Twój towarzysz prawdopodobnie podzielał twoje myśli, ponieważ spokojnie przeczekaliście aż konwój was minie.
Gdy wóz przejeżdżał najbliżej waszej pozycji, Andoril powiedział cicho
- Nie, to nie może być prawda. - Wskazał ci "ładunek" po czym dodał - Niech mnie kule biją jeśli to nie jest nasz informator. Wszędzie poznam tą czuprynę.
Przyjrzałeś się Klatce i dojrzałeś osobę siedzącą w jej wnętrzu. Oparta była tak, że dobrze widzieliście jej prawy bok. Dodatkowo dostrzegłeś człowieka siedzącego na skraju wozu. Odziany był w luźne szaty.
Mnich westchnął cicho. Dlaczego takie próby nigdy nie mogą być proste?
- Bo nie mogą być łatwe... - mruknął do siebie. Następnie zapytał wojownika.
- Jesteś pewny, że to ona? Kto mógł ją pojmać i za co? Jeśli to słudzy twojego nekromanty, to niechybnie wezmą ją na spytki, a wtedy marny los jej i twój zapewne też. Nie wiesz co to za jegomość w luźnych szatach? Jesteśmy w stanie ją odbić z rąk tych zbrojnych, ale z dodatkowym magiem na karku raczej sobie nie poradzimy.
- Nie znam człowieka - Powiedział sceptycznie Andoril po czym poruszył się niecierpliwie -Znam ją od dziecka, nie pomyliłbym się. Musimy coś zrobić. Jakiś plan?
Zauważyłeś że człowiek był gotowy ruszyć łeb na szyję na spotkanie z konwojem.
Dokonałeś szybkiego liczenia. Przy wozie naliczyłeś czterech zbrojnych, dodać do tego dwóch konnych i jednego na wozie, razem wychodziło siedmiu ludzi.
- Tylko szalony. Szybko przemieść się w ich pobliże, ale tak, żeby cię nie zobaczyli, wzdłuż linii drzew. Ja idę zaraz za tobą, przyciągnę ich uwagę. Gdy zabiję pierwszych dwóch i zrobi się zamieszanie, pędź prosto na wóz i pognaj konie. Spłoszone powinny wyskoczyć ochoczo. Jeśli się uda, przez chwilę nie będą wiedzieli kogo ścigać najpierw. Dla mnie ta chwila, to aż nadto.
- Oh, wiele tu może pójść nie tak - powiedział sceptycznie lecz z jakimś zadowoleniem w głosie. Nie tracąc czasu ruszył w stronę wozu. Jego zręczne ruchy uniemożliwiały jego wykrycie.
Raz dwa znalazł się przy trakcie, wciąż niewykryty. Tymczasem konwój zaczynał powoli się oddalać.
A wraz z nim oddalała się kolejna okazja na spotkanie z Władcą. Nie można było do tego dopuścić.
- Heeeeeej! Heeeeeeej! - zaczął drzeć się przeraźliwie, biegnąc w stronę wozu, nadając swemu głosowi możliwie wysoki, rozpaczliwy ton. - Błagam, pomóżcie! - gdy zobaczył, że sam został dostrzeżony i usłyszany, zachwiał się nieporadnie i wywrócił na ziemię. - Pomóżcie! Ratunku! - wołał jeszcze z ziemi, gramoląc się z ręką wyciągniętą w stronę zbrojnych, jakby na jego wołanie mieli pokonać w sekundę cały dzielący ich dystans. Osiągnął tylko tyle, że ponownie wywalił się jak długi i znów gramolił na nogi, jednocześnie wciąż "pędząc" przed siebie na czworaka.
- Dobrzy... dobrzy ludzie, ratunku! - biegł konsekwentnie w stronę wozu, z wciąż wyciągniętą przed siebie ręką. W drugiej, bezwładnie dyndającej to wprzód, to w tył w nieporadnym biegu, spoczywał już ukryty shuriken. Jednak na niego czas dopiero nadejdzie.
- Dobrzy ludzie, błagam... bandyci, pomóżcie... - jęczał zasapany, teraz już idąc, wolno i ostrożnie, jednak konsekwentnie, nawet pomimo wrogiej czujności i wyciągniętej w jego stronę broni, które zapewne pojawiły się do tego czasu.
