Zobaczyłeś, jak brzydkie gęby białych twarzy wykrzywiają się we wspólnym grymasie niezadowolenia i wkurwienia słowami pierdolącego głodne kawałki indiańca z jaszczurką. Prawdopodobnie kilku z nich wolałoby inną formę wymiany poglądów, lecz obecność rzeczonej jaszczurki, która w całej swej dwu i półmetrowej okazałości rozłożył się przed samochodem, błyskając czerwienią źrenic odbijających światła samochodu.
- Dobra wodzu... - ponownie przerwał napięte milczenie Tony, odzywając się głosem pełnym zrezygnowania. - Nie chcesz pić, nie chcesz gadać, stawiasz na nas kreski... Nie będziemy ci dłużej truli dupy. Chodźcie panowie, whisky się nam jeszcze zagrzeje i dopiero będzie tragedia.
Uznając pogawędkę za zakończoną, udaję się na stronę. Szybki posiłek, skromny, popity małą ilością wody.
Kończąc posiłek podchodzę do białego o imieniu Tony.
- Wystawiacie jakieś warty? - Pytam, bo brak odpowiedzialności u tych jegomości jest aż nadto widoczny.
- Oczywiście. - odpowiedział ciszej i chłodniej, niż poprzednio, stojąc oparty jedną nogą o bok samochodu, z butelką w ręku i wzrokiem wbitym w gęstniejący ciemnością horyzont. - Po dwóch po dwie godziny, potem zmiana. Śpimy w wozach, żeby w razie czego móc od razu spierdolić. - uniósł do ust butelkę i przechylił ją wysoko, następnie potrząsnął głową po przełknięciu substancji. - A co? Zgłaszasz się na ochotnika?
Wole mieć oko na okolicę niż dać jakiemuś pijaczynie doglądać okolicy.
- Zajmę się wartą jako pierwszy - Odpowiadam przerzucając włócznie z ręki do ręki.
Noc rozłożyła się na spieczonej dniem, zatrutej ziemi szybciej, niż członkowie grupy, którzy jeszcze przez kilkadziesiąt minut kręcili się, dowcipkowali i mościli na kanapach swoich samochodów. Gdy wreszcie względnie ucichli, a światła nareszcie zgasły, pogrążając wszystko w spokojnym, nikłym blasku gwiazd i księżyca, mogłeś wreszcie uważnie wpatrzyć się w mrok. Stojący na warcie wraz z tobą mechanik, z którym dotąd nie miałeś okazji zamienić zdania, gdyż wściekle i zawzięcie majstrował przy zepsutej ciężarówce, opieprzając wszystkich, którzy mu w tym przeszkadzali, stanął obok ciebie, wkładając w usta papieros i oklepując się po kurtce i spodniach w poszukiwaniu zapalniczki.
- Zimno się robi... Noc na pustyni, ja pierdolę. - kręcił głową z kwaśnym uśmiechem. - I do tego banda debili dookoła. Radzę ci dobrze, stary, unikaj idiotów jak ognia. Maxwell. - przedstawił ci się, wyciągając do ciebie dłoń.
- Askuwheteau - Przedstawiam się ściskając dłoń mechanika - Nie miałem z nimi raczej problemów - Odpowiadam blademu uśmiechając się lekko. Może przynajmniej ten będzie "normalny".
Pomarańczowy blask płomienia oświetlił jego pociągłą twarz, na którą spływały grube, ciemne dredy. Z lekkim klapnięciem zamknął metalową zapalniczkę i schował ją na powrót do kieszeni.
