Najpierw usłyszałeś bulgotanie, po chwili spod wody wynurzyła się śmiejąca głowa. -Ha. To jest mój czarnuch. Coś tam w tobie [kurwa] zostało. - chwilę się jeszcze pośmiał ale zmarkotniał trochę.- Louis przyjacielu. Nie byłem dla ciebie dobrym towarzyszem. W[męski narząd rozrodczy]ałem cię nie raz na kasę i zawsze miałem interes w twoim sukcesie. Liczyłem, że na tobie się kiedyś wybiję. Chcę cię za to przeprosić. Byłem [męski narząd rozrodczy], ale zawsze pozostawałeś moim kumplem. Poza tym białym dupkiem którego przywykłem nazywać bratem jesteś jedynym przyjacielem jaki mi pozostał ze starego życia. Jesteś mi bratem czarna suko[w sensie samica psa]. Przepraszam za wszystko. Mam nadzieję, że Big J i Teolog opracowali już jakiś plan by ze mnie te technościerwa wywalić. Jak to się stanie ruszymy załatwić to. Big J wie jak wszystko naprawić. Ma te sny... te sny które wszystko zmienią. Będziemy wolni. Od korporacji, od broni na ulicach. Od całego tego gówna.
Ostatnie zdania mówił coraz wolniej. Wydawał się senny, przymykał to zwierzęce oko. W ciemności łazienki, w niewielkim świetle jakie dawało okienko w drzwiach widziałeś, że się zanurza znów.
- Ty [damski narząd płciowy] nie rozklejaj się i nie [przekleństwo na p] - Patrząc na to jak wyglądał teraz jego przyjaciel może dobór słów nie był najlepszy. W końcu w każdej chwili mógłby się rozpaść lub właśnie rozkleić. Spojrzał znów na przyjaciela, nie wyglądał najlepiej i to go martwiło. W zasadzie to miał nadzieję, że ta cała wesoła zgraja zaraz sprowadzi tego medyka i jakoś zreperują tą kupę gówna w wannie, która była jego kompanem.
- Jakie sny? - Zapytał jeszcze, ale dla pewności ruszył do drzwi. Zapukał przez nie, bo nie chciał ich otwierać i nie rypać światłem po oczach pacjentowi. Chciał żeby tamci z salonu go usłyszeli.
- Ej Wy? On ma tak zamulać? Bo nie wygląda za ciekawie! - Gdzieś jeszcze w między czasie zdążył schować swój sprzęt i zapiąć rozporek. Pistolet nadal miał przy sobie, ale jakoś powoli oswajał się z tą sytuacją, która nie była dla niego wymarzona. Nawet zapomniał na którą ma się w pracy stawić by obracać kurczaczki.
Wanna ci nie odpowiedziała. Po chwili do łazienki i weszła jakaś postać i szybko zamknęła drzwi by nie dopuścić więcej światła. W ogóle o co biegało z tym światłem? Po rozmiarze stwierdziłeś, że to na pewno nie Simon. Ten gościu to obecnie olbrzym. Kiedyś był na pewno niższy od ciebie. Postać żwawym krokiem podeszła do wanny.
-Cholera lód się skończył. Znów się przegrzewa. Krzyknij do nich by lodu przynieśli.- Głos był kobiecy. Dziewczyna założyła na powrót maskę do oddychania Andiemu i zanurzyła go. Pogrzebała po coś w wodzie. Po tym jak zachowywała się wcześniej mogłeś podejrzewać iż grzebie za jego "sprzętem" jednak po chwili usłyszałeś zlatującą wodę. To korek. Słyszałeś też, że chyba szepcze do niego iż wszystko będzie dobrze już nie długo. Po chwili też reszta wesołej kompani wparowała do łazienki. W świetle z korytarza widziałeś jak niosą cztery bryły lodu o kształcie... twojego zlewu? Chyba tak. Simon silnym ściśnięciem miażdżył każdą kostkę nad bratem. Po chwili wszyscy wyszli. Jared rzucił przy drzwiach. -Jak chcesz możesz zostać z nim trochę ale jest nie przytomny. Temperatura mu za bardzo podskoczyła. Możesz też z nami pogadać. Znaczy pan może.
