir – usiądź tam w fotelu. Medivh rozsiadł się w wygodnym fotelu, z dala od kominka. Na policzkach miał rumieńce, bolała go głowa i ogólnie wszystkie mięśnie. Dopiero teraz miał okazję rozejrzeć się po siedzibie wampira. Wszędzie były porozrzucane różne probówki, cylindry, zlewki – zdawałoby się, że Cladius to niechluj, ale to wszystko tworzyło piękny artystyczny nieład.
-Chyba wiesz co mnie tu sprowadza? – powiedział Med.
-Wiem. No i co z tego?
Pólelf mocniej zacisnął ręce na oparciach fotela.
-No… Oczekuję pomocy – powiedział nerwowo.
-A co dostanę w zamian?
Mag przełknął ślinę.
-A co chcesz?
-Hmmm… Tak właściwie to nic. Tak tylko cię sprawdzałem. I tak nie masz nic co by mi się przydało.
Cladius wrócił do mieszania swoich mikstur. Medivh myślał już, że wampir o nim zapomniał, ale nagle się odezwał.
-No dobrze… Do sporządzenia mikstury wskrzeszenia potrzebny jest jeden składnik – płatek kwiata, który rośnie tylko jeden dzień w roku.
-Ale masz to… prawda?
Wampir zaśmiał się diabolicznie.
-Ależ owszem. Dodatkowo ten kwiat rośnie w krainie, w której panuje wieczne lato. Nie działają tam żadne czary. Nawet moje. Podróż po niego traktuje jako swoiste… wakacje. Przez tyle lat mojego życia nazbierało się trochę tych kwiatów. Co masz taką zdziwioną minę? Ten kwiat nawet po zerwaniu nie więdnie. Jest piękny, ale źle użyty może spowodować… katastrofę.
Nieumarły wyjął z jakiegoś słoika niesamowicie piękny kwiat i urwał z niego płatek. Był on soczysty jak niejeden owoc. Jego sok wycisnął do jednej z probówek.
-Zależy nam na czasie? – zapytał zdenerwowany Med.
-Nie. Atis mogła odejść na zawsze, ale mogła też udać się do pewnej krainy…, z której można ją jeszcze wyciągnąć. W tym pierwszym przypadku to i tak nie mielibyśmy na co liczyć, a co do tego drugiego to mamy jeszcze mnóstwo czasu. Gotowe.
Wampir pierwszy raz odwrócił się przodem do maga i wręczył mu probówkę.
-Po co ta cała farsa z pogodą? – spytał nagle półelf – spośród wszystkich, którzy tu idą wybierasz najsilniejszych?
Cladius zaśmiał się na cały głos. Wydawało się, że szczerze.
-Kto ma tu dojść ten i tak dojdzie. Ta pogoda tylko pięknie wygląda.
-A lodowe olbrzymy?
-Wzbogacają krajobraz.
Zapadła przedłużająca się cisza, przerywana tylko pluskaniem mikstur w probówkach.
-A po co była ta sztuczka z mostem?
-To już nie moja sprawka.
-W takim razie czyja?
-Dowiesz się, gdy się zdecydują ci o tym powiedzieć.
-Jacy oni, do cholery?
Wampir nie odpowiedział. Medivh nagle poczuł się strasznie źle. Nieznośne pieczenie powróciło, ból głowy i mięśni wzmógł się.
-Co się ze mną dzieje? – wykrztusił.
-Ech… To jest zwykłe przeziębienie, lecz wzbogacane ich magią tak, że urosło do skali bardzo poważnej choroby. Dałbym ci jakieś lekarstwo, gdyby na tą chorobę jakieś istniało, ale nie istnieje… Jeżeli będziesz miał szczęście – przeżyjesz. Jeżeli nie to… przykro mi. Lepiej już idź. Otworzyłem ci portal.
Med. wstał chwiejnie i wszedł w nowo otwarte Wymiarowe Drzwi.

------------------------------------------------------------

Mag wytoczył się w krzaków. Przy chatce zauważył stojących Rince’a, Ayę, Finka i Ramizesa. Rozmawiali głośno, ale ich głosy dochodziły jakby przytłumione do uszu Med.’a. Pierwsza zauważyła go Aya.
-Och! – krzyknęła ze zdziwienia.
-Istotnie półelf wyglądał okropnie. Odmrożenia na całym ciele, rozwalone włosy, rozpruta szata… Pierwszy zareagował Rince. Podbiegł do przyjaciela i podtrzymał go.
-Wszystko w porządku Med?!
-Daj to Atis! – w ręku ściskał probówkę.
-Med! – powiedziała czerwona plama na tle zieleni.
-Daj to Atis! – nie przestawał powtarzać mag. Zdołał jeszcze poczuć jak ktoś zabiera mu miksturę z ręki, zanim zapadł w ciemność.

------------------------------------------------------------------

Medivh ocknął się w ciemnej sali. Wszystko wokół było pokryte czernią. Nic nie było widać. Jedynie czuł potężną moc bijącą z ciemnego końca korytarza. Domyślił się, że jest w siedzibie bogów. I to raczej tych Mroczniejszych. Z trudem wstał na nogi.
-Zapewne już wiesz, że wasza drużyna jest ciężarkiem na środku wagi równowagi – odezwał się mroczny bas.
-Każda śmierć członka ekipy – podwyższa szalę Złych. Tak nie może być. Atis umarła. Trudno stało się. Zachwiało to równowagą, ale nie tak jakbyś ją wskrzesił. To dopiero zachwieje szalą!
-Nikt nie wie co się stanie… Od zwycięstwa Złych, gorsza jest niewiedza… Tak więc… oddaj probówkę.
-Nie.
-Co?!
-Nie.
-Uklęknij psie jak do nas mówisz!
Medivh poczuł nagłą eksplozję światła w głowie. Upadł na kolana, a z nosa obficie pociekła krew.
-Oddaj probówkę!
-N…n…i…e…
-W takim razie zginiesz.
Mag chciał się zaśmiać, ale z jego gardła wydobył się tylko skrzek.
-Nie… mam jej…
-Giń psie!
Półelf poczuł mocny chwyt za gardło. Powoli tracił powietrze. Zagłębił się w jeszcze ciemniejszą czerń…


