Obudziłeś się na płaskiej, twardej powierzchni. Najpierw przed rozmaślonym wzrokiem zamajaczyła mleczna lampa, zaraz później zobaczyłeś brudny sufit. W głowie ci szumiało, jak po dobrej imprezie, ale tym razem nie był to kac. Przypomniałeś sobie o tym, gdy twoim ciałem targnął ból, ból pochodzący z lewej ręki. Cybernetycznej lewej ręki.
- Niestety, więcej znieczulenia podać nie można. Musi pan wytrzymać do końca kalibracji. - usłyszałeś głos mechanika, a być może też chirurga, starszawego człowieka, który nie dalej jak osiem godzin temu zabrał pokaźną część twoich oszczędności w zamian za swoje usługi. Przekręciłeś łeb i zobaczyłeś, jak otwarte bioniczne ramię wygina się lekko zgodnie z ruchami dziwnie wygiętego klucza, którym człowieczek sięgał wgłąb protezy. Oczywiście, każdy ruch powodował spazm bólu. Mechanik zdawał się nie mieć z tego powodu najmniejszych wyrzutów sumienia.
Pół godziny męczarni później mogłeś usiąść i przypomnieć sobie jak to jest mieć obie ręce. Chociaż mogłeś nią odczuwać dotyk i czułeś jej położenie, tępy ból wynikający z podrażnienia układu nerwowego pozwalał ci doskonale poczuć wszystkie skrawki mięśni jakie kiedykolwiek tam miałeś. Ból u krogan zwykle wywoływał złość i agresję, ale ty spojrzałeś tylko na człowieka morderczo, zamiast rozsmarować go na ścianie gdy tylko skończył.
Po chwili wytoczyłeś się z jego gabinetu i przypomniałeś sobie, czemu musiałeś zdecydować się na nadprogamowy przegląd protezy. Odmrożenia. Powierzchnia Tamgauty nie była gościnnym miejscem, wszystko, co tylko metalowego miałeś przy sobie momentalnie pokrywało się szronem przy najlżeszym podmuchu wiatru - pomijając oczywisty fakt, że na otwartej przestrzeni nie było możliwe życie poza kombinezonem.
Gabinet konowała mieścił się pośrodku starej bazy przemytników, rabusiów, złomiarzy, łowców niewolników i nielegalnych górników. Teraz to miejsce podupadło i wyludniło się - ze zwyczajnych kilku setek zostało może kilkunastu chłopa, nie licząc z rzadka przybywających skifów i korwet z szemranym ładunkiem. Kwitnąca kolonia ludzi na Arvunie zabijała nielegalne przeloty a coraz większa aktywność volusów w układzie pociągnęła za sobą stałą obecność turiańskiej floty. Niewielki kontyngent Hierarchii zupełnie wystarczał by niemal całkowicie stłamsić zapędy przemytników i ograniczyć nielegalne przeloty prawie do zera. A ty spędziłeś tu dwa tygodnie, szukając roboty i jedyne, co udało ci się osiągnąć to brązowawy odcień przemrożonej skóry wokół protezy ramienia.
Wielka baza wszelkiej maści podejrzanych typów okazała się być wyludnionym wypiździajewem. W tej zapadającej się dziurze nie znalazł się nikt kto by miał pracę dla najemnika.
Stare kontakty nie odzywały się już dość dawno. Brak zleceń od nich oznaczał konieczność szukania pracy na własną rękę, a to wróżyło problemy. Ale nie mogę tu siedzieć na dupie z założonymi rękami. Muszę jak najszybciej wyrwać się z tej dziury. Zatankować statek i odlecieć. Tylko gdzie?
Może warto było by poszukać roboty u Volusów. Te kurduple pewnych spraw najzwyczajniej w świecie nie potrafią załatwiać sami i potrzebują do tego osób takich jak ja. Problemem mogą być jednak Turianie, którzy pod tym względem stanowią mocną konkurencję.
Jest jeszcze ta ludzka kolonia na Arvunie. Z tego co pamiętam jest to kolonia Sojuszu, więc powinna być dość dobrze chroniona. Poza tym po systemie kręcą się statki Hierarchii Turian. Wątpie, żeby występowały u nich jakieś problemy z piratami czy coś w tym stylu, więc pewnie i tam będzie trudno o robotę.
