Gdy mówiłeś Connor sporadycznie kiwał głową, jakby potwierdzał twoje słowa i własne ich zrozumienie. Gdy skończyłeś, spojrzał na Greena i zaskakująco poważnym głosem stwierdził:
- Widzisz Lio? Jednak jest jakiś sens w całym tym gównie, w którym pływamy.
- I topimy. - dodał kierowca, zabierając się na powrót do leniwego kierowania pojazdem, w międzyczasie przegryzając Snickersa. - Trafiliśmy przypadkiem na jakiś magazyn... - wyjaśniał, potrząsając batonikiem, jakby chciał odpowiedzieć na niezadane przez ciebie pytanie. - Chłodnia wciąż tam funkcjonowała, jakimś cudem zasilający ją agregat nadal działał, więc przejęliśmy chyba ze trzy tony takich batonów. Potem się okazało, że od dłuższego czasu grzebały tam maszynki, przystawiając się do założenia kolejnej pierdolniętej fabryki i stąd takie mocarne, niezależne źródło prądu. Moloch się wkurwił, nie wiem tylko, czy bardziej o miejscówkę, czy o Snickersy, w każdym razie to była moja pierwsza naprawdę wielka rozpierducha.
- Ta... I moja pierwsza rozbita kompania... - dorzucił Connor. - A jedziemy, jak już ci wspomniałem, na północny zachód. Nie aż pod sam front, przynajmniej nie od razu, ale jeszcze trochę drogi przed nami. Widzę, że trochę się znasz na rzeczy, co zajebiście mnie cieszy. Ostatnio... jakieś pół roku temu, jeszcze w okolicach Chicago... jeden z naszych lepszych speców od "maszynerii" miał kurewsko słabą przygodę. Mobsprzęt dojebał nas z totalnego zaskoczenia, tego czasem po prostu nie da się uniknąć. Nawet nie tyle, że ich nie wykryliśmy, ale czy to w dowództwie ktoś źle spojrzał na mapy, czy to Molochowi się pojebało, gdzie i kogo ma atakować, grunt, że spora grupa żelastwa natarła na nas w środku nocy, nim zdążyliśmy zwinąć bazę i ewakuować mózgowców. Podjeżdża tego gówna, Rzeźnicy, Clowny i jakieś pierdolone samoróby, które więcej hałasowały, niż faktycznie szkodziły, część z nas zwija stanowiska, część leci na ogniowe, część zbiera mechaników, chemików, cały korpus naukowy, słowem burdel na kółkach. I tu właśnie do mojego stanowiska podjeżdża jakieś chuj wie co, na sześciu kołach od Monster Trucka, ni to czołg, ni hulajnoga, z lufą jakby z rury kanalizacyjnej. Zatrzymuje się przed Johnym, tym specem właśnie, celuje w niego z tej swojej armaty i... - zawiesił głos, biorąc głębokiego bucha i strzepując popiół za okno. - No, jak myślisz, czym w niego strzela? Obstawiaj.