Tonari no Totoro!
- Dziwne, myślałem, że Krąg Ognia jest dla ciebie niedostępny - powiedział wampir robiąc krok w tył. Jak każdy nieumarły nie przadał za ogniem. Nie bał się go ale nie był to dla niego odpowiedni towarzysz.
- Też tak myślałem. A tu spójrz, prawdziwa niespodzianka... - odwrócił się do Ramizes Fink mając na dłoni mały ognik.
- Co się stało, że nagle możesz tworzyć ogień? - zapytał wpatrujać się w ognik niemuarły.
- Nie mam pojęcia. Może to po spotkaniu z Cladiusem. Naprawdę nie wiem ale nie wiem czy chcę wiedzieć. Teraz będę musiał rozwinać tę sztukę magii... - nagle z małego ognika buchnął ogień do góry towrząc swoisty jęzor ognia - Fajne, no nie?
- Przestań się bawić. Nie czas na takie sztuczki - pokiwał głową z grymasem niezadowolenia.
- Chodźmy do reszty - rzucił ni stąd ni z owąd a ogień zniknął. Wampir podszedł do Finka.
- Nie mów im co zaszło - powiedział szybko zerakajać za ramienia na resztę. Mag przytaknął głową. Nie wiedział dlaczego ma tego nie robić. Ma swoje przypuszczenia ale jesli taka wola trupiego przyjaciela to nie będzie naciskać.
Obaj dołączyli do reszty. Aia spojrzała na wampira pytająco na co wampir odpowiedział równie nie tyle pytającym co zdziwionym wzrokiem lecz nie odzwał się słowem i przeszedł dalej będac odwróconym tyłem do elfki. Z lasu wyłoniły się dwie sylwetki Ven'a oraz Nazina, który miał na ramieniu bezwładne ciało Atis.
- Nie wiadomo co z nią zrobić. Nie długo zacznie się być może rozkładać... - Nazin delikatnie i ostrożnie położył ją na ziem. Spojrzał na Ramizesa i podszedł do niego - Słyszałem, że miałeś spotkanie z Joan... - powiedział wpatrujać się uwaznie w wampira.
- Joan?! - odezwał się glos zdziwionego Rinca. Na twarzy Ai pojawiło się nie lada zaskoczenie. Sam Ramizes pozostał niewzruszony chociaż zaskoczyło go to pytanie.
- A co cię tak to interesuje? - zapytał z wyraźnym niechceniem wampir.
- Wszystkich nas interesuje! - u boku Nazina stanął Rince - Tu chodzi o nasze życia! Nie każdy spotyka się z Joan, ot tak sobie! - krzyczał Rince był bardzo zdenerwowany.
- Rince, spokojniej - ujęła Rinca za ramię Aia - Ramizes napewno nam powie co się wydarzyło. Z pewnością nie było to łatwe spotkanie - 3 sylwetki i 3 pary oczu wpatrywały się z zainteresowaniem i ciekawością w oczekiwaniu na odowiedź. Wampir wpatrywał się na każdego z osobna.
- Fink, opowiedź im. Jak już zacząłeś to wypada zakończyć - powiedział z wielką ironią i popatrzył zimnym wzrokiem odwracając sie tyłem i do resztyi odchodząc w tył. Stanął przy jednym ze stosów i wpatrywał się w dym. Teraz wszyscy popatrzyli na Finka a on czuł pewne zmieszanie ale szybko podjął rozmowę.
- Przypuszczamy, że nasz stary znajomy Eshtaru macza w tym palce - na twarzach towarzyszy pojawił się grymaz złości i niezadowolenia. Fink mówił dalej - Ma on przypuszczalnie wpływ na Joan i w jakiś sposób zmuszał ją do tego co robiła. Po ostatnim spotkaniu z Ramizesem Joan powinna stać się mniejszym problemem ale oczywiście nie wolno jej ignorować. Teraz najważniejsi są Eshtaru i Poszukujący.
- Czy my nigdy nie pozbędziemy się tego Eshtara?! - zapytał ze zlością Rince. Miał go już serdecznie dość. Fink spojrzał w tył na wampira.
- Możemy... - powiedział głośno wpatrujacy się w dym niemuarły. Następnie powoli doszedł do reszty. Znów popatrzyli na niego ze zdziwieniem -Jak dostrzegliście on zawsze wraca do sterfy astralnej. Jedyne wyjście to zniszczyć go tam. Jeśli istota zostanie tam zniszczona, trafia do Otchłani a stamtąd...nie ma wyjścia.
-Tak, łatwo powiedzieć. Do tej stefy nie można tak po prostu sobie wejść, że otwieramy potral i już jesteśmy - rzekł natychmiast Nazin.
-Trzeba umrzeć aby tam wejść i to nie każda śmierć powoduje, że się tam można znaleźć - dodał Rince.
-W rzeczy samej jedna... - nagle coś wytoczyło się z krzaków. To był Med.
-Och! - pierwsza zareagowała Aia.

(pozwoliłem sobie na to aby akcja działą się w tym samym czasie co akcja Med'a jakoż nie dał on dopisku do naszej grupy. Następne dopiski winny być o tym co dalej się dzieje z naszymi bohaterami a akcja Med'a...Cóż jak kto woli)
Jestem Wampirem.
Jestem jedynym istniejącym Bogiem.
Jestem dumny z tego, iż żeruję na ludziach i oddaję honor moim zwierzęcym instynktom.
- Co się...? - Rince popatrzył za wzrokiem Ayi i zobaczył Med'a. Wydał ajkiś zduszony odgłos i szybko znalazł się przy nim. Reszta podbiegła po chwili.
- On się dusi! - pisnęła Aya, przyciskając palce do ust.
- Tak, wygląda, że coś go ściska... Jakby wielka łapa... Ale nic tu nie ma! - powiedział Rince. Widać było już czerwone pręgi na skórze szyi, i wgniatającą się powoli tchawicę.
- Udusi się. Coś go wzięło do... astralu - szepnął Fink. - Na pewno. Ale nie możemy za nim podążyć!
- Możecie... Znam sposób - wszyscy odwrócili się o wytrzeszczyli oczy. Obok stała Joan!
- Wiedziałem! To ty! Tak trudno się mu przeciwstawić, ty... ty... - Nazin wyraźnie chciał coś powiedzieć, ale jakoś powstrzymywał język. Jakoś.
- Niby komu się przeciwstawiać? On... Nie żyje... - zmieszała się.
- Serio? Joan, czy on naprawdę zginął? Nic z niego nie zostało? - krzyknął Ramizes.
- No... Tak... On... Zabiłam go. Nic z niego nie zostało.
- Tak! To nasza szansa! Znów wrócił do astralu! - krzyknął uradowany wampir.
- O czym, albo o kim wy mówicie? - Joan wyraźnie się zainteresowała.
- O niczym. Mówiłaś, że potrafisz dostać się do astralu. Jak?
- No... Można tam wejść przez swoiste... przejście. Ty już tam byłeś - wskazała palcem na Finka, który zrobił wyraźnie głupią minę.
- JA?
- Nie, ten za tobą. Ty! Wtedy jak uśmierciłeś moją ulubioną parę zabójców. Pamiętasz?
- To... Był... Astral? Żarty sobie stroisz. To jest niemożliwe.
- Możliwe, do jasnej cholery! Chociaż byłeś tylko w jego najbardziej zewnętrznej formie, to jednak tam byłeś, i nie przegaduj się ze mną! Tym bardziej że nie zostało mu zbyt wiele powietrza -
wskazała na Med'a, który już wyraźnie zsiniał na twarzy.
- Dobra, jak się tam dostać? - zapytał Nazin.
- Potrzebuję wszystkich kręgów magii... Ty - wskazała na Rince'a - będziesz ogniem. Ty - wskazała na Nazina - powietrzem. Ty bierzesz wodę - pokazała na Finka. - Ja wezmę ziemię.
- A co z dźwiękiem? - zapytał z nadzieją Ven.
- A ty to kto? Zresztą, nieważne. Nawet się przydasz. Będziesz utrzymywał otwarty portal... Mam nadzieję, że uda cię się. Masz dość duży potencjał??
- Ven'Diego, mag bard jestem. A co do potencjału... wystarczający, jak myślę
- odpowiedział mag-bard.
- Znakomicie... Stańcie w kręgu. Ja zaczynam, potem dołaczy się woda, potem powietrze, na końcu ogień. I kiedy przejście się otworzy, ty, bardzie, bierzesz się za utrzymywanie. Każdy gotowy?... - wszyscy po kolei skinęli głowami. - Dobra... 3... 2... 1...
- STOP!
- krzyknęła Aya. - Skąd pewność, że nie otwierasz przejścia, żeby ich pozabijać?
- A co by mi to dało, dzieciaku? Pamiętaj, że wchodzę tam z nimi do środka.
- Ale skąd?...
- Posłuchaj. Twój towarzysz ma właśnie zgniatane gardło, ja się staram pomóc, a ty wszystko zatrzymujesz. Coś jeszcze?