Wolał nie przeszkadzać w tym co się teraz działo. Niech będzie, że w jakimś stopniu zaufa tym ludziom, których kompletnie nie znał. Swoją drogą jeśli ta bryła była w kształcie zlewu to jak oni to zamrozili? Wziął głęboko powietrze i wolał teraz nie myśleć na ten temat. Wycofał się z łazienki i stwierdził, że da Andemu odpocząć. Cała ta rozmowa z nim uspokoiła jednak i Louisa, który bądź co bądź nadal był nieco roztrzęsiony. Za dużo wrażeń, za dużo. - Trzymaj się Andy! - Rzucił jeszcze na moment przed tym jak wyszedł z łazienki. Teraz udał się do kuchni. Miał nadzieję, że nie zastał jej w totalnym bałaganie. Nie przepadał za sprzątanie, a znając życie to ciućmoki nie ułożą rzeczy po sobie. Ciekawym był też wygląd zlewu, modlił się w duchu aby wszystko było w porządku. Czegokolwiek by nie zastał to postanowił dać sobie chwilkę przyjemności. W końcu w kuchni miał spory zapasik swego ukochanego trunku. Tak! Otworzył lodówkę, a w niej powinien znaleźć nic innego jak tylko puszeczkę Pepsi. Nawet nie jedną. - Jeśli chcecie możecie się częstować. - Rzekł w stronę salonu. Skoro Andy im ufał to on też powinien w jakimś stopniu zrobić to samo. Następnie poszedł tam gdzie znajdował się aktualnie Big J. Stanął gdzieś w pobliżu i powiedział wprost. - Opowiedz coś o sobie. -
Ekipa potulnie poszła najpierw do salonu by grzecznie siedzieć na dupskach jak ich wcześniej grzecznie, z bronią, prosiłeś. W kuchni znalazłeś ślady wody, nic strasznego. Metalowy zlew był za to cholernie zimny. Jakby był na minusie. Miałeś przez chwilę z resztą wrażenie, że unosiła się na nim para chłodu, jak przy otwarciu zamrażarnia. Na propozycję czegoś z lodówki skocznie przygnała dziewczyna. Poruszała się z pewną gracją i niewinnością. Widok jej piersi pod co chwila rozchylaną kurtką jednak psuł tą niewinność. Była jednak bardzo ładną dziewczyną. Może gdyby nie parę tatuaży i tej wygolonej części głowy. Nie wspominając o męskim przyrodzeniu w kieszeni. Wzięła jedną puszkę skłoniła się jak uczennica i uciekła z cichym słowem dziękuję. Ruszyłeś za nią do salonu bo i tam znajdował się Jared, stał przy oknie i patrzył na miasto, które za szybą wydawało się ciche i spokojne. Gdzieś tam poruszały się samochody. Jakaś AV-ka przeleciała, ale wydawało się wszystko spokojne. Widziałeś jak dziewczyna chce poczęstować pepsi Simona ale ten podziękował i chyba się uśmiechną. Ciężko było poznać na jego metalowej facjacie. Gdy podszedłeś do Jareda i postawiłeś swoją prośbę, mężczyzna milczał chwilę. [TŁO]
-Jestem, a raczej byłem nauczycielem w liceum. Uczyłem podstaw mechaniki. Andy to dobry człowiek, jak każdy na tym świecie. Kiedyś zbłądził, jak wielu i mu pomogłem. Tak jak i tym tutaj i jeszcze paru innym. To trwa tak od roku. Zwykle nie chodzi o wiele. Wystarczy być dla innych. Pomożesz komuś i on czuje się lepiej i pomoże innym. Jest w tym mieście wielu potrzebujących. Przejdziesz się po ulicy i nazbierasz próśb jakby to było jakieś RPG, jakbyśmy byli tylko w grze. Czasem boję się, że to wszystko to gra, że zaciąłem się gdzieś w sieci w grze, albo na internetowym forum. Andy wspomniał ci o rzeczach, o których nie powinien, bo to cię naraża. Naraża cię na gniew tych samych ludzi, którym nie pasuje by ludzie sobie pomagali, nie pasuje im zmiana tego co się dzieje na świecie. Najlepiej byłoby jakbyś zapomniał. Nie wiem czy ścigający nas dotrą do ciebie. Jeśli by jednak dotarli to powiesz im tyle co wiesz, a to dla nich nic nowego i dadzą ci spokój. Może, że chcesz nam pomóc zmienić świat? Taki epicki quest by wszystko naprawić. Zagrożony śmiercią i to możliwe, że bolesną. Jeśli masz w sercu wątpliwość do tego świata. Do tego zdegenerowania, które jest wszędzie i myślisz, że warto jest to zmienić. Wtedy powiem ci więcej. Inaczej bezpieczniej jest jak będziesz nas dalej uważał za... podejrzanych ludzi.