- Stooooop! - Zawołał przeraźliwie jeden z konnych, ten bez tarczy. Cały konwój zatrzymał się na komendę. Człowiek w luźnych szatach aż upadł na plecy, drzemiąc najwyraźniej.
Wszystkie oczy zwróciły się w twoją stronę. Dwaj konni podjechali do ciebie, ten z tarczą zeskoczył z konia i podszedł do ciebie.
- Co ci jest nieznajomy - Powiedział spokojnie. Zdążyłeś się przyjrzeć kontem oka tym dwóm. Na piersi tarczownika dyndał naszyjnik przedstawiający dwie związane dłonie. - Nie obawiaj się i powiedz spokojnie co się stało.
Ilmaterici? To go zaskoczyło. Nie było jednak czasu dziwić się, lecz działać.
- Dobrzy... dobrzy panowie... - wsparł ciężko dłonie na kolanach i "wysapał się", zgięty w pół. - Nieopodal stąd, ledwie tam, skąd chyba waszmościowie... jedziecie... Napadli mnie, zbiry. Mordercy... Symbole czaszki na czarnym tle, wyznawcy Cyrica pewnikiem. Jeden z nich mnie dopadł, wypytywać jął, czy abym nie zoczył jakiejś niewiasty, co to ją zbrojni pochwycili... Przemocą chciał wydzierać, ledwiem mu uciekł, a niechybnie po konfratrów zawołał... Litości, panowie dobrzy! Toż to ja zgubę na siebie i na was sprowadził! Kogóż tu wieziecie? Jam mu nic nie mówił, chociaż widział jak jedziecie, bom się w krzakach skrył, tak żem się przeląkł kompanii zbrojnych... - wciąż pochylony, mówił przepraszającym tonem, w żebraczym geście lekko chwytając się rąbka płaszcza zbrojnego.
- Zbrodniarza wieziemy, dopuścił się wiele brutalnych i niegodziwych czynów. Przed oblicze sprawiedliwości zostanie postawiony a potem zapewne stracony dla przestrogi - Powiedział tarczownik biorąc cię lekko za bok. - Pokaż twoje razy, jestem paladynem, jestem stanie udzielić ci pomocy.
- Powiedz coś więcej o tych zbirach - odezwał się ten na koniu - Chcieli odbić naszego więźnia?
- Chcieli. Niebezpieczni szaleńcy z shurikenami. "Śmierć, która coś znaczy, nie przynosi wstydu". - szepnął do stojącego przy nim paladyna, wiedząc, że ten nie zdoła oprzeć się zaskoczeniu, którego dozna na dźwięk własnego credo. Słudzy Ilmatera podchodzili do śmierci ze zrozumieniem, choć pojmowali ją na własny sposób. Varenberg nie chciał ich zabijać, lecz teraz był jedynie sługą Milczącego Władcy, a ten pchnął go w sam środek próby, której wynik jak zwykle ważył się na samym ostrzu kosy. Oto też ostateczna okazja, by wyzbyć się podejrzeń względem Andorila, lub potwierdzić je.
Skrywanym w dłoni shurkienem mnich błyskawicznie przejechał bok szyi paladyna, rozcinając tętnicę. Jeśli ten podda się szokowi i rzuci broń, uciskając ranę, a jego kompani ludzkiemu odruchowi ratowania umierającego, będzie miał szansę przeżyć. Jeszcze z tego samego ruchu, podrywając nadgarstek do góry, Varenberg wyrzucił shuriken w pysk drugiego konia niosącego na grzbiecie jeźdźca. To był jedyny sygnał, na który mógł liczyć ukryty w krzakach wojownik. Varenberg ściągnął na siebie uwagę całego oddziału, Andoril powinien mieć więc sekundę albo nawet dwie na wykorzystanie zaskoczenia i wskoczenie na wóz.
Zraniony paladyn chwycił się naglę za rozdarte gardło. Jego broń upadła na ziemie z brzękiem. Z jego ust wydobył się gulgoczący dźwięk.
Gdy posłałeś swój pocisk w pysk konia, jego jeździec zdążył krzyknąc
- Do broni! - Po czym upadł na bruk. jego koń niebezpiecznie zaczął "tańczyć" przy nim po czym spłoszył się.