Wszyscy zgodnie pokręcili głowami, a Aya spuściła głowę i popatrywała na leżącego pół-demona.
- To jeszcze raz... 3... 2... 1... Zaczynam.
Joan zamknęła oczy, i wszyscy, włącznie z nie-magami, poczuli niezwykle silne zawirowanie wewnątrz kręgu.
- Fink!
Mag włączył swój krąg do przygotowywanego zaklęcia. Jedyne, co można było o tym powiedzieć, to to, że prób panowania nad tym przypominała próbę jazdy na lawinie. Tak samo trudne i praktycznie niewykonalne. Następnie włączył się Nazin, czując się podobnie jak poprzednik, a na końcu przyłączył się Rince.
Pojawiła się pierwsza fałda, rozchodząc się po kręgu... Potem druga... Coraz więcej, coraz częsciej, aż ukazał się mała, tak intensywnie czarna, że aż pochłaniała światło, dziura. Z każdą sekundą powiększała się, obracała, ciągle w poziomie... Kiedy już prawie dotykała magów, obróciła się nagle pionowo i Joan odetchnęła z ulgą.
- Dobra... skończone. A teraz ty będziesz to utrzymywał - wskazała na Ven'a. Bez innych ceregieli przekazała mu kontrolę, a tamten aż się zachwiał. - Graj!
- Już... już... - szybko trącił pierwsze struny lutni, i popłynęła muzyka, ciagle piękna, ale teraz jakaś taka... napięta. Pełna wysiłku.
- Wchodzimy. - pokazała Joan i zagłębiła się w przejście, a za nią poszła reszta grupy, aż na polanie został tylko Ven i ta brama. I muzyka, rozchodząca się dookoła.
-"Przeszli"- pomyślał Ven, grają zawzięcie na lutni- "Muszę podtrzymywać tą bramę aż wrócą, niedobrze by bylo gdyby teraz mnie ktoś zaatakował"
Jakby na przekór wypowiedzianym słowom Ven usłyszał jakieś szeleszczenie w krzakach, poczym wynurzył się z nich wielki brunatny niedźwiedź. Stanął na tylnich łapach i zaryczał, poczym przemienił się w sędziwego człowieka, był przywdziany w ciemno zieloną szatę, jego głowę zakrywał kaptur.
-Witaj Ven'Diego, w końcu się spotykamy- Powiedział cicho osobnik- Po tylu latach
-"O nie!"- Pomyślał rozpaczliwie Ven- "Nie teraz, Roaku!"
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
Przekraczający granicę znaleźli się jakby w tunelu, w którym spadali. Uczucie było w nim dziwne bo w gruncie rzeczy go nie było. Nic się nie czuło. Było się a zarazem jakby nie było. Trudno opisać uczucie nicości. Spadali w tuneli długo, chociaż może to były ledwo sekudny? W każdym bądz razie po jakimś czasie przekroczyli granicę i byli na drugiej stronie. Znajdowali się w korytarzu, który prowadził w jedną stronę.
- Szybko! Tędy! - pognała przed siebie Joan a za nią bez słowa reszta. Weszli do ciemnej komnaty a przed nimi leżał Med. Tuż nad nim stała jakaś istota jakby cień i zaciskała na jego gardłe swoją dłoń.
- Dosyć! Przestańcie! - wyrzyczał Rince i rzucił delikatną kulę ognia w cień. Ten natychmiast tuż przed uderzeniem zdematerializował się a kula została dosłownie wchłonięta przez ciemności. Med wziął głeboki oddech, którym aż sie zakrzstusił. Grupa szybko do niego podbiegła. Mag był cały siny i kaszlał ale oddychał.
- A więc jesteście. I to prawie wszyscy - odezwał się niskobasowy głos jakby zadowlony - Chwiejecie równowagą. Ty Joan, po której stronie jesteś? Najpierw zabiajsz tych "dobrych" a teraz odsyłasz do astralu swojego pana. To dopiero jest chwiejące. A jeszcze ta chęć wskrzeszenia Atis. Ona umarła i nie może zostac wskrzeszona. Nie po to istoty umierają aby je przyzywać do życia! - krzyknął pouczcająco.
- Ale ja...ją KOCHAM...i ją wskrze....szę! - odezwał się z trudem leżący na ziemi Med.
- Twoja miłość przerodziła się w fanatyzm! Jej rola dobiegła końca w tym przedstawieniu! Aby równowaga została chociaż na chwilę przywrócona zginiesz i dołączysz do swojej ukochanej! - wykrzyknął a cienie poczeły się zbliżać. Wszycy wyjęli swoje bronie poza jedym. Wystąpił on przed Meda wpatraując się w ciemności.
- Włos mu z głowy nie spadnie... - odezwał się kapłan Nieumarłych Bogów wyjmując swoje ostrze.
- Nie masz tutaj, w moim świecie, żadnych mocy. Twoi bogowie nie pomogą ci, Ramizesie - zaśmiał się drwiąco. Cienie były już naprzeciw bohaterów. Joan cięła cień lecz ostrze tylko przeszło przez istotę nie wyrządzajac jej żadnej krzywdy. Tak samo podstawowe czary, bezskuteczne.
- Jesteś TYLKO *bóstem*. Twoja moc nie znaczy nic przy potędze Nieumarłych BOGÓW - powiedział spokojnie i przeciął cień na pół a ten zawrzeszczał piskiem i znikł potem kolejne.
- Co?! Jak to możliwe?! Przecież!... - niedowierzał głos i był bardzo zły z tego powodu.
- Nic mi nie zrobisz. Twoje czary nic mi nie zrobią... - niszczył kolejne cienie, które próbowały dostać się do Meda - Przegrałeś raz, Xeroniusie i przegrasz drugi raz. Eshtaru musi zostać ostatecznie zniszczony. Taka jest Nasza wola i ty się jej niesprzeciwisz! - krzyknął Ramzies nie swoim głosem i wbił ostrze w ziem. Ziemia aż zadrżała. Wszystkie cienie prysły niczym bańka mydlana. Zapdła cisza.
- Jesteś *tylko* ich kapłanem. Nie możesz się równać z bogiem - odrzekł prawie szeptem. Nagle coś sie zerwało z skąś i nagle z hukiem spadło na ziem. Ramizes zdąrzył w ostatniej sekundzie zasłonić się mieczem a brzęk stali rozległ się po komnacie. Uderzenie było tak poteżne że wampir leciał sporą ilość w tył a następnie wbił się w ścianę. Wyszedł z niej zdaje się bez szwanku.
- To się zaraz okaże... - podszedł spokojnie na przód z bojową postawą i dziwnie pewnym uśmiechem na twarzy.
- Nie mamy czasu. Ruszajmy stąd - powiedział Nazin i ruszył ku wyjściu lecz gdy tylko znalazł się na granicy wyjścia z komanty coś go odrzuciło w tył. Jakby jakaś bariera, niewidzialna bariera - Chyba nic z tego...
-Nikt stąd nie wyjdzie bez mojej zgody - spadła jakby odpowiedź, która wszystkim wyjaśniła, że nie ma stąd wyjścia. Pomieszczenie zrobiło sie jaśniejsze. Nadal było ciemno i mroczno lecz ta ciemność przerzedziła się. Można było dostrzec sylwetkę ów głosu. Wysoka postać trzymajaca w dłoni miecz ale nie taki zwykły. Był jakby stworzony z cienia. Zdawał się być niematerialny. Trudno było coś więcej dostrzeć. Mrok nie odstępował rzekomego boga astralu. Wzbudzał strach a chociaż nie było widać jego wzroku czuć było go na sobie. Ramizes zaatakował z wyskoku lecz Xeronius nie miał większych problemów z obroną. Zagorzała walka pomiędzy bogiem a kapłanem. Joan oraz reszta nie pozostała w tyle. Joan chciała zaatakować postać od tyłu lecz gdy uderzyła w niego jakaś kolejna bariera na wzór tej przy wyjściu odrzuciła ją z niebagatelną siłą. Czary, które rzucili magowie odbiły się i wróciły niczym bumerangi iż magowie ledwo zdołali ich uniknąc.
-Psiakrew, nic na niego nie działa! - zdenerował się Fink. W komnacie rozchodził się krzyki walczących oraz ostre i poteżne odgłosy ich broni. Wszyscy tylko mogli patrzeć i wierzyć, że Ramzies jakoś wygra tę walkę. Wampir widać, że starał się jak mógł lecz to było wciąż za mało. Stosował techiniki, od których w głowię się kręciło lecz Xeronius chociaż z problemami wciaż odparowywał ciosy. Nieumarły też ma kres swojej wytrzymałości i z pewnością nie długo przejdzie do obrony. I tak też się stało. Bóg astralu doszedł do głosu. Atakował wampira z nie mniejszą zaciekłością. Wydawało się, że Ramizes tylko instynktowie unika ciosów i ma wielkie szczęscie albo jego bogowie są z nim. Każdy cios był śmiertelny. Walka prowadzona była i na ziemi i w powietrzu. Całość zapierała wdech w piersiach. Jednak doszło do tego co chyba było nieuniknione. Ramizes pod napływem ciosów upadł. Ich miecze teraz uściskły się w śmiertelnym uścisku. Ramizes był dosłownie wgniatany w ziem. Siły, które tam występowały są nie do ocenienia. Ją się po prostu czuło. Xeronius coraz bardziej zbliżał swoje ustrze do leżacego wampira. Potem znów trochę Ramizes napierał do góry oddalając od siebie ostrze mroku. Jakim cudem miecz wampira się nie łamał? Trwało to taką chwilę. Kazdy patrzył bezradnie jak Ramizes coraz głębiej wpada w ziem. Wtem jakaś energia zaczęła powstawać. Kamyki wokół dwóch postaci uniosły się do góry. Ziem poczełą dosłownie trząść się i pękać. Amosfera jest nie do opisania.
- Na bogów wszelakich... - wymarudził Nazin niemal czując jak ta siła go gniecie. Tak jak każdego, który był w pomieszczeniu.
