- Z doku też nie ma wyjścia! Rozpierdoliłeś windę! Co, mam go wziąć i czekać aż mnie aresztują? Nie rób se jaj! Po to jesteś cynglem, żeby sobie poradzić z ochroną, rozumiesz? - odkrzyknął ci Golber, wściekły. Najwyraźniej miał już dość twojego rozkazywania.
- Idę na mostek. Jeśli nie uda ci się ich odeprzeć, katapultujemy się. Rozumiesz, grubasie?
Na środkowym piętrze nikogo nie było, nie zauważyłeś na schodach prowadzących wyżej.
Na pokrzykiwania towarzysza odpowiedziałem milczeniem. Za tą niesubordynacje i obelgę jeszcze mu się odpłacę, teraz jednak muszę się zająć ochroną.
Pobiegłem na najwyższe piętro, przeskakując co drugi stopień.
Będąc na górze chowam się za ścianą przed wejściem na korytarz. Broń trzymam blisko siebie, tak, żeby nie wystawała poza moją osłonę. Ryzykuję szybkie zerknięcie w stronę śluzy do ładowni.
Wychyliłeś łeb i wtedy drzwi ładowni się otworzyły. W środku zobaczyłeś zgraną grupę ochroniarzy, którzy jednak zachowywali się bardziej jak komandosi. Wszyscy byli ludźmi i byli dobrze uzbrojeni. Dwójka z nich, osłaniana przez drugą parę przeszła przez drzwi i zajęła osłonięte pozycje po bokach korytarza, za załomami drzwi. Za nimi widziałeś trzecią parę, pilnującą trzech ludzi, facetów, w uniformach kompani Eldfell - Ashland.
Kogoś trafiłeś, bo słyszałeś rozdzierający krzyk. Nie zdążyłeś zobaczyć kogo, bo gdy zacząłeś strzelać, w twoją stronę poleciała chmura pocisków. Słyszałeś terkot karabinów szturmowych, głuche uderzenia co najmniej jednego pompowca. Nawała zmusiła cię do wycofania za osłonę.
- Nie ma się co pierdolić - powiedziałem sam do siebie, zmieniając broń na granatnik. Tym razem bez wychylania się, wystawiam jedynie ręce trzymające armatę i oddaję strzał na ślepo w stronę przeciwnika.
Gdy huk eksplozji już ucichnie, nadal bez wychylania, rzucam okiem na ściany korytarza w poszukiwaniu panelu czy przełączników odpowiedzialnych za oświetlenie.
Wystrzeliłeś. Któryś z nich rozdarł się po ludzku, pewnie ostrzegając innych. Wybuch nie nastąpił wtedy, kiedy się spodziewałeś. Słyszałeś ich szybkie kroki i dopiero dwie sekundy później granat rypnął. Chmura kawałków korytarza poleciała przez drzwi.
Wyjrzałem jeszcze raz aby ocenić sytuację. Goście najprawdopodobniej uciekli przed wybuchem, więc jeśli teraz mam drogę wolną to ryzykuję bieg do najbliższej kajuty załogantów.
Przed wybuchem uciekli, wycofali się aż do śluzy. Widziałeś, że jeden z nich odciąga rannego towarzysza, a trzej piloci kompletnie zrejterowali do ładowni. Przebiegłeś zwinnie do drzwi kajuty. Chociaż mały człowieczek z pompowcem próbował protestować, seria ze Zjawy wzdłuż jego osłony ochłodziła jego zapał. Uderzyłeś garbem o drzwi kajuty i niespodziewanie poczułeś za sobą pustkę. Rzut oka i już wiedziałeś - ta ludzka tandeta nie wytrzymała i pękła na pół, otwierając za sobą niewielkie pomieszczenie z łóżkiem, biurkiem, szafą i rozrzuconymi wszędzie czasopismami.