Gdy Jared tak mówił Louis sobie stał i popijał powolnie Pepsi. Uwielbiał ten trunek i dawał mu trochę ukojenia. Słodki smak, bąbelki, pianka, to wszystko niczym ambrozja w raju. Choć po wysłuchaniu słów Big J trudno było ten świat nazwać rajem. Nigdy za taki go nie uważał, jednak ostatnimi lat uznał go za co najmniej porządny. Może nie zapomniał jak wyglądała część w gronie tych mniej ustatkowanych, ale myśli o niej odeszła gdzieś na drugi plan, nawet trzeci, plan. Żył dobrze, świetnie mu się wiodło. Czy miał tym wszystkim ryzykować dla czegoś co w jego mniemaniu było mrzonką? Może i warto o coś walczyć, o lepsze jutro, ale prawda była też taka, że takowe dla siebie on już wywalczył. Był tylko jednostką i do końca nie wiedział co jeden kucharz może zmienić. Ta mowa jednak trochę przypomniało mu, że poza życiem Louisa są jeszcze dramaty innych. Ale tak skonstruowany był świat.
- Spójrz na mnie. Jestem kucharzem z dobrą pozycją i nieco większym brzuszkiem. Przychodzicie tu nagle i chcecie abym od tak ruszył za wami wiodąc ku chwalebnej śmierci? Na pewno pochwalam Twoje ideały, cieszę się, że są ludzie tacy jak Ty, walczący o coś. Jednak nie wszyscy jesteśmy zbudowani z tej samej gliny. Nie wszyscy na słowo ruszą w wir. Na takie decyzje potrzeba czasu, a na ten moment chyba wiem wszystko czego chciałem. Może kiedyś, za jakiś czas. - Po tych słowach rozejrzał się po salonie. Jego pokój był w sumie teraz jakąś meliną osób walczących z systemem. Nie do końca chciał wierzyć, że taka grupka może zmienić świat. Jednakowoż trzymał za nich kciuki. To na pewno.
[Weź mi nie opisuj tak pepsi jestem jej nałogowcem.] -Louis nie wpadliśmy tu rekrutować. Nasze drogi się skrzyżowały. Sam musisz chcieć coś zmienić i wierz mi prosty kucharz wiele mógłby zmienić... gdyby chciał. Byłem nauczycielem, Mary M prostytutką, Simon stał na bramce w klubie, Andy... sam wiesz. Mamy jeszcze byłego glinę, hakera i urzędnika. Byli i inni i poświęcili życie za sprawę. Prawda przydałaby nam się wszelka pomoc, ale nie zamierzam cię prosić. Sam musisz tego chcieć- Jared odwrócił się od szyby i położył rękę na twoim ramieniu. zwykły przyjacielski gest, coś co już prawie wymarło. To było... kojące, w jakiś sposób. -Louis, powinieneś zadzwonić do matki. Jest chora i ucieszy się z twojego głosu. Po jutrzejszym dniu wiele rzeczy będzie inne, jeśli coś ci zalega za skórą pozbądź się tego.
[Mam z Pepsi podobny problem. Dlatego tak opisałem ]
No i teraz był trochę w kropce. Bo mimo tego, że Big J wyraźnie nie nalegał to czuł teraz na sobie pewnego rodzaju presję, może odpowiedzialność. Sam nie wiedział dlaczego, sam uważał, że nie jest odpowiednią osobą do ratowania świata. Nawet nie miał żadnych specyficznych wszczepów. Był tylko prostym człowiekiem. Westchnął tylko trochę i zdziwił się trochę, że znów zwrócił uwagę na jego matkę.
- A Ty skąd wiesz? Czy to w ogóle ją znasz? - Spojrzał teraz na niego zmrużonymi oczami. Kochał swoją matkę nad życie i wydawało mu się po prostu dziwne, że ktoś taki jak Big J o niej wspomina. Co prawda możliwe, że dobrze gadał. Z pewnością odezwie się do swojej rodzicielki choć niekoniecznie teraz. Miał w końcu nadal to przepyszne Pepsi do skończenia.
