Na górze cała spoglądająca przez dziurę widownia zamarła. Po czym gdy pijak przez przypadek zatoczył się w sposób sugerujący, że ma zamiar wskoczyć, cała zgraja uciekła z krzykiem (renoma pogromcy bestii zrobiła swoje). Fioletowy, tym razem ze złości, kapitan zeskoczył na dół.
To było tylko pijackie szczęście. Dowiodę tego urywając Ci łeb i wsadzając go w rzyć łowcy. * rzekł* Oczywiście w malowniczy sposób przesadzam, ale i tak was pozabijam. Boleśnie, pozwolę sobie dodać.
"Jak zwykle ja! Też muszę odpocząć. Po tym rzucaniu wszystkimi, ręce mnie trochę bolą. Niech krasnolud się tym zajmie, to on ma do tego nosa" Tropiciel usiadł w kącie i zapadł w głęboki sen. W pomieszczeniu dało się słyszeć jego mruczenie. "Wielbłądy i wieloryby nadchodzą." Po chwili otworzył oczy. "Ten pajac tutaj?!" Gdy kapitan podchodził do jego śpiącego druha, łowca zakradł się i spróbował wbić mu sztylet w głowę.
Ekhm * odchrząknął kapitan* Jawciąż tu jestem. Tak tylko przypominam, jakbyście zapomnieli
A właśnie, skoro już o tym mowa, to którego z panów mam zabić jako pierwszego?
*złapał za rękę łowcę, po czym wykonując małą dźwignię złamał mu ja w stawie* aha - prawie Ci się udało. Prawie *dodał* a więc mamy ochotnika! Pierwszego z wielu, mam nadzieję.
A krasnolud widząc to wszystko i nie mogąc się zbytnio zorientować w sytuacji, może to przez tą dziwną chorobę, spanie na jawie czy coś, wpadł w szał bojowy żubrów ciemnozłotych. Już po chwili (akcja 1 rundowa) usłyszeć można było tajemnicze mruczenie
- Hmmm, hmmm, hmmmmmmm - a potem krasnolud wykorzystując jeden ze swoich atutów (siła żubra 6%) wykonał atak "żubr w trawie puszczy" a co dziwniejsze, nie skierował go na kapitana lecz na człeka co go sprzedać chciał.
W ten o to sposób pijak poszybował w kierunku ściany, uderzenie zdruzgotałoby mu kręgosłup, gdyby nie to, że po drodze "zgarnął" kapitana. Kapitan przypieprzył o ścianę, aż mu ze dwa kręgi pękły. Następnie osunął się na podłogę.
Super, jestem sparaliżowany do połowy pasa. Ludzie, może użyczycie sąsiadowi buteleczkę mikstury leczącej, co? *zapytał się, odrzucając w międzyczasie pijaka-renegata na bok*
- A jakeeem przyy rewizjii proosił cobym mmóógł saachować mało buteleczkiee to coooś mi wtedyy powiedziaał?- Wrzasnął z wyrzutem hyrton wypominając byłemu dowódcy poranne przeszukiwanie w koszarach.
-Ssprzedałbyyym ssii kopaaa w szyyyć ale i tak nieee poczuujeesz.- Oznajmił z wyższością dezerter. Na ile rzecz jasna z wyższością może obnosić się ktoś bez spodni, w starym napierśniku wykutym za króla Sambuka i upodlony podłej jakości bimbrem.
- Sprawcciee goo doobrze chłopaaki. Ssszam byym ssię tyym zajął alee niee chhssse poowalać ssobie butów.- Dodał pomimo faktu, że jego oficerki poznaczone były śladami wymiocin na całą długość cholewy.
*Kapitan spluwa krwawą śliną* No bez dwóch zdań, wkurwiłeś mnie! *Celuje w Ciebie ręką i... czary mary - ty to on, on to ty* Ha ha... ojeju ale śmierdzę! Huj a to rzygi, a w majtki chyba popuścił... bleeee... Już wiem! Zmienię się w łowcę! *Rzekłszy to wyciąga dłoń w kierunku łowcy, a z niej wylatuje fioletowy promień*
Pierwsze słowa które dezerter wypowiedział w chwili gdy kapitan magicznym sposobem dokonał transferu ich świadomości brzmiały:
- Ale wódkę to psubracie oddaj.
Kolejne nie padły. Moczymorda wraz orientując się, że jest trzeźwy zamarł w bezruchu z szeroko otwartymi oczami. Zupełnie zapomniał jak to jest postrzegać świat bez mgły rauszu, szok wywołany nagłym odzyskaniem pełnej przytomności umysłu był dla niego kompletnie przytłaczający.
