[ekhp1] Spotkanie - Rincewind i Medivh

Nie widziałem już gestu nakazującego zajęcie krzesła, gdyż byłem nieco oszołomiony. Trzeba przyznać, że w pokoju panował dość nietypowy, bo artystyczny nieład. Książki były porozwalane po kątach, z fotela przy biblioteczce wylatywał jakiś puch, pewnie z powodu rozerwania materiału przez kota, żyrandol ze świecami bujał się w kółko jakby lada moment miał spaść, kotara przy oknie powiewała bezszelestnie, zaś wpadające do środka zimno było zaraz niwelowane przez ogień. Iskierki z ogniska wypadały wesoło poza palenisko. Posadzka była jednak marmurowa, jak to zwykle zresztą bywało, w pomieszczeniach ważnych osobistości. Całaść prezetowała się, jakbym to rzekł, jak z obrazka. Oderwałem na chwilę wzrok od usadawiającego się na łóżku kota. Moją uwagę przykuło lustro. Lustro bowiem było rzeczą bardzo rzadką i bardzo drogą. Nie każdy mógł sobie na taki luksus pozwolić. Wszedłem na schodki i przyjrzałem się mu z bliska. Osadzone było w srebrnej obramówce, składającej się z liści przypominających kształtem kasztan. Nagle zobaczyłem, że jestem ubrudzony na twarzy.
- No tak... to pewnie jeszcze po weselu i spaniu na sianie...
Przysunąłem twarz bliżej zwierciadła, by się wytrzeć, lecz nagle z mojego odbicia obraz zaczął się zmieniać w coś całkowicie innego. Lustro zaczęło pokazywać jakieś sceny. Na pierwszej pokazany był mały chłopiec bawiący się radoście drewnianą zabawką pajacyka. Po chwili ukazał się pokój, a w nim, w łóżeczku, to samo dziecko patrzące ze strachem w oczach na wchodzących ludzi, którzy w chwilę potem we śnie zabili zdaje się rodziców chłopczyka. Dziecko zączęło płakać, a lustro zalała jakby krew. Zaraz jednak pojawiła się następna scena. Tym razem młody już mężczyzna przytulał dziwczynę i zaraz potem odeszli w przeciwnych kierunkach. Siostra, przyjacióka, dziewczyna? Nie wiadaomo. Nie miałem sie nawet czasu nad tym zastanowić, bo już moim oczom ukazała się złota, jesienna ścieżka, a po niej wędrował samotny mężczyna. Szedł tyłem. Nie mogłem ujrzeć jedo twarzy. Obraz zmienił sie na wnętrze jaskini i niezliczoną ilość jakichś zniekształconych potworów znajdujących się wewnątrz, które wyraźnie okrążały jedną postać. Obraz szybo zaczął sie przesuwać w jej kierunku, a dokładniej w kierunku jej twarzy.
- Rincewind, nie! - krzyknął rektor.

I nadejdzie wkrótce ten dzień...

RTS
Krzyk rektora przerwał wizję. Rincewind ciężko opadł na kolana. Kot do tej pory siedzący na łóżku zjeżył się i odszedł w kąt pokoju. Zerwałem się z krzesła i razem z rektorem pomogliśmy magowi wstać. Był cały blady na twarzy. Można było wyczuć, że lekko się trzęsie. Cóż nie dziwię się. W końcu wizja była dość niesamowita. Znałem tą osobę w wizji. A przynajmniej wiedziałem, że ją znam. Przypominała mi kogoś, ale zupelnie nie wiem kogo.

-(Może sobie potem przypomnę.)

W komnacie zrobiło się jakoś dziwnie. Nagle było zimniej, ciemnej, bardziej złowieszczo. Promyki słońca do tej pory mile łaskoczące twarze zdawały się zatrzymywać na kotarach i nie docierać do pokoju. Ogień wesoło strzelający iskrami stał się nagle jakiś ponury i trzeszczał nie przyjemnie. Książki porozrzucane po pokoju - pełne magii - przestały zachęcać do czytania, raczej odpychały. Kot siedział w kącie i nie chciał wyjść. Natomiast samo lustro pozostało nietknięte. Jaśniało dziwnym blaskiem i - gdyby mogło - to pewnie by się uśmiechało i wzruszyło - gdyby miało - ramionami w wymownym geście "Czemu się tak na mnie patrzycie?". No cóż, ale lustro nie mogło tego zrobić więc po prostu stało. Ale za to jak. Przeciętny człowiek powiedziałby, że stało wyzywająco. Ale w końcu magowie to nie zwykli, przeciętni ludzie. Oni wiedzą, że lustro nie może stać wyzywająco. Bo nie może, prawda?...

-Co to było rektorze? Wyglądało... przerażająco.