W każdym razie siedzenie tutaj to tylko strata czasu. I kredytów.
Cholerny konował. Cholerna Tamgauta. I cholerna ręka.
Zwykle nie sprawiała tyle problemów. Mam nadzieję, że gość zna się na rzeczy, bo nie mam ochoty na żadne kolejne przeglądy w najbliższym czasie. Kazał sobie słono zapłacić i do tego jeszcze poskąpił znieczulenia. A ten ból... Będę musiał sobie z tym sam jakoś poradzić. Ciekawe, czy w tej bazie znajdzie się trochę rynkolu...
Tak sobie rozmyślając powoli toczę się w stronę miejscowego baru, klubu czy innego lokalu gdzie ludzie zbierają się żeby się nażreć, napić i pogadać. O ile w tej dziurze w ogóle coś takiego się znajduje.
Dotarłeś do ostatniej działającej tawerny w tej części kontynentu, przynajmniej tak twierdzili wszyscy okoliczni tubylcy. Prawdopodobnie również najobskurniejszej, ale przynajmniej dało się przejść bez wystawiania na mróz zewnętrza.
Knajpa stanowczo była cieniem swojej dawnej chwały. Widziałeś, że na ścianach wisiały resztki niegdyś nawet gustownego wystroju, pod ścianą ustawione były jakieś automaty, działające bądź też nie. Całość wydała ci się odrapana i paskudna, ale z drugiej strony zadbana - tak, jak zadbane musi być ostatnie miejsce na planecie, w któym można w szklance utopić smutki życia codziennego.
W podobnej kondycji znajdowała się klientela i obsługa. Większość była ubrana nieporządnie, na wyjątkowo licznych wieszakach było pełno ciepłej, futrzanej odzieży, a i tak goście siedzieli w dość grubych ubraniach. Tobie lekki chłód nie przeszkadzał, jednak obecnym w barze ludziom, stanowiącym ogromną większość klientów nie licząc paru batarian i jednego zapijaczonego volusa, musiało być całkiem zimno.
Zamawiam w barze rynkol (o ile jest) oraz coś taniego do zapchania żołądka (w moim przypadku chyba dwóch).
Usadawiam się z tym gdzieś żeby mieć w miarę dobry widok na tutejsze towarzystwo. Staram się podsłuchać co "w trawie piszczy".
Szczególnie lustruję tego Volusa. Ze wszystkich gości najmniej pasuje on do miejsca takich jak to.
Poza tym mam zamiar pić aż nie minie ból. Albo i trochę więcej.
- Barman! Jeszcze kolejkę. I tak zginiemy, co mi zależy. Sobie też nalej! Przyjdą i tutaj, zabaw się, póki możesz. - narzucał się barmanowi volus. Zauważyłeś, że na rękawie ma symbol jednej z górniczych kompanii.
- Masz, tylko już się zamknij. Twoje bajdurzenie przestrasza mi klientów. Nie potrzeba nam tu bajeczek z twoich urojeń, volusie. - odparł barman, nalewając mu alkoholu do dechilaratora.
- Zobaczymy, jak będziesz mówił, jak cię wchłoną i zostaniesz jednym z nich. A teraz, zażycie, kurwa, póki żyjemy... - wlał w siebie kolejną porcję alkoholu.
Reszta baru okazała się niegodna uwagi - paru, którzy wyglądali na przemytników, jakiś zabłąkany promiarz, kilku lokalnych drobnych oszustów czy może paserów. Jedynymi, prócz volusa interesującym osobami było dwóch ludzi o wyglądzie kosmicznych piratów. Ich poznaczone bliznami mordy i paskudny stosunek do wszystkiego wokół przypominał ci dawno znaną bandę batariańskich łowców niewolników - tylko tamci oczu mieli więcej. Zamówiłeś, przysłuchując się, solidną szklankę w rozsądnej cenie.