Wychylam się zza swojej kryjówki znów sprawdzając jak wygląda sytuacja na korytarzu, oddaję krótką serię w kierunku śluzy coby nieco zniechęcić adwersarzy i biegnę do następnej kajuty. Tym razem jednak mam na uwadze wytrzymałość ludzkiej technologii - nie chciałbym stracić równowagi i się przewrócić gdy kolejne drzwi niespodzianie pękną pod naporem siły.
Procedurę powtarzam kilkukrotnie, powoli skracając dystans do przeciwnika.
Niestety, twoi wrogowie byli gotowi na kolejną twoją szarżę. Najwyraźniej połapali się, że jesteś sam jeden i biorąc to pod uwagę, po prostu czekali, aż popełnisz błąd, by go bezlitośnie wykorzystać. Owszem, przebiec, przebiegłeś, osłaniając się Zjawą, lecz oni również nie próżnowali. Chociaż nie mieli jaj, żeby przyjąć twój ogień na klatę, strzelali na ślepo, jak ty wcześniej z granatnika - gdy skuliłeś się za osłoną generator tarcz piszczał boleśnie, informując cię o całkowitym wyczerpaniu baterii.
Wpadając do kolejnej kajuty przez zamknięte drzwi wykorzystuję nabyty pęd i przerabiam w drzazgi również szafę, biurko czy cokolwiek tam będzie w środku, starając się zrobić dużo hałasu i dodając do tego udawany, bolesny ryk. Po tym przedstawieniu przyklejam się do ściany próbując nie wydawać żadnego dźwięku i nasłuchiwać poczynań przeciwnika.
Zagalopowałem się i to był poważny błąd. Mało wyszukany podstęp, ale muszę spróbować jakoś wywabić przeciwnika zza osłony, bo sam już raczej nie powtórzę podobnego biegu.
Usłyszałeś kroki i ciche komendy. Wiedziałeś, że nie wejdą do pomieszczenia bezmyślnie, ale miałeś nadzieję na to, że chociaż wyjdą zza swoich zasłon z grubych ścian śluzy. Nie zawiodłeś się. Drużyna ochroniarzy ustawiłą się po drugiej stronie wejścia, pilnując go, lecz pozostając na otwartej przestrzeni. Przynajmniej tak ci się wydawało po tym, co usłyszałeś. Koniec wrażej strzelby mignął ci w drzwiach.
Jeden zginął od Zjawy, drugiego odciągali rannego, a więc zostało czterech. Ktoś musiał pilnować spanikowanych załogantów i zająć się rannym, tak więc jeśli szczęście mi sprzyja będę musiał walczyć tylko z dwoma lub trzema naraz.
Gdy tylko fragment broni mignął mi w zasięgu wzroku zacząłem powoli przechylać się w stronę drzwi, by w odpowiedniej chwili wystrzelić tam całym ciałem, bliższą ręką złapać broń przeciwnika i unieść ją do góry a drugą chwycić za gardło i wciągnąć go do środka, gdzie bez pomocy kolegów szybko skończy pobity i ze skręconym karkiem.
Złapałeś go fachowo. Był to spory okaz człowieka, silny i sprawny, ale nie mógł się równać z żelaznym chwytem krogańskiego wojownika. Wciągnąłeś go do środka jednym ruchem łapy, drugi ruch sprawił, że jego strzelba wylądowała gdzieś pośród drzazg biurka. Broń wypaliła niefortunnie, ale poza hukiem wystrzału nic nikomu się nie stało - przynajmniej tobie nie.
Oczywiście człowiek zdążył krzyknąć, co natychmiast zaalarmowało jego kompanów. Byli bardziej przygotowani na to, że zaszarżujesz na nich w typowy, krogański sposób i będziesz próbował powykańczać ich z bliska strzelbą i ciosami łap. Poniekąd trochę ci to uratowało dupę, bo kiedy pierwszy z nich wpadł przewrotem do pomieszczenia, był posiadacz strzelby był już zneutralizowany. Może nie martwy, bo tak mocno mu wpieprzyć nie miałeś czasu, ale na pewno wyłączony z walki, z ryjem rozkwaszonym na miazgę.