-Nie miałem przyjemności jej poznać. Ale to urocza kobieta. Ma dobre serce. Była twarda w trudnych czasach no i podobno robi najświetniejszego kurczaka w panierce. A co jakiś czas potrafiła ci załatwić arbuza.-Normalnie jak ktoś rzuca takimi stereotypami to powinien dostać. Normalnie, choć niezwykle miły i o łagodnym głosie, to koleś prosił się tym o wpiernicz. Ale wszystko było prawdą. Co do joty. Pamiętasz skrzętnie dostarczane arbuzy, w czasach gdy o syntetyczną żywność bywało trudno. Pamiętasz jej twardy charakter i jeszcze twardszą rękę na tyłku by cię wychować na porządnego człowieka. No i nadal nie wiesz co dawała do panierki, że jej kurczak był lepszy od twojego. Mistrzu kuchni.
-Big J tak ma. Wie o ludziach. To przez ten czip z podłączeniem do neta. Pozwala mu sprawdzać fb i inne rzeczy o ludziach z którymi rozmawia. Proste informacje, ale dzięki temu łatwiej pomóc ludziom i nie zostać wciągniętym w jakąś brudną robotę dla kogoś.- Odezwał się z kanapy Simon. Może była to kwestia chipa z netem. Ale nie pamiętasz by mama miała coś o arbuzach na stronie. Choć to może tylko twoja skleroza. Big J znów się odezwał. -Wiem, że masz wątpliwości. Jesteś dobrym człowiekiem. Udowodniłeś to chociażby zapraszając Andiego w potrzebie, albo nie strzelając do nas, czy nas z miejsca nie wyrzucając. Nie musisz nic nikomu udowadniać. Wiedz, że nie naciskamy na ciebie. Rozmawiamy sobie tylko dla zabicia czasu. Może zajrzymy do Andiego? Może z nim lepiej choć trochę. Czeka nas przecież dziś jeszcze podróż z nim.
Teraz to był trochę zaszokowany tym wszystkim. Faktycznie nie wiedział co ze sobą zrobić czy mu walnąć bo wyciąga takie rzeczy czy może zostawić go w spokoju. Osobą był jednak dziwną i przez to właśnie nie zyskał zaufania w oczach kucharza. Bardziej nadal miał go za podejrzanego typka, choć mniej niż wcześniej. To fakt.
- Andy ostatnio chyba spał. Ktoś tam się nim chyba opiekuje, nie znam się może, ale spokój to dla chorego zazwyczaj dobra droga do ozdrowienia. Jakiś czas temu ktoś wspominał, że medyk ma być załatwiony i, że ma przyjechać. Ktoś zmienił ten plan? - Zapytał i spojrzał tak po Simonie jak i Big J. Była tu też ta paniusia z chipem panny lekkich obyczajów? Bo jeśli tak to i na nią spojrzał. Jeśli była okazja to może nawet pod poły jej stroju. A co!
- A Tym sprawdzaniem to żeście mnie wcale nie uspokoili. Nie wiem czy takie rzeczy można wyczytać gdziekolwiek. Andy mówił coś o Twoich snach. Mogę się dowiedzieć więcej? - Tak, zbieranie informacji to była sprawa dość istotna. Im wiesz więcej tym łatwiej się potem przystosować do różnych dziwnych sytuacji. A coś mu mówiło, że w tym gronie to takich trochę będzie.
-Jared nie mów mu uzna cie za wariata.- Odezwał się Simon. Były nauczyciel za to obrócił się i znów spojrzał za okno. Chwilę milczeliście wszyscy. Jared wreszcie przerwał panującą ciszę swoim spokojnym głosem. Około rok temu miałem sen iż będę w wypadku. Sen się spełnił i straciłem rękę. W kolejnym przyszedł do mnie anioł i powiedział, że mam zmienić świat. Nie uwierzyłem, ale przychodził co dzień. Po dwóch miesiącach byłem gotów uznać to za szaleństwo. Wtedy też pomogłem pierwszej osobie i wizje się zmieniły. Od tamtego czasu mam te sny i one nakierowują mnie na działanie. To z ich powodu wiem, że dzisiejszej nocy wszystko się wypełni i zmienimy świat. Ludzie którzy mi towarzyszą uwierzyli w tą zmianę.