-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! - krzyczał Ramizes coraz głośniej jakby zaraz coś miało wybuchnać i wtedy stało się. Wybuch energi, która osiągnęła swoją wartość krytyczną. Eksplozja wyrzuciła wszystkich do góry i wgniotła w ściany. Xeronius wybił do góry a Ramizes wciaż był w tej samej pozycji. Natychmiast się wybił do góry z ostrzem i wbił go w klatkę piersiową Xeroniusa a następnie wyżej aż ostrze wbiło się w sufit przebijąc boga astralu aż do rekojeśca. Obserwatorzy spadli z ścian. Jedni z wyższych inni z niższych poziomów. Każdy był oszołomiony tym wybuchem. Pierwsza Joan dostrzegła triunf wampira, który po chwili wraz ze swoją zdobyczą upadł na ziem.
-Nie możesz mnie zabić, Ramizesie, jestem BOGIEM! - krzyczał zdenerowany Xeronius.
-Nie?! - wampir wyszpetał coś a bóg począł wrzeszczeć z bólu - Otwórz portal do Eshtara! W tej chwili! - rozkazał krzykiem. Bóg poruszał dłonią a w środku pomieszczenia ukazał się portal - Wchodźcie do niego. Szybko! - popatrzył na towarzyszy, którzy wstawali z ziemi.
-Skad wiesz, że nie wyśle nas gdzieś w nicość? - zapytał Med wyraźnie oszłomiony.
-Bo nie może, ruszajcie! - nalegał nieugięcie. Med przytaknął i pierwszy wskaczył w portal. Za nim bez słowa reszta. Ostatnia była Joan. Podeszła pośpiesznie do Ramizesa.
-Chodźmy bohaterze - chwyciła go delikatnie za dłoń uśmiechając się. Wampir spojrzał na nią i przytaknął odzwajemniając uśmiech dumnie a zarazem zalotnie. Wyjął miecz z ciała Xeroniusa po czym razem wskoczyli w portal.
Jestem Wampirem.
Jestem jedynym istniejącym Bogiem.
Jestem dumny z tego, iż żeruję na ludziach i oddaję honor moim zwierzęcym instynktom.
-Widzę że znalazłeś sobie drużynę, bardzo dobrze- Powiedział jakby do siebie starzec- Tak jak cię uczyłem, przybyłem taki szmat drogi nie żeby cię osądzać ale żeby ci coś dać.
Starzec mówił jakby nie widział pulsującego portalu. Wyciągnął przed siebie ręce i wypowiedział zawiłe inkantacje, jego dłonie nabrały specyficznej mocy, napełniły się błękitnym blaskiem, który oświetlił całą okolicę. Blask zaczął przybierać kształt róg, piękny brązowy, błyszczący róg.
-Każdy wychowanek który kończy u mnie nauki dostaje na przegnanie wyjątkowy prezent, tobie daje Róg Ihuxsasa,to nie jest zwyczajny róg, nikt jeszcze nie zbadał jego prawdziwej mocy, jedni powiadają że jego moc jest nieskończona, ale jedno wiemy na pewno, wraz z wzrostem twoich umiejętności moc tego rogu będzie wzrastać.
Ven'Diego uważnie słuchał każdego słowa mistrza mimo że podtrzymywał portal. Nagłe pojawienie się jego mistrza wielce go zaniepokoiło.
-Dziękuję, wielce jestem wdzięczny- Powiedział bard nieustannie grając na lutni- Nie wiem co powiedzieć...
-Nic nie mów, podtrzymuj portal - Powiedział surowo Aghari - Wiem że twoja drużyna walczyła z Liszem Eshartem, znajduje się teraz w astralu. Przejrzał wasz plan i próbuje z stamtąd udaremnić ci podtrzymanie portalu.
-Ale skąd...
-Niema czasu na wyjaśnienia, włożę ci róg do torby- Powiedział z poważną miną Aghari- trzeba się przygotować na atak, posuń się ja będę czuwał nad portalem, a ty odpieraj ataki.
-Ale ja nie dam rady!
-Nie pierdziel mi tu, przeszedłeś wszystkie testy, a poza tym Eshtar będzie próbował zamknąć portal, a żeby go podtrzymać trzeba większej mocy.
Jak powiedział tak zrobił. Ven przekazał mu kontrole i schował lutnie. Przygotował szybko czary ochronne i przywołał wiwerne.
-No to jazda! wychodźcie piekielne pomioty!- Wykrzyknął Ven'Diego- Jestem gotów!
Pojawiła się czarna brama, pochłaniała całą jasność, dał się słyszeć jakiś okrzyk bojowy, coś w stylu "GIŃCIE, UMARLI WRUĆILI!" lecz jakby wypowiedziany przez setki osób.
Z bramy wyszedł kościany wojownik, jego kościana facjata jakby drwiła z dwóch magów. Szkielet dzierżył długi miecz.
-Thúle Súle vala halla alda arda- Wykrzyknął Ven'Diego- Przybąć Roaku!
Z lasu wyleciał wielki czarny kruk, z jego oczu można było wywnioskować że na wiele się tu nie zda.
-Mistrzu odczaruj go!- Wykrzyknął Ven
Aghari jakby się wahał.
-Dobrze ale tylko na tą walkę- Wyczarował małą kulkę która obracała się na jego dłoni, poczym rzucił ją na Roaka.
Zdezorientowany Roak rozłożył bezwładnie ręce, które wydłużyły się. Stracił pióra, szpony, dziób.
Z powrotem stał się człowiekiem. Miał krótkie kruczo czarne włosy. Na sobie miał szarą tunikę przepasaną pasem, z przypiętym krótkim mieczem. Był bardzo podobny do Vena.
-AAAAAAAA!- Roak błyskawicznie wyciągnął miecz i rzucił się na trupa- GIŃŃŃ!
Szkielet nie miał najmniejszych szans, cios w czaszkę przeciął ją w pół. Trup rozsypał się w kupkę kości.
Ale to była tylko chwilowa przewaga, z bramy wyszło pięciu kościanych wojowników, o wiele większych i z większymi mieczami.
-Wiwerno bierz ich!- Wykrzyknął Ven
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
Wszyscy pojawili się po drugiej stronie portalu, który zaraz się zamknął. Drużyna znalazła się w długim holu pełnym gobelinów, na którego końcu widniały wielkie drzwi wykonane ze złota. Mogło się w nich zmieścić spokojnie dwoje dorosłych ludzi. Sprawiały wrażenie bardzo ciężkich. Za grupą, na ścianie wisiał imponujący arras. Przedstawiał… walkę Estcharu z drużyną naszych bohaterów. A dokładniej moment śmierci Estcharu. Wszystkie gobeliny były do siebie bardzo podobne. Zmieniały się tylko osoby pokonujące Lisza.
-Ciekawe… - powiedziała pod nosem Joan – tego egzemplarza ostatnio tu nie było…
Wszyscy spojrzeli na nią.
-Jak to nie było? – zapytał Rince – Ile razy tu już byłaś?
-Nie twoja sprawa.
-Jak to nie jego? – płonące oczy Meda zajarzyły się jakby trochę bardziej – To dziwne, że najpierw jesteś z nami w drużynie, potem atakujesz Atis, zabijasz Ashgana… A teraz nam pomagasz. Wybacz ale czegoś tu nie rozumiem…
-Nie muszę ci się tłumaczyć. Musisz mi uwierzyć na słowo. Jeżeli nie… droga wolna. Możecie wejść tam i zginąć, a ja będę gdzieś daleko.
Pól-elf jakby wahał się chwilę. Popatrzył na wszystkich i dał sobie spokój.
-Ale pamiętaj, że ja liczę jeszcze na rewanż.
-Dobra idziemy do tych drzwi – Nazin chciał poklepać Meda, ale jego ręka przeszła na wylot – Co jest?...
-Jego ciało zostało przecież tam na ziemi…
-Hmmm… ciekawe – powiedział Med – To co mam zrobić?
-Musisz pomyśleć o powrocie do ciała i… wrócić do niego – wzruszyła ramionami Joan.
-Przecież to głupie…
Poważna mina Joan sprawiła jednak, że spróbował.
-Ostatni raz robiłem coś tak głupiego jak byłem…
Mag zamilkł, bo wokół zrobiło się nagle ciemno jak w nocy. Jedynie daleko w tle jarzyło się jakieś światło. Pół-elf ruszył do niego i w miarę pokonywania odległości światło było coraz większe i wyraźniejsze. Gdy doszedł do jego źródła, zauważył, że to jego własne ciało jest okryte blaskiem.
-Szkoda, że nie powiedziała mi jak mam wejść do cia…
Pół-elf otworzył oczy. Był w swoim ciele, które cały czas go piekło.
-No świetnie.
Wstał powoli, po czym potknął się przy próbie złapania równowagi. W sam raz, aby uniknąć szkieletowego miecza. Jeszcze nie w pełni świadomy rzucił pierwszą lepszą kulę ognia, która trafiła kościeja prosto w czaszkę. Głowa potoczyła mu się po ramieniu, po czym spadła na ziemię. Reszta ciała rozsypała się w proch. Med rozglądnął się. Zauważył ciało Atis spokojnie leżące pod ścianą.
-Fiolka… Nie mam jej. Ktoś ją wziął… Chyba Rincewind.
Za jego plecami rozległ się gardłowy krzyk. To jakiś gargulec został przebity mieczem. Mag dopiero teraz zauważył za sobą jakąś rozgrywającą się bitwę. Jakiś stary mag podtrzymuje portal, drugi atakuje czarami nieumarłych wychodzących z innego portalu, a jeszcze jakiś gość o lekko kruczych rysach twarzy siecze ich mieczem. Med podszedł do młodego maga.
-Pomóc?
Postać odskoczyła zaskoczona, po czym oczywiście przytaknęła. Med ustawił się obok maga i zaczął rzucać różne ogniste czary.
-Przepraszam, a kim ty w ogóle jesteś?
-Ven’Diego, mag – bard. Przyłączyłem się do waszej drużyny. A to mój mentor Aghari i przyjaciel Roak.
-Medivh..
-Twoi przyjaciele poszli do astralu, żeby cię uratować. Trochę brakowało ci powietrza.
-To miło z ich strony. A tak na marginesie to słuchaj… co my u w ogóle robimy?
-Oprócz misji ratowania ciebie, twoi przyjaciele ruszyli również, żeby zabić Estcharu… Co już pewnie wiesz. My podtrzymujemy portal, a ten Lisz nam w tym przeszkadza i wysyła od siebie nieumarłych. Chyba założył jakąś spółkę robotniczą, bo tych nie-do-końca-żywych wychodzi coraz więcej.
Faktycznie, z portalu wychodziło coraz to więcej przeróżnej maści otworów z piekła rodem. Szkielety, gargulce, zombie, ghule… wszystkie różnej wielkości i wiekowości.
-Jesteś pewien, że to nie jest portal do piekła?
-Jest tylko jeden sposób, aby się przekonać – Ven znacząco wskazał głową na przejście między wymiarami.