Tonari no Totoro!
Rektor wyglądał na bardzo zatroskanego. Zamarł w bezruchu skubiąc brodę. Przypominał jakiś wykuty w niebieskim kamieniu pomnik z tą swoją bajeczną szatą i niemożliwymi oczami. Przyglądał się w zamyśleniu Rincewindowi spoglądając raz po raz na lustro.

- Nie powinienem tego mówić ale... nie wiem
- powiedział powoli - Ostatnimi czasy dzieją się dziwne, bardzo dziwne rzeczy. Pewnie już słyszeliście o problemach z przerzutami międzysferowymi (to uwaga do Medivha). Ale mniejsza z tym narazie.
Rektor podszedł do lustra wyciąnął ręką i dotknął tafli szkła. Dostrzegliście jak mikroskopijną iskierka, taka jak powstaje przy zdejmowaniu wełnianego swetra, przeskoczyła z jego ręki na lustro. Srebrna tafla nagle stężała i pokryła się fakturą kasztanowych lisci zniekształcając i rozbijając odbijany obraz.

- To co tam widzieliście mogło być waszą przyszłością, przeszłością, alternatywą waszego życia, obrazem z innej sfery albo tylko jakąś abstrakcją. Wasze lęki, marzenia, dążenia.... To mogłobyć cokolwiek. Ale teraz już jest nie groźne. - rektor wrócił do biurka. - Usiądzcię.

- Pewnie interesuje, ba! nawet napewno was interesuje po co tu jesteście. Jak już wiecie dzieją się ostatnie dziwne rzeczy. Najtęższe umysły próbują dojść do tego dlaczego tak się dzieje. Prawie wszyscy magowie w taki czy inny sposób są angażowani do rozwikłania zagadki. Zbliża się koniunkcja sfer, moment w którym bedą one od siebie oddalone o przysłowiową "grubość cienia". Normalnie w takim okresie wszelkie przeskoki powinny być wyjątkowe uproszczone. Jednak tym razem tak nie jest. Mieliśmy pewne 'incydenty' w cechu telenetyków. Jednak wasze zadanie ma polegać na czymś zgoła odmiennym. W stolicy doszło do pewnej 'kradzieży' - głos maga przy ostatnim słowie zgrzytnął tak samo jak drzwi wejsciowe do komnaty - Skradziono Pióro Łabędzia z Orlego Gniazda. Sytuacja jest dosyć kłopotliwa. Wszystko wskazuje na to, że złodzieje wrócą wkrótce by dokończyć swojego dzieła. Straż jak narazie nie znalazła jeszcze zadnych podejrzanych ani tym bardziej zguby. Zwrócono się do gildii by wspomogła gwardie królewską swoimi talentami na jakiś czas. A tymi 'talentami" jesteście wy. - rektor uśmiecha się wesoło - Jednak ja mam pewne podejrzenia... - mag wstał i podszedł do stolika na którym leżał "cynamon" pod podwójnym szklanym kloszem. Z kieszenie wyjął 3 malutkie fiolki, podniósł szklane klosze i nabrał odrobinke proszku do każdej z nich. Następnie dolał z dzbanka pare kropel wody i podał wam fiolki.

- Dar z odległych krain - mówi znowu zadumany - wypijcie to. To Przyprawa, dar Szej Huluda. Może pozwoli nam uzyskać parę odpowiedzi albo postawi kolejne pytania... Pijcie.

Mimo iż w fiolkach nie było jej więcej niż tyle ile by się zmieściło na koniuszku małego palca to mocny, świdrujący zapach 'przyprawy' zaczął was przyprawiać o otępienie.


Słowniczek pojęć:

Pióro Łabędzia - legendarny klejnot-klucz stanowiący jeden z elementów słynnego zbioru Ptasiego. Jego powstanie datuje się na okres panowania Rojmira Walecznego (mniej więcej 12 wieków temu). Prawa do tytułu twórców tego arcydzieła roszczą sobie krasnoludy bursztynowe slynące wśród Starego Ludu za najlepszych złotników i jubilerów oraz elficcy mistrzowie kowalstwa. Obie strony ciągle przescigają sie w podawaniu kolejnych argumentów i dowodzeniu swoich racji (w pewnym okresie spór ten groził nawet wybuchem wojny). Mimo licznych badań nie udało się ustalić pochdozenia klejnotu. Przełożony gildii magów - Ajaeleolus - zapytany co sądzi o całej tej sprawie odpowiedział: " a wy i tak wszyscy g.... wiecie'. Za równo krasnludy jak i elfy nie przejęły się za bardzo stanowiskiem czarodzieja. Pióro Łabędzia obecnie jest jednym z klejnotów koronacyjnych władców imperium i pełni funkcję klucza do prywatnego skarbczyka krola.