- I rozumiesz, wdupczyli się na parkingową i stoją. Nie mam pojęcia czemu, ale stary... Jakbym miał czym wylecieć na orbitę to już by mnie tu nie było. Że też ten gówniany prom musiał się teraz zjebać... - narzekał z twojej lewej strony jeden zakapior do drugiego.
- No proszę, widzę, że nie tylko ja mam już dosyć tego miejsca. - mówię do siebie.
Opróżniam powoli zawartość szklanki przysłuchując się rozmowom jeszcze przez jakiś czas.
Ciekawe o czym gada ten Volus. Może warto by by było się dowiedzieć. A nuż okaże się, że jednak znajdzie się tu dla mnie jakieś zajęcie. A jeśli faktycznie bredzi po pijaku to może się chociaż odrobinę rozerwę.
Z takim to postanowieniem wstaję od stołu i ruszam w jego stronę. Klepię Volusa w ramię, żeby zwrócić na siebie uwagę. - O czym ty gadasz? Że niby kto ma tu przyjść i nas pozabijać? - pytam z wyraźnym zaciekawieniem w głosie. Przy okazji przyglądam się bliżej symbolowi kompanii wyszytej na jego rękawie i staram się go rozpoznać.
Nie znałeś się dobrze na voluskich korporacjach, ale orientowałeś się, że to jakaś inwestycja lokalna, kopią coś na Tamgaucie. Nie byłeś dokładnie pewien co, ale kojarzyłeś, gdzie znajduje się kopalnia.
- Nie słyszałeś? To umarli. Wstają z grobów i pożerają żywych. Nawet tacy, którzy leżeli zamarznięci tydzień, wstają i pożerają ci twarz. W nocy - pijany volus miał problemy z wysłowieniem się, co drugie słowo musiał zaczerpywać amoniaku czy czym on tam oddychał - Widziałem ich. Niedługo opanują to miejsce, ten świat, a potem cały kosmos. Napij się, póki jeszcze możesz. Nie ma ratunku.
- Gadanie. Długo na mrozie przebywał, to mu się uroiło. Martwi z grobów, dobre sobie. Niech lepiej wytrzeźwieje, a nie, opowieści o duchach. - przerwał barman, najwyraźniej niechętny opowieściom.
Kiwam barmanowi, żeby nalał mi jeszcze jedną kolejkę.
Umarli wstający z grobów. Chyba faktycznie mu się popierdoliło.
- Umarli powiadasz? To bardzo ciekawe. - nieco podnoszę głos - Mów dalej. Gdzie ich widziałeś? Tak się składa, że nie mam nic ciekawszego do roboty więc mogę nawet wysłuchać historii o żywych trupach. - zerkam przy tym na barmana. Obserwuję również jaka jest reakcja gości na opowieść Volusa.
- Pracowałem w kopalni jako sztygar. Sterowałem pracą kilkudziesięciu osób i robotów górniczych. Był wypadek, powstało spore zapadlisko. Zginęli od razu, pogrzebaliśmy ich, ale oni wstali kilka godzin później. Rozwaliliśmy ich i pogrzebaliśmy znowu, ale zniknęli z grobów. Oto zwiastun końca czasów. - wybełkotał.
Otoczenie nie reagowało na niego zbyt żywo. Po pierwsze, tylko goście w okolicy baru słyszeli go dobrze, po drugie, nikt nie traktował go poważnie. Ot kolejny, wyświrowany baran, którego za kilka dni stuknie dla tej resztki kredytów, które jeszcze będzie miał. Albo porwie dla okupu. Bez różnicy, w takim miejscu to była kwestia czasu.
Chwytam go za ramię i obracam w swoją stronę. Pochylam też nieco głowę, żeby mógł mnie dobrze słyszeć kiedy będę mówił zniżonym głosem.
- Posłuchaj mnie kolego. Skoro tak się boisz o swoje życie, to czemu zamiast wydawać ostatnie kredyty tutaj w barze nie pomyślisz o tym aby uciec z tej planety? Albo chociaż o wynajęciu jakiejś ochrony? Tak się składa, że ja świetnie znam się na walce. Nie mam specjalnie nic tutaj do roboty więc mogę zająć się rozwalaniem tych twoich truposzy.