A, przepraszam - trzymaj! *chciał odrzucić Ci flaszkę, ale zapomniał, że odpalił już zaklęcie - zatem promień energii poleciał ku tobie. Więc - ty to ty, on to on*
Do diabła! Te moje dobre maniery!*odkrzyknął* No, hej łowco !*macha do łowcy* Dzięki, że wciąż stoisz w miejscu, frajerze! *wyciąga ku łowcy dłoń*
Ekhm, pełno tu karaluchów, koło pijaka przebiegł jeden szczur, drugi koło krasnoluda, a ropucha skoczyła niedaleko od łowcy - opis środowiska od mg
Znajdując się na powrót w swoim ciele renegat odzyskał zdolność do nietrzeźwej oceny sytuacji. Pijąc ze zdwojonym tempem raz dwa opróżnił odzyskaną flaszę. Idąc po okręgu (to jest trzymając się ścian piwnicy) starał się niepostrzeżenie zajść kapitana. Znajdując się dostatecznie blisko zamachnął się na niego pustą już butelką chcąc rozbić mu nią głowę. (Manewr-atut: walka bronią improwizowaną).
God damned! A wydawało się mi, ze daję mu bezużyteczny atut Następnym razem zmuszę go do wzięci atutu specjalizacja w wiedzy o falbankach !
No dobra cwaniaku, uderzyłeś kapitana flaszką, pod wpływem uderzenie - jego ręka omsknęła się, a promień poleciał obok twego druha. Kapitan zamienił się ciałem ze skaczącą obok łowcy ropuchą. Ropucha przerażona nagłą zmianą miejsc, dostała zawału serducha. Innymi słowy - ciało kapitan padło, a jego dusza zaklęta została w ciele płaza. Wygraliście walkę, nikogo innego już w pobliżu nie ma.
- Shąąąd tu tyleee szuuurów?- Zastanowił się cwaniak chowając pustą już butelkę za pazuchę, pod napierśnik. - I kuurwaa żaaaby!- Czubkiem buta szturchał martwą ropuchę. - Tfu, ale cuuchniee swołoocz.- Dodał z obrzydzeniem zapominając, że to od niego.
- Wódka się skoończyła. Tszaa się stąąt wydostać.- Zauważył- jak na siebie, całkiem przytomnie. - Te, Kudłak. Podsadź mnie!- Powiedział po tym jak bezkustecznie próbował dostać krawędzi dziury wybitej w podłodze a sięgającej piwnicy.
"Chyba nie mam wyboru." Łowca podsadził pijanego druha."Ej jak już się tam wtoczysz to rzuć nam linę, a przy okazji ma ktoś miksturę leczniczą?"- powiedział masując obolałą rękę.
Łowca westchnął. Przywiązał hak do końca liny, po czym zarzucił ją na górę. Po chwili wspinaczki znalazł się na górze. "Ej pośpiesz się, wiejemy stąd"- zakrzyknął do krasnoluda.
-Eeee, zostaw go leeepiij.- Marudził były żołnierz widząc jak łowca pogania krasnoluda. - Kopaalniany wypierdeeek. Będziee mu tuuu dobrzeee, one całee żyycieee spęędzaają poood zieemią!
Zatem udaliście się w kierunku głównej wieży zamku hrabiego Lukarda! Po drodze napotkaliście posiłki przyprowadzone przez Bulera, ostatniego członka zespołu kapitana. Na szczęście dla was, gdy jego "ludzie" usłyszeli, że zabiliście tajemniczą bestię i potężnego kapitana, wzięli was za bohaterów poziomu epickiego, a nie za niedojdy jakimi jesteście, i... dali nogę, skrzydła... no - zwiali po prostu. Za wyjątkiem Bulera, który nie wykazał się za dużym rozsądkiem i zamiast ulecieć, usiłował powstrzymać rejteradę. Wykorzystał to latający kaszalot, podpłynął znienacka (test skradania - krytyk) i go capnął!
Ale, że Buler rzucał mu się w bebechach, dostał piekielnej zgagi i padł. Zgniatając przy upadku dwa miniony z waszej drużyny i jednego herosa. A dokładniej postać Withordowego barbarzyńcy (kolejny bezużyteczny bohater zabity! Fuck yeach! - dop. MG).
Stanęliście tedy przed wrotami wieży. Ciągnęła się dziesiątkami pięter w górę, gdy podążaliście wzrokiem za kolejnymi piętrami, nocne niebo przecięła błyskawica i lekko oślepliście. Kolejna mikstura lecznicza przywróciła wam wzrok, inna posklejała połamane ramię - w każdym razie, najeżona morderczymi pułapkami wieża czeka na was. Czo robita?
Łowca wrócił szybko do strażnicy. Przebrał się w swój strój. Chwycił antałek piwa. Chwilę później, stanął pewnie przed zamkniętymi wrotami. "Jam jest wielki Kudłak z lasu! Otwierajcie jeśli wam życie miłe! Ehmm przybywamy w pokoju." Bohater zerknął na swojego towarzysza i dodał "Przynoszę wam antałek najlepszego, rozwodnionego piwa pod słońcem."
- Nieee pooodooba miii się taaaa karszmaa.- Ocenił renegat któremu od samego patrzenia na wieżę łeb wirował cięgiem. - Niech krasnoluuud iizieee pierszyy!