Orle Gniazdo - Prywatna siedziba króla wzniesiona na dachu Pałacu Kryształowego (czyli na wysokości poad 60m). Przeznaczenie: miejsce odpoczynku króla. Powód zbudowania: jak sam władca stwierdził: "w pałacu źle mi się sypia, za wysokie sufity są...". Orle Gniazdo jest chronione przez elitarnych członków Gwardii Królewskiej którzy czuwają na 2 zmianach nad bezpieczeństwem i bronią dostępu do skarbca króla (wymaganie dodatkowe: brak lęku wyskości)

Przyprawa - za cholere nie wiecie co to jest
-(Słyszałem i pamietam. W końcu jak można zapomnieć. Jeden kupiec w dwóch częściach. Cholera... Będzie mi sie śniło po nocach.)

Spoglądam ciekawie na fiolkę. Przyprawa nie ma koloru - jest przezroczysta jak woda. Jak przechyli sie fiolkę, to widać oleistość "napoju". Nie wiem dlaczego mam wrażenie, ze jakby sie go wylało na blat to by go przeżarła na wylot. Patrzę na rektora, który gestem ręki zachęca do wypicia mikstury.

-(Talent?! Ja?! Ktoś tu chyba za dużo wypił i to nie byłem ja...)

Pokręciłem głową i wlałem sobie gorącą ciecz do gardła. Chwilę musiałem poczekać, aż splynie z dna fiolki. Przyprawa paliła gardło.

-(Zupełnie jak wódka...)

Po chwili poczułem ciepło rozchodzące sie po całym ciele. Myślałem, że wypali mi gardło jeżeli nie popije jej czymś. Na szczęście mikstura szybko przestała piec gardło. Rektor patrzył na mnie z uśmiechem. Już miałem zapytać czemu nic sie nie dzieje, aż nagle kształty zaczęły się rozmywać. Wszystko zaczęło falować mi przed oczyma, kręcić sie w głowie. Zupelnie jak na haju - po chwili odjechałem.

Zacząłem powoli dochodzić do siebie. Było zimno, a pod plecami czułem coś miękkiego. Może trawa... Byłem prawie pewien, że już nie jestem w gabinecie rektora. Bałem sie otworzyć oczy.


Tonari no Totoro!
Wziąłem fiolklę w rękę i poczułem, że ciecz w niej zawarta jest zimna jak lód. Jednak już po chwili byłem pewien, że zaraz ją upuszczę, bo gorąco parzyło moje palce. Temperatura skakała tak w kółko powodując dziwne wrażenie drętwienia dłoni. Spojrzałem na Medivha, który właśnie przechylał menzurkę. Mina mówiła sama za siebie. Napój musiał byc cholernie niedobry. Twarz pół elfa zrobiła się nagle blada, a on zaraz potem leżał już na podłodze.
- Dlaczego mam to pić?! - wycedziłem przez zęby z rzerażeniem, nie mogąc wytrzrymać. - Skąd mam mieć pewność, że to mi w czymkolwiek pomoże? Dopiero co tu trafiłem, rektora prawie nie znam, Medivha zresztą też, przed chwilą coś przed lustrem czytało w moim umyśle, a teraz mam jeszcze pić to... - przygryzłem sobie język i spokojnie w myślach policzyłem do pięciu opanowując zdenerwowanie - ten eliksir, po którym mój współpartner pada nieprzytomny. Wcale mi się to nie podoba... - ostatnie słowa wypowiadałem coraz ciszej patrząc na rektora. Jego twarz mogła znaczyć tylko to, że zaraz wybuchnie złością i zacznie się drzeć w niebogłosy, albo, że się opanuje i spokojnie mi wszystko wyjaśni. Druga opcja wydawała mi się dużo mniej prawdopodobna.

I nadejdzie wkrótce ten dzień...

RTS
- Pij. Nie obrażaj Szej-huluda. Dar przyprawy i dar wody, tam skąd to pochodzi NIC nie ma większej wartości. PIJ! Nic ci się nie stanie. - mówi rektor i jakby na jego zawołanie widzisz jak Medivh wstaje i siada na krześle, patrzy lekko nieprzytomnym wzrokiem. - jesteśmy na to odporni - po czym wychyla fiolkę, widisz jak jego oczy rozbłyskują jaskrawszym błękitem po czym spoczywają na tobie.

(Med nie odpisuj)
- Więc to o to chodzi! Stąd te lazurowe oczy... - nie ukrywałem zdziwienia, a zarazem zachwytu. Zarówno rektor jak i Medivh wyglądali z tymi źrenicami conajmniej nieludzko. - Ale ludzie będą się mnie przez to bali... - próbuję sie bronić, wąchając po raz enty zawartość menzurki. - Czy to przypadkiem nie uzależnia?

