Sesja Vena
Założenie okazało się słuszne. Gdy tylko odsunąłeś klapę z wnętrza z głośnym klekotem i szczękiem wysypała się zawartość. Karabiny, karabiny, strzelby, więcej strzelb, jeszcze więcej karabinów. Zajrzałeś ostrożnie do środka, widząc kolejne stojaki z bronią, zarówno długą, jak i krótką, masę skrzyń z amunicją, a także zapewne kolejnymi sztukami broni, którą półciężarówka była wypełniona po brzegi. Takiej ilości spluw na raz w jednym miejscu jeszcze nigdy nie widziałeś.
Apenimon pogardliwym syknięciem wyraził głęboką pogardę dla idei taszczenia jakiegokolwiek żelastwa i skupił się na dogryzaniu swego ochłapu, które to zajęcie było najwyraźniej bardziej godne jego uwagi, niż grzechoczący, zimny i niejadalny złom. Przeglądając sprzęt stwierdziłeś, że jest tu wszystko, co dotąd widziałeś i sporo tego, czego nie widziałeś. Zawartością półciężarówki można było zaopatrzyć małą armię, również przeciwko maszynom Molocha, zważywszy na kilka sztuk naprawdę ciężkiej broni.
[Wybierz sobie cokolwiek chcesz, w granicach rozsądku rozumianego przez konwencję świata gry, czyli mówiąc krótko - http://www.youtube.co...0vcs3oV14#t=4s ]
[Wybierz sobie cokolwiek chcesz, w granicach rozsądku rozumianego przez konwencję świata gry, czyli mówiąc krótko - http://www.youtube.co...0vcs3oV14#t=4s ]
Zaczynam przeglądać cały ten arsenał. Spośród wielu narzędzi śmierci wybieram dwie sztuki, dobrze już znanego Magnum. Jej wielkość nie wpłynie na ciężar mojego ekwipunku. Do tego biorę trochę amunicji.
To wszytko pakuje do jakiegoś worka i umieszczam z resztą.
- Widzisz jak to jest przyjacielu - mówię do gada - W jednej chwili zastanawiasz się czy iść za przybyszami, a w drugiej wtranżalasz ich zwłoki. Smutne ale prawdziwe.
Po chwili milczenia dodaję
- No to jak, w którą stronę idziemy? - Zadaje pytanie retoryczne.
To wszytko pakuje do jakiegoś worka i umieszczam z resztą.
- Widzisz jak to jest przyjacielu - mówię do gada - W jednej chwili zastanawiasz się czy iść za przybyszami, a w drugiej wtranżalasz ich zwłoki. Smutne ale prawdziwe.
Po chwili milczenia dodaję
- No to jak, w którą stronę idziemy? - Zadaje pytanie retoryczne.
Gad przerwał rozrywanie i przełykanie, unosząc i przekrzywiając łeb w charakterystyczny sposób, świadczący o tym, że wywąchuje coś w powietrzu. Najwyraźniej wyczuł w nim coś, co wystarczyło za odpowiedź na twe retoryczne pytanie. Połknął dyndający mu z pyska ochłap i nonszalancko powlókł się w kierunku, z którego - jak zdradzały ślady bieżników - przyjechali wszyscy obecni denaci.
Ruszyliście. I szliście, w nieznane, w stronę wschodzącego słońca, które później wzniosło się wysoko na nieboskłon, obrzygując was strumieniami skwaru. Nie przeszkadzało to idącej przed tobą gadzinie, niemniej tobie nie było już tak różowo. Było dobrze powyżej 30 stopni, a niebawem zrobi się jeszcze więcej. Na horyzoncie nie widzieliście żywej duszy, a tobie powoli zaczynało doskwierać pragnienie. Dostrzegałeś co prawda ślady samochodowych opon, lecz te w wielu miejscach zacierały się za sprawą wiatru i pyłu, z resztą Apenimon również wolał trzymać się swej własnej, niewidzialnej ścieżki, o ile faktycznie takową podążał.
Stanęliście, napiliście się, odpoczęliście. Ty usiadłeś, gad położył się, grzejąc grzbiet w słońcu. Poświęciłeś kilkanaście minut na obserwację i nasłuchiwanie. Poza wiatrem - nic. Zwierząt - brak. Roślinność - również, nie licząc karłowatych, dziwnych, wysuszonych krzaczków, odległych o paręnaście metrów. Nie dostrzegłeś żadnej jaszczurki, kojota, ptaka, skorpiona. Nic, poza kamieniami i piachem. Gdy wreszcie żar zmusił cię do wstania i otrzepania spodni, spostrzegłeś coś małego, wybiegającego spod kamienia. Karaczan.