Milczenie po tym przerwał Simon obawiając się zapewne twojej reakcji. -Stary wiem, że to brzmi dziwnie. Nie przejmuj się tym. Mamy swoje schizy. Nie masz co się denerwować. Ok? Daj nam wierzyć w co chcemy.
To mogło cię uderzyć. Słyszałeś podobne zdanie kiedyś. Gdy zaczęły się procesy sądowe o rozwiązanie kościoła katolickiego. Ludzie skandowali, że chrześcijanie nie pozwalają wierzyć innym dowolnie. Niedługi czas później w krwawo stłumionych protestach chrześcijanie prosili. Dajcie nam wierzyć w co chcemy. Jednak wolność słowa i wyznania nakazuje by każdy był wolny od wiary i opinii.
- Okey Stary, ja wam nie bronię. Luzuj. - Rzucił do Simona bo on akurat nie był z tych co bronią komuś czegokolwiek. Jeśli nie biło to bezpośrednio w jego własny świat to niech wierzy i kawałek kupy spod buta. Co prawda cała ta historia, którą opowiedział mu Jared coś mu przypominała. Nie do końca mu jednak świtało co. Coś chyba o osobie, która potem była w bestialski sposób zamordowana. Nie był znawcą chrześcijaństwa. I tylko kojarzył niektóre fakty.
- Uważasz się jakiegoś proroka? I co się wydarzy? Co mówił Twój sen? - Tak, ta część była już zdecydowanie interesująca. Nawet jeśli średnio w to wierzy to co mu szkodzi po prostu wiedzieć? A może akurat taka wiedza się przyda. Tym bardziej, że do nocy wcale nie było tak daleko. No może nie miała nastąpić już za moment, ale czas przecież ciągle biegł do przodu.
Biegł, biegł, wręcz nieubłaganie. Mogło być już po południu lekką ręką. Do 16 miałeś czas na te dziwactwa potem trzeba będzie zgłosić się do kuchni w pracy i zarządzić nią. Ogarnąć czy wszystko czyste, ocenić kurczaki i zacząć szykować co wykwintniejsze. Pora biznesowych i romantycznych kolacji w KcFC. Kto nie chciałby na przykład oświadczyn przy kurczaku z pepsi? Rozmyślania o przyszłości przerwał ci donośny śmiech. Niezwykle radosny śmiech. -Prorokiem? Hahaha, w życiu. Ja nauczycielem byłem kiepskim gdzie mi do prorokowania. Jezusem nie jestem. A jeśli mnie przypominał to był strasznie przeciętnym gościem. W snach anioł czasem mówi mi kogo spotkam w danym dniu kto by potrzebował pomocy. Nie pamiętam tego jednak dopóki nie pomogę. Mam wtedy takie deja vu. Poza tym nachodzą mnie wizje, które nas doprowadziły do całej tej sytuacji. Dwie korporacje nas ścigają bo niby coś mam w sobie i zamierzamy jedną dzisiejszej nocy nawiedzić. Tam ma być koniec.
- Zamierzacie kogoś nawiedzać? A co wtedy z Andym? Ja niebawem będę musiał iść do pracy, a nie chcę by został sam. Czy coś. - Odpowiedział i odruchowo spojrzał w stronę zamkniętych drzwi od łazienki. Westchnął cicho bo nadal nie do końca wiedział jak to wszystko sobie poukładać. Co zrobić lub po prostu starał się przewidzieć to co potencjalnie stać się może. Scenariuszów jednak było nad wyraz wiele.
- Może powiedzcie mi po prostu co dalej zamierzacie. Tak dokładnie, bez żadnego owijania w bawełnę. Wprost. -
Nim Jared się odezwał na środku twojego pokoju pojawił hologram. Było to o tyle dziwne iż nie miałeś tej technologi. Jesteś tego pewien. Cholernie drogi bajer i raczej zbędny. Teraz jednak był hologram w twoim salonie. Przedstawiał strasznie wychudzonego mężczyznę z kablem wystającym z czaszki z przodu. Światło hologramu padało z rogów twojego pokoju.
-Kiriat czeka na dole z samochodem. Nie daliśmy rady się skontaktować z tym doktorem ale dziewczyna nam pomoże. Tak jak się spodziewałeś. Jesteś tego pewien? To jeszcze dziecko. -Jon to musi tak być. Zabezpieczyłeś jej matkę?
-Jak sobie życzyłeś.
-Dobrze próbuj dalej skontaktować się z doktorem.