Rektor najwyraźniej nie był już skory do rozmowy. Spojrzałem jeszcze raz na eliksir i wypiłem go na raz.

- Bleee. Zaraz zwymiotuje... - wypowiedziałem ostatnie słowa przed omdleniem.

I nadejdzie wkrótce ten dzień...

RTS
- Mistura spływajac do żołądka wypełnia ciało falami ciepła. Wydaje się wam, że jej opary są wszędzie, w powietrzu, w całym pokoju nawet w was samych. Obrazy rozmywają się, świat wiruje, pojawiają się światła. Obrazy zmieniają się jak w kalejdoskopie. Wizje, wizje, tysiące wizji...

....istoty, poteżne istoty. Stoją i nie stoją. Są i nie są. Nie ma istot. Są tylko dzwięki, sugestie bytu. Nie ma dzwięków, są światła. Dostrzegacie cos znajomego, jakby sugestie życia, iskre wśród zamieci...

- Dar dostaniesz, zadanie wykonasz?
- Wykonam...

światło i dzwięki wirują i nie wirują....

... góry, wielkie piękne góry. Dach świata. A wy ponad chmurami, pozbawieni trosk. Nagle dostrezgacie białą kropkę przemykająca w dole. Zawrót głowy i pędzicie w dół ze straszną szybkością....


... pole, bitwa. Z jednej strony ciżba pancerna. Ściana tarcz i zbrój, najeżona pikami, halabardami i kosami. Brudni i osmaleni mężczyźni z wyrazem jakiejś nienawiści i zrezygnowania na twarzach. Ubrani w wielkolorowe szaty na których roi się od mieczy, koni i innych znaków heraldycznych. Z drugiej strony stoi rząd gryfów. Nie, to nie gryfy! Konni wojownicy ze skrzydlami. Poprawiają hełmy i lamparcie skóry na plecach. Dobywają kopii i ruszają. Tetent, huk, szelest skrzydeł, nadciągająca skrzydlata zguba....

... pałac na tle nocnego nieba. Błyszczą latarnie i okna. Gwiazdy błyskają w szybach. Metaliczne wieze odbijają blask słońca...

...mężczyzna siedzi przy ognisku. Jego oczy... niebieskie oczy...

...sala przedzielona przepaścią. Nad nią wątły, ażurowy mostek, po środku - błysk światła. Jacyś ludzie krzyczą i szamoczą się po obud stronach przepaści...

...piękna złoty diadem wysadzany skrzącymi się kamieniami. Dwie kule przyciągaja waszą uwagę szzcególnie. Wydaje się wam, ze błsykają, wołają was. Srebrne łańcuszki zbudowane z drobnych oczek delitanie drgają. Nagle swiatło kamieni gaśnie, przykrywa je cień...

...2 postacie na drodze. Noc. Noz z tęczą! Zapada ciemność....

...

- mówiłeś, ze wrócisz! nigdy nie wróciłeś...

...

... biegnie co tchu. Przeskakuje nad przepaścią. Coś jest za nim, goni gom wyciąga macki. Dosięga go. NIE. To się nie zdarzyło. Meżczyzna w ostatniej chwili uskakuje i znika w rumowisku. Głazy spadają z hukiem...
Powoli zaczynam dochodzić do siebie. Kształty stają się ostre i wyraźniejsze. Próbuję skupić wzrok na swoich dłoniach. Udaje mi się za drugim razem. Po chwili przestaje mi sie kręcić w głowie i widzę w miarę normalnie. Nie wiem jakim cudem udało mi się nie spaść z krzesła. Przede mną na stole dostrzegłem dwie szklanki z wodą. Wiedziałem, że była nią na pewno. Chwyciłem naczynie i jednym haustem wypiłem wszystko. Rektor siedział wygodnie rozparty w fotelu i patrzył sie to raz na mnie, to na Rincewinda. Wstałem i podszedłem do jednego z okien. Wychodziło ono z tej samej strony co drzwi frontowe uniwersytetu. Na podwórzu nie było już ani śladu niedawnej bitwy, a magowie byli zajęci swoimi sprawami. Szczerze mówiąc nie zauważyłem tego w pierwszej chwili. Byłem zbyt pochłonięty rozmyślaniem. Sama wizja nie przestraszyła mnie. Przynajmniej nie tak bardzo. Była zaskakująca i trudno bylo nadąrzyć za obrazami. Tym co wywarło na mnie wielkie wrażenie była jedna z ostatnich wizji. "Mówiłeś, ze wrócisz! nigdy nie wróciłeś..."

