-Och... Polecamy się na przyszłość. Ale teraz musimy iść, bo... bo... - spojrzałem na Rincewinda w poszukiwaniu pomocy. Na szczęście nadeszła.
-Bo rektor czeka na nas w gabinecie - dokończył elf.
-Idźcie, idźcie. Nie przeszkadzajcie sobie. I tak jestem już zajęty. Jeszcze raz dziękuję.
Pan Fryderyk popatrzył na nas i chciał się już odezwać, ale Fascol zaczął zlecać mu jakąś kolejna robotę. Wyszliśmy na korytarz i odetchnęliśmy z ulgą.
-Jak jeszcze raz zdarzy się coś takiego, to chyba dostanę zawału. Najpierw przezroczysta podłoga, potem ten gość wyskakujacy z obrazu, a co będzie teraz?
-Brak ciepłej wody w całym Uniwersytecie.
Zaśmialiśmy się obaj i ruszyliśmy w dół na drugie piętro. Na szczęście trafiliśmy tam bez przeszkód. Stanęliśmy przed ścianami zlożonymi z samych drzwi.
-Chyba mamy problem. Które to mogą być drzwi?
-Ten dziadek mówił coś o dzwonku. Wystarczy znaleźć drzwi z dzwonkiem i to będą te.
Już po przejściu samego początku korytarza wiedzieliśmy, ze to nie wypali. Cóż... wszystkie drzwi miały dzwonki na sobie (takie ze sznureczkami... nie pytajcie jak one wisiały... nie da się tego opisać). Cofnęliśmy sie do początku korytarza i postanowiliśmy zrobić to co najprostsze. Podszedłem do pierwszych drzwi i spróbowalem zadzwonić. Dzwonek uciekł. Jak to możliwe? Po prostu - przesunął się w inny kąt drzwi. Próby jego łapania spełzły na niczym. Rincewind śmiał się ze mnie i wyglądał jakby miał zaraz pęknąć.
-Spróbuj z tamtymi drzwiami - powiedziałem poirytowany.
Elf podszedł do drzwi i zadzwonił. Ale dzwonek zamiast wydać jakiś dźwięk, po postu odpadł od drzwi i potoczył się po podlodze.
Spojrzałem z zaciekawieniem i zirytowaniem na uciekający wyraźnie na malutkich nóżkach dzwoneczek. Odbiegł kawałek dalej i zatrzymał się. Gdy poszedłem do niego i schyliłem się by go podnieść ten znów uciekł jakieś półtora metra dalej. Medivh aż sobie przysiadł nie mogąc wytrzymać ze śmiechu. Jak zwykle, gdy ktoś się śmiał, ja nigdy nie umiałem stać obojętnie. Sam zaraz zacząłem cieszyć się jak dziecko, nie tyle z samego siebie czy zaistniałej sytuacji, a po prostu z Medivha. Trochę to trwało, zanim doszliśmy do normalnego stanu ducha. Ja nawet, jak to zwykle bywa popłakałem się. Półelf wstał chwile po tym.
- Sprawdźmy mój refleks!
Mówiąc to podszedł, a nawet można powiedzieć, że podkradł się do miejsca, w którym leżał dzwoneczek, po czym rzucił się na niego. Wyglądało, to tak makabrycznie, że znów nic nie mogło mnie powstrzymać przed nową salwą śmiechu. Po 5 minutach siedzenia na posadzce, myślenia nad tym jak uruchomic dzwoneczki i próbowania różnych metod, straciliśmy wiarę. Medivh chodził wściekły w tą i z powrotem, a ja próbowałem, choć nadaremno użyć magii. Najwyraźniej poszczególne pomieszczenia uniwersytetu były przed nią chronione. Były to pewnie korytarze i pokoje studentów, zważywszy na ostrożność nad ich zdrowiem, a nawet życiem. Tylko jak w takim razie nałożono magię na te dzwonki... W tym momencie ciągle biegający dzwoneczek przebiegł pod nogami Medivha, a ten ze złości kopnął go z całej siły nogą. O dziwo małe serduszko zaczęło melodyjnie uderzać o blaszkę wywołując dźwięk znacznie głośniejszy, niż wskazywałby na to jego rozmiar.
- Niezłe uderzenie. Grałeś w piłkę nożną? - spytałem wstając zadowolony z posadzki.
Kopnięty dzwoneczek potoczył się z brzękiem po posadzce. Nagle zatrzymał się uderzywszy w jakiś tupający lakierowany trzewik. Właścicielem owego cudu obuwniczego był starszy opasły mężczyzna. Przyglądał się wam z widocznym wyrazem niechęci i lekkiej pogardy na twarzy. Medivh zauważasz jak lustruje twoje tu i ówdzie uszkodzone ubranie. Rincewind dostrzegasz pogardliwy wzrok omiatajacy twoją wzburzoną uganianiem się za dzwonkiem fryzure.
