- Odejdź czarowniku! - syknął jeden nie odrywając wzroku od chwoańca. Drugi ograniczył się tylko do lekceważącego machnięcia dłonią.
Nagle iskrowy ludek powiększył się do wielkości ludzkei głowy. Złapał swojego pzreciwika, i objął go w uścisku. Poczułęś swąd palonego kurzego białka. Jednak galaretowaty chowaniec po chwili również się powiększył. Wydarł się z uścisku, złapał za metalowy kielich i wylewając wino trzepnął iskrowego po głowie. Zauważasz jak glify błyskają jaśniejszą zielenią. Wszyscy magowie cofaja się o parę kroków.
- Ja ci pokaże ty regeneracyjny pokrako! - krzyczy właściciel iskrowego ujawniając profesje przeciwnika. - Zobaczymy! - odkrzykuje drugi
Obaj magowie wykonują skomplikowane gesty dłońmi. Chowańce krążą wokół siebie jak wojownicy na arenie...
Do Medivha
Dostrzegasz jak mężczyzna który przyglądał się całemu zajściu z konia podszedł do sklóconych magów i zaczął z nimi rozmowe. Dobiegły do twoich uszu tylko strzępki wymiany zdań:
- Przepraszam bardzo.... przybyłem do Dumains ...czarownikiem....współzawodnictwo jest najlepszym sposobem....co robić od razu taką aferę....ładne przedstawienie.
Po chwili słyszysz juz znacznie wyraźniej - Odejdź czarowniku! - magowie nie zwracają na neigo większej uwagi.
Nagle iskrowy ludek powiększył się do wielkości ludzkei głowy. Złapał swojego pzreciwika, i objął go w uścisku. Poczułęś swąd palonego kurzego białka. Jednak galaretowaty chowaniec po chwili również się powiększył. Wydarł się z uścisku, złapał za metalowy kielich i wylewając wino trzepnął iskrowego po głowie. Zauważasz jak glify błyskają jaśniejszą zielenią. Wszyscy magowie cofaja się o parę kroków.
- Ja ci pokaże ty regeneracyjny pokrako! - krzyczy właściciel iskrowego ujawniając profesje przeciwnika. - Zobaczymy! - odkrzykuje drugi
Obaj magowie wykonują skomplikowane gesty dłońmi. Chowańce krążą wokół siebie jak wojownicy na arenie...
- Nie chcecie pomocy to nie... Barbarzyńcy - powiedział cicho Rincewind.
Nie zamierzał jednak odchodzić. Przedstawienie było naprawdę przednie. Nigdy wcześniej nie widział chowańców, a ojciec także mu o nich nie opowiadał. Czytał jedynie o nich kiedyś w książce Jeana Stromberga "Chowaniec - wróg i przyjaciel". Obydwa stwory robiły na elfie nie lada wrażenie. Pomyślał, ile lat musieli studiować na uniwersytecie owi magowie, by posiąść takie umiejętności. Przyglądał się uważnie ich ruchom dłoni i wzrokom utwionym w oczach przeciwnika. Zastanowił się także w tym momencie po co właściwie został przywołany na Uniwersytet. Przecież prawie nic nie umie, poza jako takim pojęciem kształowania i wykorzystwania magicznych energii, a żeby tu uczęszczać trzeba mieć albo bardzo dużo pieniędzy, albo znajomości.
- Jak oni to ujęli... "Gildia Magów pod przewodnictwem Ajaeleolusa arcymaga przypomina, że posiadanie natrualnego talentu magicznego nie zwalnia z powinności wobec bractwa." Coś mi nie chce się w to wierzyć. Ojciec musiał w tym maczać palce... - pomyślał. - To na pewno dzięki niemu tu jestem. Skoro tylko dowiem się dokładnie, co am ze sobą zrobić i gdzie zamieszkać, będe musiał napisać mu list. Siostrze również...
Żadna z przywołanych istot nie zrobiła na razie pierwszego kroku. Ciągle bacznie utrzymywały między sobą ten sam dystans, robiąc od czasu do czasu kilka kroków to w lewo, to w prawo. Kilku magów zniechęciło se już i wróciło do swoich poprzednich obowiązków.
- Długo jeszcze jeszcze będę czekał? - spytał sam siebie czarownik.
-Genialne przedstawienie. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. A cholera z tym! Ten... jak mu tam... Rincewind może zaczekać. Kilka minut mnie nie zbawi.