-(Czy była ona dla mnie? Przecież mówiłem, że wrócę... Cenię swoje życia i jeszcze kiedyś chciałbym wrócić do Kiridionu. Ale przecież tam było wyraźnie powiedziane, że...)

Z reguły nie palę, ale w tej chwili miałem ochotę na mocnego skręta albo pożądny trunek. Wizji nie można brać na poważnie. To znaczy na poważnie tak, ale nie dosłownie. Hmm... Bitwa. Była tam też bitwa. Widziałem raz taką. Z daleka, ale widok nie był przyjemny. Nic dziwnego, że zapadła mi w pamięć. Mialem wtedy 10 lat... Ale nie chciałbym widzieć jeszcze jednej. A zresztą widzieć to może, ale na pewno nie uczestniczyć....

Wróciłem na miejsce i "czekałem" na Rincewinda i/lub jakąś rekację rektora.


Tonari no Totoro!
...

Piękne, błękitne niebo, z jedną tylko, ogromną chmurą, niepokojąco szybko płynącą po niebie. Chmura rośnie, czerwienieje, zmienia kształt. Nie, to nie jest chmura! To smok!

...

Ciemne lochy. Smród ścieków i malutki pasek światła wpadający przez szczelinkę w ścianie. Spoglądam w dół i patrzę, że stoję po nogi w ludzkich kośćiach.
- Nie!

...

Widzę miasto, ogromne miasto buchające swym ciepłem, gwarem i życiem. Widzę misto z góry. Lecę. Nagle czuję, że coś puszcza moją szatę. Spadam, z każdą chwilą coraz szybciej.

...

Znowu ta sama jaskinia i ogromna ilość ochydnych kreatur, bijących pokłony jednej osobie. Szybkie zbliżenie obrazu na postać, na jej twarz. Jest jenak odwrócona, ale już po chwili przechyla głowę, tak, że wyraźnie mogę zobaczyć jej rysy i piekielnie czerwone oczy.
- Nie!!! Jak to możliwe?!



W tym momencie wizje się skończyły, a ja pozycję leżącą momentalnie zamieniłem na siedzącą.

- To tylko głupia wizja - powiedziałem cicho.

Medivh patrzył na mnie w taki sposób, że zdawało się, iż jego gałki oczne zaraz wyskoczą z oczodołów. Rektor patrzy gdzieś przez okno. Sam przetarłem ręką pot z czoła i próbowałem wrócić w pełni do reali świata rzeczywistego i trzeźwości umysłu.

- Nie, to nie jest tylko głupia wizja. Co tu się dzieje?! - wstałem i skierowałem swój wzrok na rektora. - Nie minęło pół godziny, a ja po raz drugi widzę tą samą wizję. I niech mi rektor nie próbuje wmawiać, że to czysty zbieg okolicznośći! - gestykulowałem przy tym wskazując rektora palcem. Wyraźnie mnie nosiło. - I na drugi raz niech rektor mówi, sam sobie mogę załatwić środki odużające!

Wyszedłem na balkon.

I nadejdzie wkrótce ten dzień...

RTS
Po dłuższej chwili rektor wezwał was do komnaty.

- Macie rację, nie powinienem tego tak robić. Powinienem was wcześniej uprzedzić. Ale to było konieczne by zachować klarowność wizji. Przyprawa, dar Szej-Huluda zmieszana z wodą tworzy Wodę Życia. To śmiertelna trucizna w świecie z którego pochodzi i tylko nieliczni a raczej nieliczne mogą ją zażywać. Dla nas jest niegroźna, jednak jej działanie też jest subtelniejsze. Ale mniejsza z tym. Nie mówcie nikomu o przyprawie. Są miejsca gdzie za jej szczyptę mozna kupić rzeczy niewyobrażalne... - popada w zamyślenie.

Spoglada na ciebie Rincewindzie.
- Nie wiem co znaczy twoja wizja. Zaiste dziwne jest to, że widziales ją dwukrotnie w tak krótkim czasię. Zwłaszcza teraz gdy sfery są tak blisko. Może to ty w innym świecie jesteś w tej jaskini. A moze gdzieś tam - wykonuje gest jakby wskazywał wszystko dokoła - ktoś toczy właśnie swój bój? Za mało widzieliśmy by coś stwierdzić jednoznacznie a na dalsze transy nie mogę pozwolić. Ale nie powinieneś się nią przejmować tak jak nie można się przejmować koszmarami nocnymi. Jednak to co widziałem, a widziałem to co wy, martwi mnie. Musicie jak najprędzej wyruszyć do stolicy. Złodzieje wrócą...