- A panowie to skąd i dokąd jeśłi można wiedzieć? Jaka klasa, jaki rocznik, hmmmm? - składa ręce na opasłym brzuchu oczekując odpowiedzi.
Próbuję jakoś poprawić szatę, ale bez szczególnego zaangażowania.
-No my ten, tego.... jesteśmy tu nowi. Tak właśnie! Jeszcze się nie łapiemy w tych eee... rocznikach itp. Szukamy kwatermistrza, który podobno miał nam rozdzielić pokoje. Ale natrafiliśmy na pewne... kłopoty. Móglby pan nam wskazać, które drzwi prowadzą do jego komnaty?
Staram się nie roześmiać na głos i ignorować dyskretne uśmiechy Rincewinda, który lekko przygładza włosy.
- Nowiii.... - mówi przeciągając. - Ahaaa. I nie wiecie z którego rocznika. I szukacie kwatermistrza. Ahaaaa. Pewnie chcielibyście dostać kwatere.A jeśli nie dostaniecie to pójdziecie się skarżyć do rektora, ze Porlibur robi wam problemy. Taaak - Mężczyzna odsuwa połę szaty i dostrzegacie, że ma tam zawieszone mnóstwo małych kluczyków. Zdejmuje jeden z nich i wyciąga w waszą stronę. - Pilnujcie go jak oka w głowie. Jeśli go zgubicie, zniszczycie, przepijecie albo zamienicie w chomika to będziecie... - zapada cisza - spać na dworze. Wystarczy, ze otworzycie którekolwiek drzwi, i tak znajdziecie się w swoim pokoju. Macie się potem stawić u mnie i podać swoje dane. Nie myślcie, ze mozecie być tacy cwani! - mężczyzna prychnął po czym odwrócił się i zaczął iść a raczej sunąć przez korytarz podobny do jakiegoś wielkiego żaglowca niż człowieka. Słyszeliście jak mruczy coś o studentach pod nosem. Odprowadziliscie tego dziwaka wzrokiem po czym spojrzeliscie na maly kluczyk....
Podniosłem go do oczu i przyglądam się mu podejrzliwie.
-Jak zaczniesz uciekać na wytrzaśniętych skądś nóżkach to cię połamię, podepczę i...
-Mnie? - przerwał Rincewind.
-Nie, mówię do klucza.
-Aha - spojrzał na mnie jak na kompletnego kretyna i obaj zaczęlismy się śmiać.
-No dobra. Trzeba spróbować.
Podszedłem do pierwszych drzwi z brzegi i przekręcilem klucz. O dziwo drzwi otworzyly się bez żadnego oporu. Weszliśmy do pokoju. Był on piękny. Na ścianach wisiały różne obrazy, 2 łóżka były zdobione i miały baldachim, meble wykonane z najlepszego drewna, podłoga marmurowa, kominek również zdobiony lecz teraz nie był zapalony. Jeden rzut na okna powiedział, że juz nie pada i że są one często myte. Cóż pokój nie umywał się do tego, ktory widzieliśmy u rektora czy Fascola, ale można go było nazwać małym apartamentem. Z wyrazem ulgi usiadłem w jednym z bardzo wygodnych - nie tylko z wyglądu - foteli. Rincewind położył się na łóżko i głośno westchnął.
-Widać, że dbają tu o studentów.
-Co wy robicie w moim pokoju?! - z łazienki wyszedł jakiś niski człowieczek. Na rękach trzymał stos pościeli, a zza niej wystawały tylko zaskoczone oczy i pomarszczone czoło.
- Ja bym raczej spytał co TY robisz w naszym pokoju? Kwatermistrz powiedział nam, że to ma być nasze pomieszczenie i nie wspominał też nic o tym, że ktoś tu już mieszka. Zresztą są tylko dwa łóżka więc... albo magia źle zadziałała i przeniosła nas do nie tego pokoju co trzeba, albo będziemy musieli się znów przejść do kwatermistrza, tyle, że razem z tobą - postawiłem sprawę jasno. Miałem już dość wrażeń, nieporozumień i zbędnych dyskusji. Marzyłem tylko o porządnej kąpieli, a ciepło i opary lawendy buchające z łazienki wcale mi humoru nie poprawiły, jenak skłamałbym, jeśli bym powiedział, że nie przykuły mojej uwagi. Przykuły i to bardzo, każąc mi jak najszybciej rozwiązać tą sprawę i zaraz wzorem człowieka, na którego się przyglądałem wziąść kąpiel.