Karaczan pomknął w swoją stronę, nie zdołał jednak umknąć głodowi Apenimona. Jaszczur schrupał go z głośnym chrzęstem, podczas gdy ty, odwracając wzrok od tej średnio apetycznej sceny, dostrzegłeś na horyzoncie cienką smużkę dymu, przecinającą nieboskłon. Po paru minutach marszu w tamtym kierunku nabrałeś przeświadczenia, że dym dochodzi z ogniska, które ktoś rozpalił po środku pustyni. Jednocześnie na horyzoncie, który oddalił się wraz z twoim zbliżaniem się do dziwnej anomalii, pojawiły się nowe kształty, przywodzące na myśl jakąś małą, parszywą osadę, odległą od was o jakieś dziewięć kilometrów.
- Chyba do czegoś w końcu dotarliśmy przyjacielu, osada.
Nie zmieniając tempa marszu, zmierzam w kierunku osady. Jeśli nic nadzwyczajnego nie spotka mnie po drodze zatrzymam się niedalekiej odległości od zabudowań.
- Lepiej będzie jak na razie zostaniesz na zewnątrz. Nie wiadomo jak bardzo są ciasne umysły tutejszych mieszkańców.
Nie zmieniając tempa marszu, zmierzam w kierunku osady. Jeśli nic nadzwyczajnego nie spotka mnie po drodze zatrzymam się niedalekiej odległości od zabudowań.
- Lepiej będzie jak na razie zostaniesz na zewnątrz. Nie wiadomo jak bardzo są ciasne umysły tutejszych mieszkańców.
Gniewne syknięcie gada mogło świadczyć o sprzeciwie, lecz w miarę jak szedłeś przed siebie bestia zostawała z tyłu, człapiąc jednak w tym samym kierunku swym leniwym, pozornie niezgrabnym krokiem. Zbliżając się do osady zauważyłeś też, że smużka dymu nie pochodzi z żadnego z kominów ani też z terenu wioski, lecz - zgodnie z wcześniejszym przypuszczeniem - z ogniska, które ktoś rozbił mniej więcej w połowie drogi między tobą, a wioską.
Z czasem stało się jasne, że przy ognisku siedzi człowiek. Samo ognisko zdawało się wygaszone, nie widziałeś płomieni, a jedynie kupkę czegoś czarnego, z czego sączyła się strużka ciemnego dymu. Przy resztkach siedział na ziemi ktoś odziany w czarny płaszcz z kapturem i zupełnie nie przejmując się padającym z nieba żarem kreślił coś czy grzebał kijem w piasku.
- Zapomniana, jak większość osad tego świata. - odparł niskim głosem, w którym pobrzmiewała nuta rozbawienia. Nie podniósł głowy, gdy do niego przemówiłeś, wciąż niespiesznie kreśląc w piasku i popiele wymyślne, abstrakcyjne wzory. - Część z tych, którzy w niej umarli, została zapomniana, podobnie jak ci, którzy wciąż w niej żyją. Część z żyjących została zapomniana przez śmierć, choć dawno powinni zniknąć ze świata żywych... - spojrzał na ciebie nagle i uśmiechnął się. W pociągłej, wyraźnie zarysowanej twarzy o twardym zaroście i ciemnych oczach zobaczyłeś dziwny błysk. - Ale przecież nie o to pytasz, prawda? Czy jest zamieszkała? Tak. Czy znajdziesz tam wodę i prowiant? Tak, znajdziesz. Czy to wszystko, czego szukasz...? - przekręcił lekko głowę, patrząc na ciebie z ukosa. - Aaaa, no właśnie.
- W dziwnym języku mówisz. - mówię do człowieka nie spuszczając z niego wzroku, po chwili przyglądam się jego bazgrołom na piasku - Dlaczego siedzisz tutaj sam?
W sumie nie zdziwiła minie ekstrawagancja jegomościa. Mało to takim padło na mózg? Nie, raczej sporej ilości ludzi. Nie ma co się dziwić. Jeśli żyje się z dala od matki ziemi, zniewala się ją, podporządkowuje swojej woli, a potem wszystko w co tak zgrabnie budowaliśmy idzie w trzy diabły, można nabawić się skrzywienia.
W sumie nie zdziwiła minie ekstrawagancja jegomościa. Mało to takim padło na mózg? Nie, raczej sporej ilości ludzi. Nie ma co się dziwić. Jeśli żyje się z dala od matki ziemi, zniewala się ją, podporządkowuje swojej woli, a potem wszystko w co tak zgrabnie budowaliśmy idzie w trzy diabły, można nabawić się skrzywienia.
- Ponieważ każdy jest tutaj sam. - odparł z rozbawieniem, jakbyś zapytał go o oczywistość. - Ty również jesteś tu sam, na pustkowiu. Ludzie, których spotkasz w tej osadzie, także są sami. Pośród śmierci i pustki, samotność jest wszechobecna. Pytanie tylko, dokąd ty pośród niej zdążasz?
- Mówisz że każdy jest sam. Że człowiek nawet będący blisko innego człowieka jest sam. Coś w tym jest. Dlatego ja wybieram innych towarzyszy. Takich bardziej związanych z naturą. Nie zawsze całkowicie namacalnych. - Mówię jakby trochę bardziej do siebie - Mój cel podróży nie jest mi znany. Może być i tak że nigdy go nie poznam...