-----------------------------

Postać Meda powoli zamazała, po czym zniknęła zupełnie.
-No dobra, co dalej? Jakiś plan?- zapytał Fink.
-Plan A mówi, że musimy przejść przez te drzwi i… pokonać Estcharu.
-Czy to nie dziwne, że wcale nie wydaje mi się to tak proste jak mówisz.
Towarzysze podeszli do wielkich drzwi.
-Ile kasy by było jakbyśmy je gdzieś sprzedali – mruknął Nazin.
-No dobrze. Czemu nie wchodzimy? – zapytała Aya sięgając za klamkę.
-Tylko nie dotykaj! – krzyknęli zgodnie wszyscy.
Aya cofnęła rękę speszona.
-A dlaczego nie?
-Całe drzwi są pokryte różnej maści pułapkami. O! Na przykład tu. Pułapka kwasowa – powiedział Nazin wskazując pewien obszar framugi – Z pozoru nieszkodliwa ruchoma płytka. O, albo tu – powiedział mag wskazując ręką kołatkę – Pułapka uruchamiająca Niewykrywalne Pole Krążącej Pętli. Nie wolno jej dotykać, bo… ups…
Elf cofnął rękę od jeszcze chwiejącej się kołatki. Wszystkie pułapki momentalnie zniknęły.
-Może nic się nie stało?
Zza drzwi zaczął podnosić się coraz głośniejszy szmer.
-Joan! Jaki jest plan B? – krzyknął milczący do tej pory Ramizes.


Tonari no Totoro!
- Nie było planu B, bo nie sądziłam, że ten ignorant wszystko zepsuje! - powiedziała rozeźlona Joan.
- Ej, kto tu jest ignorantem? Odwal się! - odkrzyknął Nazin.
- Co? A kto niby dotknął te drzwi, co? No, kto? Więc to ty...!
- Siedźcie cicho. Wiedział, że tutaj w końcu przyjdziemy.
- powiedział cicho Rincewind. - Nazin nic nie zrobił.
- Ha! A nie...
- NAZIN ZAMKNIJ SIĘ!
- powiedział przez zęby Finkregh. - Każdy się przygotowuje. Nie wiadomo, co dla nas ma. Joan?
- Co?
- powiedziała dość opryskliwie, ale widać było, że się przygotowywuje do ewentualnej obrony.
- Masz jakieś pojęcie, co kombinuje? Jakieś domysły?
- Nic, a nic. Wiesz, że nie miałam z nim bezpośredniego kontaktu, występował głównie przez tych, których ostatnio opętał. Gdy zabijałam niedawno go spopieliłam, był szlachciem...
- No ta... Zapomniałem.

Każdy skupiał się w tej chwili na drzwiach, które nagle zaczęły się powoli otwierać. Jaśniejąca - o dziwo, bo z reguły wszystko tutaj było czarne lub ogólnie ciemne - pionowa kreska rozszerzała się wolno, jakby przez całe lata. Na czołach członków drużyny zaperlił się pot, gdy w skupieniu czekali na to, co miało nastąpić.
Drzwi otwarły się, i bohaterowie zostali oślepieni jaskrawym światłem. Kiedy odzyskali wzrok na tyle, by cokolwiek widzieć, ich oczom ukazał się...
______________________


- Mamy tam wskoczyć? Czy ty przypadkiem nie dostałeś czymś w głowę? - Medivh całkowicie zszokowany patrzył na Ven'Diega, i dosłownie w ostatniej chwili uniknął pazurów gargulca, który w chwilę później został potraktowany niedelikatnie kulą ognia.
- Nie, nie dostałem - odpowiedział na pytanie Med'a, i zgrabnie rozpłatał jednego z ożywieńców. - Jak chcesz inaczej się przekonać, co tam jest?
- Ja bym go tam zamknął, a nie wnikał w to, GDZIE prowadzi - wtrącił się Roak, który w chwilę później pozbawił swą bronią szkieleta czaszki.
- Tak, oczywiście, już zamykam - dodał ironicznie pół-demon, pstrykając palcami jednej dłoni, a z drugiej wypuszczając długi strumień ognia, by odpędzić się od wrogów. - Masz w ogóle pojęcie, jak to zrobić?
- No nie... Myślałem, że wy wiecie - rozciął ożywieńca-golema w połowie.
- No to wyobraź sobie, że nie wiemy.
- Ej... Patrzcie. To sie zamyka...
- osłupiały Ven'Diego wpatrywał się w malejące przejście między wymiarami.
- BO JA TO ZAMKNĄŁEM - odezwał sięjego mistrz, ale jakby... nie swoim głosem. Dobiegającym gdzieś z oddali.
- Mistrzu... Czy cos ci się stało? - zapytali prawie równocześnie Roak i Ven.
- NIE, SKĄD TO PRZYPUSZCZENIE? - zapytał, uprzejmie zdziwiony.
Medivh dostrzegł jednak ponad jego ramieniem, że i drugi portal się zamyka.
- Chłopaki! On zamyka nasz portal!
- O, PÓŁDEMON SIĘ JUZ ZORIENTOWAŁ?... NO TO PRZYKRO MI... WSZYSCY ZGINIECIE!
- wrzasnął. W jego oczach już czaiło się szaleństwo.
_______________________


