Długi, niekończący się wir. Powolny rozkład w połączeniu z szybkim rozpadaniem do najmilszych nie należał. Co innego, gdyby spadał ciałem - ból ciała jest niczym w porównaniu z bólem duszy... a raczej bólem tego, co po niej zostało. Nie dość, że zabił tą część siebie, to jeszcze czymś musiał zapłacić. A i tak można by to uznać za zaliczkę. Bardzo małą zaliczkę.
Czas jakby się zatrzymał. Spadał w dół, widział przesuwające się fragmenty wiru, czuł powolne rozkładanie duszy, a jednak... Kiedy z niego wypadł, wiedział, że nie trwało to dłużej niż uderzenie serca. Uderzył mocno w coś, i po chwili patrzył nie istnieniem, a parą oczu.
- Co...
I poczuł drugie uderzenie - ogromny skwar, niespotykany nigdzie indziej... Zatoczył się lekko, ale nie spocił się nagle, nie poczuł wtórnych zawrotów głowy. Czyli musiał być do tego przyzwyczajony.
- Tylko gdzie ja jestem?
Piach. Dookoła sam piach, wzniesienia, które trudno było nazwać górami, majaczyły gdzieś w oddali, zniekształcane gorącym powietrzem, niczym z pieca kuźni. I żadnej żywej istoty. to skąd on się tam wziął?
- Dobra... Jak to szło?
Powoli przypominał sobie magiczne formuły, z niejakim trudem. Część zapomniał - prawdopodobnie był to wynik "wymiany" dusz. Ale zyskał inną wiedzę, dotyczącą innych żywiołów. Po krótkim czasie pod palącym słońcem otworzył portal, po czym wszedł do niego. Usłyszał jeszcze jakiś krzyk - "Arein!", czy coś takiego - ale kiedy się obrócił, ujrzał tylko pustkowie, które znikło, gdy zamknął się portal.
Różnica była ogromna - od rozpalonego powietrza w nieco chłodny wiatr przypominało przejście nago z ciepłego pomieszczenia, w którym było się dość długo, na siarczysty mróz serca zimy. Chociaż przeżył lekki szok, nie był on aż tak wielki, jak się spodziewał.
"Dziwne..."
Wylądował w lesie, obok znajomego drzewa. Szybko wspiął się na górę, kiedy jednak był mniej więcej w połowie drogi, drzewo zaczęło pękać, a liście przebarwiać, jakby nagle zachorowało. Z popękanej kory zaczęło wyciekać coś śmierdzącego, niczym ropa z zakażonej rany. Nagle pękło z hukiem na pół, i straciło wszystkie liście, a mag, nie chcąc złamać karku, odskoczył i udało mu się nie zabić, chociaż dość boleśnie spadł na tyłek.
- Co z tym drzewem, no... Czekało aż ktoś na nie wejdzie, czy coś?
Wypatrzył inne drzewo, prawie równie wysokie, i zaczął ostrożną wspinaczkę, lecz sytuacja powtórzyła się. Rozcierając dolną część pleców postanowił jak najszybciej wspiąć się na trzecie, i zobaczyć, w którą stronę ma iść. Ledwo znalazł się na szczycie, drzewo znów zaczęło chorować. Ustaliwszy kierunek szybko zeskoczył, lądując miękko na nogach, i chwilę później usłyszał kolejny, głośny huk.
- Coś jest nie tak z tym lasem... Stare zaklęcie Joan?
***
Nazin podniósł głowę, usłyszawszy donośny huk, a potem jeszcze dwa. Spojrzał na Roaka, dalej smacznie śpiącego, i przygotowując kule ognia, wyjrzał na zewnątrz. Po chwili wsunął głowę do środka.
- Siedzisz jak na szpilkach... Przecież nic nie może nam grozić. Przynajmniej na razie. Opamiętaj się, Nazin.
Jednak dalej siedział spięty, nerwowo zerkając co jakiś czas na drzwi.
***
W końcu wyszedł z lasu, po krótkim marszu. Kiedy zobaczył chatkę, uśmiechnął się na myśl, jak im opadną szczęki, gdy go zobaczą. Co prawda Ramizes też niedługo wróci, tego był pewien - Joan mu nie odpuści, nie ma szans. Zachichotał.
"Ciekawe, jak się z tego wypląta. Chyba nie wie, jakie potrafią być kobiety! Ale nam to pozostało tylko dociekać, jakie są naprawdę... Stety lub niestety, zależy od punktu widzenia"
Podszedł po cichu do drzwi - nigdy sięnie spodziewał, że można się tak cicho skradać. Złapał delikatnie za klamkę i szybko otworzył drzwi. W ostatniej chwili uniknął fireball'a, który omal nie trafił w jego głowę.
- Nazin! Co ty wyrabiasz?!
- A ty to kto?! Jeszcze jeden krok, a przysięgam, nie chybię!
Roak obudził się, a gdy zobaczył obcego, wyciągnął powoli ostrze.
- Ej, ej, spokojnie, chłopaki! To ja, Fink!
- Taa, jasne. A kogo zakopaliśmy? Moją babcię? - ciągnął Nazin.