Wróciłem na pole bitwy lecz trzymałem się trochę dalej. Usiadłem na kamieniu pod płotem i z daleka obserwowałem wydarzenia.
-Ciekawe. Naprawdę ciekawe. Jak to szedł ten wierszyk? "Masz chowańca wyszkolonego - po co ci żona kolego!" Zastanawiające dlaczego ten wiersz zniknął tak szybko jak sie pojawił.
Korzystając z chwili gdzie przeciwnicy nic nie robią i czekają na potknięcie wroga, rozejrzałem się po okolicy.
-Ładny koń. Oddałbym wszystko co mam - czyli właściwie nic - za takiego. Nie musialbym się taszczyć po tym cholernym lesie i ten stwór by mnie nie dogonił. Ech. Ja to mam pecha.
Zwróciłem uwagę z powrotem na magów, ponieważ powstało tam jakieś zamieszanie. Chyba obydwa chowańce wypaliły jakimiś czarami równocześnie. A może nie?...
Kątem oka zauważasz jak mężczyzna który kierował się do wejścia uniwersytetu zatrzymał sie zaciekawiony walką po czym wrócił na plac i usiadł na kamieniu koło jednego z glifów.
Wtem obydwa chowańce nagle błyskają jasnym światłem po czym znowu się powiększają. Teraz są już wielkości niziołka. Wszyscy magowie szybko usuwają się im z drogi. Teraz mozesz dokładniej przyjrzeć się obu istotom. Powietrze wokół iskorwego wyraźnie wibruje od wysokiej temperatury. Drugi chowaniec jest najwyraźniej zbudowany z iluklenii czyli substancji wykorzystywanej przez iluklenyków do czarów regenaracyjnych. Obywdie istoty rzucają się na siebie. Pioruny błyskają, fale gorąca przelatują zaledwie o pare kroków od was. Obaj magowie wykonują skomplikowane gesty całymi rękoma, poruszają sie w skomplikowanym tańcu. Nagle znowu oba chowańce się powiększają, ale wtem zieleń glifów eksploduje. Potężne zaklęcie uziemiające przetacza się falą po całym placu. Chowańce znikają a wszyscy magowie padają na ziemię. Czujesz się paskudnie. Zaklęcie uzmiajace pozbawia cię całej mocy magicznej na całekiem długą chwilę. W głowie odczuwasz tępy ból, czujesz się jak gąbka z której nagle wyciśnięto całą wodę... Niepewnie wstajesz na nogi. Dostrzegasz jak mag który usiadł na kamieniu koło glifu wyciera cięknącą z nosa stróżkę krwi...
Do Medivha
Siedzisz na kamieniu koło pulsującego zielenią glifu. Widzisz jak obydwa chowańce nagle błyskają jasnym światłem po czym znowu się powiększają. Teraz są już wielkości niziołka. Wszyscy magowie łącznie z dziwnym jegomościem który nazwał sie czarownikiem szybko usuwają się im z drogi. Teraz mozesz dokładniej przyjrzeć się obu istotom. Powietrze wokół iskorwego wyraźnie wibruje od wysokiej temperatury. Drugi chowaniec jest najwyraźniej zbudowany z iluklenii czyli substancji wykorzystywanej przez iluklenyków do czarów regenaracyjnych. Obywdie istoty rzucają się na siebie. Pioruny błyskają, fale gorąca przelatują zaledwie o pare kroków od was. Obaj magowie wykonują skomplikowane gesty całymi rękoma, poruszają sie w skomplikowanym tańcu. Nagle znowu oba chowańce się powiększają, ale wtem zieleń glifów eksploduje. Potężne zaklęcie uziemiające przetacza się falą po całym placu. Chowańce znikają a wszyscy magowie padają na ziemię. Glif za twoim plecami odpala fale zaklęcia prosto w ciebie. Czujesz się jakby ktoś walnął cię mocno w głowe. Zaklęcie uziemiajace pozbawiło cię całej energii magicznej. Otumaniony zataczasz się na ziemię. Odczuwasz ból w czaszce. Nie możesz zebrać myśli. Czujesz jak strużka krwi cieknie ci z nosa. Wyceirasz ją wierzchem dłoni. Widzisz jak magowie wstają lekko chwiejąc się na nogach i klnąc pod nosem...
-Cholerni idioci! Co oni sobie myślą. Pewnie zaraz znowu zaczną się kłócić o jakiegoś cholernego gada. Zaraz dostaną taki łomot...