Szarżuje na niego rycząc dziko, mając zamiar wpaść z nim do kajuty naprzeciwko i rozsmarować go tam na ścianie. Przypartego już do muru biedaka chwytam oburącz i obracam się o 180 stopni wykorzystując go jako żywą tarczę, spodziewając się kontrataku kolejnego ochroniarza. Jeśli takowy znów pojawi się w drzwiach tym razem zostanie przygnieciony ciężarem rzuconego przeze mnie ciała.
Zaszarżowałeś, jednak on był na to gotowy. Wypalił w ciebie serię z karabinu szturmowego, orając twój pancerz siecią otworów. Jego kolega próbował osłaniać go z drzwi, i również dołożył swoją porcję. W biegu zauważyłeś jednak, że chociaż drużyna była dobrze wyszkolona, nie mieli żadnego doświadczenia w walce z krogańskimi wojownikami. Poniosłeś swoją ofiarę, potrąciłeś, chociaż nie wiedziałeś jak skutecznie, tego w drzwiach i biegłeś, zaślepiony bólem i żądzą mordu, aż nie zatrzymałeś się na przeciwległej ścianie. Widziałeś, że pancerz na twoim przedzie zyskał nowe ubarwienie - czerwone, od krwi człowieka i brązowe - od twojej własnej.
Póki mam jeszcze dość sił, zostawiam w spokoju wkomponowane w ścianę ciało i wyciągam strzelbę. Obracam się szybko w stronę potrąconego w drzwiach ochroniarza i przyprawiam go kilkoma strzałami szczodrą dawką śrutu. Gdy już uznam że jest wystarczająco martwy siadam ciężko w kącie i aplikuje sobie solidną dawkę medi-żelu. Czekając aż środek zacznie działać wychylam się z tej pozycji aby sprawdzić sytuację w głębi korytarza i za śluzą. Gdzieś tam powinien być jeszcze jeden w pełni sprawny żołnierz.
Wysrałeś na siebie z aplikatora przy omnikluczu dwie dawki. To wystarczyło, żeby złagodzić palący ból, który rozsadzał twoją klatkę piersiową, zatamować krwawienie i rozpocząć powierzchowne gojenie. To właściwie ci wystarczało, byłeś kroganinem - wyleczenie się nawet z ciężkiego postrzału było dla ciebie kwestią najwyżej paru tygodni. Znajomy ucisk w z prawej strony u góry dał ci znać, że jedziesz na zapasowym układzie wydalniczym i prawdopodobnie straciłeś co najmniej dwie nerki. Gdy charknąłeś, zobaczyłeś brązowawą krew - widocznie trafili też twoje płuco - według twoich szacunków lewe górne. Póki byłeś się w stanie utrzymać na nogach nie przejmowałeś się tym zbytnio. Zmartwiłeś się dopiero gdy zobaczyłeś czarny szlam kapiący z twojego ramienia. Tego, które było mechaniczne.
Zaniepokojony podniosłem rękę żeby jej się lepiej przyjrzeć i zlokalizować źródło "przecieku".
- Medi-żel tu nie pomoże, humm. - mruknąłem. Rozejrzałem się po pomieszczeniu za jakimś kawałkiem materiału którym mógłbym obwiązać dziurawe ramię. Na krótką metę powinno chociaż powstrzymać kapanie.
Dobrze będzie też nie nadwyrężać teraz uszkodzonej ręki, więc w przypadku broni ograniczam się do korzystania z pistoletu.
Przeszukuję ciało przy ścianie i sprawdzam czy przypadkiem nie udałoby mi się podmienić akumulatora tarcz. Gość nie zginął od kul ale w walce wręcz więc istnieje szansa że jego będzie wciąż sprawny. To samo robię z ochroniarzem który padł w celi naprzeciwko. Po skończonych przeszukiwaniach serwuje rannemu kulkę w łeb i ruszam w stronę śluzy, korzystając po drodze z osłony zapewnianej przez kajuty załogantów.