Zauważacie jak niebieski kolor waszych oczu powoli blednie i zanika. Jedynie oczy rektora ciągle emanują błekitem jakże widocznym na jego jakby osmaganej wiatrem twarzy.
Chwilę siedzę bezczynnie po czym wychodzę na balkon. Zerwal sie lekki wiaterek i zaczęło padać. Słońce schowało się za chmurami. Większość magów weszła do Uniwersytetu. Na zewnątrz zostali tylko nieliczni. Wróciłem do środka.

-Przykro mi rektorze, ale ja dzisiaj się stąd nigdzie nie ruszam. Mam przeczucie, że w stolicy nie dadzą nam spokoju, a ja muszę odpocząć. Padam z nóg. Poza ym chyba nie będziemy jechać w taką pogodę.

Krople deszczu zaczęły bębnić o okna komnaty rektora.


Tonari no Totoro!
Wysłuchałem uważnie rektora. Medivh stał na balkonie, jakby nie chcąc mieszać się w nie swoje sprawy.

- Ja... również przepraszam. Troszeczkę... mnie poniosło - słowa ciężko przechodziły mi przez gardło. Właściwie rzedko kiedy przepraszam, bo rzadko kiedy mam za co. - Ale skoro rektor mówi, że wizji nie należy traktować poważnie, to dalczego mówi pan również, że to co pan razem z nami zobaczył, matrwi pana? I... widzaił rektor również moją wizję?

Półelf wrócił do pomieszczenia, bo zaczęło padać. Powiedział, że w taką pogodę nie ma zamiaru nigdzie się wybierać. Zapadła chwila ciszy, w której doskonale było słychać krople deszczu uderzające o marmurowy balkon.

- Chyba rzeczywiśćie dzisiejszy wyjazd nie ma sensu. Zresztą ja również jestem bardzo zmęczony. Dwudniowa podróż z kilkoma godzinami spania w stodole nie jest jakoś szczególnie relaksująca... - mówiąc to usmiechnąłem się, bo zobaczyłem, że Medivh pokazał mi ręką znak, żebym dalej arumentował. - W dodatku przydałaby się jakaś pożądna kąpiel, posiłek, chwila wolnego czasu i przede wszystkim sen. Nie wiem jak Medivh, ale ja z chęcią zobaczyłbym kawałek miasta i universytetu. Może powie nam rektor, co tu warto zaobaczyć...

I nadejdzie wkrótce ten dzień...

RTS
- Martwi mnie dlatego, ze widziałem w tej wizji koronę! Koronę naszego królestwa! To konkret. Napewno przyszłość jest związana jakoś z tym przedmiotem. A inne wizje były rozmyte, bez sensu.... Opierać się na nich mógłby tylko szaleniec. Ale nie ma co teraz smęcić. Będziecie musieli jutro wyruszyć i to bezzwłocznie do stolicy. Dzisiaj wam mogę jeszcze odpuścić. Jak chcecie odpocząć to zgłoście się do kwatermistrza, on wami pokieruje. Widziałem jak robił coś ostatnio na drugim piętrze. Tam powinniście go znaleźć. Ja tymczasem spróbuje pomyśleć nad tym wszystkim. - mężczyzna zasiada ciężko za swoim biurkiem. Dopiero teraz dostrzegacie jak stary, a raczej doświadczony przez życie, jest to człowiek. Zamiera w bezruchu, zamyśleniu i tylko jego oczy mieniące się błękitem sprawiają, ze nie wygląda jakby zasnął.
- Dziękuje. Słowa rektora mnie nieco uspokoiły. Rzeczywiście ta wizja była trochę... dziwna, żeby nie powiedzieć szalona. Możemy liczyć na jakiś własny pokoik do jutra?
Rektor kiwnął lekko głową z nosem dalej utkwionym w jakichś starych papierzyskach. Najwyraźniej dawał do zrozumienia, że możemy, a właściwie powinniśmy sobie już pójść, bo mu przeszkadzamy.
- Dziękujemy i do widzenia - powiedziałem równocześnie z Medivhem.