Od razu doskoczyli do ciebie zbrojni którzy szli po jednej ze strony wozu. Ich miecze zalśniły w świetle słońca.
Przyczajony tygrys i ukryty smok Andoril, wybiegł zza krzaków z dobytym fikuśnym mieczem. Kilkoma susami wskoczył na wóz i uderzył kilka razy płazem zad koni. Te ruszyły z miejsca w nagłym panicznym biegu.
Cała zawartość wozu, wraz z klatką oraz jakimiś skrzyniami runęła na pechowego zbrojnego, który z krzykiem został przygnieciony.
- Ki czort - Zawołała kobieta znajdująca się w środku klatki.
Walka ze wszystkimi zbrojnymi na raz nie miała sensu ani wielkich szans powodzenia. Mnich ruszył biegiem w stronę najbliższego i skoczył prosto na niego, celem obalenia go i jednoczesnego odbicia się nogami od jego piersi. Jeżeli następni dwaj znajdują się za jego plecami, natychmiast po skoku będzie musiał zanurkować pod ostrzami paladynów, przetaczając się po ziemi. Pełne płyty, poza pewnymi ideologicznymi mankamentami, o których nie czas był teraz dumać, posiadały istotną wadę - wydatnie spowalniały ruchy wojownika. Nawet jeśli był to wojownik tak silny i zahartowany w ich używaniu, jak paladyn Ilmatera, mógł zniwelować tę różnicę jedynie w obliczu innego zbrojnego, obdarzonego podobnym refleksem i szybkością. Gorzej z kolczymi koszulami. Te były znacznie lżejsze, choć i tak potrafiły ważyć ze 20 kilo. Bez względu na to otwarta walka nie była teraz opcją, z której mnich zamierzał korzystać. Tak oto trzy kroki i dwa skoki dzielił Varenberga zarazem od wskoczenia na wóz, jak i do grobu.
W takich chwilach przypominał sobie, dlaczego wybrał tę właśnie służbę.
Wskoczyłeś na pierwszego zbrojnego posyłając go na ziemie z impetem. Następnie korzystając ze swojego wyszkolonego refleksu uniknąłeś dwóch cięć. Podskoczyłeś, nabrałeś rozpędu i potężnym susem dostałeś się na wóz. W momencie gdy nabrałeś równowagi, klatka z cenną zawartością całkowicie upadła na ziemie serwując kobiecie niezłe turbulencje.
Tak jak Andoril, chwyciłeś się siedzenia woźnicy zastanawiając się gdzie podział się człowiek w luźnych szatach. Nie musiałeś zawracać sobie tym więcej głowy, bo zaraz potem poczułeś wyładowanie elektryczne ogarniające twoje ciało. Ukryty jakimś czarem niewidzialności człowiek ujawnił się nagle przed wami, posyłając w was swoje elektryczne zaklęcie.
Zdołałeś utrzymać się na wozie, gorzej było z Andorilem, który targany wstrząsem wypadł.
- ŚMIERĆ I KLĄTWY!!!! - wykrzyknął jeszcze mnich i póki wystarczyło mu władzy w paraliżowanych mięśniach, rzucił się wprzód, w stronę maga. Zamierzał zrzucić go sobą z wozu i wylądować na nim, częstując pierwszym impetem uderzenia jego kręgosłup, lecz nawet jeśli magia uniemożliwi mu tygrysi skok, wystarczy, że oderwie nogi choć o krok w stronę maga, by zwalić go sobą z wozu. W końcu wóz jedzie wprzód, a oni lecą w tył. Co dalej?
Liczmy, że opłacą się lata morderczych treningów. I że magowi nie opłaci się ich brak.
Rzuciłeś się na swoją ofiarę niczym polująca pantera. Zaskoczony mag był chyba w trakcie rzucania kolejnego zaklęcia, bo zaczął coś mamrotać po czym ugryzł się w język. Szkarłatna krew zaczęła lecieć mu z ust.
Gdy z trzaskiem desek wylądowałeś na przeciwniku, poczułeś jak coś się w nim łamie. Grymas bólu jaki przeleciał przez jego twarz, była jasnym znakiem ze twoje plany się powiodły.