Wstaję powoli przytrzymując się płotu. Oglądam się w stronę magów, ale widząc nadchodzący w ich stronę tłum rezygnuję ze wszystkiego.
-Cokolwiek ten tłum chce zrobić i tak się do nich nie dopcham. Może wypadało by im pogratulować? W końcu przedstawienie było przednie. Gorzej z końcówką.
Zrezygnowany siadam na kamieniu i zadzieram głową do góry aby krew nie kapała mi na szatę.
-Najchętniej to położyłbym się teraz w moim przytulnym domku. No cóż ale muszę znaleźć Rincewinda... Jak pech to pech... Zaraz, zaraz... czarwonik? Cholera dzisiaj to chyba jakieś opóźnione myślenie mam.
Wstaję zapominając o nosie.
-Psia krew! Niech to szlag! Mam pecha
Przytrzymuję jedną ręką nos i rozglądam się za tym jegomościem.
Widzisz jak jegomosć wstaje z kamienia. Chwile miota się wściekly próbując dostać się do sparwców całego zdarzenia. Jednak tłum magów otaczający ich wyraźnie go zniechęca. Siada zrezygnowany na kamieniu zadzierajac głowe do góry. Po chwili znowu się zrywa mrucząc coś pod nosem. Widzisz jak spogląda wprost na ciebie...
Do Medivha
Chwile oglądasz różnokolory tłum magów szukajac charakterystycznej szaty czarwonika. Dostrzegasz go wśród grupki magów którzy właśnei wstają z ziemi otzrepując się
Razem
Magowie są wyjątkowo wzburzeni (a raczej oburzeni). Ci co już wstali szemrzą pod nosem klątwy. Paru jesy wyraźnie mocno nieprzytomnych. Siedzą na ziemi gapiac się tępo w jeden punkt. Jakis 2 magów zakasało rękawów udowadniając, że moze stracili chwilowo talent ale nadal mogą komuś przywalić. Wtem drzwi uniwersytetu otwierają się z hukiem. Jakiś mężczyzna w błękitno niebieskiej szacie żwawym krokiem schodzi po schodach. Na oko ma 70 lat ale w przypadku magów to nigdy nic nie wiadomo. Ma długą białą brodę i tatuaż wtajemniczonych. Sądąc po aurze godności i szacunku który wokół siebie rozsiewa mężczyzna jest to ktoś ważny. Słyszycie jak w tłumie pada słowo - Rektor.
- Panowie, co tu się do stukroćset jomów dzieje!
Słowniczek
Jom - jednostka energii magicznej. Obecnie przestarzała i nie używana. Zastąpiona wieloma innymi parametrami opisującymi zdolnosci magiczne. Ale kto by się tam przejmował taką teorią...
- Nie będe kablował - pomyślał elf. - Może kiedyś będę potrzebował od nich jakiejś przysługi. W sumie można by ich obronić... Choć z drugiej strony nie byli dla mnie zbyt przyjemni... Ach, co tam, zaryzykuję.
- Właściwie to nic się nie stało panie - powiedział głośno czarownik. - Po prostu chciałem spakować Arota, mojego konia do tej oto figurki, - tu Rince wyjął z kieszeni srebrną postać konia wielkości dłoni dorosłego mężczyzny - ale coś mi przeszkodziło i uwolniło dużą dawkę magicznej energii. Nie wiem czy to to miejsce tak dziwnie działa, czy też któryś z magów chciał sobie pożartowac z nowego... - w tym miejscu czarownik zwężył wzrok i obrócił się do okoła, jakby szukając winnego.
Mężczyzna nie zwraca na was uwagi. Pewnym, wręcz dziarskim krokiem przedziera się przez tłum do stolika gdzie toczyła się niefortunna rozgrywka. Staje w miejscu i spogląda na byłych oponentów. A ci najwyraźniej próbują przybrać odpowiednio skruszone pozy. Rektor schylił się i podniósł kielich który odstawił na stolik. Jego wściekle niebieskie oczy (czyżby one świeciły?) chwile wpatrywały sie w obu magów. Po czym... odwrócił się jak gdyby nigdy nic. Podchodzi do ciebie Rincewind.