- Ja kapię się pierwszy - powiedziałem do Medivha, rezerwując kolejkę.
- Jestem gościem na uniwersytecie, a to na pewno jest mój pokój! Już was tu nie widzę! Te piekielne zamki ciągle się mylą. Zamknijcie drzwi i spóbujcie jeszcze raz. I nauczcie się pukać! Bo jak traficie do żeńskiego akademika to się dopiero wam dostanie. Rektor nie daje się juz nabierać na powoływanie się na kluczyki. No, już uciekajcie stąd. - człowieczek położył pościel na łóżku oczekując waszego wyjścia. - Jestem po całym dniu podróży i chce iść spać, nawet sobie nie możecie wyobarazić co dzisiaj przeżyłem. Trzy godziny czekanai na rogatkach!
-Rogatki, cholera... Rogatki! Panie! Co mnie obchodzą jakieś cholerne rogatki! Cały dzień przedzierałem się przez jakieś cholerne gałęzie, krzaki, drzewa i inne leśne rośliny, zaatakowała mnie jakaś ogromna bestia wezwana przez jakieś fanatyczki, teleportowałem się co nie należy do miłych rzeczy, tu, na uniwersytecie, parę razy nie dostałem zawału z powodu różnych rzeczy, a pan będzie mi tu o rogatkach nawijał! Daję panu pięć sekund, w których albo pan sam stąd wyjdzie albo panu pomożemy. I to niekoniecznie w magiczny sposób.
Podnoszę sie z fotela i podwijam rękawy. Staram sie wyglądać groźnie. Nie odwracając wzroku od intruza mówię do Rince'a.
-Rincewindzie, możesz iść do łazienki. Ten pan już wychodzi.
Chowałem się jak mogłem pod płaszczem, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Mężczyzna w szlafroku wyglądał teraz na zdrowo przestraszonego.
- Nie, nie trzeba panowie mi po... pomagać. Zo... zostańcie sobie już tutaj, ja... ja znajdę sobie inne pomieszczenie - mówiąc to ostrożnie zbliżył się do szafy z lakierowanego, jasnego drewna, wyjął swoją torbę, po czym szerokim łukiem ominął stojącego w dość szerokim rozkroku Medivha. Jego oczy zwężyły się teraz do takiej wielkości, że można by pomyśleć, że nic nie widzi. Po chwili słychać było już tylko chlapnięcie drzwi.
- Buhahahaha! No nie mogę! Jak on mógł się na to nabrać - leżałem na łóżku twarz ukrywając w pościeli. - Nie wiedziałem, że potrafisz być taki groźny. Hahahah!
Medowi uśmiechnął się tylko, ale najwyraźniej nie było mu do śmiechu. Próbował przywrócić mnie do normalności małym wstrząsem elektrycznym, jednak magia w pokojach również nie działała. Po chwili jednak ochłonąłem, bo półelf mi nie wtórował.
- Dobra, to ja idę pierwszy - mówiąc to położyłem swój plecak koło łóżka. - Nie wiesz, czy można tu gdzieś dostać jakąś dzienną szatę, bo ta - wykręcam komicznie tułów patrząc na tył ubrania i próbując wyczyścić zaschnięte błoto - troszeczkę się umorusała? Przydałoby się ją wyprać.
Po długiej i ciężkiej podroży w końcu dotarliście do pierwszego bezpiecznego miejsca. Miejsca gdzie mogliście w końcu odpocząć i zregenerować siły. Niebezpieczeństwa podróży, cuda uniwersytetu i ten mały człowieczek wkrótce zniknęły z waszej pamięci. Teraz, najważniejsza była wanna ciepłej wody i posiłek.
Nim się obejrzeliscie słońce zaczęło zachodzić - kolejny znak, ze zima nadchodzi. I zaczął padać śnieg. A arczej ŚNIEG. Ciężkie płatkiśniegu sypały się z nieboskłonu jak mąka z młyńskich żarn. W przeciągu maru minut cały krajobraz zaczął się pokrywać białym puchem. Mieliście niejasne przeczucie, że tym razem nie stopnieje w ciągu jednego dnia....
-Nareszcie! Po tej cuownej kąpieli nareszcie czuję, że odżywam.
Podchodzę do szafy i ją otwieram.
-Tego bym się nie spodziewał... Teraz już jestem pewny, że ten pokój był przeznaczony dla nas. Zobacz - wiszą tu dwie szaty.