...całkiem przytulnie urządzony salon, pyszniący się bogatymi złoceniami, pełen kryształów i wszędobylskiego światła. Eshtaru siedział na wysokim fotelu, i gestem wskazał im 6 podobnych siedzisk.
- Witajcie... Spodziewałem się was, ale nie tak wcześnie. Proszę, siadajcie... - powiedział ciepłym, uprzejmym głosem.
- Uważajcie, on próbuje was zdekoncentrować! - ostrzegł ich Fink.
- Ach, ten mój wnuk...
- ZAMKNIJ SIĘ!
- krzyknął mag, ale Eshtaru nie zrażony kontynuował:
- ...Zawsze widzi tylko ciemne strony sprawy. No i jak zwykle w buntowniczym nastroju. Co, nie zamierzacie usiąść?
- Nie - tym razem odezwała się Joan, a w jej głosie pobrzmiewała jakaś twarda nuta.
- To nieuprzejmość z waszej strony, ale jeśli wolicie stać... - fotele nagle znikły - to może jednak weszlibyście chociaż do środka? - i coś wepchnęło ich do środka, po czym i drzwi zniknęły. - No, tak lepiej. A więc, czemu zawdzięczam waszą wizytę? Bo to, że przyjdziecie, wiedziałem od dawna... Ale nie znam celu waszych odwiedzin.
- Dobrze wiesz, czemu tutaj jesteśmy, Nekromanto! - powiedział Ramizes.
- O tak, ciebie też znam, wampirze... Masz dobry miecz. To nim ciężko poraniłeś Xeroniusa, prawda? Był Czwartym... Jeśli nie wiedzieliście. Margaharad był Trzecim. Kie'Shavol był Drugim. Ja jestem Pierwszym z Czwórki Wielkich Nekromantów. Wysoko zaszliśmy, prawda?... Ale na mnie to ostrze nic się nie zda! - jakby przez niego miecz nagle rozgrzał się do czerwoności, i wampir z krzykiem bólu odrzucił go od siebie, gdzie teraz leżała bryła roztopionego żelaza, powoli przechodzącej w ciało stałe. - Widzisz? Na nic wobec mnie miecze czy inne broń...
- Ale o magii nie wspomniałeś, co? -
odezwał się Nazin.
- Och, możecie jedynie próbować... Jedynie Joan ma na tyle wysoki poziom, by stanowić jakąś małą przeszkodę. Wy nie umiecie nic...
- Jesteś pewien?
- zapytał Fink, z ironią. - Ostatnio jednak COŚ ci magią zrobilismy, nieprawdaż?...
- I owszem... To był mój błąd, nie dostrzegłem waszego potencjału, gdy jesteście razem. Teraz nie ma paru członków z waszej drużyny i co? I nic nie jesteście w stanie mi zrobić. Chyba że znowu czymś mnie zaskoczycie...
- Obyś sie nie zdziwił!
- krzyknął Rince, i z jego dłoni wyleciała ogromna kula ognia, która bezbłędnie trafiła w fotel zajmując go błyskawicznie płomieniami. Jednak... Eshtaru był cały. Teraz było widać - Nekromanta nie był juz całkiem materialny.
- No, to odkryliście mały sekret... Mnie za chwilę już nie będzie, znalazłem sobie odpowiednie ciało na ziemii... Niestety, wy już chyba tam nie powrócicie - powiedział z uśmiechem, po czym zaczął blednąć w oczach, i po chwili nic nie wskazywało na to, że ktokolwiek tam siedział.
-HA HA HA HA HA HA! GŁUPCY TAK ŁATWO WAS PODSZEDŁEM!- Powiedział demonicznie Aghari- JESTEŚCIE ZERAMI!
-Stul mordę nekromanto bo ci ją spalę- powiedział groźnie Med
-NAPRAWDĘ...O...BOJĘ SIĘ...HA HA HA- zaśmiał się Eshtaru
-Co zrobiłeś naszemu mistrzowi !?-powiedział gniewnie Ven
-JA... JAK BY TO POWIEDZIEĆ...POŻYCZYŁEM JEGO CIAŁO NA CZAS DŁUŻEJ NIE OKREŚLONY
-My tu gadu gadu a portal się zamyka- szepnoł Roak- Bijmy go, a przynajmniej próbujmy
Jak powiedział tak zrobili. Mediv atakował nekromantę ognistymi kulami, Ven'Diego przywoływał przeróżne bestie, Roak sprowadził magiczny miecz. Ale wszystkie te ataki były niczym w porównaniu z atakiem Eshtaru.
Przywołal on potężną moc i zmaterializował ją jako ogromną kulę, która pożerała wszystko co spotykała na swojej drodze. Kula ta powoli kieruje się na bohaterów.
-O w morde! -powiedział Roak- Trzeba coś wykombinować
-Hmmm może wypróbuje ten róg- powiedział Ven- Mediv zajmij go czymś
-Powiec mi tylko czym
-Wyczaruj ogromną kule ognia
-Dobra!
Med złożył ręce i wypowiedział inkantacje. Jego dłonie zaczęły się rozszerzać, a pomiędzy nimi pojawiła się kula ognia, która z każdą sekundą rosła.
W tym czasie Ven niepostrzeżenie wymknął się kawałek i zajrzał do swojego plecaka. W następnej chwili był już przy Medivie i Roaku.
-NIE TAK SZYBKO!!!- powiedział zawzięcie Eshtaru- DAJ MI TO!!!
Eshtaru wyciągnął rękę i róg mimo woli Vena poszybował do nekromanty.
-Niech to szlag! Med wypuść na niego tą kulę!
-Z przyjemnością
Ogromna kula pełna ognia wyleciała z rąk właściciela i pomknęła z nadzwyczajną szybkością do nekromanty.
Wszystkich oślepił przeraźliwie jasny blask. Eshtaru został przykryty płomieniami, które powoli traciły na sile i gasły. Nieumarły aby się obronić musiał wyciągnąć przed siebie obie ręce, co spowodowało upuszczenie rogu. Ven'Diego nie czekał na sygnał, w mgnieniu oka przemienił się w kruka i podleciał do Eshtaru, chwycił w szpony róg i z powrotem przemienił się w kruka za plecami Eshtaru.
-Zobaczmy co te cacko potrafi- powiedział do siebie Ven i z całej siły dmuchnął w róg.
Rozległ się donośny dźwięk, dźwięk tak silny i donośny że wydawało by się że jest to wiatr.

-~0~-~0~--~0~-~0~--~0~-~0~--~0~-~0~--~0~-~0~--~0~-~0~--~0~-~0~--~0~-~0~--~0~-~0~-

-Niech to!- wykrzyknął Nazin
-Skubaniec się ulotnił- powiedział Ramizes
-Cicho! słyszycie to?- Powiedziała Joan
-Tak jakby jakiś róg bojowy czy coś- odpowiedział Ramizes
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
Kichnął od nadmiaru kurzu i zatykając nos chusteczką zaczął pisać.

------------------------------------------------------

Gdy tylko słowa Ramizesa przestały rozbrzmiewać w sali, całe pomieszczenie zaczęło się trząść. Wszystkie meble wywracały się, a ich zawartość latała po pokoju. Kryształy wytwarzające światło zaczęły mrugać i pojedynczo gasły. Po chwili w sali zapanowała ciemność. Nikły blask bił jedynie z sąsiedniego pomieszczenia, od średniej wielkości portalu, który pojawił się nie wiadomo kiedy. Nagle wszystko ucichło. Ziemia 'złapała' równowagę, ale kryształy ciągle nie świeciły. W pewnym momencie portal rozszerzył się gwałtownie i eksplodował światłem. Światło, mimo iż było intensywne, nie raniło oczu. Nagle portal przestał się rozrastać. Był wysoki jak dwaj dorośli ludzie i szeroki a około trzy metry.
-To pewnie jest połączenie z tym portalem, który zostawiliśmy za sobą w innej części Astralu - powiedziała Joan szybko podnosząc się z ziemi - być może ma to związek z dźwiękiem rogu, który słyszeliśmy przed chwilą...
-No to na co czekamy? - Nazin ruszył w stronę portalu - to nie może być przypadek. Pewnie nas tam potrzebują.
Wszyscy w milczeniu przyznali mu rację i bez ociągania wkroczyli w portal.

----------------------------------------------------

Portal nagle rozbłysnął, a Estharu odleciał w bok rażony mocą wybuchu. Nie minęło kilka chwil, gdy z przejścia zaczęli wychodzić wszyscy z drużyny, którzy znajdowali się w Astralu. Kiedy ostatnia osoba wyszła, portal błyskawicznie się zamknął. Na moment wszystko ucichło. Nawet potwory nie wiedząc co robić zatrzymały się na chwilę. Lecz Estharu szybko otrząsnął się z zaskoczenia i jednym ruchem ręki rozszerzył portal, z którego wychodziły monstra. Walka rozgorzała na nowo.
-Dobra robota Ven! - krzyknął Roak tnąc na pół jakiś dziwnie wyglądający zlepek ciał.
Bard zaskoczony schował szybko róg do plecaka, jednocześnie uchylając się przed nadzianiem na ogon jakiegoś piekielnego stwora, którego zaraz zresztą zabił.
-No, no gorąco tu - Fink z uśmiechem zamroził biesa, po czym zgięciem swojego palca spowodował, że potwór rozpadł się na miliony kryształków.
Estharu podniósł się i rozwścieczony rozpłynął się w powietrzu.
-On tu jeszcze wróci - powiedziała z przekonaniem Aya przeszywając strzałą gardło olbrzymiego nietoperza.
Nagle Med podszedł do Rince'a.
-Szybko, daj fiolkę!
Rince spopielając gargulca chciał się zapytać czy półelf musi robić to koniecznie teraz, ale widząc jego minę wyjął fiolkę z kieszeni szaty i wręczył ją magowi. Med podbiegł szybko do ruin domku i zaczął szukać wejścia do piwnicy.