- Nie próbuj naginać prawdy przy wtajemniczonych panie Rincewindzie bo ci się to nie uda.- mówi spokojnym tonem. - Czekałem na pana (jesteś pod wrażeniem tego pana. Rektor, poważny mag, rektor a zwraca sie z takim szacunkiem), dobrze, że w końcu pan dotarł. Wydaje mi się, że jeszcze gdzieś tu pan Shantal powinien być. - rozgląda się po tłumie zdumionych magów
-(Medivh nie mógł przyjść do góry, to góra przyszła do Medivh'a... Przynajmniej jeden problem rozwiązał się sam i oszczędziło mi to latania po tym uniwersytecie w poszukiwaniu rektora.)
Podchodzę do rektora i Rincewinda.
-Tak, tu jestem. Witam pana.
Uścisk dłoni tego niezwykłego maga był silny i szorstki lecz czuło się przy tym niezwykłą energię. Ciężko było oderwać swoją rękę od jego ręki. Po chwili odwracam się do Rincewinda.
-Pan musi być Rincewind Softleafer
Chwilę oceniamy się wzrokiem.
-Miło mi pana poznać.
Wyciągam w jego stronę dłoń.
-(Nie jest źle. Przynajniej jest elfem. Co prawda czarownik, ale może wszystko się jakoś ułoży.)
Uściskam rękę pół - elfa. I nie jest to uścisk mocny, typowy dla ludzi, a raczej lekkie podanie dłoni. Kłaniam się przy tym i mówię:
- Tak to ja. Miło mi pana poznać, choć z chęcią poznam też pańskie imię... Uh, przepraszam za nietakt - odwracam się do rektora. - Z panem się jeszcze właściwie nie przywitałem.
Z uśmiechem i radością ducha przyjmuje dar dnia - dwóch nowych znajomych. Badam ich również uprzejme twarze bacznym wzrokiem. Właściwie, to jestem nieco zaskoczony takim rozwojem sytuacji.
- Widzę, że wszyscy mnie tu znają, tymczasem ja nie znam nikogo. I trochę ta sytuacja mnie niepokoi... No i panowe, dajcie sobie spokój z tym per "pan" w moim kierunku. Przecież ja przy was jestem jeszcze dzieckiem. Bez urazy dla nikogo - dodaję szybko zmieszany.
-Nie wiedziałem, ze wyglądam tak staro. Przepraszam, że się nie przedstawiłem Rincewindzie. Medivh Shantal. Mów mi po imieniu albo jak ci tam wygodniej. Sądzę, ze takie spotkanie nie jest raczej przypadkowe. W końcu to pa... ciebie szukałem.
Odwracam sie do rektora.
-Przepraszam pana. My tu gadu-gadu, a obowiązki chyba czekają. Poza tym ja chciałbym bardzo dostać wyjaśnienie o co w tym wszystkim chodzi...
Rektor mruknął coś pod nosem. Zabrzmiało to troche jak: Tjaa. Zakręcił się tak szybko, ze poły jego szaty zamigotały wam przed oczami po czym ruszył żwawym krokiem w strone wejścia. Lekko dzwieni ruszyliście za nim.
Jakby ktoś was zapytał czy hol uniwersytetu robił wrażenie to byście odpowiedzieli zgodnie: Robił! Kosztowne kamienne i drewniane posadzki wyglądały jakby rzemieslnicy oddali je do użytku zaledwie wczoraj. Wysokie sklepienie na którym uwieczniono moment wznoszenia murów uczelni robiło równiez niemniejsze wrażenie. Tu i ówdzie dostrzegliście piękne schody wijące się na wyższe piętra. Liczne boczne korytarze i portale drzwi świadczyły, że uniwersytet jest znacznei większy niż by się mogło wydawać. Mijaliście nie tylko przeróżnych ludzi, elfów ale również zawuażyliście paru gnomów i krasnoludów (!). Łatwo można było poznać kto jest z którego rocznika. "Nowi" zachowywali się beztrosko wesoło rozmawiając, "obeznani" siedzieli pod ścianami z nosami w książkach a "weterani" - tych można było poznać po objawach wiecznego niewyspania - miotali się po korytarzach biegając od jednej sali do drugiej. Rektor nie zwracał na was większej uwagi. Jednak w pewnym momencie gestem was przywołał i wskazał pewnego chłopca. Był to chłopak conajwyzej 14 letni, ubrany skromnie ale schludnie. Stał obok grupy rówieśników przyglądając się ich zabawie.