Zdjąłem czarną szatę dla siebie, a drugą podałem Rincewindowi. Swoją starą, poszarpaną szatę rzuciłem w kąt pokoju.
-Jeżeli zamierzamy wyjść pozwiedzać, to lepiej sie przygotujmy - powiedzialem do elfa stojącego przy oknie i obserwującego ulicę. Włożylem cieplejsze buty, które nawiasem mówiąc również były przygotowane, założyłem głęboko na głowę kaptur, ubrałem rękawice i szczelnie otuliłem się szalikiem.
W pełni ubrani i oporzadzeni zaczęliście sie zastanawiać co począć z resztą wieczoru. Iść spać do ciepłych łózek po dniu pełnym przygód, poszukać atrakcji na mieście gdzie co prawda śnieg rozpadał się na dobre, udać się na poszukiwania czegoś do zjedzenia albo poszwendać się po uniwersytecie bez celu. Po chwili namysłu zdecydowaliscie się pójść...
(jak macie jakieśpomysły to dawajcie. Dla mnei za późno jest na odkrywcze pomysły )
- Jaaaaa - westchnąłem. - Dlaczego ty dostałeś szatę z tym nowym typem kołnierza? Mi się one bardziej podobają. A moja? Nie ma go w ogóle.
Medivh zobaczył jak moja mina zrzędnie i jak spod nosa spoglądam z lekką zazdrością na jego czarny uniform.
- Daj spokój... - powiedział tak, jakby właściwie nie był pewien co mówić. - Twoja ma za to głębszy kaptur.
- Taaa, jasne, twój jest identyczny.
Medivh założył kaptur na głowę i trochę zmieszany szybko dodał:
- Rzeczywiście... Ale... No dobra, skoro tak ci na tym zależy, to możemy się zamienić.
- Nie. Nie chcę się zamieniać. Wolę szatę czerwono - czarną, dokładnie taką jak ta.
- A ja właśnie uwielbiam całe czarne. Ciekawe skąd to wiedzieli?
Gdyby ktoś podsłuchiwał, usłyszałby jeszcze kilka tego typu rozmów, to o pogodzie, to o zleceniu które dostali czy nawet o polityce.
- Dobra, idziemy gdzieś? - przerwał w końcu pogawędkę pół - elf.
- Hmm... Możemy pójść zobaczyć miasto czy uniwersytet. Właściwie trzeciej alternatywy nigdy nie ma. Przed tym jednak chciałbym jeszcze udać się do tego chłopczyka - iluzjonisty. Bardzo mnie intryguje... - zatrzymuje swój wzrok na zetknięciu ściany i sufitu i zaczynam sobie przypominać całą sytuację. Po chwili zamyślenia dodaję - Zresztą... obiecałem mu to.
-Dobra, słuchaj. Możemy zrobić tak: ja pójdę do miasta coś zjeść, a ty pójdziesz do tego chłopaka.
-Jak wlaściwie to powiedziałeś, to też mi sie zachciało jeść....
-To może najpierw coś zjemy, a potem pójdziemy do tego dziecka? Jak szedłem drogą do uniwersytetu to przechodziłem obok karczmy. Mmmmm.... Jakie zapachy stamtąd wylatywały... Pieczony kurczak, smażona ryba, ogóreczki kiszone, ziemniaczki....
Pewnie tem monolog trwałby dlużej, ale Rincewind przerwal półelfowi.
-Dobra, chodź, bo już mi w brzuchu burczy...
Wyszliśmy na korytarz i troszkę się pogubiliśmy. Wiedzieliśmy, że trzeba kierować się w dół, ale nie mogliśmy znaleźć schodów...
-Sluchaj, a może tędy?
Elf skręcił w prawo na rozwidleniu.
-Nie.... kolejny niekończący się korytarz. Mówilem, żeby iść wtedy prosto. Ale nie. Uparłeś się, żeby pójść w lewo...
-Ja się uparłem?! To ty wtedy powiedziałeś: "Pamiętam, że to tędy szliśmy i tędy dojdziemy do schodów."
-Przecież to twoje słowa!
Kłótnia trwała jeszcze chwilę dopóki obaj nie zauważli czegoś po ich lewej stronie. Nie wiadomo skąd się tam wzięły, ale były to schody. Zasłane dywanem, ze szlifowanymi poręczami i jak zwykle strasznie dlugie. Medivh i Rincewind spojrzeli po sobie, roześmiali się i zeszli na dół.