Podeszliśmy do mosiężnych drzwi. Przypomniał mi się skomplikowany proces gestykulacji umożliwiający wejście. Jednak z tej strony drzwi najzwyczajniej w życiu miały złotą klamkę. Po chwili staliśmy już na schodach.
- A to przypadkiem nie jest drugie piętro? - spytałem półelfa.
Jego twarz zdawała się mówić wszystko a zarazem nic. Nie miał zielonego pojęcia, tak samo zresztą jak ja. Zeszliśmy na dół i stanęliśmy na środku ogromnej komnaty. Mój wzrok przykuły sklepienia i sufit. Były całe czarne, tak, że zdawało się, iż nie mają końca. Wyraźnie zwiększało to ogrom i monumentalizm pomieszczenia. Nie to jednak było najważniejsze. Gdy się dłużej przyjrzało, czerń zaczynała robić się coraz bardziej przezroczysta, by zaraz stać się zupełnie klarowną. Widać było teraz dokładnie osoby poruszające się na piętrze wyżej. Wrażenie było co najmniej dziwne. Medivh też to zauważył.
- Szkoda, że nie ma tu kobiet - westchnął.
- Jesteś tego pewien...? - pokazałem mu ruchem dłoni osobę, która wyróżniała się szczególnie inną budową nogi - obaj zaczęliśmy się śmiać.
Mój wzrok skierował się teraz w dół. Niestety efekt był identyczny jak na suficie, a nawet jeszcze gorszy. Majestatyczny marmur zaczął robić się przezroczysty. Kurczowo złapałem się Medivha. Stałem na... niczym, jakieś 10 metrów nad podłogą.
- Nidzie się stąd nie ruszam - powiedziałem trzymając się jego szaty. Półelf spojrzał na mnie ze zdziwieniem, a nawet zażenowaniem. - Nie patrz w dół! - krzyknąłem.
Niestety ciekawość była silniejsza i zaraz oboje staliśmy na środku ogromnej komnaty z ugiętymi kolanami trzymając się siebie na wzajem. Wokół zaczęło się już robić małe zbiegowisko...

I nadejdzie wkrótce ten dzień...

RTS
-Rincewindzie... Czy nie wydaje ci się dziwne, że dwóch dorosłych facetów stoi, trzęsąc się jak galarety, na niewidzialnej podłodze? Przecież na czymś stoimy, więc ona musi tu być.
-Sytuacja jest naprawdę śmieszna - powiedział elf - Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałem. Zebrał się mały tłum, więc może rzeczywiscie się stąd ruszymy... Idź pierwszy.
-Co?! Eee... to znaczy masz pierwszeństwo. Idź pierwszy.
-Bardzo mile z twojej strony, ale pomyslodawcom należy się pierwszeństwo.

Zdawało się, że zaraz dojdzie do kłótni, ale sytuację uspokoił jeden ze starszych magów, który właśnie podszedł.

-Pierwszy raz, co? Musicie po prostu pomyśleć o czymś przyjemnym.

Zdawało sie to bez sensu, ale spróbowałem. Zaraz pojawiła sie podłoga. Poczułem też, że Rincewind sie odpręża. Tłum zaczął się rozchodzić, a na twarzach magow widniały uśmieszki.


Tonari no Totoro!
Wkrótce magowie zmyli ze swoich twarzy łobuzerskie uśmieszki i zastąpili je minami przystającymi ludziom ich profesji, w ich wieku i ich wiedzy. Ciągle lekko zdezorientowani posyłaliście podłodze niepewne spojrzenia. Jednak wszystko wskazywało, ze nie zamierza już znikać ani sie rozmywac. Lekko rozluźnieni rozejrzeliscie się po okolicy. Za wami zostało zejście z "chmurnych" schodów prowadzących do komnat rektora. Z prawej strony znajdował się korytarz którym szliscie. Przed wami rozpościerała się ogromna sala z dachem w kształcie przeszklonej kopuły. Na środku sali znajdował się mały ogród skalny, tu i ówdzie sączyły się strużki wody. Piękna symetryczna jodła wyrastała pomiedzy kamieniami otoczona licznymi krzewinkami i mchami. Nie byliście pewni czy to naturalna roślina czy tylko iluzja. Z ogromnej sali odchodziły liczne duze i szerokie korytarze, tu i ówdzie spralne schody wspinały się prowadząc na górne poziomy. Tu i ówdzie dostregliście różnych magów porozsiadanych po licznych ławakach. Sądząc po strojach i tatuażach było to głównie ciało profesorskie uczelni które zajmowało się tak mało magicznymi sprawami jak drzemka lub drugie śniadanie. Nagle dostrzegliście jakaś niską postać która krzątała się wokół dwóch innych postaci taszczących jakiś wielki obraz...

- jak nic kwatermistrz albo ktoś podobny - przemknęło wam przez myśl
Długo się nie namyślając, podchodzimy do niego.

-Witam. Proszę pana, my chcielibyśmy... - zacząłem.

-Cholera! Uważajcie! Poobijacie go zaraz! A szanowny pan Foscol mi tego nie daruje. A wy co tu robicie? Wiecie ile sie was naszukałem? Jazda, pomóżcie tym dwóm.

-Pan nas chyba z kimś pomylił. My nie jesteśmy...

-Jeszcze mi pyskować będziecie?! Jak doniesiemy ten obraz to się z wami rozliczę. A teraz bierzcie obraz w łapska i idziemy.

