- To radio należało jeszcze do mojego ojca, odbierało wszystkie stacje i częstotliwości. Jest warte przynajmniej ze sto gambli...
Pierdolenie. Stare, czarne pudło, ciężkie i nieporęczne, prehistoryczne modele z gałką i krótką skalą, na których można było odebrać tylko trochę szumu. Nawet jeśli naprawisz ten złom, ten spasiony palant nie odbierze niczego poza trzaskami w eterze, ale to już jego problem.
Życie w Newan nie było usłane różami, nawet jeśli miałyby to być radioaktywne, mięsożerne rosiczki. Generalnie rzecz biorąc bardziej przypominało codzienne rzeźbienie w gównie, można więc było powiedzieć oględnie, że nie różni się zbytnio od życia w innych miasteczkach, czy nawet sąsiednim NY. Skala była nieco mniejsza, ale problemy podobne: problemy z zaopatrzeniem, problemy z elektrycznością, problemy z Molochem, problemy ze szczurami, przede wszystkim zaś z zajebistą, wszechogarniającą nudą, w obliczu której nawet majstrowanie przy nie wartym dziurawej skarpety radiu w zakurzonym magazynie obskurnego spaślaka, który plastik i granaty przechowywał tak, jak nie robi się tego nawet z pomarańczami w podrzędnym markecie, wydawało się ciekawą opcją na wczesne popołudnie.
Jedynie z gangerami nie było problemów. No, może nie, że wcale, ale bliskość NY, a zwłaszcza bliskość Molocha, zapewniała względny spokój przynajmniej w tej dziedzinie życia. Newan nie cieszyło się szczególnie imponującą ilością pijalek, w których można by dostać porządny kufel piwa (a nie porządnie kuflem piwa). Brak było tu też rozrywkowych atrakcji rodem z Detroit, a nawet kobiet, które w znacznym stopniu odbiegałyby od czysto biologicznej klasyfikacji do kategorii samic.
Mimo wszystko był to twój dom. Nienajpiękniejszy i nie najwspanialszy, jaki mogłeś sobie wymarzyć, ale twój. Tylko taki miałeś i tylko o taki mogłeś walczyć, choćby i pośrednio, z blaszanymi sukinsynami myślącego blaszanego skurwiela, który wpieprzał Stany po kawałku. Skoro nowojorczycy dawali sobie radę, to i wy nie mogliście być gorsi.
Do tego potrzeba było jednak materiałów, które ty mógłbyś uczynić wybuchowymi. A do tego potrzeba było znosić pierdolenie o rodzinnych pamiątkach Grubego Boba, którego nie lubił chyba nawet jego własny pies.
- I nawet nie próbuj mnie oszukać, Mart. Nie takich cwaniaczków już widywałem. Myślicie, że jak macie śrubokręt i wiecie co zrobić z dwoma kabelkami, to jesteście tacy zajebiści, że każdy będzie wam ciągnął z połykiem co? To żebyś się, kurwa, nie zdziwił... - nawijał dalej, bardziej sam do siebie. Nie pamiętałeś dokładnie, ale chyba słyszałeś, że Gruby Bob nie potrafił pisać.