(taka mała uwaga. Starajcie sie nie wkladac sami sobie słow do ust (cudzych ) jak chcecie porozmawiac to niech kazdy napisze swoja kwestie (tylko moze dłuzsza) bo tak to troche jakby kazdy mial 2 postacie . odpisze pozniej)
Schody prowadziły spiralnie w dół. Nie mając lepszego wyjścia zeszliście nimi. KU waszemu miłemu zaskoczeniu okazało się, ze doprowadziły was one do stołówki! A raczej całej jadłodajni. Znaleźliście się w pomieszczeniu wypełnionym wesołym gwarem ponad setki magów i zapachem pysznych potraw. Od razu wasze żołądki przypomnialy sobie kiedy ostatni raz cos jedliście. W przeciwnym rogu sali dostrzegliście bufet gdzie najwyraźniej wydawano posiłki. Już z dala dostrzegliście postać pokaźnej damy ubranej na biało która sprawiała wrażenie, że "ona-tu-rządzi-i-niech-żaden-z-was-magicznych-pajaców-niech-nie-podskakuje". Rozejrzeliście się po najbliższych stołach. Duże lewitujące blaty były zastawione różnymi smacznei wyglądającymi potrawami, gdzieniegdzie książkami i retortami oraz oczywiście magami. Im dalej wgłąb sali tym więcej magów poważnych dało się zauważyć, ci za punkt honoru postawili nie zdejmowani swoich pokaźnych kapeluszy nawet do posiłku. Studenci natomiast ulokowawszy się przy wyjściach pałaszowali posiłki jak najszybciej wiecznie się gdzieś śpiesząc...
- Taaak. To mi wygląda jak znajoma gospoda z Arknok - powiedziałem do Medivha. - Pełno ludzi, głośno, ciepło od gorących, przepysznych potraw i te mieszające się zapachy. Spójrz na tego prosiaka.
Wskazałem ręką trzech magów zajadających się tłustym, pięknie przypieczonym prosięciem. Może tego nie widziałem, ale wiedziałem, że Medowi aż cieknie ślinka. Budynek był bardzo wysoki. Nie widziałem nigdzie otworów wentylacyjnych i stąd pewnie brała się ta ciepłota i zapachy. O dziwo jednak zmysł węchu nie przyzwyczajał sie do swądu i tym samym ciągle czuć było znakomite zapachy.
- Może to magia? - pomyślałem. - Med, zobacz, są trzy kolejki. Zdaje się, że w każdej dają coś innego. Stańmy w dwóch różnych i bierzmy tyle, ile zdołamy unieść.
Owszem kolejki były trzy ale zbiegały się spiralnie przy konstrukcji stołopodobnej w centrum gdzie rządziła wcześniej wspomniana dama ubrana na biało. Z bliska jej tusza połączona z kucharską białą szatą bardzo wyszukanego kroju była bardzo podobna do żaglowca pod pełnymi żaglami. Wirowała zręcznie pomiędzy stołami raz po raz wydając posiłki podchodzącym magom. W końcu dotarliście do stołu jednocześnie.
- Karneciki. Szybko. Nie wegeterianie? Bo warzywek brak już. - spoglądała na was uważniem najwyraźniej oczekując aż dacie jej jakieś karnety (rzeczywiście wszysy wkoło tzrymali jakieś świstki). Zauważyliscie, ze praktycznei nie używa czasowników mówiąc... dziwne.
- Eeee... - obejrzałem się szukając pomocy Medivha, ale on albo z kucharką już rozmawiał albo stał gdzieś z tyłu kolejki. - Ja tu jestem tylko na jeden dzień. Zostałem wezwany na uniwersytet w celu pomocy w pewnym zadaniu. To dość dyskretne, daltego nie mogę o tym mówić głośno - szepcąc starałem się zachować wiarygodność. - Jestem za to bardzo głodny. Proszę... - popatrzyłem kucharce głęboko w oczy czyniąc swoje wielkimi ja bób (zazwyczaj to pomagało). - Może być same mięso. Na przykład kurczaczek...
- Bez karnetu? BEZ OBIADU! - chciałeś coś powiedzieć ale rządek magów stojący za tobą brutalnie wypchnąl cię z kolejki. - Patrzcie go, wciągnął swoją porcje a teraz się pcha po drugą.
- Znamy my już takich cwaniaczków.
Jak widać kwestie kuchenne potrafily zjednoczyć najbardziej zacietych przeciwników. Magowie różnych szkół i w różnym wieku zazdrośnie bronili sekretów kuchni uniwersyteckiej.
Po chwili dołączyć do ciebie Medivh z podobnie starpioną miną. Zrezygnowani staliście obok patrząc jak góry jedzenia ze stołów są dzielone na mniejsze porcje i znikają w zastraszajacym tempie...