Może uda mi się przynajmniej wyciągnąć od niego trochę kredytów za ochronę przed jego urojeniami zanim wyniosę się z tej planety.
- Hej, nawet jeśli, to nawet kroganin dupa kiedy ludzi kupa. A to trupów kupa. I tak nas zaleją i pożrą, szkoda moich pieniędzy. Mogę je wydać na dziwki i alkohol, póki jeszcze oddycham. Tobie też to radzę, przyjacielu. - volus obrócił się bezwładnie wokół własnej osi i usiadł z powrotem.
- On nic nie ma. - rzucił zakapior, do którego akurat obróciłeś się tyłem - Szukasz pracy, mięśniaku?
Zostawiam w spokoju to żałosne stworzenie i odwracam się do mojego nowego rozmówcy.
Przyglądam mu się najpierw dobrze przez krótką chwilę.
Zastanawiam się, czy próbował mnie obrazić nazywając mnie mięśniakiem? Jeśli tak, to będę mu musiał przypierdolić.
Chociaż na razie się powstrzymam, bo chyba ma dla mnie jakieś zajęcie.
- Tak, szukam - odpowiedziałem po chwili milczenia - A co? Czyżbyś miał coś dla mnie?
- Otóż z kolegą tutaj zastanawiamy się, jak się dostałeś na tę planetę. I uznaliśmy wspólnie, że zapewne za pomocą małego statku kosmicznego, którego jesteś właścicielem. Czy to prawda? - łasicowate spojrzenie człowieka nie budziło ufności, ale byłeś przyzwyczajony do takich typów. A ten wyraźnie nie starał się z tobą zadzierać. Być może chciał cię oszukać, wykorzystać albo okłamać, ale z pewnością nie szukał bójki.
Czy ja im wyglądam na jakiegoś pieprzonego taksówkarza? Ech.. w sumie skoro sam się stąd chce wynieść to może warto by było ich wziąć o ile będą w stanie mi jakoś pokryć koszty przelotu... Podejrzane typki - trzeba będzie mieć na nich oko.
- Znajdzie się coś. Pewnie chcecie się stąd wyrwać. Problemy z promem?
Mierzę obie postacie wzrokiem. Patrzę czy zamówili sobie coś do picia lub jedzenia oraz próbuję sobie przypomnieć czy zamawiali coś wcześniej.
- Wyrwać, a i owszem. Na orbicie tej planety parkuje pewien bardzo ciekawy statek, z bardzo ciekawym łupem... A my szukamy kogoś, kto chciałby dołączyć do spółki. - łasicowaty wyszczerzył się, a jego kompan wskazał na krzesło obok siebie.
- Poprzez swoje kontakty na orbicie zorientowaliśmy się, że transportowiec, o którym mowa przewozi ogromne generatory fabryczne. Coś, czego nie wozi się codziennie. Niebieskie Słońca zapłaciłyby majątek za takie coś. Majątek. Wystarczyłoby nam wszystkim do końca życia, łapiesz, kroganinie? - faktycznie, słyszałeś mniej więcej jak to działa. Mając takie generatory można założyć własną, niedużą kolonię. Albo fabrykę. Albo cokolwiek się chce - I oni siedzą na tej orbicie jak kaczki. Dokują sobie do stacji parkingowej. Wystarczy tam wejść, wyrwać się z doku i rura w nadświetlną! Proste, ha?
To mi się zdecydowanie podoba! Za coś takiego faktycznie mógłbym dostać kupę forsy. Więcej niż zarobiłem przez całe moje życie! Tylko pomyśleć co można by zrobić z takimi środkami...
Albo lepiej! Tylko pomyśleć co można by zrobić posiadając takie generatory. Gdybym wszystko dobrze zorganizował mógłbym założyć własną kolonię, albo fabrykę broni, albo pojazdów pancernych, albo kopalnię, albo rafinerię, albo...
Nie ma na Tuchance dużo klanów które mogłyby sobie pozwolić na coś takiego. Mając takie zaplecze mógłbym na poważnie pomyśleć o odbudowie mojego klanu, albo może nawet i o czymś więcej.