Hologram zwany Jonem zniknął z twojego pokoju. Nagle wszyscy zaczęli się ruszać. Dziewczyna i Simon ruszyli do łazienki. A Jared zwrócił się do ciebie.
-To koniec na razie. Jeśli nie jedziesz z nami by zobaczyć co z Andym i co planujemy to zobaczymy się później. Na twoje konto zostało przeniesione 10tysięcy za okazaną pomoc. Jest nawet cała historia płatności która to wyjaśnia. Formalnie miałeś te pieniądze od lat. Jak dobrze wcześniej przypuszczałeś nie możemy Andiemu pomóc tutaj. Zabieramy go do doktora, który ma środki by to zrobić. Okazuje się, że złapanie go jest jednak bardzo trudne, ale musimy zaryzykować. Możemy cię tu zostawić albo jeśli chcesz możesz nas odprowadzić do garażu. Zastanowić się po raz ostatni.
- Co do...? - Wyszeptał tylko gdy w jego salonie pojawił się hologram. Ba! Wycelował do niego z gnata, gdyż taki był po prostu jego odruch. Ten dzień w jego pamięci z pewnością pozostanie na długo. Działo się wiele, działo się intensywnie i szybko. Odczuwał przez to pewnego rodzaju zmęczenie psychiczne, ale musiał jakoś to wszystko ogarniać.
- Jak? Dlaczego? Dzięki. - Tyle wydobyło się z jego ust, gdy usłyszał o przelewie. Taka kwota pieniążków to jednak nie byle co. Lepiej mieć niż nie mieć, nie? Spojrzał znów w stronę łazienki by zobaczyć w jaki sposób chcą wyprowadzić Andiego. Miał cichą nadzieję, że nie z całą wanną bo wtedy kasa, którą dostał pewnie pójdzie na nowy sprzęt do pomieszczenia w którym jeszcze znajdował się jego przyjaciel.
- Odprowadzić mogę. - To taka forma podziękowania za pieniążek. Jechać z nimi jednak nie miał zamiaru bo przecież niebawem musiał być w pracy. A swoje obowiązki traktował bardzo poważnie. Może właśnie dzięki temu miał teraz status społeczny jaki miał.
Andiego niósł jego brat. Teraz widziałeś co było nie tak. Simon był kiedyś mniejszy od brata. Tak o głowę jak nic. A teraz mógł go spokojnie nieść. Nie był tylko wyższy, był szerszy. Pamiętasz, że białas sporo ładował w przeszczepy. Miał ambicję iść do wojska. Nie wyszło jednak. Mimo to był militarystycznym narwańcem. A teraz? Teraz mógł być już cyborgiem. Wydawał się spokojny ale może być równie dobrze o krok od zapaści a wtedy wszyscy powinni mieć nadzieje, że psychosquad jest bardzo blisko. Może to i dobrze, że już sobie idą? Andy był nieprzytomny, wydawał się gorączkować i... jego skóra opalizowała? Tego mało kto by się spodziewał. Na korytarzu zobaczyłeś jak Mary M wyciąga kabel z nadgarstka i podłącza się do panelu. Gdy złapała twój zaciekawiony wzrok z uśmiechem odpowiedziała.
-Montuję do kamer wcześniej przygotowany obraz. By nie było, że tu byliśmy. Wiesz wszędzie masz kamery. Teolog wykorzystał system mapowania pomieszczeń do projekcji. Korporacje chcą wszystko wiedzieć o ludziach pod sobą. Nie bój się oficjalnie dopiero wracasz do domu po odprowadzeniu nas. Nasz haker wstawi cię w holu. A nas tu nigdy nie było.
Kończąc wypowiedź skończyła też połączenie z panelem i wskoczyła do windy gdzie czekała już reszta. Jechaliście w milczeniu. Bo co tu jeszcze powiedzieć po takim dniu? Na poziomie parkingowym zaraz przy windzie stał samochód z otwartym bagażnikiem. Simon skierował się ze swoim bratem na rękach właśnie tam. Z pojazdu wysiadł średniego wzrostu facet z czarnym zarostem i czarnymi włosami. Miał podwójne cyberoko i w około niego masę blizn. Jakby jakieś zwierze próbowało je wyrwać, nic innego nie spostrzegłeś. -Oo pięknie kolejny czarnuch. Tego też zabieramy? Co? Moje oko ci się nie podoba? Mojej byłej się nie podobało poprzednie.- To powiedział gładząc blizny z uśmiechem. Jego uśmieszek jednak szybko zniknął gdy dostał sierpowego od Jareda. -Było to konieczne? Musiałeś ich zabijać?