- Nie? - zapytał z niedowierzaniem, wypuszczając w górę obłok dymu. - To dlatego, że znasz ich raptem parę godzin. Głupota jest jak rdza, rozplenia się systematycznie, z czasem stając się coraz bardziej widoczna. Może ją szorować, skrobać, ale koniec końców nawet najlepszy silnik trafi szlag. Ot, tam masz rdzawe móżdżki... - kiwnął głową w stronę aut - a tu masz dobry silnik. - wycelował palec w swoją skroń. - Ale co z tobą Askuw? Mogę tak mówić? Krócej jest. Czemu tu jesteś w ogóle? Ja bym spieprzał jak najdalej od takiej bandy odmóżdżonych goryli, gdyby tylko nie mój wóz rozkraczył się pośrodku niczego.
Rozmyślając chwilę nad słowami mechanika, w końcu odpowiadam.
- Czasem tak jest, gdy przez większość życia ma się za kompana jaszczura i pustynny wiatr, nadchodzi taka chęć bliskości, kontaktu z innymi ludźmi. Trudno to opisać. Po prostu trzeba od czasu do czasu pobyć ze swoim 'gatunkiem' Jeśli wiesz co mam na myśli.
- Pfff... - parsknął krótkim śmiechem, przy okazji wydmuchując kolejny kłąb dymu. - Mój gatunek to grupa ludzi na tyle cwanych, bu umieć zrobić użytek z nastawnika i śrubokrętu, co leży poza zasięgiem większości populacji. - skomentował sarkastycznie, strzepując popiół palcem. - Ale rozumiem. Sam miałem już dość rozmawiania z furami w warsztacie, za jedynych towarzyszy mając skrzyknę z narzędziami i szefa, który raz na tydzień wpadał z wypłatą. Też chciałem się ruszyć gdziekolwiek z kimkolwiek. No i jestem. - uniósł ręce i zaciągnął się ponownie. Patrzyliście po okolicy na tyle długo, by Maxwell zdążył skończyć palić.
- Spokojnie. - ocenił głosem, w którym pobrzmiewał ton nieco zziębniętego faceta.
Maxwell uśmiechnął się tylko, mocniej zaciągając papierosem, którego żar oświetlił nieznacznie jego zwężone w uśmiechu oczy. Wydmuchał dym nosem, zaciągnął się ponownie, by tym razem wypuścić go ustami i ponownie strzepnąć popiół.
- Taki, który jest wystarczającym powodem do rozbijania kempingu na środku pustyni z bandą wydepilowanych małp u boku. - odezwał się wreszcie w enigmatycznym tonie. - Taki, przez który trzeba zaryzykować nocleg pod atomową chmurką, choćby absolutnie nie miało się na to ochoty. A ja nie mam na to ochoty i generalne wolałbym, żeby to nie był mój ładunek. - zakończył cierpko.
- Aha, czyli wielka tajemnica i w ogóle top secret. To może lepiej nie wiedzieć. Ten jeden blady mówił że gdzieś na południe, w jakieś konkretne miejsce? - Przybrałem ton obojętny. Skoro ich ładunek jest taki sekretny, to lepiej nie wypytywać co tam wiozą.
Z kolejnego obłoku dymu wyłoniła się kolejna chwila milczenia, która zawisła nad wątkiem.
- Jakieś konkretne miejsce. - powtórzył tonem potwierdzenia. - Ale nie pytaj o szczegóły, bo sam nie wiem kto ani co. Jesteśmy tylko kurierami, czyli czasem pomiędzy złożeniem a dostarczeniem zamówienia. - skwitował ironicznie i wciągnął głośno powietrze nosem, by charchnąć i splunąć. - Sory, muszę się odlać. Nie uciekaj beze mnie. - oznajmił, odwracając się i idąc na stronę.
Ledwie zniknął za kolumną aut, a leżący obok twoich stóp jaszczur gwałtownie uniósł łeb i zasyczał, rozglądając się uważnie we wszystkich kierunkach i zrywając na cztery łapy. Był wyraźnie zaniepokojony. Jednak wpatrując się uważnie w mrok nie zauważyłeś niczego, ani nikogo.