- Wybitny, niepowtarzalny talent. Tkacz iluzji. Będzie o nim kiedyś głośno. Jego moc jest wielka ale zapąłcił za nią wysoką cenę. Nie słyszy... - szepcze rektor wpatrując się swoimi niebieskimi oczami w chłopca (dostzregacie, ze jednak się świecą)
-(Ciekawe czy ja bym był zdolny do takiego poświęcenia... Utracić słuch, żeby mieć wielką moc. Nie to nie dla mnie. Jestem w końcu małym magiem z małej wioski. Sława? To nic dla mnie. Wielka moc? Kto by jej nie chciał. Ale nie za taką cenę... Hmmm... Tkacz iluzji? Interesujące.)
-Przykro mi i niewątpliwie jest to wielka strata dla niego... i świata, ale... po co nam pan go pokazuje?
-(Ciekawe jaka będzie jego reakcja... Pewnie się wkurzy... Może nie trzeba było tego mówić...)
Patrzę na rekatora czekając chwile na odpowiedź na pytanie Medivha, ale równiecześnie podchodzę do wystraszonego nieco chłopca i zaczynam migać (nauczyłem się co nieco tego języka dla Jeames, dziewczynki z Arknok, która nigdy z nikim oprócz swoich rodziców nie mogła porozmawiać).
- Witaj, jestem Rincewind - wyciągam dłoń. - Jak ci się tu podoba?
Chłopiec spogląda na ciebie dziwnie zamyślonym wzrokiem. Nagle przed swoimi oczami widzisz jak języki płomieni które pojawiły się nie wiadomo skąd ukłądają się w litery.
- Chcesz jabłko?
Chłopiec ujmuje twoją dłoń i chwilę na nią spoglada i... na twojej dłoni leży jabłko. Duże, czerwone, ciężkie jabłko. Ledwo dowierzając własnym oczom przyglądasz mu się uważniej. Nie ma żadnych objawów iluzji! Zapach jak najprawdziwszego jabłka, kolor również, nawet twardość ta sama. Refleksy świateł odbijały się na skórce dopełniając wrażenia autentcyzności. Ale przecież wiedziałeś, ze to jabłko tak naprawdę nie istnieje. Niepewnie podnosisz je do ust. Odgryzasz kawałek i... czujesz najprawdziwsze jabłko! ...jednak coś jest nie tak. Chwilę gryziesz kawałek i dopiero po paru sekundach dociera do ciebie co jest nie tak. Odgryzłes kawałek ale nie usłyszałes tak dobrze znanego chrupnięcia, odgłosu kiedy to zęby rozcinają miąższ. Przyszło ci coś do głowy. Upuściłeś jabłko na ziemie. I tak jak przypuszczałes nie wydało one żadnego odgłsou...
Nie smakuje ci? - ogniste języki pisma ułożyły się w powietrzu
Rektor zignorował twoje pytanie Medivh. Przyglądął się w zamyśleniu chłopcu i Rincewindowi.
- Chodźmy panowie. - powiedział zamylony
Ukucnąłem przed małym, żeby wyrównać nasze spojrzenia i uważnie mu się przyjrzałem. Zadziwiające z jaką łatwośćią i naturalnością stworzył z niczego rzecz prawie idealnie prawdziwą. Nigdy, przenigdy takiego czegoś się nie spotyka. Kolor, smak, kształt, twardość, śliskość... Wszysko było identyczne. Zielone oczy chłopczyka patrzyły teraz pytająco na moją twarz. Były jakby zaszklone, załzawione. Patrzyła razem z nimi mądrość i dobro. Zacząłem się zastanawiać czy on na pewno jest taki młody. Madivh i rekator nie odzywali się. Zapadła chwila przejmującej ciszy. Dziecko czekało na odpowiedź.
- Oczywiście, że mi smakuje... - powiedziałem cicho, jednak przekrzywienie głowy małego adepta przypomniało mi o smutnej rzeczywistości. Zacząłem migać:
- Smakuje mi... jest nawet lepsze niż prawdziwe. Masz wielką moc i pewnie nie ja pierwszy ci to mówię... Muszę jednak iść, rektor mnie woła. Jak chcesz, mogę cię odwiedzić, gdy tylko znajdę chwilę wolnego czasu...
-(Czy to nie dziwne, że jeżeli to dziecko nie słyszy to w iluzji też nie ma dźwięku? Pierwszy raz się z czymś takim spotykam... Kto wie - może i nawet nie ostatni...)