Spojrzelismy na siebie z Rincewindem. Z tym człowiekiem nie warto było się kłócić. I tak by nas nie wysłuchal. Poza tym jego krzyki przyciągały wzrok wszystkich obecnych. Wzięliśmy obraz w ręce. W każdym rogu jedna osoba. O dziwo, mimo swego rozmiaru obraz był nadzwyczaj lekki. Przy okrzykach tego niezwykłego człowieka ruszyliśmy w górę jednych z wielu spiralnych schodów. Na razie nie zdradzały zadnych oznak magiczności. Jednak na wszelki wypadek nie będę patrzył w dół.


Tonari no Totoro!
Niosąc obraz nie za bardzo mogłem porozumieć się z Medivhem, gdyż byliśmy nim odgrodzeni. Chcieliśmy go nieść w poziomie, ale mały człowiek powiedział, że jeszcze tym sposobem zrobimy dziurę w płótnie i Fascol go zabije.
- Przepraszam bardzo, a kim pan jest, jeśli możemy wiedzieć - zagadnąłem.
- Ja? Jestem Fryderyk von Ledanel.
- Tak... miło nam... - powiedziałem skrępowany - ale chcieliśmy się dowiedzieć co pan po prostu tutaj robi.
Zapadła chwila ciszy. Człowieczek zrobił się cały czerwony od zdenerwowania. Wyraźnie było widać, że nie lubi tego pytania. Czarownik i mag jednak tego zobaczyć nie mogli.
- Sprzątam - wypalił szybko.
Nie mogłem się powstrzymać od śmiechu, Medivh parsknął chyba zbyt głośno, by można było tego nie słyszeć.
- A wyglądał tak majestatycznie... - powiedział.
- Raczej groźnie - dokończyłem.
- Dość już tego! Nie rozmawiajcie, tylko skupcie się na obrazie, bo go puścicie.
- Jeszcze tylko jedno pytanie... Kogo pan szukał?
- WAS! - krzyknął naprawdę głośno człowieczek. Aż się zastanowiłem skąd z takiej małej istotki bierze się tyle mocy.
Jednak moją uwagę odwróciło teraz zmieniające się otoczenie. Jak się okazało to piętro, drugie jak przypuszczałem, było bardzo dziwne. Nie miało ścian, a właściwie miało je, ale zbudowane były z samych drzwi, bez żadnych odstępów. Drzwi były prosto zbudowane, z drewna, albo czegoś drewnopodobnego z numerkiem u góry. W dodatku nie miało głównego, dużego pomieszczenia, takiego jak piętro niżej. Był po prostu jeden korytarz z odchodzącymi od niego odnogami. Było tu raczej ciemno i nieprzyjemnie.
- To musi być dormitorium - powiedziałem cicho. - Także pewnie tu jest gdzieś kwatermistrz.
- Tak, tu mieszkają wszyscy studenci. A kwatermistrza na pewno tu znajdziecie. Jeśli nie będzie go w swoim pomieszczeniu, to na ścianie obok jest dzwoneczek. Gdy go wciśniecie za chwilę na pewno obok was się pojawi... Ale, ale panowie, na górę idziemy, nie tutaj. - instruował człowieczek, widząc iż chcemy skręcić w główny korytarz...

I nadejdzie wkrótce ten dzień...

RTS
Manewrowanie po wijących się w góre schodach wśród gróżb i pokrzykiwań słanych przez nadzwyczaj energicznego dziadka nie było rzeczą prostą. Jak w końcu dotarliście na odpowiednie piętro to byliście porządnie zmęczeni i zasapani. Staruszek otworzył podwójne szerokie drzwi i weszliście do sali bardzo podobnej do tej w której urzędował rektor. Po środku stało coś. Przeznaczeniem "cosia" najwyraźniej było podtrzymywanie dźwiganego płótna.

Ostatni wysiłek i obraz znalazł się w wyznaczonym miejscu. Staruszek podszedł i ściągnął białe płótno okrywające dzieło.

- Mam nadzieje panie Fascol, że się panu tu spodoba. - powiedział spoglądając na obraz.

I wtedy stała się rzecz dziwna. Dwuwymairowa przestrzeń obrazu nagle zaczęła nabierac głębi a namalowany mężczyzna zaczął się poruszać. Po chwili zrobił krok (efekt wychodzenia z obrazu o mało nei przysporzył was o ból głowy) i stanął przed wami około 40 letni mag. Spojrzał na wasze zdumione miny i westchnął.

- Tak, tak. Wyszedłem z tego obrazu. Lubię mieszkać w obrazach. Tak już mam.
- powiedział tonem wskazującym, że często musi to powtarzać. - Tak to jest jak się zadaje z takimi szarlatanami jak ten cholerny Dorian. Dziękuje wam panowie za trud i tobie Fryderyku. Podoba mi się tu - powiedział rozglądając się po pokoju.
← [ekhp] Sesja 1
Wczytywanie...