- Wybacz, nie łączy nas ze sobą żadne pokrewieństwo. Ramizes już jest czy Joan jeszcze nie wróciła?
- Eee... Coś nie jestem pewien, żebyś to był ty...
- A co znowu?
- Mam propozycję. Przejrzyj się w lustrze.
- Te twoje wymysły. Tylko nie walnij mnie z jakiegoś zaklęcia od tyłu!
Nazin wymienił znaczące spojrzenie z Roakiem, po czym uśmiechnął się, trochę złośliwie.
- Prawie ci wierzę. Przejrzyj się.
Mag skierował swe spojrzenie na lustro.
Stała tam wysoka, szczupła kobieta o ciemnej karnacji. Cała ubrana w szarości i brązy - tak były zafarbowane przylegające do ciała spodnie i mocno dopasowana koszula, opinająca się na piersiach i sięgająca mniej więcej do nadgarstków. Podobnego koloru były miękkie, sznurowane buty sięgające kolan. Twarz była raczej przystojna niż piękna, chociaż w tej surowości kryła się pewna kobieca subtelność. Oczy przechodzące z szarości w błekit, w zależności od kąta padania światła, patrzyły twrado z niejakim zdziwieniem. Włosy miała ścięte krótko, za wyjątkiem długiej kity, spływającej na kark. Stroju dopelniał długi, czarny szal, zawieszony u szyi, futerał na łuk, kołczan i trzy krótkie włócznie, wszystko przykryte mała tarczą z byczej skóry i zamocowane na plecach. Mimo tak wielu rzeczy w ogóle nie było czuć, że cokolwiek na tych plecach wisi.
- Zaraz zaraz... Nazin, czy to nie jest twoja sztuczka?
- Nie... - jego uśmiech rozciągał się coraz szerzej, podobnie jak uśmiech Roaka.
- Więc sugerujesz... Że ta kobieta... To JA?!
Cóż, już nieodpowiedział, gdyż tarzał się ze śmiechu po podłodze, razem z nowym kompanem.
- No nie... To nie jest fair! Jak... Jak mogę być kobietą?!
- Nie wiem... - powiedział przez łzy Nazin, ciągle leżąc na ziemi. - Ktoś ci chyba zrobił psikusa... - i znów zaśmiał się głośno, bijąc pięścią w podłogę.
- Cholera... - powiedziała kobieta, wyciągając z glinianego wazonu jakiś przywiędły kwiat. Po chwili upuściła go z krzykiem.
- Fink, to bie co? Chociaż nie, nie Fink. Nie jesteś już facetem, a przynajmniej nie z wyglądu... Jak by cię tu nazwać?
- Elmindreda? - wtrącił Roak, z ustami rozciagniętymi w żabi uśmiech.
- Spadaj. Może być Arein. Ale patrzcie, co się stało z tym!
Wszyscy patrzyli na kwiat, który - straciwszy liście i płatki - zaczynał gnić na podłodze, wydając mało przyjemny zapach.
- Co się stało z tym kwiatem?
- Nie wiem. Roak, pomogę ci wstać.
Finkregh... a właściwie Arein złapała Roaka za rękę i pocięgnęła go w górę.
- Ja tyłko złapałem... złapałam go i zaczął się rozkładać!
- Czyli to samo... mogło się stac.... mnie?! - Roak był, delikatnie mówiąc, mocno wstrząśnięty.
- To za Elmindredę - wtrąciła kobieta.
Po chwili Roak leżał już na ziemi - tym razem nie, by sie śmiać. Zemdlał.
- Dlaczego, gdy go dotkną... dotknęłaś, tak sie zwinął?
- Nie wiem. W lesie myślałam, że to jakieś stare zaklęcie Joan, ale teraz... Widzisz, zostałam wskrzeszona przez bogów, którym słuzy Ramizes. Czyli tak jakby jestem nieumarłym... nieumarłą? A to jest chyba oznaka tego przekleństwa. Każda żywa roślina obumiera po dotknięciu mojej gołej skóry - bo gdy szłam, to trawa nie gniła.
- A człowiek lub drewno nie obumierają... Dotknij stołu.
Arein posłusznie dotknęła stołu. Nic się nie zmieniło.
- Czyli tylko żywe rośliny. Wiesz co... znajdź sobie jakieś rękawiczki, czy coś. Albo weź długą kąpiel, znajdź jakieś normalne ciuchy... Chyba nie zamierzasz tak chodzić, nie?
- No nie wiem... Ładne, prawda? - zaśmiała się, widząc jego minę. - Dobra, przebiorę się. Tylko nie podglądaj... Bo to ja zacznę w ciebie rzucać zaklęciami [/i]- i z tymi słowami Arein, aktualne "wcielenie" Finkregh'a, weszło po schodach.
"No no... Chyba będę się musiał dokładnie obejrzeć podczas kąpieli" - uśmiechnęła się na tą myśl.
***
Nazin ułożył wygodniej Roaka, i czekał, aż ten się ocknie. [i]
- Bogowie! Fink kobietą... To ja nawet nie chcę wiedzieć, co się stanie z wampirem.