Przyglądam się Rincewindowi i dziecku przez chwilę, po czym odwracam się i ruszam za rektorem.
-(Ciekawe ile jeszcze takich ciekawych osób spotkam na mojej drodze...)
Żegnani "głębokim" spojrzeniem chłopca ruszyliscie za rektorem. W koncu doszliście do schodów. Ale za to jakich! Kamień który użyto do ich budowy mieni się niesamowicie. On się nie mieni on się porusza! Wygląda to tak jakby jakieś niesamowite kamienne chmury ciągle kłębiły się w kaształt stopni. Gapiac się jak urzeczeni nie zauważyliście nawet jak minęliście pierwsze i potem drugie piętro. Nagle schody zwęziły się i spiralą zaczęły się piąć wewnątrz okragłej wieży. W końcu rektor zatrzymał się i stanął przed drzwiami...
- Rozumiem, że doszliśmy na miejsce, rektorze. Co się znajduje za tymi drzwiami? - spytałem przyglądając się właściwie nie drzwiom, a ozdabianym płaskorzeźbami przedstawiającymi sceny z życia jakiegoś maga, mosiężnym wrotom.
- Stado rozszalałych bestii - mruknął rektor wesoło pod nosem
Po czym wyciągnął ręke i powiódł nią po misternych zdobieniach drzwi. Srebrne żyłki zaczęły się iskrzyć kiedy przesuwał nad nimi palce. Ostrożnie wodził po iektórych liniach często i nagle zmieniając kierunek, raz przyśpieszając a raz zwalniając. Nawet gdybyście próbowali zapamiętać sekwencje ruchów to raczej nie udałoby by się jej wam powtórzyć. W pewnym momencie najbardziej zewnętrzne zdobienia zamieniły się złotem i delikatne stuki w framudze zaczeły zwiastować, że zamek sie otwiera. Po chwili drzwi otworzyły się z zadziwiającym jękiem. Wydały z siebie taki dzwięk jakby nigdy nie były oliwione. Weszliście do środka.
Pierwszą rzeczą którą zauważylisćie była przestrzeń. Nie wiadomo jakim cudem sala była znacznie większa niż mogłoby by na to pozwalać wielkość wieży. Gabinet rektora składał się z kolistej sali wypełnionej róznymi sprzętami oraz drugą mniejsza salką do której wiodły przylegajace do ściany schody. W centralnym miejscu pomieszczenia znajdowało się palenisko w którym wesoło trzaskał ogień (co dziwne, nie osmalając sufitu). Przy scianach stały liczne szafy uginające się pod ciężarem ksiąg. Tu i ówdzie stały olbrzymie donice z egzotycznymi roślinami, widać, ze rektora trzymają się ciągoty botaniczne. Na olbrzymim biurku zawalonym masą papierów, piór i butelek inkaustu dostrzegliście pare małych próbowek na podstawkach (nagrody za konkursy alchemiczne) oraz konstrukcje z kulek mające imitować ruch nieskończony. Obok biurka na małym stoliku stała kupka jakiegoś ciemnobrązowego proszku (cynamon?) pod podwójnym szklanym kloszem. W kącie pod schodami zauważyliście mały stolik i komódke z olbrzymia ilością szufladek. Na stoliku dostrzegliście możdzierz, alembiki i próbówki.Tu i ówdzie leżą różne instrumenty które zawsze mogą się przydać porządnemu magowi (przyrząd do czesania brody - szczotka, przyrząd do doprowadzania do ładu kapelusza, czy na przykład magnifotoopki zwane przez śmiertelnych okularami). Na jednej ze ścian znajdowało się olbrzymie lustro na podwyższeniu do którego prowadziły 3 schodki. Zaraz obok niego stał kolejny stolik na którym leżało jakieś opasłe tomisko. Na ścianach albo wiszą jakieś mapy (niektóe z nich chyba się poruszają) albo portrety jakiś osób (wyglądających bardzo rektorowato) Całości dopełniły drzwi prowadzące na balkon albo raczej werandę (stoi tam teleskop wycelowany w niebo) oraz duze wysokie okna... Aha i żadnych dzikich bestii.
- Psik Merlin, psik. Zjeżdzaj łazjzo. - rektor zrzuca z łóżka puchatego kota i zasiada za biurkiem. Gestem wskazuje wam dwa krzesła. Spogląda na was swoimi niesamowitymi oczami. Widać, ze jest w lepszym humorze niz na początku.