Zwierzęta mają lepiej rozwinięte zmysły niż człowiek. Tylko głupiec zignorował by tak oczywistą wiadomość. Chwytam mocniej swoją włócznię i rozglądam się wokoło. Trzeba być gotowym na wszystko, niezależnie od miejsca, czasu czy sytuacji.
- Maxwell? - wołam mechanika nie podnosząc głosu.
Brak odpowiedzi. Rozejrzałeś się jeszcze gwałtowniej, ale wciąż nie było widać nikogo, ani niczego. W tym również Maxwella.
Zrobiło się zimniej, twoim ciałem wstrząsnął dreszcz, choć równie dobrze jak zimno mogła spowodować to skacząca adrenalina. Usłyszałeś dźwięk przypominający silniejszy podmuch wiatru, jakby duże, mocne skrzydła załopotały gdzieś za tobą, lecz obracając się natychmiast za dźwiękiem znowu nic nie spostrzegłeś. Apenimon zawarczał i zasyczał gwałtownie, cały targany gniewem i namacalnym wręcz strachem.
Widząc że zaczyna dziać się co niedobrego,podchodzę do jednego z najbliższych samochodów.
Stojąc tyłem do samochodu,walę pięścią w drzwi.
- Towny! - Krzyczę mając się cały czas w gotowości.
Zawołany obudził się od razu, rozglądając się nieprzytomnie i odruchowo sięgając po broń, by wnet otrzeźwieć, gdy noc rozdarły okrzyki karabinu dochodzące od strony samochodu stojącego najbardziej na zewnątrz kolumny. Instynktownie skuliłeś się i podążyłeś za hałasem, który drastycznie szybko urwał się, pozostawiając po sobie jedynie echo wystrzałów i niewyraźny majak ludzkiego krzyku. Nie zdążyłeś zobaczyć kto i do kogo strzelał, lecz zaraz powstałą pustkę wypełniły kolejne wystrzały z broni pozostałych dwóch mężczyzn znajdujących się w tamtym wozie.
Nim Tony, "BigDick" i dwóch pozostałych wyskoczyło z samochodu, także tamte odgłosy zamilkły.
Apenimon syknął ostro i krótko, robiąc kilka szybkich kroków w stronę otwartej przestrzeni i obracając wymownie łeb w twoją stronę.
Rozglądają się na boki postanawiam iść za gadem. Ściskając mocno włócznie, gotowy użyć jej w każdej chwili.
- Prowadź przyjacielu - mówię już w swoim języku.
Gad zerwał się do biegu, rozwijając pełną prędkość, na jaką było go stać przy krótkich sprintach. Oznaczało to, że pomimo szczerych chęci z całym bagażem na plecach nie dotrzymywałeś mu kroku, wobec czego jaszczur przystawał co jakiś czas, sycząc ponaglająco.
Nim umilkły ostatnie wystrzały i cisza znów zatopiła pustkowie w ciężkim mroku nocy, pokonaliście ponad dwieście metrów. Mimo to wszechobecne milczenie, na którego obrzeżach błąkały się jeszcze odległe i poszarpane echa krzyków i wystrzałów, przerażało cię bardziej niż sama nocna strzelanina. Biegłeś co tchu, ponaglany przez niestrudzonego Apenimona, lecz zaraz znów poczułeś zwiększające się zimno, ściskające wszystkie twe mięśnie, z sercem i mieszkającą w nim odwagą na czele. Jaszczur zatrzymał się raptownie, obrócił w stronę z której przybiegliście i obnażył kły, sycząc i charcząc agresywnie.
W pozycji obronnej, z lekko ugiętymi kolanami, czekam na to co ma nadejść.
Nie widzę sensu w ucieczce, cokolwiek zabiło tamtych ludzi, może mnie dogonić z łatwością.
Szybkie oddechy, adrenalina skoczyła do góry jak jebany kangur. Włócznia rytmicznie 'tańczy' w mojej dłoni. Czekam na nieuniknione.