Będąc pochłonięty niemal całkowicie przez te rozważania prawie zapominam o obecności moich rozmówców i przez kilka chwil nie zwracam na nich kompletnie uwagi. Siedzę tylko na moim krześle, wspierając brodę o lewą rękę, palcami prawej stukając w blat baru i ogólnie sprawiając wrażenie bardzo zainteresowanego i podekscytowanego całą sprawą.
No tak, ale sam tego nie zrobię. Nie znam się na takim sprzęcie, w ogóle nie wielu jest takich Krogan. Będę musiał znaleźć kogoś do pomocy. Najlepiej jakichś Quarianinów - słyszałem, że znają się na rzeczy i nie darzą Cytadeli jakąś specjalną sympatią więc nie powinni mnie wsypać. Trzeba będzie uruchomić dawne kontakty. Skontaktować się też z pozostałymi członkami klanu. Czmychnę sobie z tymi generatorami gdzieś do Terminusa i przygotuję swój wielki powrót! Już widzę oczami wyobraźni jak stoję na czele wielkich podbojów, mając pod sobą inne klany, widzę truchła dawnych zdrajców...
Wyszczerzam zęby w dzikim uśmiechu.
Dobra, spokojnie... najpierw muszę je zdobyć. To niekoniecznie musi być takie proste.
- Taki ładunek na pewno musi mieć dobrą ochronę, ale to akurat nie powinno stanowić problemu. - mówię jakby do siebie jednak na tyle głośno aby moi nowi wspólnicy mnie słyszeli - Co prawda będzie nas tylko trójka, ale już nie takie rzeczy się robiło. Problemem może być samo dostanie się na statek. Jakoś nie wyobrażam sobie żeby jego załoga tak po prostu nas wpuściła. Trzeba będzie użyć podstępu. Podać się za jakąś kontrolę, czy coś... No i cała akcja będzie musiała przebiec bardzo szybko, bo z pewnością wezwą pomoc. A ja nie mam ochoty na konfrontację z Turiańską flotą ani niczym podobnym. Trzeba wszystko dobrze zaplanować. - przerywam wypowiedź na chwilę kolejnych namysłów.
- Coś mi tu śmierdzi. Nie bez powodu oni sobie tam tak stoją jak takie kaczki. Być może mają jakąś awarię, co mocno komplikuje sprawę. Albo jakieś inne problemy. Albo szykują się do rozładunku tego złomu na powierzchnię. A jak rozładują to nie będzie jak tego buchnąć. Co znaczy że trzeba się śpieszyć!
Nie czekając na reakcję dwóch zakapiorów, po tych słowach wstaję od baru i żwawym krokiem kieruję się w stronę wyjścia, a dalej w kierunku hangaru czy lądowiska na którym zostawiłem swój statek.
Spojrzeli po sobie. Najwyraźniej nie spodziewali się takiej energii. Wstali za tobą, ruszyli krok w krok.
- Aleś pochopny, kroganinie. Myślisz, że uda ci się buchnąć taki statek samemu? Nie masz najmniejszych szans! Jak tylko zobaczą na stacji parkingowej kogoś twojego pokroju, nie dadzą ci się zbliżyć na statek ani na sto metrów. Potrzebujesz nas, choćby dlatego, że sam tym cholerstwem nigdzie nie polecisz! - rzucił do ciebie oschle jeden z bandytów. Obaj jednak szli w stronę twojego promu, obok ciebie.
Stanąłem na drodze jak wryty.
- Co? Co? - odpowiedziałem szczerze zdziwiony. Słowa zakapiora całkowicie wybiły mnie z transu.
- Przecież mówiłem, że was biorę, masz problemy ze słuchem? - rzuciłem mu lekko zdenerwowany.
Gość ma rację. Nie jestem w stanie sam poprowadzić takiego statku. A to znaczy, że nie będę tak sobie mógł się ich pozbyć. Ale nie mogę pozwolić, żeby ci goście sprzedali MOJE generatory Niebieskim Słońcom!
Po tej krótkiej przerwie wznawiam podróż ku mojej łajbie, jednak już w nieco spokojniejszym tempie.
- No dobra. Macie jakiś pomysł jak dostać się na tamten statek?