Szybkim ruchem zsunąłeś go z wozu. Nieszczęsny człowiek wylądował na jakiejś kupce kamieni, turlając się przez kilka sekund. Nieprzygotowany mag, to słaby przeciwnik.
I jako taki stanie niegodny, żałosny, godny wszelkiej możliwej kary przed obliczem Milczącego Władcy. Van nie zamierzał nigdy dopuścić do tego, by jego śmierć przebiegała w podobny sposób.
Co zaś tyczy się biegania i śmierci, to ta wciąż była tuż tuż. Po sekundzie wahania mnich pobiegł w stronę Andorila. Gdziekolwiek zatrzymają się konie, muszą w końcu się zmęczyć. Żywa nieznajoma nie przyda mu się tak przy martwym lub rannym wojowniku. A przecież pozostali strażnicy wozu byli niedaleko. Sparaliżowany zaklęciem i bezbronny - to byłaby niewłaściwa śmierć dla zdolnego wojownika. Mnich nie zamierzał do tego dopuścić.
Mężczyzna "dochodził do siebie" kilkanaście metrów za pędzącym w nieznane wozem. Oprócz popieszczenia zaklęciem maga, wojownik wydawał się otrzymać lekkie rany podczas upadku. Kilka obić, zadrapań.
- Chyba wszystko w porządku. - Powiedział sprawdzając swoje członki. - Dobra, nie ma co się cackać opieką medyczną. mamy zadanie do wykonania.
kończąc swoje zdanie ruszył w pośpiechu w stronę leżącej w rowie klatki, którą otoczyli zbrojni.
Ruszyłeś za wojownikiem, gdy ujrzałeś jak zza rosnącego przy drodze drzewa wychodzi niedoszły jeździec. W jednej ręce dzierżył miecz, w drugiej trzymał tarczę swojego towarzysza. Na jego twarzy nie widniały pokojowe zamiary.
Wstrzymał Andorila, nakazując mu stanąć w miejscu.
- Powoli. Tym razem to nie trolle. Gniew, zaskoczenie, żądza odwetu - w boju kierują nawet paladynem. On jest najbliżej i on jest tu najważniejszy. Nie pozwólmy mu ochłonąć. - stwierdził, wskazując nadchodzącego wojownika.
Zdążyłeś przyjrzeć się swemu przeciwnikowi i dojrzałeś wzór na tarczy. Złote serce chronione przez dwie dłonie. Jedna w obronnym geście chroni serce, w drugiej zaś widnieje dobyty miecz.
Zauważyłeś że paladyn mówi coś, jednak słowa które wychodzą z jego słów nie są skierowane do was. Wydawało ci się jakby mówił do siebie.
- Do boju bracia, do boju bo oto stoi przed nami plugawy akolita wstrętnego zakonu. Walczcie dzielnie bracia, bo tylko śmierć ogłosi zwycięzcę. Walczcie i nie okazujcie litości, bo sami jej nie otrzymacie - Powiedział w końcu donośnie paladyn. Trzej zbrojni dołączyli do niego. Czwarty, poturbowany przez spadającą klatkę leżał oparty o drzewo, stękając z bólu.
Zaczął iść w lewo, po półkolu, okrążając przeciwników i licząc, że jego towarzysz zacznie robić to samo w drugą stronę. Tym sposobem każdy z nich zaabsorbuje uwagę części pozostałych, nie pozwalając im na obronę lub atak w zwartej, zabezpieczonej formacji. Jednocześnie mnich, choć zwracał swą twarz ku wojownikowi z tarczą, zbliżał się w stronę wyłączonego z walki rannego pod drzewem.
- Tylko śmierć ogłasza zwycięzców. Tylko śmierć pożera przegranych. Każdy z nas służy jej na swój sposób, jedni wytrwale, świadomie i z pokorą, inni przez nieostrożność, błędy i zaślepienie. - mówił spokojnie, w miarę okrążania przeciwników, obserwując jednocześnie ruchy Andorila oraz oponentów. - Którymi z nich wy jesteście? Czyje rozkazy są dla was ważniejsze, niż wartość waszego życia w obliczu Milczącego Władcy?