-Czy ciebie do reszty pogrzało J? Zabili naszych, porwali czarnucha i co miałem robić? Jak sobie wyobrażasz miałem odwrócić uwagę? Trzeba było to wysadzić byście mieli jak uciec. Udało się i tak mi dziękujesz?
-Bo zgięli niewinni!
-Obudź się, byliśmy wewnątrz bestii, tam nie ma niewinnych!
Obaj stali na przeciw siebie gotowi wznowić walkę.
Te całe informacje o kamerach i o tym, że nie zarejestrowały ich przybycia trochę go uspokoiły. Co prawda nie miał pewności, że to wszystko prawda, ale wolał im wierzyć. Zawsze tak trochę lżej na duchu. Może jednak wszystko nie będzie miało aż takich złych konsekwencji jakich się spodziewał. Zszedł teraz z nimi do garażu i zobaczył tych podejrzanych typków z którymi wdali się jeszcze jakąś niepotrzebną dyskusję. Znaczy Big J się wdał. Te słowa o śmierci niewinnych trochę go jednak przeraziły bo za takiego się miał. Nie do końca też wiedział o czym teraz rozmawiali i nie do końca wiedział co tym myśleć.
- Może podyskutujcie o tym, gdy będziecie jechać do lekarza. To chyba najlepsze dla Andiego. - Tak mu się w zasadzie wyrwało, ale nie miał zamiaru stawać między tamtą dwójką. Wydawało mu się, że jego część w misji ratowania świata właśnie się wykonała. Ba! Był z siebie całkiem dumny, choć nadal zmęczony dniem.
Mężczyźni na twój komentarz przestali. Czuć było napięcie między nimi. Widziałeś także jak Andy jest pakowany do przestronnego bagażnika. Dziewczyna siedziała już na tylnym siedzeniu. Bagażnik został zatrzaśnięty. A Simon powędrował do tylnych drzwi samochodu. Jared odezwał się do ciebie.
-Przepraszam za to. Nie powinieneś był tego słuchać. Jud. zapal silnik. Louis, dziękuje ci za wszelką pomoc. Była nie oceniona. Nie ukrywam przydała by się jeszcze, ale sam musisz chcieć. Zobaczymy się jeszcze, ale do tego czasu zadzwoń do matki.-Spojrzał w tym momencie na zegarek. Miał normalny stary zegarek. Nie te podświetlane nadgarstki. -Najlepiej przed 15.27... wiesz potem do pracy to zapomnisz. Trzymaj się.-Ruszył powolnie w stronę samochodu. To pewnie ostatni czas by porozmawiać. Można też udać się na górę i sprawdzić czy na pewno wszystko jest. Do 16 i twojego wyjścia do roboty były jeszcze ze dwie godziny.
W zasadzie te słowa o jego matce trochę wprowadzały w nim niepokój. Dlaczego mu na tym tak zależało? To przecież nie jego rodzicielka. Jeszcze kilka takich tekstów, a byłby gotów mu wysunąć w ryło. Bo co jak co, ale rodzina to była jego prywatna sprawa, a nie jakiś zbawców świata. Martwiące to, martwiące.
- Powodzenia! - Rzucił im jeszcze. W zasadzie chyba tego potrzebowali przede wszystkim. Czekał jeszcze jak odjadą, żeby mieć pewność, że nagle czegoś potrzebować nie będą. Jeśli tak by się stało to po prostu udał się do mieszkania cały czas rozmyślając o tym dzisiejszym dniu. Pewnie jakieś koszmary mu się będą śnić z tego tytułu. A co było oczywiste: nie lubił koszmarów. Gdy był już u siebie jakoś to czego był świadkiem nie mogło mu wyjść z głowy. Ranny Andy i te wszystkie dziwności. To zostaje na człowieku i nie chciał tego wszystkiego trzymać w sobie. Może jednak warto zadzwonić do matki? Jak nie z nią to z kim pogada? Andy przecież leżał teraz gdzieś w bagażniku i czekał na pomoc. Tak, tak, będzie najlepiej. Chwycił za telefon i wybrał numer do matki. To jeszcze powinno rozwiać niepokoje, które zasiał Big J.