---------------------------------------------------

Joan od razu zorientowała się co jest grane, gdy tylko wyszła z portalu. Widziała już zbyt wiele takich sytuacji. Estharu otwiera sobie portal, z którego wychodzą potwory, a sam napawa się strachem bezbronnych lub też uzbrojonych istot. Widziała zaskoczenie malujące się na jego twarzy i wiedziała, że nekromanta zaraz ulotni się, żeby przemyśleć co zrobił nie tak.
-Wiem jak zamknąć portal - zwróciła się do Ramizesa - Ktoś musi wejść do środka i zabić strażników, którzy go podtrzymują.
-A jaki jest haczyk? - spytał obojętnie wampir
-Po pierwsze nie wiadomo co czeka tam na ciebie, a po drugie... po zabiciu strażników masz tylko trzy sekundy zanim portal się zamknie.
-No dobrze - powiedział spokojnie wampir zapierając się nogą na jakimś stworze i wyciągając z niego miecz, na który bies 'przypadkiem' się nadział - przypuśćmy, że zabiłem strażników i wszedłem w portal. Co dalej?
-Dalej twoje zadanie się kończy, a zaczyna moje. O ile w portal możesz wejść bez szkód, wyjść będzie z niego już trudniej. Ja muszę dopilnować, żeby nic ci się nie stało w drodze powrotnej.
Wampir w odpowiedzi ukłonił się Joan i zaczął wyrąbywać sobie drogę do portalu....


Tonari no Totoro!
__________
Chmury płynęły ospale po nieboskłonie. Słońce ogrzewało ziemię, lecz nie czuło się jednak na skórze promieni słonecznych. Atis opuściła głowę i zaczęła mamrotać coś pod nosem. Po momencie zaś odrzuciła ją do góry i wykrzyknęła na cały głos:
- BOŻE! NIECH MNIE KTOŚ STĄD ZABIERZE! UMIERAM Z NUDÓW!!!!!!!!!!!!!!!!!
Po czym padła na trawę wzdychając ciężko. Była w pełni świadoma, że Medivh jej nie zostawi, ale nie spodziewała się tego, że będzie tak się wlókł. W końcu, o ironio, co mógł mieć innego do roboty? Że niby nagle Estcharu odżył i nasłał na nich hordę straszydeł?....Ta myśl wywołała u niej atak śmiechu.....możnie nie myśl o Estcharu, lecz dziwnym trafem skojarzyła sobie posępnego, jak zwykle, Ramizesa w różowej sukience...
__________
Szpony Biesa zatrzymały się na ostrzu jego miecza. Odrzucił je z impetem i odskoczył w lewo. Dysząc ciężko zamachnął się na biesa i przeciął go w pół.
- Dobrze, już drugi....został ostatni...
Ramizes począł układać w myślach plan, jak zabić Biesa, wyjść w 3 sekundy z Astralu i jednocześnie zdążyć wpuścić tam Joan. Wydawało się to conajmniej niemożliwe, ale.....dla chcącego nic trudnego.
Więc, plan brzmiał tak: On wbije potworowi miecz między oczy, odbijąjąc się od niego. Wyleci przez portal i wrzuci tam Joan. Wszystko pięknie, tylko problem twkił w tym, czy potwór będzie się poruszał czy nie....jak się nie spróbuje to się nie zobaczy.
Wampir popędził w stronę przygotowanego do ataku Biesa. Zamachnąl się ręką do tyłu. Kiedy był już wystarczająco blisko czarta, odbił się od 'ziemi' i zadał pchnięcie. Z morderczą precyzją wbił, tak jak zaplanował, ostrze miecza między oczodoły stwora. Odbił się nogami od jego korpusu i wyleciał z Astralu. Zaparł się nogą na Planie Materialnym, złapał, stojącą blisko portalu, Joan za rękę i niespodziewanie wrzucił ją przez portal, który natychmiast się zamknął....może jednak nie tak niespodziewanie jak sobie to wyobrażał. Nie bylo do końca wiadomo co przewidywała ta dziwna kobieta.
Upadł na ziemię dysząc ciężko, nie zwarzając na to, że nad jego głową stoi postrach Piekieł...
- Witaj Devlith...- rzekł bezpłciowo Ramizes.
- Witaj wampirze...
____________
Po zamknięciu portalu potwory przestały przybywać na plan materialny. Pozostało jedynie powybijać te co jeszcze się na nim znajdowały. A nie było ich mało ale cały czas ich liczba malała. W polu walki Ven'Diego dostrzegł postrach Piekieł. Rozpoznał go natychmiast.
- Roak, uderzmy na tego bydlaka! - powiedział do przyjaciela, który właśnie wyjmował z korpusu jakiegoś stwora miecz. Popatrzył on na bestię i przytaknął w milczeniu. Bard miał zamiar wyrównać z nim rachunki po ostatnim spotkaniu a teraz, będąc w bojowej furii, nie miał strachu. Ten demon czy inna, nie grało to dla niego różnicy. W tym samym czasie Ramizes będąc zmęczony zaczął podnosić się z ziemi. Nie był to najlepszy moment na opalanie się w promieniach Księżyca. Podpierając się na mieczu wstał na nogi. Wtem z tyłu za postrachem okrzyki bojowe. To dwóch mężczyzn rzucających się na demona. Ten nie zrobił sobie z tego wielkich rzeczy. Machnął dłonią w stronę pędzących w szale wywołując tym samym silną falę telekinetyczną, która odrzuciła bohaterów do tyłu. Nie mieli wiele czasu aby sie pozbierać. Musieli o wstanie walczyć z dwoma biesami. Magowie kończyli pracę z innymi bestiami. Ci co skończyli pomagali kolejnym w tym Roakowi i bardowi. Walka ( a może nawet bitwa) dobiegła końca. Pobojowisko było tak gęste od trupów, że trudno było chodzić. No i pozostał jeden demon jeszcze. Wszyscy już gotowali się do szybkiego uderzenia..
- Stójcie. Devlith jest z Joan a tym samym jakby z nami - powiedział Ramizes rozglądając się bo miejscu rzeźni. Nikt nie stawiał nawet oporów aby powiedzieć, żę tak nie jest. Byli zmęczeni i trudno by było walczyć z tym demonem a może nawet było by to niemożliwe, więc nikt nie prowokował.
- Jaka jest sytuacja? - zapytał ciężko dysząc Nazin ścierając pot z czoła.
- Taka, że nasz kolega wrócił do Astralu a wraz z nim, Joan - odpowiedział uspokajając oddech wampir. Demon stał i bacznie spogląda na każdego z osobna jakby upewniając się, że nikt go nie zaatakuje i nie będzie musiał nikogo zabijać.
- No to świetnie! - powiedział z sarkazmem Nazin - I co teraz? Portal jest zamknięty a Joan sama z Estcharu. To może się źle dla niej skończyć. Wszyscy nie mogliśmy sobie z nimi poradzić a co ona może sama...
- Nie wiele możemy zatem zrobić - powiedział z rezygnacją Rince. Wampir odwrócił się tyłem do reszty rozmyślając co tam może się dziać. "Musi być jakiś sposób..." główkował co tu zrobić. Jedyna rzecz jaka mu przyszła na myśl to...
- Devlith, czy nie znasz jakieś innego sposobu aby dostać się do Astralu?
- Owszem...znam - odrzekł a w jego głosie było słychać, że to nie ciekawy sposób.
- Mów zatem jaki! - pośpieszył Nazin uświadamiając sobie, że nie postąpił zbyt rozważnie. Popędza Postrach Piekieł a sam nie jest na siłach aby walczyć - Im szybciej się dowiemy tym lepiej dla Joan - tym zdaniem jakby chciał złagodzić poprzednie.
- Jaki? Prosty...Muszę posiąść wasze dusze a następnie odesłać je do Astralu - wszystkich zamurowało - Oczywiście nie ma pewności, że tak zrobię.
- Nie damy się przecież zabić... - powiedziała szeptem Aya ale Postrach dosłyszał to zdanie.
- Nie musicie. Nie muszę was zabijać o ile mi wyrazicie na to zgodę. Wasze ciała będą w stanie śmierci. Jednakże o ile wasze dusze nie zostaną zniszczone w Astralu a ciała tutaj będziecie tam ciałem i duszą. Co więcej, będę was mógł sprowadzić z powrotem. Działa to na zasadzie "ja wziąłem i ja oddaję".
- A co z Joan? - spytał krwiopijca.
- Ona będzie musiała znaleźć inny sposób aby z niego wyjść - odpowiedział treściwie.
- Skąd mamy mieć pewność co do twoich zamiarów?! - wykrzyczał Ven'Diego.
- Nie możecie mieć takiej pewności. Nie miejcie żadnej pewności. To jest ryzyko. Zaryzykujecie własne dusze dla sprawy? - Zapadła śmiertelna cisza...
- Kto ma duszę to ma... - przerwał rozważania wampir.
- Tak, co do ciebie, wampirze, sprawa będzie łatwiejsza...Chociaż to zależy dla kogo. Ty nic nie ryzykujesz bo już nie należysz do świata żywych.
- Zatem nie mogę wejść w Astral? - spoglądał swoimi martwymi oczyma w oczy Postrachu.
- Z logicznego myślenia tak właśnie wynika. Nie ma składnika, który pozwoliłby ci się przedostać do tego wymiaru. Nie masz duszy.
- Niech to szlag... - wlepił wzrok z stos trupów z boku jakby szukając tam odpowiedzi...i znalazł - A gdyby użyć innej duszy? -
- Sprytnie myślisz...Tak, jeśli użyjesz innej duszy to może stać się ona czymś w rodzaju przekaźnika.
- Jakiej duszy potrzebujesz?
- Obojętne. Byle była silna niczym człowieka.
- Jak ci ją dostarczyć?
- Przyprowadź tu śmiertelnika a ja się nim zajmę - Był problem. Brak "wolnej" duszy w pobliżu. I to wampirowi bardzo się nie podobało - Problem może być z powrotem. Dusza kogoś innego nie zawsze chce współpracować, że się tak wypowiem. Nasze dusze mają swoje odwieczne prawa, których nikt nie może zmienić. W razie problemów normalnie byś umarł ale jako, że nie żyjesz już teraz zapadniesz w takim wypadku w tak zwany przez was "letarg".
- Letarg? - powtórzył Rince.
- Letarg czyli sen wampira. Śmierć kliniczna. Wampir nie zostaje zniszczony doszczętnie ale nie posiada możliwości ruchu. To jak śpiączka dla śmiertelnych - wyjaśnił Postrach a Rince przytaknął ze zrozumieniem.
- Szkoda, że nie został ani jeden astralny skurwiel. Cholera...
- Te istoty były by najlepsze ponieważ pochodzą stamtąd - powiedział do Ramizesa - No więc jak, zdecydowaliście już czy ryzykujecie swoje dusze? Joan nie będzie tam wieczność...albo i będzie...jeśli się nie pośpieszycie.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------
W międzyczasie Joan znajdowała się w Astralu. Była sama z jednym celem. Dorwać i zniszczyć Estcharu. A raczej znaleźć na niego sposób. Był na pewno słabszy dlatego musiała działać szybko nim odzyska siły. Wstała z ziemi podnosząc przy tym swoje ostrza z ziemi. Rozejrzała się po otoczeniu. Ciemno. Pomieszczenie wyglądało na swojego rodzaju loch. Ostrożnie skierowała się do wyjścia z ciasnego pomieszczenia. Gdzieś słyszała jakieś szmery. Bez wątpienia coś tam było. W ciemnościach. Joan przypomniała sobie pewne powiedzenie "Nie bój się ciemności ale tego co w niej jest" ale nawet Joan się nie bała. Kochała ciemność, kochała mrok, kochała śmierć i wszystko to co z tymi rzeczami związane "Ramizes..." przeszło jej na myśl natychmiast po tych skojarzeniach, uśmiechnęła się do siebie a poczuła pewnego jak energia zaczyna przez nią przechodzić. I wtedy zaatakowało ją coś ale zmysły nie spały i w czas ją ostrzegły. Teraz mogła dać upust energii. Zaczęła ciąć ciemności a ostrza cięły nie tylko powietrze ale różne ciała, z których wydobywały się stłumione odgłosu bólu. Nie widziała co to za istoty. Stworzone z ciemności i dla ciemności. Kochała je...ale one ją nie i dlatego płacą za to swoim istnieniem. Joan tańczyła swoimi ostrzami w rytm muzyki śmierci i bólu. Jęki konających istot i odgłosy padających ciał były dla niej melodią. Nie wie ile to trwało ale istoty wycofały się. Wciąż tu były ale już nie atakowały. Uznały jej moc...Jej wielkość. Joan była zadowolona z siebie. Miała dobrą rozgrzewkę przed spotkaniem z Estcharu, którego swoimi zmysłami wyczuwała. Był gdzieś tutaj. Gdzieś w pobliżu. Niebawem nastąpi spotkanie a Joan wcala nie zamierzała predłużac czasu spotkania.
Jestem Wampirem.
Jestem jedynym istniejącym Bogiem.
Jestem dumny z tego, iż żeruję na ludziach i oddaję honor moim zwierzęcym instynktom.
-Hmmmmm mogę przywołać jakąś pokrakę z piekła rodem, wtedy ty posłużysz się jego duszą- powiedział cich0 Ven do Ramizesa- Mam w tym małą wprawę
-Jeśli będziesz w stanie, to czemu nie- odparł Ramizes
Ven'Diego usiadł ze skrzyżowanymi nogami na ziemi, tam gdzie nie było trupów.
Złączył razem palce i powoli zaczęła się materializować moc. Na początku było widać przed Venem taka jakby mgiełka, lecz po chwili zmieniła się błyszczący portal. Wszystkich zebranych uderzyła fala czystego zła, od szpiku kości aż po czubki włosów towarzysze poczuli negatywną energię. Nagle z portalu wyłoniła się sylwetka, Okropne czarne oczy, ostre kły, długie szpony. Powoli bohaterom ukazała się sylwetka w całej okazałości stał przed nimi........goblin.
Szybki i mocny kop Ven'Diega w skroń goblina a skróciło żywot tego plugastwa.
-Ups...Nie ten korytarz-powiedział z rozbawieniem w głosie Ven
-Szybciej- Odparł Ramizes
-Ciii
Nagle z portalu wyłoniła się postać pełna grozy. Stał przed nimi okropny demon, pełen gniewu i chęci mordu.
-Arrrrrr Gińcie śmiertelni- i z furią w oczach rzucił się na Vena. Ten tylko zdążył się uchylić. Na szczęście to wystarczyło. Ramizes szybkim ruchem podciął bestii szyje. Devlith szybko chwycił demona za głowę.
-Aghrrrrrr- Olśniewający blask uderzył z ręki Devlitha- Dobra Ramizes ma przejazd załatwiony, a wy czy ośmielicie się oddać swoje dusze w moje ręce?
Devlith odrzucił martwe ciało demona w krzaki, po czym ścierwo zaczęło się palić.
-Dobra ja oddam- powiedział Nazin
-Ja też - odparł Ayia
W końcu każdy z bohaterów zdeklarował się użyczyć swych dusz, wszyscy oprócz Roaka i Vena
-No nie wiem, a kto będzie pilnował waszych ciał jak będziecie nie żywi?
-No dobra wy zostańcie -powiedział Nazin- Ale dobrze nas pilnujcie.
-O to się nie martwcie, będzie dobrze.
Devlith podszedł do każdego i dotykał ich głów, poczym wypowiedział jakieś niezrozumiałe inkantacje i Ramizes znikł, powoli zmienił się w mgę, poczym znikł.
Roak z strachem patrzył jak każdy pada jak kłoda na ziemię.
Gdy Devlith skończył swoje zadanie z rządzą mordu spojrzał na pozostałych.
-Zrobiłem to co do mnie należało, ale chwila relaksu nikomu jeszcze nie zaszkodziła- i z rządzą mordu skoczył na Vena i Roaka. Tym nie zostało nic jak tylko wyciągnąć miecze i odeprzeć atak Devlitha.
Wspomagany piekielną siłą Devlith, raz po raz zadawał ciosy, lecz Ven i Roak z zawziętością parowali piekielne ataki.
-Od takich jak ty nie można się niczego innego spodziewać- syknął Ven
-Źle postąpiłeś, będziesz tego żałował- powiedział gniewnie Roak
-Buhahahahahaha...biedne marionetki, zaraz będziecie się smażyć...

-------------------------------------------------------------------------------

Ciemność. Wszędzie widzieli ciemność.
Powoli każdy z bohaterów doszedł do siebie. Niezwykłą ciszę tego pomieszczenia przerywały odgłosy jakiejś bitwy.
-Szybko to pewnie Joan- powiedział głośno Ramizes
Szybko każdy z bohaterów pobiegł w kierunku odgłosów.
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
← Fan Works
Wczytywanie...